
To jest opowieść o finansowych tarapatach, zajazdach, porwaniach, plądrowaniu, zabójstwach, sądzeniu się i jednym z największych oszustów swoich czasów. Rzecz działa się głównie na Pomorzu, również na Ziemi Bytowskiej. Choć jej główni bohaterzy tylko się o nią otarli, to niektórzy pomniejsi uczestnicy byli mieszkańcami Bytowa.
Pierwsza połowa XVII w. to były na Pomorzu niespokojne czasy, również na naszym lokalnym podwórku. W 1637 r. Ziemia Bytowsko-Lęborska wróciła do Korony. Wcześniej nasze strony jako lenno dzierżyli zachodniopomorscy książęta z rodu Gryfitów. Po ich wymarciu do Bytowa i okolicy przybyła administracja polska, a z nią kontrreformacja. Kościół katolicki domagał się od protestantów zwrotu świątyń, ci opierali się. Ten spór był jednak tylko drobnostką przy innym kłopocie. W latach 20. XVII w. Rzeczpospolita prowadziła kolejną wojnę ze Szwedami. Jej skutki dotkliwie odczuwano na Pomorzu. Wiele wsi spustoszono, zdewastowano miasta, w handlu pojawiły się perturbacje, co więcej przez kilka lat po wojnie całą sprzedaż wychodzącą z Gdańska, głównego portu Rzeczpospolitej obłożono 5,5-procentowym cłem. Lata zamętu, a potem lizania ran stanowiły tło szachrajskiej kariery Krzysztofa Janikowskiego, pomorskiego szlachcica wywodzącego się spod Gdańska. Zanim jednak zajmiemy się jego największym oszustwem, które odbiło się echem w Polsce i poza jej granicami, przedstawmy jego rodzinę.
OJCIEC I MATKA
Janikowscy herbu Jastrzębiec byli drobną szlachtą. Rodzina dosyć późno pojawiła się na Pomorzu. Badacze nie są zgodni, skąd przybyła. Jedni twierdzą, że z sieradzkiego, inni że spod Opoczna czy Kalisza, a może z Ziemi Dobrzyńskiej. W każdym razie ojciec fałszerza, Stanisław, na pewno na Pomorzu był już w 1603 r. Wtedy to kupił od Ernesta Krokowskiego część wsi Łostowice. Dokładnie 9 włók (ok. 160 ha). Co Janikowskich sprowadziło do województwa pomorskiego, nie wiadomo. Na początku XVII w. Prusy Królewskie (obejmujące również Pomorze Gdańskie) były jedną z najlepiej rozwiniętych prowincji Rzeczpospolitej. Szwedzi spustoszyli ją dopiero ćwierć wieku później. Co więcej, Łostowice leżały o rzut beretem od jednego z najważniejszych portów nad Bałtykiem i w całej północnej Europie - Gdańska.
Stanisław starał się powiększyć areał, na którym gospodarzył. Wydzierżawił więc jeszcze grunty od niejakiego Pawła Arciszewskiego. Długo się nimi nie nacieszył, bo w 1620 r. Rada Miejska Gdańska postanowiła te grunty nabyć. To oznaczało ich odbieranie S. Janikowskiemu. W zamian jednak gdańszczanie wypłacili mu odszkodowanie, dokładnie 200 złotych polskich. Być może strata tego areału i otrzymane od Gdańska pieniądze natchnęły szlachcica, by sprzedać swoje włości w Łostowicach i przenieść się gdzie indziej. Tak też się stało. Jego wybór padł na niewielkie Pawłowo pod Skarszewami. Sprzedającymi byli małżeństwo Jan Stanisławski i Zofia z domu Szorc. I tu zaczęły się kłopoty Janikowskich. Za Pawłowo S. Janikowski miał zapłacić 11 tys. złp. Jednak nie dysponował taką kwotą, dlatego zobowiązał się do wyłożenia najpierw 2 tys. złp zaliczki. Sprawę komplikował fakt, że wieś była zastawiona, tzn. ciążyło na niej finansowe zobowiązanie. Do tych pieniędzy prawo mieli Stefan i Anna Elżanowscy (Anna był córką Stanisławskich). Ojciec naszego fałszerza zobowiązał się, że spłaci ich kwotą 5 tys. złp. W sierpniu 1620 r. szlachcic spotkał się w Starogardzie z S. Elżanowskim. Przeprowadzone później śledztwo nie wyjaśniło, dlaczego ten drugi w pewnym momencie wyciągnął pistolet i zastrzelił S. Janikowskiego. Świadkowie twierdzili przecież, że obaj panowie pozostawali w stosunkach przyjacielskich. Powodem była może jakaś nagła zwada, może podczas pijatyki. Woźnica pewnego szlachcica, obaj byli przy zajściu, zeznał potem, że S. Elżanowski w pewnym momencie miał wrzasnąć do postrzelonego chwilę później: A ty skurw...nu! Z kolei szwagier zabójcy upierał się, że mordercą nie był S. Elżanowski, ale jego woźnica. Sąd nie dał temu ostatniemu wiary. Zabójcę skazano na infamię, co oznaczało, że stracił cześć, nie mógł zajmować urzędów publicznych i był częściowo wyjęty spod prawa.
