Reklama

Wojna palikowa i gen. Charles Dupont - historia pewnej bryczki

29/03/2020 17:20

W tym roku mija 100 rocznica wojny palikowej na Gochach. Jednym z jej inicjatorów był gospodarz z Upiłki Jakub Zieliński, a materialnym świadkiem ostatecznego sukcesu, jaki odniesiono była... bryczka.

W latach 70. ubiegłego wieku w obejściu Zielińskich w Upiłce można było zobaczyć niszczejąca bryczkę. Niestety nie przetrwała do dziś. A szkoda, gdyż wiąże się z nią piękna historia związana z wojną palikową. Piękna, bo radosna, w której jest trochę folkloru, wiosny i tryumfu. Zachowała się w opowiadaniach najstarszych mieszkańców Upiłki i Borowego Młyna. Warto o niej wspomnieć, obchodząc uroczystości 100-lecia powrotu Polski na Gochy. A zatem do rzeczy. Gdy umilkły już nadgraniczne zwady i w miejscu, gdzie paliki zatrzymały wytyczanie granicy, panował „rozejmowy” spokój. Do starosty chojnickiego udała się delegacja miejscowych Kaszubów. Urząd ten pełnił ziemianin, inż. budowy mostów, Stanisław Sikorski. Formalnie komisarycznym starostą został
31.01.1920 r. Potem zaopatrzona przez niego w stosowne dokumenty delegacja udała się do kierowanej przez francuskiego gen. Charlesa Duponta Międzynarodowej Komisji Granicznej w Toruniu. Tam sprawą zajął się Wiktor Kulerski - wydawca prasy, polityk, działacz społeczny. W wyniku tych działań na Gochy w maju 1920 r. przybyli przedstawiciele komisji, by ostatecznie podjąć decyzję w sprawie przebiegu granicy. Zapoznać się z problemem na miejscu, a przy okazji skontrolować pracę swoich podwładnych na Gochy, udał się sam szef gen. Ch. Dupont. Należy przypuszczać, że najpierw dotarł do Konarzyn, gdyż w miejscowym dworku (Kornlage) Scheunemannów zakwaterowano oficera kierującego pracami komisji. Stamtąd udał się w kierunku Borowego Młyna. O przyjeździe generała wiedziano w Borowym Młynie. Postanowiono wyjść mu naprzeciw w Upiłce, niestety po entuzjastycznym powitaniu jego samochód utkwił w piaszczystej drodze. Według mieszkanki Rekowa Janiny Czapiewskiej powitanie generała nastąpiło nie na drodze, lecz na moście w Upiłce. Głównym witającym był Jakub Zieliński.

Człowiek ten był 40-latkiem (ur. 22.11.1879 r.), żonaty z pochodzącą z Mielna Martą z d. Lew-Kiedrowską córką Mikołaja Lew-Kiedrowskiego i Katarzyny z d. Złosz-Czapiewskiej. Pewnie nieprzypadkowo został „pierwszym” wśród witających. Wszak obok Józefa Spiczak Brzezińskiego należał do delegacji wysłanej z Borowego Młyna przez miejscowego proboszcza ks. Bernarda Gończa do przedstawiciela Podkomisariatu Rady Ludowej w Gdańsku dr. Józefa Wybickiego. Wybrano ich, gdyż Brzeziński, jako inwalida wojskowy, mógł poruszać się na podstawie przepustki szpitalnej, a Zieliński otrzymał zgodę władz niemieckich na zakup uprzęży dla konia. Obaj bez przeszkód dotarli więc do J. Wybickiego i przekazali mu materiały opracowane przez ks. Gończa. Postulowano w nich o takie wytyczenie granicy Polski na zachód, by nie dzieliła ona ich pól, łąk i lasów mieszkańców Gochów. Jak się później okazało, zainicjowali wówczas działania, których apogeum były wydarzenia w dniu 16.02.1920 r. nad jeziorem Gwiazda. Witając się z generałem, Zieliński zaproponował mu, by ze względu na piaszczyste drogi dalszą podróż odbył jego bryczką. Generał wyraził zgodę. Zgromadzeni w Upiłce Kaszubi jakby byli na tę okoliczność przygotowani, nie dość że powitali go entuzjastycznie, to niemal na rękach przeniesiono generała do wystrojonej w kwiaty i kolorowe wstążki bryczki i w niej wśród wiwatów Francuz odbył dalszą drogę.

