
W 2017 r. nakładem IPN ukazała się książka autorstwa Tomasza Łabuszewskiego „5 Brygada Wileńska AK na Pomorzu, Warmii i Mazurach 1945-1947”. Nie zabrakło w niej wzmianek o terenach, które obejmują szeroko rozumiane Gochy i Zabory. Tu i wokół tej kaszubskiej krainy działo się wiele.
TAK SIĘ ZACZĘŁO
W kwietniu 1946 r. w Borach Tucholskich oraz na Zaborach i Gochach pojawiły się uzbrojone pododdziały partyzanckie. Ich żołnierze wchodzili w skład 5 Brygady Wileńskiej AK. Jej twórcą i dowódcą był pochodzący z Kresów, lecz o śląskim rodowodzie, kawalerzysta mjr Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszko” (12.02.1910-8.02.1951). Po okresie patrolowym na początku maja 1946 r. 5 Brygada zorganizowana została w dwa szwadrony. Odpowiednie nadano im numery: 4 i 5. Szwadronem 4 dowodził wach. Henryk Wieliczko ps. „Lufa”. To przy tym szwadronie przebywał „Łupaszko”. Dowódcą 5 szwadronu był ppor. Zdzisław Stanisław Badocha ps. „Żelazny”. W strukturach szwadronów znalazły się sanitariuszki. Funkcję tę w 5 pełniła Danuta Siedzikówna „Inka”. „Łupaszko”, chcąc zmobilizować do oddziału więcej wyszkolonych partyzantów, zamierzał przejąć pod swoje rozkazy mających rodowód wołkowyski członków WIN-BOA (Bojowy Oddział Armii) z Bobolic. Historycy i hobbyści błędnie podają, że BOA podlegała dowódcy 5 Brygady. Była to samodzielna grupa, którą dowodził ppor. Stefan Pabiś ps. „Stefan”. Wydaje się, że wykorzystując nieobecność w Bobolicach, „Łupaszko” chciał przeprowadzić ten oddział w Bory Tucholskie. Członkowie BOA okazali się lojalni i oprócz kilku partyzantów w większości do majora nie przeszli...
KS. LASKA
Ciekawostką jest to, że jednym z podwładnych „Łupaszki” na Wileńszczyźnie był urodzony w 1910 r. w Bytowie Kaszuba ks. Jan Paweł Laska. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości (1920 r.) rodzina Lasków opuściła Bytów i zamieszkała w Chojnicach. Był on absolwentem Wyższego Seminarium Duchownego i Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Na początku lutego 1944 r. ks. Laska odszedł od „Łupaszki” i jako „ksiądz Piotr” został kapelanem 6 Brygady AK. Po wojnie pracował w różnych parafiach, na ostatek także w Niemczech. Zmarł 16.01.2007 r. Bratem księdza był jeden z dowódców batalionu „Sokół” w Postaniu Warszawskim kpt. Alfons Laska ps. „Skała”.
Z BOBOLIC DO ZAPCENIA
W ramach odwetu za rozbicie przez UBP z Koszalina grupy konspiracyjnej w Bobolicach, 5 szwadron 5 Brygady 21.05.1946 r. dokonał najazdu na to zniszczone wojną miasto. Dowodził ppor. Zdzisław Stanisław Badocha ps. „Żelazny” (22.03.1925-28.06.1946). W akcji tej miała brać udział sanitariuszka „Inka”. Podając się za grupę operacyjną WUBP, partyzanci zatrzymali komendanta posterunku MO i dwóch funkcjonariuszy UB, po czym odjechali w kierunku Człuchowa. Według Tomasza Łabuszewskiego podczas tego manewru zatrzymali się na krótko między Olszanowem a miejscowością Bińcze. To bardzo ważna informacja, gdyż dowodzi, że „Inka” mogła przebywać krótko na terenie dzisiejszej gminy Czarne. Tym samym można obalić argument przeciwników nadania jej imienia szkole w tej miejscowości, którzy twierdzą, że nigdy jej w tym rejonie nie było.
Podczas wspomnianego postoju miało dojść do rozstrzelania obu zakładników, funkcjonariuszy UB z Bobolic. Komendant milicji został zwolniony. Niekoniecznie tak było. T. Łabuszewski przytacza w przypisach załącznik w postaci meldunku stwierdzającego, że ciała obu zabitych funkcjonariuszy 30.05.1946 r. zostały znalezione 4 km od miejscowości Żelazkowo. Podaje też, że obu uprowadzono między godz. 15.00 a 16.00 21.05.1946 r. Na podstawie tego meldunku można wyciągnąć zgoła inny wniosek, że obaj UB-owcy zostali zabici w miejscu odnalezienia zwłok (nie można wykluczyć sytuacji, iż zwłoki zastrzelonych zostały tam przewiezione i porzucone). Jeden z funkcyjnych szwadronu Olgierd Christa, ps. „Leszek” twierdzi, że zrobiono to po wyjeździe z Bobolic. Zważywszy, ze Żelazkowo to dzisiejsze Rudniki (gm. Przechlewo), wyrok na UB-owcach mógł być wykonany w trakcie przegrupowania z Przechlewa, w którym zlikwidowano posterunek milicji, zabierając ze sobą zdobytą broń oraz skonfiskowano pieniądze i produkty żywnościowe z miejscowej spółdzielni. Następnie oddział udał się w kierunku Koczały.
