Reklama

Życie religijne i powstanie parafii w Borowym Młynie

12/11/2022 17:20

Do naszej redakcji przyszedł Roman Reszka, pasjonat historii z Borowego Młyna. Przyniesiony przez niego maszynopis opisuje sytuację religijną na Gochach z początku XX w., a także opis powstania parafii w Borowym Młynie. Oba teksty spisane są przez tę samą osobę - Leona Skibę.

Kronika z okresu starania i przygotowania celem utworzenia stacji duszpasterskiej w Borowym Młynie

Przy końcu ub. stulecia parafia Koczała posiadała kaplicę, w której odprawiano nabożeństwa. Po wybudowaniu obecnego kościoła kaplica była im niepotrzebna, postanowiono oddać takową dla Borowego Młyna, niestety nasi ojcowie i dziadkowie nie doceniali ofiarowanej im życzliwości, i tak cała nadzieja skończyła się bez echa i dyskusji. Widocznie uważali, że ich dziadkowie i pradziadkowie chodzili tyle wieków do kościoła parafialnego w Borzyszkowach, to i następne pokolenia mogą chodzić. Było to jednak błędne mniemanie pochodzące z braku świadomości, gdyż w owym czasie występował wielki brak inteligencji polskiej i ksiądz musiał nieraz występować jako postępowy gospodarz, to znów jako nauczyciel lub lekarz, a czasem jak adwokat.

Na początku obecnego wieku po przybyciu księdza wikarego Rucińskiego do Borzyszków sytuacja trochę się polepszyła. Ksiądz Ruciński wygłaszał pouczające i przekonywujące kazania, chętnie się takowe słuchało, gdy siedząc w ławce albo będąc na uboczu w spokojnym miejscu, ale biada tym, którzy będąc na środku lub w bocznych gankach pomiędzy ławkami, ławki trzeszczały żebra zgniecione. Taka prasa powtarzała się co niedzielę i święta, skoro ksiądz skończył kazanie i zaczęły się zdrowaśki. Połowa ludzi wyszła z kościoła, aby odetchnąć i nabrać świeżego powietrza. Rozeszli się po wiosce poszli i do karczmy na orzeźwienie, niektórzy popili sobie i wódki, ci ostatni będąc już nie raz w dobrym humorze, nie słyszeli albo nie chcieli słyszeć dzwonu wzywającego na główne nabożeństwo, bo msza była przerywana.

Skoro już wspomniałem o księdzu Rucińskim, warto dodać, że był on nie tylko dobrym kaznodzieją, ale i dobrym Polakiem, który krzewił oświatę. Podczas 5-letniego pobytu w Borzyszkowach liczba abonentów czasopism polsko-katolickich rozrosła się przynajmniej 10-krotnie, założył Towarzystwo Ludowe, na którym miewał pociągające wykłady, raziło to jednak Niemców Hakatystów, śledzili jego postępowanie. Taki komisarz W[?] z Torunia był częstym gościem w Borzyszkowach na zebraniach, ale ksiądz Ruciński był pewien siebie, wiedział, co mówił i choć aż ów komisarz stenografował całe zebranie, nie mógł mu mu nic zarzucić.

W roku 1901 został w Brzeźnie ustanowiony lokalny wikariat, nie wiele to jednak pomogło, bo liczba dusz parafii borzyszkowskiej sięgała 7 tys. W roku 1907 umarł ksiądz proboszcz Sucharski w Borzyszkowach, administratorem został krótko przedtem przybyły wikary ksiądz Kroplewski. Zaraz na początku swego urzędowania postanowił budować nowy obszerny kościół w Borzyszkowach. W tym celu zbierał dobrowolne datki przede wszystkim podczas kolędy w latach 1908, 1909, 1910. Około roku 1909 osiedlił się w Borowym Młynie na miejscu, gdzie obecnie jest Paweł Wirkus p. Alterman, a z nim razem jego teść pozasłużbowy leśniczy imieniem Stelter. Ów Stelter położył pierwszą cegiełkę do budowy kościoła, bo utworzył komitet i powiadomił o tym Kurię Biskupią. Na wieść o powyższym zamiarze panowie w Borzyszkowach się mocno obrazili, zapewniając stanowczo, że w Borowym Młynie stacji duszpasterskiej nie będzie. Ksiądz Kroplewski był też przeciwny, bo chciał wpierw wybudować kościół w Borzyszkowach. Po niedługim czasie wyprowadzili się panowie Alterman i Stelter. Zabrakło człowieka, który by dzieło rozpoczęte dalej poprowadził, tem mniej że nikt nie miał odwagi sprzeciwić się księdzu administratorowi, zdawało się, że panowie z Borzyszków mają rację. Upłynęło sporo czasu, zanim iskierka, która tliła się w sercach Obywateli Borowego Młyna, doczekała się odpowiedniego wiatru, który poruszył umysły ludzi dobrej woli.