Tu warto przedstawić bliżej naszego generała. Charles Dupont (1863 - 1935) pochodził z Nancy. Z wykształcenia był oficerem artylerii. Będąc w stopniu kapitana, związał się z wywiadem. Jednak podczas podróży do Prus Wschodnich został zdekonspirowany. Ponownie trafił do jednostek liniowych. Gdy powrócił do wywiadu w 1909 r. wpadł na trop niemieckiego planu wojny na dwa fronty przeciwko Rosji i Francji zwanego w historii planem Schlieffena. Ale informacja nie wzbudziła zainteresowania jego przełożonych. W latach 1913-1917 stał na czele komórki francuskiego wywiadu. Awans na generała otrzymał w 1916 r. Wraz ze swoimi podwładnymi rozpracowywał przygotowywania Niemców do użycia pocisków z gazami toksycznymi. Zajmował się planem niemieckiego ataku na Verdum. 2.11.1917 r. został dyrektorem ośrodka szkoleniowego de Vitry-le-François. Po podpisaniu przez Niemcy zawieszenia broni został szefem Misji Międzysojuszniczej w Berlinie.

Po zawarciu rozejmu w Trewirze 16.02.1919 r. wielkopolska armia powstańcza została uznana za część wojska sprzymierzonego. Wtedy to marszałek Foch powierzył generałowi Ch. Dupontowi pośrednictwo między Misją Międzysojuszniczą w Polsce (poprzednia nazwa Komisja Międzysojusznicza dla Zbadania Spraw Polskich) a rządem niemieckim. Przybył z członkami misji do Poznania 22.02.1919 r. Przeprowadził wstępną kontrolę realizacji układu w Trewirze oraz pośredniczył w nawiązaniu kontaktów między komisariatem NRL a Rządem Prus w celu wytyczenia linii demarkacyjnej. Wobec groźby wznowienia konfliktu Polski z Niemcami wyjechał do Paryża, gdzie zdał marszałkowi Fochowi relację niezwykle korzystną dla Polaków. W wyniku tego Francuzi wymogli na Niemcach ustępstwa. 24.08.1919 r. gen. Ch. Dupont przybył na Śląsk, obok oficera amerykańskiego, włoskiego, angielskiego i francuskiego jako członek Komisji Sojuszniczej dla Górnego Śląska. Od tego momentu na Śląsku ustały mordy i gwałty na Polakach. Także tam wykazał się życzliwością do Polaków. Awans na generała dywizji otrzymał 29.08.1919 r. Ch. Dupont był także szefem Międzynarodowej Komisji Granicznej do wytyczenia granicy polsko-niemieckiej. Brał udział w wyznaczeniu Wolnego Miasta Gdańska. Uczestniczył w tyczeniu granicy po plebiscycie na Warmii i Mazurach.

W grudniu 1921 r. został szefem Francuskiej Misji Wojskowej w Warszawie. Sympatyzował z przeciwnikami Józefa Piłsudskiego. Dawał wysokie noty generałom: Sosnkowskiemu, Szeptyckiemu i Sikorskiemu. Jako dawny szef wywiadu Dupont zorientował się o grożącym Polsce zamachom stanu, o czym poinformował Paryż w marcu, a potem w grudniu 1925 r. Złe relacje między nim a Piłsudskim wpłynęły na decyzje odwołania go w czerwcu 1926 r. z zajmowanego stanowiska.