KOCZAŁA
Zastanawia powód, dla którego wykonawszy zadanie w Bobolicach, grupa ppor. Badochy nie udała się bezpośrednio w Bory Tucholskie, tylko podjęła ryzykowne najście z okolicy Olszanowa na Przechlewo, a po wspomnianych konfiskatach ppor. Badocha zdecydował się na rajd na Koczałę. Rodzi się pytanie o cel tego manewru. Przecież mógł wybrać prostą ucieczkę przez Konarzyny czy też w miarę bezpiecznymi okolicznymi leśnymi duktami. Najprawdopodobniej rozkaz zajęcia Przechlewa i dokonania tam konfiskat ppor. Badocha otrzymał w rejonie Olszanowa lub Binczego. Przypuszczać można, że dalsza część rozkazu nakazywała, by ze skonfiskowanym mieniem i pieniędzmi pododdział udał się do Koczały. Tak też się stało. Taki manewr sugeruje, że to, co przejęto w Przechlewie, zostało w Koczale komuś przekazane. Pozostaje jedynie pytanie komu. Odbiorcą mógł być wysłannik mjr. „Łupaszki” lub on sam. Oczywiście biografowie majora raczej nie potwierdzają jego pobytu w Koczale. Jednak biorąc pod uwagę informację, którą popularny dziś propagator historii z Miastka red. Łukasz Szkwarek zamieścił w „Głosie Pomorza”, pobyt ten wydaje się wielce prawdopodobny.
„ŁUPASZKO” W KOCZALE (HIPOTEZA)
O pobycie majora w Koczale opowiedział wspomnianemu redaktorowi jego dziadek, były osadnik Bronisław Greczycho. Zrobił to pierwszy raz w 2003 r. zainspirowany wystawą w Miastku poświęconą majorowi, o której przeczytał w lokalnej prasie. B. Greczycho urodził się w 1926 r., w Niedźwiedzicach pod Baranowiczami. Jego ojciec Kazimierz Greczycho (1880-1979) był carskim podoficerem i gospodarzył na własnym gospodarstwie w osadzie Chociążka. Na początku 1943 r. w rejon ten zajechał rtm. kaw. „Łupaszko”. B. Greczycho widział go podczas tej krótkiej wizyty. Zapamiętał także samochód, którym przyjechał, i kierowcę żołnierza obstawy odganiającego ciekawskich. Było to najprawdopodobniej przed kwietniem, gdyż 13.04.1943 r. gospodarstwo Greczychów zostało spalone przez radziecki pododdział partyzancki. W wyniku repatriacji rodzina Greczychów zamieszkała w Koczale. Tam nieco później od opisanych poniżej wydarzeń B. Greczycho został zatrudniony w miejscowym tartaku. Uszczegóławiając przekaz B. Greczychy, „Łupaszko” będący już majorem zajechał do Koczały i zatrzymał się u pochodzącego z Wileńszczyzny Majewskiego. Miał też w Koczale spędzić noc. Na skarpie przy drodze na Łękinie stał jego wartownik, a inni z obstawy biesiadowali w karczmie przy kościele. Mieli pieniądze i za wszystko płacili. Według tej relacji Łupaszko był w eleganckim mundurze, a ojciec Bronisława, Kazimierz Greczycho, zawiózł go furmanką do Niedźwiad. Trudno spekulować, jakie sprawy major miał tam do załatwienia. Ponoć subordynujące. Ł. Szkwarek napisał, że w maju 2010 r. dziadek pokazywał w Koczale miejsce, drogę, którą major dotarł do tej miejscowości. Jak Ł. Szkwarek zaznaczył: „Być może przypomniało mu się to dlatego, że mogła być wtedy podobna pogoda i okolica wyglądała podobnie, dlatego przypuszczam, że to mógł być maj 1946”.
Czując ważność wspomnień dziadka, 14.10.2014 r. przeprowadził z nim wywiad. Red. Szkwarek utrzymuje, że powodem przybycia majora do Koczały mogło być to, iż „mjr Szendzielarz wizytował działający na terenie województwa szczecińskiego oddział porucznika Badocha i wracał przez Koczałę z tej inspekcji”. Można tu polemizować, czy wracał z inspekcji, czy czekał na ppor. Badochę. Spotkanie między nimi (jeśli się odbyło) musiało być krótkie. Według red. Szkwarka mogło się ono odbyć nie w Koczale, lecz w Niedźwiadach w leśniczówce, nad ranem (lub przed południem) 21.05.1946 r., co w przypadku marszruty z Bobolic przez Olszanowo - Przechlewo jest wątpliwe. Chyba że Badocha swój poranny marsz na Bobolice wykonał, idąc także przez Koczałę. W związku z tym byłby tego dnia dwa razy w tym rejonie. Tak czy inaczej po południu grupa Badochy dotarła do Koczały lub do m. Niedźwiady, po czym (zapewne po przekazaniu zdobyczy) obrała kierunek przegrupowania na Lipnicę. Warto wspomnieć, że biograf „Inki” Dominik Kuciński utrzymuje, że pododdział wymknął się obławie, kierując się na północny wschód w kierunku Gdańska. Jak wiemy, co udowadnia T. Łabuszewski, było inaczej.