W roku 1912 w jednej ze styczniowych niedziel piszący te słowa, będąc na nabożeństwie w Borzyszkowach, został wezwany w zastępstwie brata do plebanii. Księdzu Kroplewskiemu rozchodziło się o furmankę celem objazdu kolędy w Wierzchocinie, po zapewnieniu, że życzeniom stanie się zadość, brat Jan Skiba na drugi czy trzeci dzień objeżdżał po wspomnianej kolędzie, podczas wymienionego objazdu zrodziła się nowa faza, która zelektryzowała najbardziej postępowych, a później niemal wszystkich mieszkańców Borowego Młyna. Ksiądz Kroplewski oznajmił, że zrezygnował z budowy kościoła w Borzyszkowach, natomiast chciał służyć radą i popierać projekt utworzenia stacji duszpasterskiej w Borowym Młynie. W tym celu odbyło się krótkie zebranie najzaufalszych Obywateli Borowego Młyna, na którego czele stanął ksiądz Kroplewski. Zorganizowano komitet, na którego czele stanął ksiądz Kroplewski projektowano wówczas odbywanie się nabożeństwa z dojazdem księdza z Borzyszków. Na miejsce odbywania nabożeństwa przewidywano szkołę. Na zrealizowanie owego planu potrzeba było jednak zezwolenia księdza Biskupa i inspektoratu szkolnego, a może i kuratorium. Ksiądz Kroplewski nie zdążył jednak wystarać się o to zezwolenie, bo w nie za długim czasie został odwołany z Borzyszków. Do Borzyszków przybył ksiądz Reiner, celem dalszego realizowania powziętego planu komitet udał się najprzód do swego proboszcza, który przyobiecał się starać, lecz po kilkakrotnym przybyciu delegacji w tej samej sprawie ksiądz Reiner oświadczył, że jeszcze piórem nie ruszył w tej sprawie. Wówczas komitet pouczony już trochę przez księdza Kroplewskiego nabrał odwagi we własne siły i postanowił wysłać delegację do Pelplina. Wyjechała wówczas trzyosobowa delegacja w osobach Jana Skiby, Pawła Rudnika i Maksymiliana Reszki do Pelplina. W Pelplinie delegacja opowiedziała swe zamiary, troski i kłopoty nie zataiwszy i niechęci księdza proboszcza Reimera. Po wysłuchaniu delegacji Kuria Biskupia zdecydowała się utworzyć nie tylko dojazdowi stacji w Borowym Młynie, ale nawet stałą, ale pod trzema warunkami: 1 - zbudować kaplicę lub obszerną salę, 2 - postarać się o mieszkanie dla księdza, 3 - zebrać 20 000 marek na utrzymanie księdza. Delegacja wróciła uradowana, ale i zakłopotana, bo te warunki nie były łatwe do wykonania, lecz znalazł się w sam raz ofiarny człowiek, który zdecydował się pobudować salę, a po jej wykończeniu oddać takową na odprawianie nabożeństwa aż do pobudowania kościoła, a był nim Józef Rudnik, ojciec Władysława. O mieszkanie dla księdza nie było dużego kłopotu, bo takowe zdecydował się oddać pan Patela, pozostał jeszcze trzeci warunek do wykonania, zapewne najtrudniejszy, ponieważ dwa pierwsze warunki realizowano dość gładko, nie przejmowano się na razie tak bardzo tą wysoką sumą, bo mniemano, że reszta powyższej sumy będzie realizowana po przybyciu księdza. Zwracano więcej uwagi na budującą się salę.

