
Minął prawie miesiąc nowego roku szkolnego. Nie wszyscy rodzice decydują się jednak posłać swoje pociechy do szkoły systemowej. Uczą je w domach bądź spotykają się w większym gronie na edukacji domowej.
W Polsce istnieje obowiązek uczenia się, ale nie ma obowiązku chodzenia do szkoły. Dziecko będące w edukacji domowej jest jednocześnie zapisane do szkoły, ale nie uczęszcza do niej, a jedynie zdaje w niej egzaminy klasyfikacyjne. Na Ziemi Bytowskiej coraz więcej rodzin decyduje się na takie rozwiązanie, choć nadal to tylko niewielki ułamek.
CZAS NA ROZWIJANIE PASJI
Renata i Tadeusz Zielińscy z Kołczygłów 2 lata temu przepisali swoje dzieci na domowe nauczanie. - Byłam nauczycielką i poznałam szkołę od wewnątrz. Miałam dobry kontakt z uczniami, ale sam system mnie odpychał. Nie można było zrobić niczego od siebie, wyjść z inicjatywą, żeby dzieci miały więcej chęci do nauki. Tu liczą się oceny. Nie mogłam sobie znaleźć w szkołach miejsca - mówi R. Zielińska, która obecnie prowadzi własną działalność gospodarczą. Jej dzieci, 10-letni Jakub i 13-letnia Jenny, również zasmakowały życia w tradycyjnej szkole. - Należą do osób spokojnych, cichych, a w szkole liczyło się to, kto jest aktywny, dużo się zgłasza. Chodzenie na lekcje wiązało się ze stresem. Do tego wypisaliśmy dzieci z religii. Musieliśmy przez to częściej jeździć do szkoły, żeby odbierać je, kiedy trwały te lekcje, bo nie chciały siedzieć w bibliotece. Jako mniejszość czuliśmy się gorsi, wyraźnie faworyzowano innych. Dodatkowo kiedy wybuchła pandemia i przeszliśmy na tryb zdalny, kosztowało nas to dużo nerwów, bo nauczyciele wymagali, żeby co chwilę do określonej godziny wysyłać prace. Postanowiliśmy spróbować edukacji domowej. Dużo czytałam na jej temat m.in. w internecie i magazynie „Kreda”, który prowadzi małżeństwo uczące swoje dzieci w domu - opowiada R. Zielińska.
Rodzina nawiązała współpracę z Centrum Nauczania Domowego z Krakowa. - Wskazało nam szkoły przyjazne edukacji domowej. Zapisaliśmy się do Społecznej Językowej Szkoły Podstawowej w Lęborku, w której raz w roku dzieci muszą zdać egzaminy z podstawy programowej. Jesteśmy bardzo zadowoleni. Korzystamy z platformy edukacyjnej z Centrum Nauczania Domowego, pracujemy z podręcznikami Nowej Ery. Na koniec tygodnia można sprawdzić się w teście, aby zobaczyć, co trzeba ewentualnie poprawić - opowiada R. Zielińska.
Dzieci wiedzę zdobywają we własnym tempie. - Córka, która ukończyła VII klasę, głównie sama ogarnia lekcje, przeważnie rano. Pomagałam jej trochę z fizyki i chemii. Z synem, który ukończył III klasę, to ja przysiadam po pracy, czyli po południu, czasem wieczorem. Tygodniowy plan udaje się czasem przerobić w kilka godzin. Dzięki temu dzieci mają więcej czasu na swoje pasje. Córka robi makramy, czemu poświęca każdą wolną chwilę. Świetnie się w tym rozwinęła, sprzedaje swoje wyroby w internecie, a na wakacjach rozłożyła się z nimi również na plaży. Syn z kolei uwielbia czytać książki. Głównie podróżnicze, przygodowe, które sam również pisze. Lubi też wycieczki, a także grać w Minecrafta - wymienia R. Zielińska. Mimo niechodzenia do szkoły jej dzieci mają kontakt z rówieśnikami. - Są bardzo otwarte. Spotykają się z koleżankami i kolegami, których poznały jeszcze w szkole. Nawiązują nowe znajomości na Platformie z dziećmi z całej Polski, a nawet świata. Jeździmy również na spotkania do Szkoły w Chmurze - mówi kołczygłowianka.