ZAPCEŃ
Rozpędzony samochód „Studebaker” koloru ciemnozielonego (G. Czaja) z partyzantami wyjechał z kierunku Osusznicy na drogę Chojnice - Bytów. Czy to dynamika zakrętu, czy zwykła nieostrożność spowodowała, że jeden z żołnierzy wypadł ze skrzyni ładunkowej i poniósł śmierć na miejscu. Owym żołnierzem był Edward Hajduk vel Radziwanowski ps. „Dabek”, „Mewa”. Załadowano nieszczęśnika na samochód, który zaraz ruszył do Lipnicy. Tam przed posterunkiem milicji stali jego funkcjonariusze. Najstarszy stopniem z jadących na skrzyni zasalutował im. Milicjanci zgodnie odpowiedzieli takimi samymi honorami. W Lipnicy samochód skręcił na Kiedrowice, po czym skierował się na Zapceń. Tu Żołnierze Wyklęci zobaczyli ładny zrobiony z czerwonej cegły kościół z cmentarzem. Postanowiono, że tragicznie zmarły kolega spocznie właśnie na nim. Dowódca pododdziału odszukał mieszkającego w środku wsi sołtysa, którym był Jan Megier (27.08.1885-13.02.1965) i oznajmił, że jeden z jego podwładnych wypadł z samochodu i się zabił, w związku z tym chciałby go pochować na miejscowym cmentarzu. Poprosił także o księdza. Tego w Zapceniu nie było. W tym czasie posługę duszpasterską sprawował tu ks. Sylwester Felchner z oddalonych o 12 km Borzyszków.
Dowódca zarządził blokadę wszystkich dróg we wsi. Odcięto łączność telefoniczną, a samochód został ustawiony naprzeciw domu Rudnika, Gończy, Klemensa Kiedrowskiego i Jana Kamińskiego. Wystawiono trzy posterunki. Jeden na krzyżówce przed plebanią i szkołą przy drodze na Budy. Drugi posterunek wyznaczono przy rozwidleniu Sątoczno - Luboń, a trzeci na drodze w kierunku Karcza. Odprawę wart przeprowadzono przy samochodzie, na którego kabinie stał karabin maszynowy. Wartownicy mieli za zadanie wpuszczać każdego, lecz nikogo nie wypuszczać ze wsi. Następnie na osobistą prośbę dowódcy stolarz Ksawery Kiedrowski (29.03.1898-13.06.1978) przystąpił do wykonania trumny. W pracy pomagał mu jego szwagier kilkunastoletni Franciszek Rudnik (ur. w 1930 r. w Zapceniu, późniejszy nauczyciel historii, kierownik szkół, inspektor oświaty, działacz ZNP, zmarł 30.09.2019 r.). Kiedrowski przeszedł Stutthof i jak twierdził, dzięki swojemu fachowi przeżył obóz, bo jako stolarz przebywał i pracował w ogrzewanym pomieszczeniu. Podkreślić należy, że dowódca za wykonanie trumny zapłacił K. Kiedrowskiemu należną sumę. Żołnierze wybrali sobie kwatery u gospodarzy, a dowódca z adiutantem nocowali w domu sołtysa, z którym zjedli wspólnie kolację. Sołtys wysłuchał ich opowieści o tragedii Kresów, o wywózkach na Sybir, o mordowaniu obrońców Grodna, o starciach z partyzantką radziecką, o Puszczy Augustowskiej i o tym, że mają nadzieję, iż przyjdą żołnierze Andersa i wyzwolą Polskę.
Rano 22.05. sołtys zaprzągł konie do bryczki i pojechał po księdza Felchnera. Grób wykopał Adam Józef Szypryt (26.07.1913-27.11.1981), organista. Po przyjeździe księdza rozpoczęły się uroczystości pogrzebowe. Trumnę girlandami i kwiatami przyozdobiły miejscowe dziewczęta. Msza święta rozpoczęła się ok. godz. 10.30. Na organach grał wspomniany już A.J. Szypryt, a do mszy służył Franciszek Rudnik. Po powrocie na parafię ks. Felchner wpisał w księdze parafialnej: „Edward Hajduk, 24 lata. Wołkowysk wyznanie rzym.-kat. Dzień zgonu 21 maja 1946, miejsce zgonu Lipnica; Żołnierz AK (nielegalna organizacja wojskowa Armii Krajowej) wypadł z samochodu przed Lipienicami i złamał podstawę czaszki. Przyczyna śmierci: nieszczęśliwy wypadek. Dzień pogrzebu 22 maja 1946 r. Miejsce pogrzebu - Zapceń”.