Wróćmy jednak do Upiłki i J. Zielińskiego. Ten po pamiętnych wydarzeniach z 1920 r. dalej gospodarzył. Był aktywny politycznie, uczestniczył w zebraniach i patriotycznych wiecach. W 1928 r. brał udział w założeniu Kółka Rolniczego w Borowym Młynie i został jego prezesem. Ufundował dla niego sztandar, który wyhaftowały jego córki: Leokadia, Kordula i Jadwiga. Dziewczęta te należały do Polskiego Stowarzyszenia Młodzieży, przekształconego później na Katolicki Związek Młodzieży Polskiej. Organizacja ta prowadziła w Borowym Młynie aktywną działalność społeczną i kulturalną. Leokadia, najstarsza, wyszła za mąż za Józefa Wnuk Lipińskiego. Wychowała dwoje dzieci mieszkała w Osówku koło Lipnicy. Kordula wyszła za mąż za Franciszka Czapiewskiego z Kiełpina. Mieszkali w placówkach pocztowych najpierw w Łubnie, a potem w Rekowie. Wychowali dwoje dzieci Krystiana i Janinę, którzy „po ojcu” pracowali w telekomunikacji i na poczcie. Natomiast Jadwiga wyszła za mąż za Walentego Pruskiego rolnika z Brzeźna Szlacheckiego. Urodziło się im siedmioro dzieci. Co ciekawe wyhaftowany przez siostry Zielińskie sztandar uratował w lutym 1945 życie Marii i Augustynowi Rudnikom z Borowego Młyna. Rosjanie, którzy weszli do nich w nocy, przeszukując dom, znaleźli faszystowską niemiecką flagę, którą w swoich rupieciach trzymała mieszkająca u nich Niemka. Komenda padła jedna „rozstrzelać wszystkich”.
W momencie, gdy domowników wyprowadzano „pod mur”, inny Rosjanin znalazł ukryty przez Rudników „sztandar sióstr Zielińskich” z wyhaftowanym orłem w koronie. Widać Rosjanie wiedzieli, co znaczy przechowywać taki znak, gdy wokół szalał faszyzm. Rozkaz zmieniono i wszystkich puszczono wolno.

J. Zieliński należał do ludzi życzliwych i szanowanych w okolicy. Obok ziemi, domu mieszkalnego, posiadał dwie chaty, które wynajmował ludziom biednym w zamian za pracę w gospodarstwie i polu. Prowadził „karczmę”, gdzie po pracy zbierali się mężczyźni, by zrelaksować pracowity dzień czy poczytać prenumerowane przez gospodarza gazety: „Czas Chojnic” lub „Rycerza Niepokalanej” (red. św. o. Maksymilian Kolbe). W 1936 r. zmarła mu żona. Potem przyszła wojna, a Niemcy wiedzieli o działalności J. Zielińskiego niejedno. 3.09.1939 r. przeznaczono go z innymi mężczyznami z Upiłki do rozstrzelania. Zgromadzono ich na placyku pod dębami. Naprzeciw stał załadowany karabin maszynowy. Naprędce powołany sąd obradował od rana do popołudnia. Dowodzący Niemiec w sprawie wyroku konsultował się ze swoim rodakiem, właścicielem młyna Augustynem Rohde. Ten ze swoją żoną i miejscowymi ewangelikami wydali o skazańcach jak najlepszą opinię. Jednak szale na korzyść sądzonych przechyliła opowieść o psie. Otóż kilka lat przed wojną Zieliński kupił za 20 zł psa pasterskiego, który okazał się szczególnie pomocny przy pilnowaniu owiec i bydła. Pewnego dnia zauważył, że jadący rowerem syn jego przyjaciela uprowadza tego psa. Nie mogąc dogonić chłopaka, poszedł na skargę do ojca, by wyjaśnić sytuację. Ten rozgniewał się i wygnał go z swego gospodarstwa. Od tego czasu między dwoma młodzianami zapanowała wrogość, o czym wiedziała cała wieś. Ponieważ obaj czekali na niemiecką decyzję, ktoś zapytał: Jak oni mogli działać razem, skoro się nienawidzą? To przeważyło. Darowano im życia. Powszechnie śmiano się, że „Zielińskiego pies uratował wieś”. Jednak w czasie okupacji obejście Zielińskiego często nachodzili żandarmi, szukając Gryfowców, szczególnie byłego strażnika granicznego z Kiełpina Szosy Franciszka Golisa, który od 1935 r. był mężem Joanny Franciszki córki J. Zielińskiego. Początkowo Golis pracował legalnie u Zielińskiego. Potem wstąpił do Gryfa Pomorskiego. Ponoć przysięgę odebrał od niego sam „mjr Ryś”, czyli por. Józef Gierszewski, z którym Golis znał się dobrze. Gryfowiec ukrywał się w bunkrach w pobliżu Zgnitego Mostu. 23.03.1944 r. schwytany został przez niemiecką żandarmerię w lesie Zielonej Chociny (koło Parszczenicy), trafił do KL Stuthoff, uczestniczył w słynnym „marszu śmierci”, który szczęśliwie przeżył. Wrócił do Zielińskich i po wojnie wyjechał z rodziną do Miastka, gdzie pracował i mieszkał do śmierci.