Korespondencja komitetu z Kurią Biskupią była stale na biegu, co pewien czas zdawano sprawozdanie z czynności komitetu i posyłano zebrane datki. Celem przyspieszenia utworzenia stacji duszpasterskiej i omówienia ważniejszych spraw jak plac pod budowę kościoła, miejsce na cmentarz itd. delegacja wyjechała jeszcze raz do Pelplina, ażeby się ustnie wypowiedzieć i otrzymać potrzebne zlecenia. Na plac pod budowę kościoła wpłynęły aż trzy projekty na tym tle może by było przyszło do nieporozumienia, bo każdy chciał mieć kościół jak najbliżej. Podczas audiencji delegat Jan Skiba zapytany, jaki projekt na plac pod budowę kościoła od popiera, odpowiedział „Das wolen wier am besten dem zukünftigen Geistlichen überlassen”. Powyższa odpowiedź doznała pochwały od Kurii Biskupiej, a mieszkańcy Borowego Młyna nie krytykowali też takowej. Kiedy sala była już na ukończeniu, odwiedził takową ksiądz Filarski z Brzeźna w przejeździe po Borowym Młynie i wyraził się pozytywnie o jej budowie, co ucieszyło budujących, że chociaż jeden ksiądz znalazł się, który był przychylny utworzeniu stacji duszpasterskiej. Kiedy sala i mieszkanie dla księdza było w komplecie gotowe, powiadomiono Kurie Biskupią. Kuria Biskupia wydelegowała księdza dziekana Boening z Chojnic celem sprawdzenia podanych opisów. Ksiądz dziekan Boening przyjechał, obejrzał i musiał wydać pozytywne orzeczenie, bo w nie za długim czasie nadszedł list z pieczęcią Biskupią, który pisząc te słowa miałem okazję pierwszy przeczytać, było tam wyraźnie napisane, że jeżeli Borowy Młyn przyśle do 1 grudnia 1913 roku do Pelplina do kasy biskupiej w całości 20 000 marek, to wówczas na Wielkanoc na pewno przybędzie ksiądz do Borowego Młyna, a może i na Nowy Rok. List nadano przy końcu października. Był to twardy orzech do zgryzienia, jak się później wyraziła Kuria Biskupia, do tego czasu zbieranie datków szło żółwim krokiem, bo w przeciągu półtora roku zebrano około 4 000 marek, a teraz w przeciągu 5 tygodni zebrać 16 000 marek zdawało się być rzeczą niemożliwą. Kwota 16 000 marek miała wartość mniej więcej tyle, co obecnie milion zł, do tego czasu nie wszyscy wierzyli w rychłe utworzenie stacji duszpasterskiej, choć ilość wierzących stale wzrastała. Po nadejściu ostatniego listu Biskupiego i przeczytaniu takowego nie było już niewierzących, zaczęła się uciążliwa praca zbierających datki, ale też ich wysiłek wszystkich mieszkańców, bo nie wszyscy opływali w dostatki. Większość gospodarzy miała długi do spłacenia, lecz na tak ważny cel nikt nie żałował ofiary miesiąc listopad w 1913 roku był jednym pasmem zbierania datków. W zbieraniu datków wyróżniali się Jan Skiba i Józef Olik z Upiłki. Cieszyli się oni dobrą opinią i potrafili przemówić do serca mieszkańców, dając dobry przykład we własnych datkach. Zebrane datki posyłano do Pelplina co parę dni. Przy uciążliwej pracy nad zbieraniem przeszedł cały listopad. Pomimo nadludzkich wysiłków nie zdołano zebrać potrzebnej sumy w listopadzie, dopiero 5 grudnia wysłano resztę żądanej kwoty z tem że 500 marek, które brakowały do żądanej kwoty, pożyczył zawsze ofiarny już wymieniony Józef Rudnik.