Po pogrzebie Żołnierze Wyklęci posilili się z konserw, dzieciom dali cukierki oraz jakieś paski do spodni. Potem na rozkaz dowódcy zdjęto posterunki, wszyscy wskoczyli do samochodu i odjechali. Wtedy w oddali zauważono jadących do Zapcenia milicjantów. Jak się okazało, byli z Lipnicy. Po wysłuchaniu relacji miejscowych, odjechali. Należy wspomnieć, że odjechawszy z Koczały partyzanci mieli dużo szczęścia, gdyż ich tropem w godzinach wieczornych (21.05.) ruszyła z Człuchowa obława. Dotarła do Koczały, gdzie jak podaje T. Łabuszewski została wsparta przez dwie grupy radzieckie. Gdy uchwycono trop na Lipnicę, pościg ruszył w tamtym kierunku. Wszystko wskazuje na to, że w dniu pogrzebu pogoń zajechała do Lipnicy, skąd skierowała się na Bytów. Tam w skutek niepowodzenia akcję odwołano. Natomiast żołnierze podziemia po wyjeździe z Zapcenia dotarli do nadleśnictwa Sominy i podobnie jak w Zapceniu nie wypuszczali nikogo z miejscowych. Teren nadleśnictwa opuścili o godz. 9.00 następnego dnia (23.05.1946 r.) i ruszyli w kierunku pow. kartuskiego. Najprawdopodobniej w Sominach przyłączyło się do nich dwóch dezerterów milicjantów z Brus. Zaalarmowana o wejściu partyzantów w kartuskie komenda powiatowa MO w Bytowie 25.05.1946 r. wysłała na pomoc do Sulęczyna 14 milicjantów (wg cytowanej przez G. Czaję relacji k-ta powiatowego MO por. Jana Kiedrzyńskiego).
PAMIĘĆ
Na drugi dzień od wyjazdu z Zapcenia, 23.05., przyjechał oficer UB i zaczął przesłuchania sołtysa. Na pytanie, dlaczego nie powiadomił milicji o nich i dlaczego pomagał bandytom, odpowiedział, że pomoc w katolickim pochówku uważał za swój chrześcijański obowiązek, a co do powiadomienia milicji to łączność była przerwana. Widać nie drążono tematu głębiej, bo Megier piastował urząd sołtysa do 1950 r., po czym zastąpił go Leon Szyca. Grób Hajduka zaczął być kultowy. Organista Szypryt wykonał jego betonowe obramowanie, Kiedrowski zrobił krzyż i wykonał tabliczkę nagrobną „Edward Hajduk - żył lat 24”. Żona organisty Anna Szypryt z d. Hefta (21.02.1917-16.02.2004) co roku sadziła kwiaty na grobie, a na Wszystkich Świętych dekorowała mogiłę świerkami i zapalała świeczki. Do grobu jako do miejsca spoczynku „żołnierza nieznanego” przychodziły dzieci szkolne z nauczycielką Rozalią Ambroziewicz. W latach 90. do państwa Szyprytów przyjechał bratanek Edwarda Hajduka. Opiekę nad mogiłą przejęła córka Szyprytów Danuta Gliszczyńska. W 2015 r. kibice MKS Chojniczanka postawili na grobie pomnik. W dzień Żołnierzy Wyklętych 2015 r. odnowiony grób został poświęcony. Mszę świętą odprawili ks. proboszcz Jacek Somerski i kapelan klubu MKS Chojniczanka ks. Tomasz Mońko. Rozpatrując przypadek Hajduka, należy podkreślić, że był to żołnierz WIN-BOA (Bojowy Oddział Armii) i w Brygadzie majora znajdował się ledwie kilka godzin.
CZY „INKA” ODWIEDZIŁA ZAPCEŃ?
Co do postoju partyzantów na Gochach nasuwa się pytanie, czy była z nimi sanitariuszka „Inka”. Przeprowadzone przez Czesława Cyrę i Witolda Rudnika indywidualne dociekania nie potwierdzają tego. Nikt z żyjących świadków tamtych wydarzeń nie przypomina sobie, by wśród nich była dziewczyna. Pojawiła się natomiast w oddziale w rejonie kartuskim. I znów rodzi się pytanie, czy opuściła oddział bezpośrednio po akcji w Bobolicach, czy też dołączyła do grupy majora w Koczale lub w jej okolicy. Wiadomo, że „Inka” podczas rajdu na Bobolice odczuwała zmęczenie. Jednak w obliczu tak ważnej akcji, podczas której mogli być ranni, nie chciała opuścić oddziału. Istnieją przesłanki pozwalające wysnuć hipotezę, że major „Łupaszko” (lub ten z jego podwładnych, który spotkał się z Badochą) zabrał sanitariuszkę do Bytowa, by tam odpoczęła. Czy gdyby Badocha przejeżdżał przez Koczałę w godzinach rannych, „Inka” mogła pozostać z majorem? Oczywiście tak.