Jenny i Kuba uczą się nie tylko w domu. - Podczas ostatniej wyprawy w góry urządziliśmy tzw. quest - zabawę w szukanie skarbu. Dzieci przy okazji uczyły się orientacji w terenie, zbierały informacje potrzebne do rozwiązania zadania. Taka lekcja na żywo, w terenie angażuje całą rodzinę i wszyscy się dobrze bawią. Jestem zwolenniczką właśnie takiej żywej edukacji, której według mnie brakuje w szkołach systemowych. To oczywiście wymaga dużego zaangażowania rodzica w edukację domową - mówi R. Zielińska, dodając: - Prowadząc własną firmę, mogłam zmienić rytm pracy i od nowego roku szkolnego będę miała więcej czasu, również do południa, na poświęcenie się nauczaniu w domu. Będziemy częściej jeździć do biblioteki, muzeum czy w inne miejsca, w których dzieci będą zdobywać wiedzę.
Wśród zalet edukacji domowej wymienia motywację wewnętrzną do nauki. - Dzieci same chcą się uczyć nowych rzeczy, mają coraz to nowe pomysły i czerpią z tego radość. To dzieje się naturalnie, wypływa z intuicji, a nie z tego, co narzucone w szkole - mówi.
W przyszłym roku przed Jenny wybór szkoły średniej - Raczej też zdecyduje się na naukę domową. Na pewno ją w tym wesprzemy - mówi R. Zielińska.
LUZ KLUCZEM DO SUKCESU
Dorota i Mateusz Połojko z Bytowa nauczanie domowe prowadzą od ub.r. Mają czworo dzieci w wieku 1, 3, 5 i 7 lat. - Chcieliśmy brać czynny udział w procesie edukacji naszych dzieci. Ucząc je w domu, widzimy, czego potrzebują, patrzymy na to, jak zachowują się w konkretnych sytuacjach, możemy je lepiej poznać - mówi M. Połojko.
Ich pociechy należały do Chrześcijańskiej Szkoły Montessori w Gdańsku, która wspierała rodzinę w prowadzeniu edukacji domowej, udostępniała materiały do nauki. - Teraz przenieśliśmy się do programu „Od astronomii do mikrobiologii” Placówki im. Dra Benedykta Szumilewicza creoGEDANIA - mówi D. Połojko. Nauczanie domowe prowadzą razem z inną rodziną, do której należą dzieci w wieku 4, 6 i 9 lat. - Spotykamy się w zaadaptowanym pomieszczeniu w naszym domu. Dzieci idąc tam, mówią, że idą do szkoły - śmieje się M. Połojko.
Przez miniony rok szkolny spotkania odbywały się w godz. 10.00-14.00. - Spędzaliśmy je na spacerach, zajęciach sportowych, czytaniu, zabawie, pracach manualnych. Z wykształcenia jestem fizykiem, więc organizowałem m.in. zajęcia fizyczno-chemiczne, żona z kolei jest psychologiem i korzysta z umiejętności mediacyjnych przy rozwiązywaniu konfliktów - wymienia M. Połojko. Z dziećmi przebywa zawsze dwoje dorosłych. - Jednemu byłoby trudno przy 7 dzieciach w różnym wieku. Nawet dwójce nieraz nie jest łatwo - przyznaje D. Połojko.
Trudnością jest też m.in. pogodzenie pracy rodziców z edukacją domową. - Mąż pracuje po południu i wieczorem, więc wcześniej ma czas. Ja mimo że prowadzę wolny zawód, mam problem, żeby pogodzić jedno i drugie. Obecnie skupiam się bardziej na dzieciach. Ważne jest dla mnie towarzyszenie im w emocjach, zobaczenie, czego potrzebują. Z drugiej strony staram się znaleźć czas na pracę i dla siebie, chwilę oddechu - mówi D. Połojko. - Edukacja domowa bywa przytłaczająca. To wyzwanie znaleźć sposób dotarcia do dziecka, formę nauki. Wielu rodziców, prowadzących nauczanie domowe mówi, że najważniejszy jest luz. To klucz do sukcesu - mówi M. Połojko.
Wśród dobrych stron rodzina wymienia dobór treści przez rodzica. - Dopasowujemy je do wieku i indywidualnych potrzeb dziecka. Nie trzeba je przeładowywać materiałem. Dajemy czas na swobodną zabawę, rozwijamy zainteresowania, organizujemy wycieczki. Nie chcemy dzieci zrażać do nauki, ale pokazać im, że to przywilej, coś ciekawego. W szkole systemowej to ogromne wyzwanie. Przykładowo w 30-osobowej klasie trudno efektywnie prowadzić zajęcia, kiedy każdy ma inny poziom zainteresowania danym tematem - mówi M. Połojko.
- Słyszymy czasem pytanie, jak widzimy socjalizację naszych dzieci, ale szkoła to przecież nie jedyne miejsce zawierania znajomości. Najstarsza córka chce wstąpić do haercerstwa, gdzie ma szansę poznać wielu ludzi. To możliwe również podczas zajęć dodatkowych. Ja np. byłem ministrantem, gdzie też nawiązałem nowe kontakty - wylicza M. Połojko.