Około 15 grudnia nadszedł list do księdza Gończa, że przyjeżdża 22 grudnia do stacji kolejowej Trzebiatki i prosi o furmankę. W oznaczonym dniu pojechało honorowo 5 bryczek i około 20 mężczyzn z dwoma konnymi jeźdźcami na czele z pośród honorowego pochodu zdaje się, że tylko piszący te słowa jest przy życiu, ksiądz Gończ wsiadł do bryczki udekorowanej, która była własnością Mikołaja Gintera, obok księdza usiadł Jan Skiba i tak w honorowym pochodzie ruszono z dworca przez wieś Trzebiatkowy i przez wieś Łąkie do Borowego Młyna drogą okrężną do krzyża koło magazynu. Tam czekała zgromadzona publiczność, która towarzyszyła pojazdom aż do sali, którą przeznaczono na kaplicę. Tam przywitał w krótkich słowach księdza Gończa Jan Skiba. Nazajutrz nie było jeszcze mszy świętej, dekorowano salę, Brzeźno ofiarowało stary ołtarz, który służył na czas trwania sali na kaplicę. Pierwsza msza św. została odprawiona w nocy, na pasterkę ksiądz Gończ został wprowadzony w procesji na salę, sala wypełniona była po brzegi wiernymi, którzy po tylu trudach doczekali się owocu swej gorliwej pracy około utworzenia stacji duszpasterskiej w Borowym Młynie.

Z okazji jubileuszu 50-lecia dołączam do kroniki kościelnej Borowego Młyna powyższe wiadomości.

Odprawianie nabożeństw w kaplicy i budowa kościoła

Od 1 stycznia 1914 r. istnieje stacja duszpasterska w Borowym Młynie. Pierwszym Kuratusem został mianowany ks. Bernard Gończ, nabożeństwa odprawiały się przeważnie po polsku, po niemiecku było raz w miesiącu i w drugie święto Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Zielonych Świątek. Katolików niemieckich nie władających po polsku była mała garstka, zaledwie 10 osób. W owym czasie katolicy niemieccy byli lepiej uprzywilejowani. Prasa polska na Pomorzu podawała, że w diecezji chełmińskiej zamieszkuje Niemców katolików 1/20, księży 1/4, kanoników 3/4 oraz biskup. Ks. Gończ zaraz na początku swego urzędowania przygotowywał się do budowy kościoła. Wybrał jeden z trzech proponowanych placów, budowę kościoła powierzono architektowi Gebhardowi z Gdańska. Po zbadaniu przez architekta plac pod kościół okazał się za mały. Do rozszerzenia placu potrzebne było przesunięcie zabudowań Leona Reszkiego w kierunku południowym na plac Jana Skiby, który tenże odstąpił bezpłatnie. Koszta przesunięcia zabudowań finansował Józef Rudnik. Pierwszy pogrzeb po utworzeniu stacji duszpasterskiej w Borowym Młynie odbył się jeszcze w Borzyszkowach, ponieważ sprawa cmentarza nie była jeszcze uregulowana. Miejsce na cmentarz istniało już od niepamiętnych czasów obok ewangelickiego cmentarza. Owe miejsce zostało znacznie poszerzone, ogrodzone i poświęcone na cmentarz. Około połowy lipca 1914 r. rozpoczęto budowę kościoła. Budowę przerwała wojna. Architekt Gebhard zorganizował włoski zespół budowlany, który dokończył zewnętrzną budowę kościoła w roku 1915. Dowóz materiału budowlanego wykonywano w czynie społecznym. Nie było to jednak łatwe, bo młodych mężczyzn zaciągnięto na wojnę. Lepsze konie także zabrano, ale przy wspólnym wysiłku i sprawiedliwym podziale prac zostało wszystko w należytym czasie wykonane. Uzgodniono, że posiadacze koni będą zwozili materiał budowlany ze stacji kolejowej Nowa Brda do Katarzynek, gdzie już była szosa, a dalej piaszczystą drogą kobiety z krowami na miejsce przeznaczenia. Warto zaznaczyć, że przy podziale prac społecznych główną rolę odgrywał Jan Skiba, który podczas budowy kościoła nie był jeszcze zaciągnięty do wojska.

Zima 1915-1916 była łagodna, tak że niektóre prace przy kościele wykonywano w czasie zimowym, tak że już na Zielone Świątki 1916 r. kościół został oddany do użytku. Poświęcenia kościoła dokonał ks. kanonik Dzięgielewski. Warto zaznaczyć, że ks. Płoński ofiarował na kościół w Borowym Młynie 20 000 marek, przez co może i przyspieszona została jego budowa. Transparenty potrzebne do odbywania procesji zakupili poszczególni gospodarze, którzy mieli później ten zaszczyt nosić takowe podczas procesji. Ks. Gończ pomyślał też o ozdobach w kościele. Pomagał jemu przy tym Marcin Fryda, który przez zbieranie drobnych datków przez dłuższy czas przyczynił się do zlikwidowania gołych ścian.