BYTÓW
W celu realizacji poboru oraz z powodów czysto wywiadowczych Łupaszko utworzył sieć punktów kontaktowych w Słupsku, Bytowie, Gryficach, Szczecinku, Człuchowie, Ustce, Lęborku, Koszalinie, Białogardzie i Bobolicach. Członkowie obsady tych punktów często byli zatrudnieni w organach administracji terenowej, w PUR, w milicji. Przez to pochodzące od nich informacje wydaje się, że były wiarygodne. Jak widać major miał wgląd niemal w cały teren, choć faktycznie go nie znał. Z całą pewnością Żołnierze Wyklęci musieli przebywać także w Bytowie. Według uzyskanych ostatnio informacji z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że w jednym z domów przy dzisiejszej ul. Słonecznej było konspiracyjne lokum - punkt. W tym czasie mieszkały przy tej ulicy pojedyncze rodziny, z których jedna bezpośrednio sąsiadowała z tym domem. Była to repatriowana z Grodna wdowa Emilia Machowska z dwójką dorastających dzieci. Jej mąż chor. batalionu pancernego Walerian Machowski był żołnierzem służby stałej w Grodnie, zmarł przedwcześnie jeszcze przed wojną. Natomiast dzieci, Henryk i Sylwia Machowscy, w czasie wojny były na Grodzieńszczyźnie łącznikami - kurierami AK. Dom Machowskich sąsiadował z domem kolejnej rodziny wojskowej z Grodna, Piotrowiczów. Ponadto nieliczni mieszkańcy ul. Kolonia Urzędnicza, bo tak nazywała się wówczas Słoneczna, byli także przedwojennymi urzędnikami państwowymi od strażnika granicznego spod Jamna po listonosza z Derewna na Białorusi. Patrząc na usytuowanie owego tajemniczego domu, można śmiało rzec, że dawał on możliwość prowadzenia stałej obserwacji na trzech kierunkach i szybkiej ucieczki w kierunku nad jezioro Gilling - Rzepnicę. Ponadto nie bez znaczenia było wspomniane sąsiedztwo rodzin przedwojennych zawodowych wojskowych i dawnych urzędników.
Właścicielem tego domu był niejaki Zenon Giczewski. Urodził się w 1923 r. w Wilnie. Rodzina Giczewskich mieszkała w Wilnie na ul. Piaskowej 10, następnie na ul. Lubocz (Subocz) nr 21. Zenon ukończył 7 klas prywatnego Gimnazjum Ojców Jezuitów w Wilnie. Z powodu działań wojennych nie ukończył go. W kwietniu 1945 r. wyjechał do Polski. Od stycznia 1946 r. rozpoczął służbę w milicji. Podczas niej był wielokrotnie upominany za liczne zaniedbania. Nie można wykluczyć, że Giczewski był rezydentem 5 Brygady Wileńskiej w Bytowie. Taka sugestia pojawiła się w ustnym przekazie Henryka Machowskiego skierowanym do swojego siostrzeńca. Były akowiec miał wówczas rzec: „Zapamiętaj, Romek, w tym domu kilka dni przebywał mjr »Łupaszko«. Był tu z sanitariuszką, nie pamiętam jej imienia”.
Usilne starania wyjaśnienia sprawy nie przyniosły rozstrzygnięcia. Nic nie dały prośby skierowane do znawców tematu. Ich dziwaczne odpowiedzi sugerowały lekceważenie lub błędną informację, a w dwóch przypadkach na pewno braki w dobrym wychowaniu. Gdy uznano, że opowieść o „Łupaszce” na Słonecznej jest nowo powstałą naiwną legendą, przemówił na łamach „Głosu Pomorza” wspomniany Ł. Szkwarek. Biorąc pod uwagę to oraz opis rajdu na Bobolice Tomasza Łabuszewskiego w „5 Brygada Wileńska AK na Pomorzu, Warmii i Mazurach 1945-1947” i ustny przekaz Henryka Machowskiego (harcerz, AK-owiec ), zrodziła się hipoteza, że mjr „Łupaszko” po spotkaniu z ppor. Badochą w Koczale (lub w okolicy) skierował się na Bytów i zabrał ze sobą Inkę. Po dotarciu do miasta zatrzymał się u milicjanta Giczewskiego w domu na ul. Kolonia Urzędnicza. Przeczekał tu obławy i do 25.05. odstawił Inkę do oddziału w podbytowskich lasach. Brała udział w starciu koło m. Podjazy. Po czym major udał się do 4 kompanii. Faktem jest, że z Bytowa wysłana została korespondencja, której nadawcą byli partyzanci. Możliwe, że listy nadał Giczewski. Jeden z nich wysłano 24.05.1946 r. Zawierał ostrzeżenia skierowane do szefa PUBP w Koszalinie. Również z Bytowa zostały wysłane wyroki śmierci na dwóch zastrzelonych i porzuconych koło Rudników funkcjonariuszy UB. W październiku 1946 r. Giczewski został z milicji wydalony. Był lekkomyślny i zbyt pewny siebie, co skończyło się pełną dekonspiracją lokalu i nalotem UB. Jednak wg świadków uniknął wówczas zatrzymania i opuścił Bytów niemal natychmiast. Ślad po nim zaginął. W latach późniejszych wszczęto jego poszukiwania. Bez powodzenia.
