Reklama

Wojenne wspomnienia Edith Robbins

22/12/2019 18:44

Życie potrafi być skomplikowane. Na naszym kaszubskim pograniczu rozumiemy to najlepiej. Wie o tym też bardzo dobrze Edith Robbins. Jej wspomnienia poruszają niejedną strunę naszej duszy. Pełne dziecięcego uśmiechu, grozy wojny i... niemego krzyku dziewcząt.

Wojenne wspomnienia spisywane po latach przez Edith Robbins to raptem kilka kartek - opis wojny i życia na wsi w trakcie hitlerowskiej okupacji. Do naszej redakcji trafiły za sprawą Dariusza Paciorka. Pokazał je nam i spytał, czy jesteśmy zainteresowani kontaktem z ich autorką. Takie wspomnienia co jakiś czas ktoś do nas przynosi. Przyznam, że na początku myślałem, że będą kolejnymi podobnymi... Jednak ze strony na stronę jej losy zaczęły mnie fascynować, chciałem się dowiedzieć więcej. Napisałem więc do USA maila... W końcu przyszła odpowiedź. - Cieszę się, że zainteresowała Cię moja historia - odpisała.

Jej babcia urodziła się w 1884 r. w Piasznie. Dziadek z kolei w Bytowie, przy rynku, miał sklep zegarmistrzowski, handlował także złotem. Niestety, w 1915 r. popadł w kłopoty finansowe i ostatecznie musiał zamknąć interes. Z rodziną przeprowadził się do Berlina, gdzie w 1937 r. na świat przyszła Edith. Życie także i tam dało im w kość. - W czasie II wojny światowej moja mama była wdową z trójką dzieci. Nie przelewało się nam. Do tej trudnej sytuacji doszły jeszcze bombardowania. Postanowiła więc wrócić w rodzinne strony swoich rodziców. Tak trafiłyśmy do Borzyszków - pisze E. Robbins. Zamieszkały w budynku szkoły, gdzie jej mama pracowała jako nauczycielka. Uczyła nie tylko miejscowe dzieci, ale też te z Ostrowitego. - Miałam wówczas kilka lat i niewiele pamiętam - tłumaczy się Edith. Kilka wydarzeń utkwiło jednak w jej pamięci.

- W nocy obudziła mnie głośna rozmowa. Drzwi do naszej sypialni były uchylone i słyszałam, jak mama rozmawia z jakimiś mężczyznami. Po chwili przyszła i nas uspokajała, mówiąc, że wszystko jest dobrze. Dopiero wiele lat po wojnie wyjaśniła nam, co się wówczas stało. W szkole pojawili się partyzanci, którzy prosili, by ukryła jednego z nich. Następnego dnia gestapo miało wszystkich rewidować. Liczyli, że im jako Niemcom dadzą spokój - wspomina Edith i dodaje: - Rzeczywiście rankiem rozpoczęły się przeszukiwania. Przyszli i do nas. Mama powiedziała im jednak, że o niczym nie wie, a następnie dodała, że Borzyszkowy to mała wioska, a ludzie tutaj są dobrzy. Gestapo odeszło. Nie pamiętam, jak długo mężczyzna ukrywał się na naszym strychu. W każdym razie sprawa zakończyła się dobrze. - Wiem, że mama się bała, ale jak wspominała, nie miała też wielkiego wyboru. Miejscowi byli dla nas zawsze życzliwi. Mieliśmy świeże mleko, dzielili się mięsem, dostawaliśmy także mąkę, a mama, wraz z innymi kobietami, piekła chleb we wspólnym piecu. W pobliżu nie było lekarza i często ludzie przychodzili do nas po pomoc. Po wojnie nikt nas nie wydał Rosjanom, bronili nas także przed nimi. To wiele dla nas znaczyło. Słyszałam, że w innej wiosce po wojnie niemieckiego nauczyciela powieszono - czytam wojenne wspomnienia Edith Robbins. Przypomniała sobie także inną historię, szczególnie dla niej ważną. - Jak co roku we wsi miała się odbyć procesja na Boże Ciało. Małe dziewczynki w dwóch rzędach sypały kwiatki przed księdzem. Cieszyłam się, że i ja do nich dołączyłam. Ćwiczyłyśmy przed tym dniem. Idąc przez wioskę, liczyłyśmy po polsku: jeden, dwa, trzy i na cztery rzucałyśmy kwiatki. Do dziś nie wiem skąd, ale mojej mamie udało się wyszukać na tę okazję białą sukienkę. Wszyscy powtarzali mi, że powinnam być szczęśliwa, że taką mam. Ja miałam jednak inne zmartwienie. Na głowie każdej dziewczynki w tym dniu powinien być wianek. Niestety, mama miała złamaną rękę, a babcia nie miała czasu, by go zrobić - wspomina Edith. - Pobiegłam do swojej koleżanki, która niedaleko pasła krowy. Często do niej chodziłam pobawić się lub po prostu usiąść na trawie i porozmawiać. Powiedziała mi, że uplecie mi go, jeśli tylko czymś się z nią wymienię. Niedługo potem moją głowę zdobił najpiękniejszy wianek z niebieskich i żółtych kwiatów. Do dziś potrafię pleść wianki i myślę, że dla dziewczynki to najpiękniejsza ozdoba - pisze Edith. Tu jednak ton jej wspomnień się zmienił. - Pamiętam ją, piękna młoda dziewczyna, ileż okropności wydarzyło się wokół niej i innych kilka tygodni później. Jaki dziwny jest ten świat. Taki piękny i taki brzydki i absurdalny zarazem - czytam w jej wspomnieniach.