Walka o przynależność do Polski

W ostatnich latach przed pierwszą wojną światową wzrosła oświata głównie przez rozpowszechnienie czasopism i przez Towarzystwa Ludowe. Nie bez przesady wyłoniło się twierdzenie, że oświata ludu dokona cudu. Raz na zebraniu Towarzystwa Ludowego ks. Kroplewski powiedział, że wierzy mocno, że Polska jeszcze powstanie. W normalnym przewidywaniu było to rzeczą nie do uwierzenia, ale w przewidywaniu prorockim aktualne, które po paru latach się ziściło. Już przeszło trzy lata toczyła się straszna zawierucha wojenna. Polacy po obu stronach frontu walczyli nie za swoją, lecz obcą wolność. Dopiero po przyłączeniu Stanów Zjednoczonych do Państw Zachodnich i propozycji prezydenta USA Wilsona utworzenia wolnej i niepodległej Polski, zabłysła gwiazda nadziei. Prezydent Wilson pozwolił na tworzenie polskich oddziałów wojskowych w Ameryce. Głównym organizatorem był Ignacy Paderewski. Po przetransportowaniu ww oddziałów do Francji przyłączyły się one do oddziałów tworzonych z byłych żołnierzy niemieckich i austriackich znajdujących się w niewoli francuskiej i angielskiej. Dowództwo nad tymi oddziałami objął generał Haller i w sile trzech dywizji ruszył na front przeciw Niemcom. Przez ten udział armii polskiej w walce z Niemcami Polska zyskała prawo do udziału w rokowaniach pokojowych, które się odbyły w Wersalu w 1919 r.

Delegatami na rokowania byli Roman Dmowski i Ignacy Paderewski. Przy wytyczaniu granicy północno-zachodniej Polska żądała powiatów lęborskiego i bytowskiego oraz człuchowskiego. Przy głównym rozpatrywaniu powyższe trzy powiaty przydzielono Niemcom z powodu małego procentu zamieszkałych w nich Polaków. W owym czasie hasła „Bóg i Ojczyzna”, „w imię Boże za wiarę i Ojczyznę” były nie tylko znane, ale w miarę możliwości przy nadarzającej się okazji realizowane. Kiedy nadeszła wiadomość o niekorzystnym wytyczaniu granicy, ludność tutejsza pod przewodnictwem swoich księży, a mianowicie ks. Gończa i ks. Szulca z Konarzyn, postanowili wysłać do Wersalu sprawozdanie z faktycznego etnograficznego położenia. W całym powiecie człuchowskim Polacy stanowili około 15%, ale w północnej części powiatu Polacy mieszkają w zwartej masie i stanowią około 95%. Ale jak poinformować delegatów polskich w Wersalu? Zwykły list nie przejdzie przez cenzurę niemiecką. W Gdańsku mieszkał doktor Józef Wybicki, który pełnił funkcje lekarskie. Był on także przybocznym lekarzem majora Webera, który pełnił funkcję komisarza alianckiego, prawdopodobnie Amerykanin. Ów major Weber dysponował codziennie pocztą lotniczą pomiędzy Gdańskiem i Paryżem. Trzeba było wysłać gońców do Gdańska, ale sprawa nie taka łatwa. Niemcy ograniczali przejazd koleją. Wolno było podróżować tylko za specjalnym zezwoleniem władzy miejscowej. Najodpowiedniejszym gońcem okazał się Józef Spiczak Brzeziński, który jako inwalida wojenny, będąc jeszcze pod obserwacją gdańskiego szpitala, posiadał dowolny przejazd do Gdańska i z powrotem.