AKCJA „ZEUSA”
W czerwcu 1946 r. dowódcą nowo utworzonego 3 szwadronu 5 Brygady był urodzony w Wilnie, odznaczony Krzyżem Walecznych ppor. cz. wojny Leon Smoleński „Zeus” (7.04.1922-12.01.1995). W lipcu 1946 r. szwadron przeniknął w Bory Tucholskie. Co ciekawe „Zeus” przez kilka dni miał bazę w leśniczówce Funka po wschodnie stronie jeziora Charzykowy. 20.08.1946 r. żołnierze szwadronu zatrzymali na trasie Kościerzyna - Chojnice samochód Spółdzielni „Społem”. Jadących w nim pracowników umieszczono do czasu zakończenia akcji w lesie między Józefowem a Funką, po czym partyzanci udali się do Brus. Tam opanowali posterunek milicji, budynek poczty, bazę „Las” i siedzibę „Samopomocy Chłopskiej”. Zabrawszy pieniądze i dobra w postaci różnorakich towarów, załadowali zdobycz na samochód, po czym skierowali się po pozostawionych w lesie pracowników „Społem”. Następnie cały oddział z przetrzymywanymi cywilami ruszył w kierunku Bytowa. Zatrzymali się w leśniczówce Kiedrowice w gm. Lipnica. Tu „Zeus” wypuścił cywili, oddał im samochód i z oddziałem ruszył w podbytowskie lasy, gdzie przebywał ok. dziesięciu dni. Powrót nastąpił przez Stoltmany (gm. Lipnica), gdzie u znajomego gospodarza odebrał pepeszę. Potem była leśniczówka Bukówki gm. Lipnica nadleśnictwa Przymuszewo i osada Kaszuba. Drugi najazd na Brusy nastąpił 2.09.
KASZUBA
Ok. 21.09.1946 r. 3 szwadron znalazł się w miejscowości Kaszuba. Cz. Cyra podaje, że było to 23.09. w południe i że wjechali między zabudowania dwiema ciężarówkami i łazikiem. Było ich ok. 60 i jedna kobieta, którą żołnierze traktowali jak księżniczkę - pomagali wkładać i ściągać buty, usługiwali przy posiłkach. Z tego powodu uważa się, że była to sławna dziewczyna majora. Owa „księżniczka” to żona dowódcy 3 szwadronu sanitariuszka „Jachna” Janina Wasiłojć-Smoleńska. Co ciekawe po wojnie została osadzona i skazana na karę śmierci. Wyrok ten zamieniono na wieloletnie więzienie. Na pewno przez wykazaną wierność i cierpienie zasługuje na pamięć, nie mniejszą jak pozostałe sanitariuszki brygady działające na Pomorzu.
Do Kaszuby ściągnął także 5 szwadron dowodzony po śmierci Badochy przez urodzonego w Wilnie ppor. Olgierda Christa ps. „Leszek” (4.01.1923-9.11.2004) byłego żołnierza AK, podwładnego por. Gracjana Fróga ps. „Szczerbiec”. Po wojnie został podporucznikiem lWP, był absolwentem Oficerskiej Szkoły Piechoty nr 2 w Lublinie. Po jej ukończeniu został instruktorem w szkolne podoficerskiej przy 62. pp 18 Dywizji Piechoty. W marcu 1946 r. odszedł na własna prośbę do rezerwy, po czym przyłączył się do 5 Brygady. Początkowo nie miał uznanego stopnia oficerskiego. Był zastępcą dowódcy 5 szwadronu ppor. Zdzisława Badochy. Brał udział w niemal wszystkich akcjach tego pododdziału. Był w Zapceniu podczas pogrzebu Hajduka.
Gdy podczas postoju w Kaszubie jedni żołnierze szwadronów konfiskowali i wykonywali wyroki, pozostali zajęci byli przygotowywaniem jedzenia. Zrobiono wieczorem biesiadę, na której śpiewano „A jak przyjdą Andersiaki, to pobiją Ruskie sraki”. Dowódca 3 szwadronu nocował w mieszkaniu, a żołnierze poza domem. Czując zagrożenie ze strony UB, oba pododdziały przegrupowały się w kierunku Bud (gm. Lipnica). Gdy partyzanci spożywali obiad, kpr. „Mały” ujął funkcjonariusza UB penetrującego teren, jednak nic od niego nie uzyskano (ponoć miał spis konfidentów). Zaniepokojony dowódca 5 szwadronu ustalił ze swoim odpowiednikiem opuszczenie miejscowości. Gdy wyszedł z kwatery, zaskoczenie było pełne.