W ostatnich dniach lutego 1945 r. po zajęciu gospodarstwa na kwatery radzieckiego wojska Zielińscy ukrywali się w swej polnej stodole. Front niejako przeszedł obok nich. Gdy nastała cisza, J. Zieliński z synem Edmundem wyszli na zewnątrz. Natrafili na błądzący patrol rosyjski. Edmund poszedł z nimi pokazać drogę na Katarzynki do dowództwa sąsiedniej jednostki. Do swoich wrócił przez... Ural. Rosjanie więzili go w obozie pracy 506 Kopiejesk w Ob. Czelabińsk. Dopiero w październiku 1945 r., gdy wysiadł z pociągu na stacji kolejowej Nowa Brda, czekała już na niego siostra Kordula i bryczka gen. Duponta. Razem z nim wrócili i inni zesłańcy. Niemal natychmiast po przyjeździe do domu rozebrano go w tzw. świńskiej kuchni, a jego zawszoną odzież spalono. Po porządnej kąpieli dostał strawę w postaci lekkiego kleiku ryżowego.

Bryczka długo służyła rodzinie, choć już w czasie okupacji używano jej rzadko. Ostatecznie odstawiono ją, by jako ziemiańska przedwojenna własność nie prowokowała nieszczęścia w postaci najścia UB. Następcą Jakuba na gospodarstwie został syn Edmund Zieliński. Ożenił się ze Stefanią z Gierszewskich z Rucowych Lasów. Do jazdy używali skromniejszego od bryczki jednokonnego i dwukołowego dokarta (lekki odkryty pojazd zaprzęgowy). Jeździli nim do kościoła w Borowym Młynie, w gościnę czy objeżdżając swoje pola. Edmund do końca swoich dni gospodarzył na ojcowiźnie, która po PRL-owskiej parcelacji zmniejszyła się o 43,8 ha lasu z jeziorem. Wysokie obciążenia podatkowe i obowiązkowe dostawy zniszczyły jej dawną świetność. E. i S. Zielińscy wychowali szóstkę dzieci. Najmłodszy syn Edmund, inżynier rolnik, pełni dziś funkcję wójta gminy Gostynin.

J. Zieliński zmarł 31.01.1954 r. schorowany i przygnębiony wspomnieniami wojennymi oraz powojennymi restrykcjami, których jego rodzina doznała, bo Zielińskich uznano za kułaków.

Z pozostałych trzech córek; Marianna wyszła za mąż za Alfonsa Stolińskiego (zamieszkali w Starogardzie Gdańskim i wychowali troje dzieci). Natomiast Stefania wyszła za mąż za młynarza Władysława Czapiewskiego osiadła z siostrą Władysławą w Miastku, a później w Starogardzie Gdańskim. Dziś wszystkie dzieci Jakuba Zielińskiego odeszły, pozostawiając następne pokolenia, wśród których wciąż żyje pamięć o dziadku, który przesuwał granice, witał i gościł francuskiego generała, wożonego bryczką.

Opracowali: Janina Czapiewska, Krystian Czapiewski, Andrzej Szutowicz

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do