Przyłączył się do niego jego sąsiad Jakub Zieliński, który postarał się o wyjazd do Gdańska w celu zakupu puszorek. Józef Spiczak Brzeziński był już w Gdańsku obeznany, znał redaktora Gazety Gdańskiej Jana Kwiatkowskiego, który prowadził skład książek i gazet. Ekspedientką była jego córka. Do wymienionego składu udali się nasi podróżni. W odpowiedniej chwili pytali się o ojca. Dowiedzieli się, że dopiero co była rewizja w owym składzie. Po niejakim czasie zjawił się redaktor Kwiatkowski. Na pytanie, w jakim celu do niego przybyli, odpowiedzieli, że w sprawie politycznej. Po krótkiej pogawędce skierował naszych gońców do doktora Józefa Wybickiego, głównego reprezentanta Polonii, który przez dłuższy czas piastował urząd Ministra Ziem Zachodnich. Przybywszy do doktora Wybickiego zastali pacjentów, poczekali aż wszyscy pacjenci zostali załatwieni. Na pytanie na jaką chorobę cierpią, odpowiedzieli, że polityczną. Wówczas wprowadził gości do osobnego pokoju, zamknął na klucz drzwi, goniec Józef Spiczak Brzeziński wyjął kopertę zalakowaną z pieczątką parafialną z Borowego Młyna i podał panu doktorowi, w której było tylko napisane okaziciel niniejszego pisma wypowie się ustnie. Gońce wypowiedzieli się o wszystkim, co ich dręczy. Doktor notował sobie wypowiedzi, dziękował serdecznie i oznajmił, że podobną wiadomość otrzymał już z Konarzyn i że ich sprawa dotrze jeszcze dzisiaj do Wersalu. W niezadługim czasie po raporcie z tutejszej okolicy został podpisany pokój z pozytywnym załatwieniem naszych pretensji. Brzeźno, Kiełpin, Konarzyny przyłączone do Polski. Pietrzykowo, Nowa Wieś, Przechlewo do Niemiec. Pokój został podpisany w Wersalu w czerwcu 1919 roku, ale przejmowanie Pomorza przez wojska polskie nastąpiło dopiero w styczniu i lutym 1920 r. Tutejszy odcinek zajęło wojsko polskie 2 lutego.

Radość była wielka. Widzieć polskie wojsko, ale przyszło jeszcze jedno rozgoryczenie tutejszej ludności. Linię demarkacyjną uzgodniono pomiędzy Grenszucem i polskim sztabem wojskowym bardzo niekorzystnie dla Polski, tak że osiedla Brzozowo, Wierzchocina, leśnictwa Stary Most, Kobyla Góra, Wieczywno i niektóre wybudowania Brzeźna i Borowego Młyna rdzennie Polskie, zostały po stronie niemieckiej. Ks. Gończ, dowiedziawszy się o powyższym uzgodnieniu, o zajmującym się 16 lutego nastąpieniu wytyczenia granicy, radził udać się wszystkim mężczyznom na miejsce spotkania Grenszucu z polskimi przedstawicielami wojskowymi. Miejsce spotkania - jezioro Gwiazdy. Kobietom polecił zebrać się tłumnie w kościele, a były właśnie zapusty, odbywała się 40-godzinna adoracja. Wierny lud usłuchał głosu swego duszpasterza i pośpieszył w oznaczonym czasie na miejsce przeznaczenia. Zebrała się spora ilość chłopów patriotycznie usposobionych, przyjechali też przedstawiciele Grenszucu z gotowymi kołkami do wytyczenia granicy. Przyjechał też polski oficer na koniu i paru żołnierzy halerczyków. Rozpoczęły się ostre wymówki i groźby przeciwko władzy polskiej, która zezwoliła na tak krzywdzącą linię demarkacyjną. Tymczasem Niemcy zaczęli wytyczać granice, ale chłopi zdenerwowani przeszkodzili. Marcin Breska i Franciszek Myszka wyrwali z ziemi już wbite kołki. Marcin Breska uderzył nawet jednego Niemca. Niemcy, widząc stanowczość i rozgoryczenie ludności, tłumacząc, że granica demarkacyjna jest tylko chwilowa. Chociaż zgromadzeni mieszkańcy przeszkodzili w wytyczaniu granicy, to jednakowoż uzgodniona przez władze trwała przeszło pół roku. Na ludność tutejszą spadł jeszcze jeden cios, którego projektanci granicy może nawet nie przewidzieli. Najbliższe miasta, kolej, zostały odcięte. Jedyna szosa, która prowadziła do Chojnic, została dla ludności tutejszej zablokowana, bo w dwóch miejscach przecinał szosę teren powiatu człuchowskiego, który nie był Polsce przydzielony. Po dłuższych pertraktacjach Niemcy oddali Polsce majątek Ciecholewy. W zamian za majątek Konarzyny, który kiedyś posiadał pan Piwonka. Ostatecznie całą szosę przydzielono Polsce. W jesieni 1920 r. przybyła międzynarodowa komisja, w której uczestniczył nawet Japończyk. Wtedy przesunięto linię graniczną na zachód, tak że Brzozowo, Wierzchocina, Stary Most, Kobyla Góra i Wieczywno przyłączono do Polski.