MIĘDZY GMINAMI LIPNICA A KONARZYNY
Michał Jankowski na wiosnę wrócił z Anglii do Bud. Przywiózł ze sobą nowy mundur kroju angielskiego. 24.09. ubrał go i miał udać się do kościoła w Zapceniu. Włożył buty i poszedł do sąsiada Józefa Frymarka. Gdy już wychodzili, „wyrosło” przed nimi dwóch umundurowanych żołnierzy. Zawrócono ich do domu. Tam zaczęły się pytania o mundur, a potem agitacja, by Jankowski wstąpił do 5 Brygady. Ten jednak odmówił. Wówczas jeden z żołnierzy zapamiętany jako „Brodaty” stwierdził, że odmowa to zdrada i że czeka go sąd polowy. Nakazał Jankowskiemu rozebrać się, co ten uczynił, po czym w koszuli położył się na łóżku, które stało w rogu pokoju. Wtem niespodzianie rozległy się strzały ze wzgórza od strony rzeki Kłoniecznicy. Padały w stronę leżących z jej prawej strony zabudowań Bernarda Orłowskiego, Franciszka Stoltmana i Józefa Jankowskiego. „Brodaty” wyskoczył na podwórze. Szukał wzrokiem dowódcy. Wówczas Frymark powiedział do Jankowskiego: „Uciekaj przez okno”. Ten jednak schował się pod łóżkiem. Wnet do mieszkania wszedł „Brodaty” i od razu zauważył brak Jankowskiego. Lecz Frymark spokojnie a zdecydowanie powiedział, że uciekł przez okno. Żołnierz zabrał buty, mundur i pobiegł przez kartoflisko ku zabudowaniom Orłowskiego. Za nim biegł drugi partyzant. Wtedy „Brodaty” został trafiony. Jego dowódca był przy zabudowaniach Stoltmana i stąd kierował ogniem swoich ludzi, dzięki czemu odskoczyli do lasu. W ręce UB wpadł ranny Bolesław Pałubicki, syn leśnika z Maśki, były milicjant z Brus. UB, widząc, że żołnierzom „Łupaszki” udało się wyrwać, zarządziło odwrót i ograniczyli się tylko do patrolowania okolicy. Ciało „Brodatego” zostało zabrane w nocy. Ktoś z partyzantów zabrał mundur z butami Jankowskiego. Fakt zabierania mundurów powracającym z zachodu żołnierzom PSZ potwierdził „Leszek”. Jak stwierdził, robiono to bez skrupułów. „Brodaty” został pochowany w prawym rogu od wejścia na cmentarz w Zapceniu. Dziś po jego mogile nie ma śladu. Biorąc pod uwagę los grobu Hajduka, zapomnienie to zastanawia. Możliwe, że przyczyna tkwi w poniżającym potraktowaniu Jankowskiego, zabraniu mu munduru i butów. Jakby nie było Jankowski był swój, a do tego wrócił z wojny.
Ukryci w zagajniku w okolicy kolonii Budy żołnierze 3 i 5 szwadronu podjęli udaną próbę odejścia z penetrowanego przez UB rejonu. 25.09.1946 r. dotarli do kolonii Jonki, gdzie pozostawili rannych. Na drugi dzień po obławie UB zatrzymało w Budach miejscowych gospodarzy Wrońskiego, Jankowskiego i Orłowskiego, któremu w czasie walki podstrzelono krowę, stąd musiano ją dobić. Ranny w kręgosłup Pałubicki nie zginął, jak chcą inni, lecz wykurował się. Przez długi okres uważano, że to Michał Jankowski powiadomił UB, co wobec ustaleń Czesława Cyry nie jest logiczne. Otóż o najściu brygad „Łupaszki” powiadomił znany z nazwiska mieszkaniec Czapiewic, który zrobił to osobiście na posterunku milicji w Brusach. Dziś wiadomo, że zabitym brodaczem był „Szczygieł” (starszy sierżant) według ppor. „Leszka” nim zmarł leżał na łące ranny. Wzięty do niewoli inny partyzant ujawnił punkty kontaktowe, w tym najprawdopodobniej ten, w którym przebywali jego ranni koledzy. Wydał też legendę chojnickiego AK por. rez. Stefana Gussa. W obławie uczestniczyło 60 funkcjonariuszy UB.
ZAKOŃCZENIE DZIAŁAŃ NA KASZUBACH
21.11.1946 r. ludzie 5 Brygady weszli do Lipusza. Tradycyjnie w takich sytuacjach zablokowali wieś i zerwali łączność ze światem zewnętrznym. Część weszła do sklepu. Jak się okazało, byli to oficerowie. Za ladą stali ekspedienci. Przy ladzie tyłem do drzwi wejściowych stał uzbrojony milicjant Władysław Podjaski (ur. 1923, były więzień Stutthofu). Przybył tu, by konwojować utarg do banku. Posterunek znajdował się nad sklepem. Był tu też sekretarz nadleśnictwa i p/o nadleśniczy Stanisław Trzebiatowski, który robił w sklepie zakupy, i także drugi milicjant Władysław Marocki. Wtem od strony drzwi jeden z żołnierzy krzyknął „Ręce do góry!”. Milicjant Podjaski odwrócił się w stronę drzwi, zdejmując jednocześnie broń. Jeden z oficerów strzelił i zabił Podjaskiego na miejscu. Widząc, co się dzieje, drugi milicjant rzucił się do ucieczki. Nie był uzbrojony. Trafiony w nogę, łopatkę i brzuch dopiero po kilku godzinach został odwieziony do szpitala w Kościerzynie, gdzie błagając o ratunek, zmarł o godz. 3.00 podczas operacji. Kule dosięgły również Stanisława Trzebiatowskiego. Trafiły go w rękę i płuco. Żołnierze zabrali pieniądze z utargu i z jego kieszeni. Celem najścia był też kierownik szkoły Kazimierz Welz, który w porę uciekł, oraz komendant posterunku milicji Kazimierz Giedrowicz, do którego udała się grupa egzekucyjna. Ponieważ był z kresów, darowano mu życie. Został ostrzeżony, że jeśli nie wystąpi z partii i z MO, zostanie rozstrzelany, po czym skonfiskowano mu pistolet, obrączkę, zegarek i maszynkę do golenia oraz ubranie cywilne, a przebywającemu u niego Mieczysławowi Kiedrowiczowi zabrano czapkę. Przebieg wydarzeń w Lipuszu potwierdził w swoich wspomnieniach ppor. Olgierd Christa.