O matce naszego bohatera wiemy znacznie mniej. Katarzyna była córką Szczepana Sobańskiego herbu Korczak. Sobańscy należeli do drobnej szlachty kaszubsko-kociewskiej. Wywodzili się z Sobącza (dziś gmina Liniewo, pow. kościerski).
RODZEŃSTWO
Zabójstwo ojca w Starogardzie osierociło nie tylko przyszłego fałszerza Krzysztofa Stanisława, ale i jego rodzeństwo. Nasz bohater miał jeszcze siostry, Barbarę i Elżbietę, oraz starszych barci Andrzeja Stanisława i Jana Stanisława (Stanisław było wyjątkowo częstym imieniem u Janikowskich, stąd przezywano ich Stańczykami). Bliżej przyjrzymy się temu drugiemu. To on przejął opiekę nad rodzeństwem i prowadził interesy Janikowskich. Jan Stanisław, jak na drobną pomorską szlachtę, nie był postacią tuzinkową. Zajmował publiczne stanowiska i starał się wydostać rodzinę z finansowych tarapatów. Był ławnikiem tczewskim. Został też posłem na Sejm, a występując w tej roli przysłużył się przejęciu Ziemi Lęborsko-Bytowskiej pod bezpośredni zarząd Korony. Dzięki temu później otrzymał nasze Krosnowo (o tym nieco dalej).
Swoją karierę zaczął od próby doprowadzenia do końca zakupu Pawłowa - transakcji rozpoczętej jeszcze przez jego ojca. Przypomnijmy, że Janikowscy zobowiązali się wobec Stanisławskich (od których nabyli Pawłowo) do zapłaty należnej kwoty w ratach, w tym częściowo wobec ich krewnych Elżanowskich. To ci ostatni dzierżyli w swoich rękach wieś, czekając na zapłatę, mimo że S. Elżanowski ciągle był ścigany za zabójstwo S. Janikowskiego. W majątku zamieszkała Anna Elżanowska, nie pozwalając na jego przejęcie przez Jana Stanisława. I jak możemy się domyślić, eksploatując go jak się dało. Taki stan trwał do połowy 1621 r. Wtedy to A. Elżanowska umarła. Tę okazję postanawił wykorzystać Jan Stanisław. Wynajął 12 knechtów, a do tego wziął kilku ze swojej czeladzi i najechał Pawłowo. Obawiając się jednak, że S. Elżanowski będzie chciał go stamtąd wykurzyć, donajął jeszcze 3 pachołków, dokupując też prochu i ołowiu. Jednocześnie dzięki pożyczonym od Miasta Gdańska pieniądzom spłacił ze swoją matką Stanisławskich. Pożyczkę częściowo wziął, zastawiając Pawłowo. Pieniądze miał oddać do jesieni 1622 r. Tymczasem potrzebował ich również na inne sprawy, m.in. niedokończone rozliczenia związane z Łostowicami. W swoich rachunkach zapisał też, że „rozprawił się” z zabójcą ojca, S. Elżanowskim. Nie wiadomo, na czym polegało owo rozliczenie. Wiadomo jednak, że kupił z tej okazji 21 beczek piwa dla pachołków z „Łaguszewa, Skarszew i Sobowidza”. Ich usługa była na tyle skuteczna, że Jan Stanisław mógł na stałe osiąść w Pawłowie. Majątek był jednak spustoszony. Nowy pan musiał więc wyłożyć grosza, by włości zaczęły przynosić dochody. Niestety nieurodzaje nie pozwoliły mu cieszyć się zyskiem. Szukając wyjścia z finansowej zapaści, Jan Stanisław zwrócił się do Rady Miejskiej Gdańska z prośbą o odroczenie spłaty zastawu obciążającego hipotekę Pawłowa. Rada zgodziła się. Oczywiście dla Janikowskich było to tylko chwilowe oddalenie kłopotów, nie mówiąc o tym, że dotyczyło tylko części ich pieniężnych zobowiązań. Wtedy pomocną rękę wyciągnął do nich sąsiad zza między, a jednocześnie sekretarz gdański Philipp Lacke. Oczywiście nie za darmo. Pawłowo znów zostało zastawione. Po pewnym czasie P. Lacke przelał swoje prawa zastawne do majątku Janikowskich na gdańskiego kupca Jacoba Puscha.