Na wiosnę 1921 r. ks. Gończ opuszcza Borowy Młyn powołany na probostwo w Luzinie odległego o przeszło 100 kilometrów. Przeprowadzka była wówczas trudna. Samochodów ciężarowych było wówczas bardzo mało. Na kolej do Chojnic daleko i do tego przeładowana. Gospodarze z Borowego Młyna zdecydowali się odwieźć meble ks. Gończa na miejsce końmi, z wdzięczności za jego przysługi położone dla Borowego Młyna. Nadmieniam, że ks. Gończ i ks. Szulc w 1939 r. ponieśli śmierć przez hitlerowców.

Pobyt Księdza Sartowskiego 1921-1932 r.

Na miejsce ks. Gończa powołano ks. wikarego Dawida Sartowskiego z Borzyszków. W roku 1923 odbyły się pierwsze prymicje w tutejszym kościele odprawiane przez neoprezbitera ks. Józefa Borzyszkowskiego z Kiedrowic, który z powodu interdyktu w Borzyszkowach nie mógł takowych odprawić w kościele parafialnym. Ks. Sartowski zabrał się też do budowy plebanii, ogrodzono plac kościelny mocnym murem. Około roku 1927 zakupiono i wmontowano organy. W roku 1924 odbyła się też pierwsza wizytacja kościoła i bierzmowanie przez bpa Okoniewskiego. W roku 1925 odbyła się też pierwsza misja, którą prowadzili ojcowie redemptoryści. W roku 1928 zaprowadzono Bractwo Serca Jezusowego. Główny odpust wyznaczono na pierwszą niedzielę sierpnia. W roku 1932 ks. Sartowski opuszcza Borowy Młyn.

Pobyt Ks. Franciszka Perschkego 1932-1964 r.

Na miejsce ks. Sartowskiego powołano ks. Perschkego wikarego z Brus. Pierwszy okres jego pobytu był spokojny. Postarał się o kupno i wmontowanie zegara na wieży kościelnej, patronował młodzieży męskiej i żeńskiej w ich organizacjach, lecz nadszedł 1939 r. Ks. Perschke wraz z okolicznymi księżmi został aresztowany. Po paru tygodniach, jeszcze przed gwiazdką, został zwolniony, prawdopodobnie przez interwencję tutejszych Niemców ewangelików, z którymi żył w przyjaźni, lecz znalazło się paru zdrajców wśród Polaków-katolików chodzili jeszcze do kościoła, ale chyba tylko dla szpiegostwa.

Po zwolnieniu z aresztu ks. Perschke pełnił obowiązki duszpasterskie jeszcze przez przeszło pół roku, lecz pewnego dnia latem 1940 r. przyjechało po niego gestapo. Na szczęście nie było go w plebanii, lecz był u sąsiada. Nie namyślając się, wyszedł chyłkiem nie spostrzeżony na pole i do lasu. Niewiele ludzi wiedziało o jego ucieczce i pobycie, a ci co wiedzieli umieli milczeć. Na drugi dzień po zniknięciu ks. Perschkego hitlerowcy urządzili obławę, ale bez skutku. Przeżył czas wojny poza swoją parafią, ale poszkodowany na zdrowiu przede wszystkim cierpiał na serce. Ponieważ po wojnie był wielki brak księży, przydzielono mu jeszcze jedną parafię do obsługi, i to Brzeźno. W roku 1951 odbyły się jeszcze jedne prymicje i to ks. neoprezbitera Teofila Richtera. Ks. Perschke leczył się na serce i troszkę się wyreperował, ale po paru latach nabył samochód, przy którym miał wypadek, który spowodował jemu stałe kalectwo. Leczył się jeszcze przez dłuższy czas w szpitalu, potem powrócił do swojej parafii, ale obowiązków duszpasterskich nie mógł już wykonywać i w roku 1964 przeszedł na emeryturę. Od roku 1964 pełnił obowiązki ks. Witold Chylewski

Leon Skiba

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do