- Z okna naszego mieszkania u Pawłowskich, patrzę na swoje dawne szkolne podwórko. Jeszcze nie tak dawno się tam bawiłam. Wraz z przyjściem frontu niemieccy żołnierze potrzebowali lokum i kazali nam się wyprowadzić. Przenieśliśmy się do domu po drugiej stronie ulicy. Nad sklepem były dwa małe pokoje, które zajęłyśmy - pisze E. Robbins. - Armię Czerwoną wszyscy przyjęliśmy z pewną naiwnością na pokój. Pamiętam, że razem z 20 osobami siedzieliśmy w piwnicy. Pod ścianami ustawione były materace. Kilka lamp naftowych oświetlało wnętrze. Obudziłam się w nocy. W środku byli Rosjanie. Trzymali dziewczynę. Nikt jej nie pomógł. Znałam ją. Ledwie miesiąc wcześniej chodziła do szkoły w Borzyszkowach. Żołnierz odpiął klamrę paska. Ściągnął spodnie. Dopiero teraz mama zorientowała się, że nie śpię. Odwróciła moją głowę i przytrzymała. Do dziś słyszę krzyk tej biednej dziewczyny. I jej pytanie do mojej mamy: czy powinnam się wyspowiadać z „tego grzechu”? - po 74 latach od tamtych wydarzeń pisze E. Robbins. Po żołnierzach niemieckich budynek szkoły zajęli czerwonoarmiści. - Pewnego dnia, patrząc przez okno, mama zakrzyknęła: „Myją zęby!”. Tego u nich nigdy nie widziałyśmy. Po chwili wywiesili flagę, której nie potrafiłam rozpoznać. „To włoska” - usłyszałam od mamy. Być może byli to włoscy komuniści. Przez wioskę przechodzili także niemieccy jeńcy. Utykający, zataczający się, z ranami. Gdy już myślałyśmy, że to ostatni, pojawiała się kolejna grupa. Mama cicho płakała. Po kilku dniach tą samą trasą pędzono stada bydła na wschód - opisuje w swoich wspomnieniach E. Robbins. Ten czas nie był dla nich bezpieczny. Żyły w strachu. - Bawiłam się na podwórku. Nagle zobaczyłam żołnierza w długim płaszczu, wyglądał bardzo oficjalnie. Za nim strażnicy z karabinami na ramionach. Pobiegłam do domu, ale ktoś zamknął drzwi od środka. Uderzałam w nie pięściami, krzyczałam. Bałam się. Dogonili mnie, ale całkowicie zignorowali. Walili w drzwi i mówili coś po rosyjsku. Ktoś im otworzył. Przemknęłam między nimi i wbiegłam do naszego mieszkania. Na schodach usłyszałyśmy odgłos ich ciężkich butów. Mama zdjęła sukienkę i szybko wskoczyła do łóżka. Rosjanin podszedł do niej, a ona pokazała mu rękę w gipsie. Babcia zaś powiedziała coś po polsku i pokazała na nas, dzieci. Odeszli. Mama zaczęła płakać - czytam dalsze wojenne wspomnienia Edith Robbins.