Puschowie byli rodziną mieszczańską. W rękach znajdowała się kamienica przy ul. Tkackiej w Gdańsku. Kiedy w 1625 r. umarł Jacob Pusch, Jan Stanisław ożenił się z wdową po nim Barbarą, kobietą już dojrzałą. Czy Janikowski zakochał się, uległ zauroczeniu mieszczanką? Nie można tego wykluczyć, choć fakt, że Puschowie trzymali rękę na jego długach, podpowiada nam, że zawarto raczej małżeństwo z rozsądku. Jan Stanisław najpewniej liczył, że jako mąż będzie umiał pohamować swoją żonę przed zbyt nachalnym dochodzeniem swoich roszczeń wobec jego rodziny, a konkretnie zastawionej wsi.
Niewiele po swoim weselu Jan Stanisław, mimo że nie spłacił jeszcze Puschom Pawłowa, zastawił je na kolejną kwotę, dokładnie 3 tys. złp. Za te pieniądze w 1627 r. spłacił swoją matkę (jej prawa do majątku Janikowskich) oraz wydał za mąż swoje siostry. Starsza wyszła za Łukasza Rowińskiego. Młodsza zaś, Elżbieta, poślubiła Jana Stanisławskiego, z tych samych Stanisławskich, od których Janikowscy nabyli wcześniej Pawłowo. Ciekawe, czy w ten sposób nie chciano, aby zażegnać stare spory? Kto to wie...
Wcześniej jednak wydarzyło się coś, co rozpędziło publiczną karierę Jana Stanisława. W lipcu 1626 r. Szwedzi wylądowali na południowych wybrzeżach Bałtyku, rozpoczynając kolejną wojnę z Rzeczpospolitą. Ich król Gustaw Adolf z rodu Wazów chciał w ten sposób m.in. wymusić zrzeczenie się praw do szwedzkiej korony przez swojego krewniaka króla Polski Zygmunta III, też z rodu Wazów (obaj władcy byli kuzynami). Szwedzi szybko zajęli Puck, Elbląg. Pojawili się też pod Gdańskiem, próbując zmusić do uległości to portowe miasto. To wtedy Jan Stanisław obok z podgdańskich karczm natknął się na szwedzkiego rotmistrza. Jak później tłumaczył, zaaresztował go razem z ważnymi dokumentami. Jako że nie miał innej drogi, uciekał z nim przez Gdańsk. W mieście jednak gdańszczanie odbili Szweda, a przy okazji poturbowali Janikowskiego. Ten skarżył się, że został też przez nich obrabowany. Ranny schronił się w kamienicy Puschów. Tam jednak znów dopadł go oddział wysłany przez władze Gdańska. Być może szwedzki oficer poskarżył się im, że czegoś nie odzyskał, przy okazji odbicia go z rąk Jana Stanisława na gdańskich ulicach? Niewykluczone, że chodziło o tajne dokumenty, które nie powinny były dostać się w polskie ręce, np. dotyczące poufnych negocjacji Szwedów z Gdańskiem. Tak w każdym razie sprawę przedstawiał potem Janikowski w Grudziądzu, dokąd wyjechał z Gdańska. W tym czasie pod miastem stacjonowało wojsko koronne Zygmunta III. Zupełnie inaczej wydarzenia opisywali gdańszczanie, którzy nie próżnując, poskarżyli się na niego w wójtostwie grudziądzkim. Mieszczanie twierdzili, że zarzuty pod ich adresem nie mają podstaw (tu trzeba nadmienić, że z rokowań Szwedów z Gdańskiem nic nie wynikło). Co znamienne, wtedy w spór wmieszał się dwór królewski. W imieniu polskiego króla wydano pozwy nakazujące burmistrzowi Gdańska zadośćuczynić Janowi Stanisławowi. Oznacza to, że król dał wiarę Janikowskiemu. Ostatecznie wzajemne roszczenia Gdańska wobec Jana Stanisława i na odwrót zakończyły się spłaceniem starych długów przez tego ostatniego, choć spór pozostał. Mimo to to Janikowski mógł czuć satysfakcję. Sprawa uprowadzenia szwedzkiego oficera przyniosła naszemu szlachcicowi coś znacznie sławę i uznanie. To one pozwoliły mu na zdobycie godności ławnika ziemskiego tczewskiego (1632 r.).