ZMARNOWANY POTENCJAŁ
Wbrew temu, co mówią przeciwnicy Żołnierzy Wyklętych, pojawienie się ich na Pomorzu nie wywołało wrogości miejscowej ludności. Mało tego, gros postaw świadczy o tym, że traktowano ich jako obrońców. Rejon Kaszub, w tym i Gochy, w okresie przejścia przez nie Armii Czerwonej w 1945 r., a także zaraz po tym, przypominały niezawinione piekło. Gwałty ze strony czerwonoarmistów były na porządku dziennym, ludzi wyciągano z domów lub dosłownie porywano z ulicy. Więziono, mordowano lub wywożono na Syberię, rabowano i niszczono często tworzone i gromadzone przez pokolenia mienie, także państwowe. Po wsiach panoszyło się wywołujące strach NKWD, które faktycznie decydowało o niejednym ludzkim losie. Tej radzieckiej zbrodniczej organizacji służyło komunistyczne UB. Nic więc dziwnego, że Żołnierzy Wyklętych postrzegano nawet jako mścicieli. Likwidacja niemal natychmiastowa pojmanych czerwonoarmistów oraz funkcjonariuszy UB była odbierana jako sprawiedliwość. Rosjanie byli okupantami, a UB-owcy zdrajcami. Nikt nie zastanawiał się, czy wykonywane na nich egzekucje były wynikiem sądu. Nie wnikano w to, czy pozostawione przy zabitych uzasadnienia wyroku wynikały z sądowego orzeczenia, czy też były jednym ze świstków papieru podpisanych in blanco, co niestety było faktem. Ubowcy lekceważyli miejscową ludność, często uważając ją za Niemców lub za gorszą nację.
Jednak z biegiem czasu pozytywne postrzeganie Żołnierzy Wyklętych wśród Kaszubów ulegało zmianie. Zaczęto boleśnie odczuwać skutki konfiskat w spółdzielniach, młynach i bankach. Efektem przebywania partyzantów na terenie licznych wsi były najazdy UB, zatrzymania i śledztwa. Żołnierze „Łupaszki” jakby nie wiedzieli, że przebywają w rejonie niemal bez analfabetów i nie była to słabo wyedukowana w tym względzie Białoruś. Kaszubi byli i są ludźmi o wysokiej godności osobistej, często ze sobą bardzo skoligaceni. Stąd bicie czy kara chłosty dotykała nie tylko karanego, ale była poniżeniem dla całej rzeszy jego krewnych i znajomych. Wieść o takim fakcie rozchodziła się po całym regionie i wcale nie miała skutku edukacyjnego. Wręcz przeciwnie. Jak zauważył Zdzisław Żmuda Trzebiatowski „całe Gochy to krewni” i o tym major o śląskim rodowodzie winien wiedzieć. Kara chłosty była idiotyzmem, który został zniesiony w Legionach Polskich J.H. Dąbrowskiego. A armia bez niej trafiła w 1807 r. na Kaszuby i Kociewie razem z Wojskiem Polskim gen. Sokolnickiego. Michał Sokolnicki do tej pory jest legendą w pamięci Kaszubów, także dlatego, że nie chłostał. Po II wojnie światowej miejscowi milicjanci i działacze wywodzili się głównie z rodzin od wieków tu zamieszkałych, byli swoimi. Karanie ich tylko na podstawie plotek, donosu, znalezionej legitymacji i z poparciem wyciągniętego z kieszeni świstka papieru z niby sądowym wyrokiem na tych ziemiach (gdzie nawet w dobie czarnego faszyzmu obowiązywało jakieś prawo) nie powinno mieć miejsca. Gro z ukaranych przez partyzantów było więźniami niemieckich obozów, wysiedleńcami, poddanymi niemieckim represjom. Niestety o życiu, śmierci i cierpieniu potrafił zadecydować partyzancki kapral. Tak oto marnowali Wyklęci potencjał życzliwości na Kaszubach. Po wydarzeniach w Lipuszu faktycznie nie mieli po co wracać. Odpowiedzialni za tę rozróbę zainteresowani byli bardziej ratowaniem siebie niż lojalnością wobec swego dowódcy. W Lipuszu spełniło się przesłanie - ostrzeżenie tragicznej postaci Gracjana Fróga „Szczerbiec o niewidzialnej granicy, której przekroczyć nie można”. Tu ją przekroczono, a symbolem tego jest zabrana przez oficerów obrączka ślubna.
Czesław Cyra, Andrzej Szutowicz
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!