Nic więc dziwnego, że kobiety postanowiły wyjechać i wrócić do Niemiec. Postarały się o potrzebne zaświadczenia. Zebrały nieco biżuterii i zegarków, zaszywając je w dziecięce podkoszulki i udały się do Bytowa. Edith wraz z mamą, siostrami i babcią, która została z nimi w czasie wojny, gdyż nie miała jak dostać się z powrotem do Berlina, myślały, że wszystko pójdzie sprawnie. - Na dworcu okazało się, że nie mamy pozwolenia sowieckiego oficera. To było konieczne, bo armia radziecka okupowała wówczas Polskę. Mama zaprowadziła mnie do toalety i wyrwała jeden z zaszytych zegarków. Podeszła do żołnierza, który na mundurze miał bardzo dużo beretek, wytłumaczyła o co chodzi i podała zegarek. On zaprosił ją do gabinetu i zamknął drzwi. Po chwili wyszła stamtąd wyraźnie wstrząśnięta. Później opowiadała, że była pewna, iż ją wykorzysta. On jedynie bacznie oglądał podarek. Potem wypisał stosowne dokumenty, a na zakończenie podał jej rękę. Spotkałyśmy porządnego Rosjanina, dobrą duszę pośród terroru - opisuje Edith. Następnego dnia wsiadły do pociągu. - Mama posadziła mnie przy oknie. Podobało mi się to. Był piękny dzień. Puszyste chmury pokrywały niebo. Po chwili usłyszałam jej głos: „Popatrz, nigdy więcej nie zobaczysz tego miejsca”. W przedziale byłam ja, mama, a obok niej Kitzi, babcia i Margit. A poza tym jeszcze mężczyzna z karabinem. Podobno został wynajęty do ochrony. Nic to jednak nie dało. Do pociągu dostali się złodzieje. Zabierali wszystko. Ludzie krzyczeli, dzieci płakały. Wreszcie dotarłyśmy do Piły. Spałyśmy na peronie. Porządku pilnował rosyjski żołnierz - kobieta. Gdy jednak poszła spać, rozpętało się piekło. Rosjanie pili, śpiewali. Następnego dnia dotarłyśmy do Kostrzyna - pisze w swoich wspomnieniach E. Robbins. Domy wokół były zrujnowane, nie miały dokąd pójść. Noc spędziły w spalonym autobusie. - Następnego dnia wsiadłyśmy do pociągu jadącego do Berlina. Po jakimś czasie kazano nam wyjść. To jest transport dla żołnierzy - usłyszałyśmy. Pierwsza na peron trafiła Margit. Nagle pociąg ruszył. Mama zaczęła krzyczeć. Strażnik podniósł siostrę i niemal wrzucił do pociągu.

Po trzech dniach dotarłyśmy do Berlina. Głodne i zmęczone. Babcia prosiła, byśmy wzięły taksówkę. Nie rozumiała, że jeździły tu kiedyś. Dziś musimy iść. Mama trzymała Kitzi, ja za rękę prowadziłam Margit. Babcia z tyłu. Dla nich widok zburzonego miasta musiał być okropny. Ten Berlin był dziwny, niezrozumiały. Gdy dochodziłyśmy do Maassenstrasse, mama opadła z sił. Prosiła, bym pobiegła i sprawdziła, czy na Goltzstrasse nasz dom jeszcze tam jest. Biegnę. Patrzę. Stoi! - krzyczę. Mama zaczęła płakać. Babcia jakby nie spodziewała się innej odpowiedzi. Wzięła nas za rękę i poszłyśmy. Ruszyłyśmy w podróż z powrotem do życia - tak kończą się wojenne wspomnienia Edith Robbins, ale nie jej historia.

W 1967 r. wyjechała do pracy w USA. Tam poznała swojego męża. Ma dwoje dzieci. Syna, który mieszka w Berlinie, oraz córkę w New Jersey i troje wnucząt. Sama zaś mieszka w stanie Nebraska. Nie sprawdziły się słowa jej matki, że nigdy nie zobaczy Bytowa. - W 2012 r., wraz z moją siostrą, która w 1945 r. miała trzy latka, odwiedziłam miejsca swojego dzieciństwa. Mieszkałam w Bytowie. Zobaczyłyśmy, gdzie dziadek miał sklep. Wynajęłyśmy samochód i pojechałyśmy też do Borzyszków. To zadziwiające, że budynek starej szkoły i dom Pawłowskiego wciąż stoją. Pamiętam piękny kościół. Poszłyśmy też na cmentarz. Wzruszyłam się, gdy zobaczyłam groby osób, które pamiętałam z dawnych lat. Odwiedziłam też Piaszno, gdzie poznałam mojego równolatka Achillesa Pawłowskiego, dalekiego krewnego babci. Zaprosił nas na kawę i ciasto. Życzliwość i gościnność w Polsce to coś, co zawsze mnie porusza.

Podczas wyjazdu zrobiłam mnóstwo zdjęć, ale to głównie krajobraz. W USA mieszkam na prerii, wszystko jest suche, płaskie. A tu tyle małych jezior, lasów - pisze E. Robbins, kończąc: - Dziękuję za cierpliwość w czytaniu mojego listu i przesyłam moje najlepsze życzenia i pozdrowienia z Nebraski.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do