Uraza do gdańszczan pozostała mu jednak głęboko w sercu. W 1635 r. Jan Stanisław zabrał drwalowi z Pruszcza konie. Tu trzeba przypomnieć, że Pruszcz należał do Gdańska. Jak potem Janikowski twierdził przed sądem, wcześniej pruszczańscy drwale rabowali jego las w Pawłowie. Gdańszczanie nie zamierzali mu puszczać tego płazem, co więcej sami postanowili wymierzyć swoją sprawiedliwość. Wysłali do Pawłowa 25 żołnierzy wyposażonych nie tylko w muszkiety, pistolety i rapiery, ale i bombardy. Konie drwala odzyskali, a przy okazji splądrowali majątek. Sprawę zakończyła ugoda w 1637 r. Zapewne uzyskane w niej wyniku pieniądze, 1500 złp, pomogły Janowi Stanisławowi wyekwipować się i wybrać do Warszawy na sejm nadzwyczajny. Został bowiem posłem z województwa pomorskiego. Niewykluczone, że kwota, jaką otrzymał od Gdańska, była rodzajem łapówki. Jan Stanisław bowiem nie zabierał głosu, kiedy przeciwko miastu nad Motławą wnoszono skargi. Przecież kto jak kto, ale osoba mieszkająca tuż pod Gdańskiem, nie głupia, szlachcic, ławnik, poseł jakieś zdanie przecież mieć musiał.
Janikowski zabierał za to głos w sprawie włączenia Ziemi Lęborsko-Bytowskiej po trwającym ponad półtora wieku lennie Gryfitów z powrotem pod bezpośredni zarząd korony. Był też aktywny w sprawach skarbowych. I został doceniony. W Ziemi Bytowskiej przyznano mu w pełne posiadanie wieś królewską Krosowo (dziś w gminie Borzytuchom), co zaświadczał akt z 2.06.1638 r. Został też deputatem z pomorskiego do Trybunału Skarbowego Radomskiego. Jednym słowem doceniono go i wynagrodzono.
Jan Stanisław chyba jednak poczuł się nazbyt pewnie. Kilka miesięcy po tym, jak wszedł w posiadanie Krosnowa, wziął udział w zajeździe Chmieleńca - wsi w Ziemi Lęborskiej. Brał w nim udział jego młodszy brat, nasz główny bohater Krzysztof Stanisław, oraz pasierb Jacob Pusch. Jednak zajazd ten był bezprawny. Janikowscy popadli w kłopoty.
Wykorzystał je... wspomniany przed chwilą Jacob Pusch. Wypłacając (nie w całości) ojczymowi, tj. Janowi Stanisławowi, niebagatelną kwotę 52 tys. złp zdobywa prawa do Pawłowa, karczmy w Oruni i obiecuje spłatę długów. Potem jednak Janikowski ociągał się z oddaniem wsi, przez co wszedł w konflikt również z żoną Barbrą, matką Jacoba Puscha. Ta oskarżyła małżonka przed sądem w Skarszewach. Ale nim zapadł wyrok, Jan Stanisław umarł (marzec 1641 r.). Odszedł podobnie jak jego ojciec nie załatwiwszy spraw majątkowych rodziny do końca.
CZYM SKORUPKA ZA MŁODU...
Cofnijmy się jednak nieco w czasie. Do początków XVII w. do Łostowic. To najpewniej tam przyszedł na świat Krzysztof Stanisław Janikowski. Dokładna data jego urodzin nie jest znana. Wiadomo jednak, że w 1629 r. występował już jako osoba dorosła, tzn. zdolna do samodzielnych czynności prawnych. Z tego roku znany jest dokument, w którym przekazuje on swój udział w Pawłowie bratu Andrzejowi Stanisławowi. Dlaczego się na to zdecydował? Być może dlatego, że nie widział już swojej przyszłości w Pawłowie, ani może nawet na Pomorzu. Wiemy, że Krzysztof Stanisław wstąpił do kaliskich franciszkanów. Nie wytrwał jednak nawet w nowicjacie. Co więcej, na zakończenie swojego pobytu u franciszkanów naopowiadał im, że ma bogatego stryja. Ten obiecał mu ponoć zapisanie kilku przynoszących dobry dochód wsi. Postawił jednak warunek - młody Janikowski miał czym prędzej do niego przyjechać. Zakonnicy, poruszeni opowieścią, choć być może licząc także na wdzięczność Krzysztofa Stanisława, pożyczyli mu grosza, powóz i konie, nie biorąc od niego żadnego pokwitowania. Miał im to im potem oddać. Nie zobaczyli jednak ani koni, ani pieniędzy. Później sąd grodzki kaliski oszacował dług wobec zakonników na 4 tys. florenów polskich.
Niewykluczone, że nie od razu po tym oszustwie wrócił na Pomorze. Kiedy się pojawił, jego skłonność do łatwego życia znów dała o sobie znać. Ale o tym w następnym odcinku.
Piotr Dziekanowski
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!