Małżeństwo zamierza kontynuować nauczanie domowe do końca szkoły średniej. - Jeśli oczywiście dzieci będą chciały i to będzie służyć naszej rodzinie - zaznacza M. Połojko.
SZKOŁA Z WIZJĄ
W jeszcze większym gronie na edukacji domowej spotykają się dzieci w Szkole z Wizją, utworzonej w ub.r. - Z grupką rodziców znaliśmy się z przedszkola Montessori. Według nas przedszkola systemowe były mało rozwijające, a potencjał dzieci do 6 roku życia jest przeogromny. Mamy również podobne podejście, i doświadczenie, jeśli chodzi o szkoły systemowe. To my, rodzice, chcemy decydować o tym, jakie treści zostaną przekazane dzieciom, a nie kurator. Zebraliśmy się więc razem i utworzyliśmy Szkołę z Wizją - mówi Danuta Seroka, mama 10-letniej Poli i 8-letniego Julka.
Aby wspólnie realizować edukację domową, szukali dla siebie miejsca. - O pomoc poprosiliśmy gminę. Zaproponowała szkołę w Rekowie. Byliśmy zachwyceni. Piękne miejsce, zieleń. Czuliśmy się jak w szkółce dzieci z Bullerbyn. Zrobiliśmy remont dużej klasy na parterze. Niestety, to, że budynek znajduje się poza Bytowem, okazało się dużym problemem. Dowożenie dzieci, odbieranie ich, dostarczenie obiadu - kosztowało nas to za dużo czasu i energii. W listopadzie ub.r. podjęliśmy decyzję o przeniesieniu do Bytowa. Przez przypadek trafiliśmy na lokal w kompleksie „Nimfa”. Bardzo nam odpowiada. Znajduje się w mieście, ale na uboczu, niemal jak na wsi. Dzieci same mogą dojść do szkoły - mówi D. Seroka, dodając z uśmiechem: - Do Urzędu Miejskiego zaczęły dochodzić sygnały, że w lesie przy stadionie budują się bezdomni... A to nasze dzieci konstruowały tam szałasy.
Szkoła z Wizją formalnie podlega pod jedną ze szkół z bogatym doświadczeniem w prowadzeniu edukacji domowej z Trójmiasta. Dotychczas zajęcia odbywały się w godz. 8.30-14.30 (w nadchodzącym roku szkolnym prawdopodobnie w godz. 8.00-15.00). Każdego dnia uczniowie spędzają czas na świeżym powietrzu. - Żeby porządnie się przewietrzyli, wybiegali. Codziennie z cateringu mają też zapewniony obiad. Pierwsze trzy dni tygodnia poświęcamy na tematy z podstawy programowej, pracujemy z podręcznikiem. Czwartek i piątek są bardziej swobodne. Mieliśmy podczas nich m.in. zajęcia sportowe, muzyczne, wycieczki, cały dzień z językiem angielskim. Nie ma u nas zadań domowych. Chyba że komuś zależy, by coś opracować. Nie ograniczamy dzieci, jeśli wychodzą z inicjatywą przygotowania czegoś dodatkowego. Organizujemy sprawdziany, ale nie na oceny. Sprawdzają one postępy, ale nie utrwalają błędów. Stawiamy na ocenę opisową, dzięki której rodzic wie, jak ich pociechy sobie radzą - wymienia niektóre z metod wdrażanych w projekcie.
Zajęcia prowadzą dwie tutorki. - W edukacji domowej nauczycielem może być rodzic, i u nas również to osoby, których dzieci chodzą do Szkoły z Wizją. Zależało nam jednak, by miały doświadczenie w edukacji, w pracy z dziećmi. Znają także problemy związane z tym, czego nie daje uczniom system i czego możemy tu unikać lub modyfikować tak, aby działało. Nasze tutorki lubią edukację, są otwarte na nietypowe działania, elastyczne, dopasowują się do nastroju dzieci. Nie chodzi o wypełnienie planu toczka w toczkę, ale żeby mieć otwartość na to, czego dzieci w danym momencie potrzebują - mówi D. Seroka. W zajęcia czwartkowe i piątkowe angażują się również inni rodzice. - Pokazują np. swoje hobby lub pracę. Rodzice pomagają też w sprzątaniu, drobnych remontach, organizacji wyjazdów - mówi D. Seroka.
W pedagogice alternatywnej, którą realizuje Szkoła z Wizją, rola nauczyciela jest inna niż w szkole systemowej, gdzie pełni on funkcję lidera - U nas pomaga, a nie pokazuje jedynie słusznego rozwiązania. Nie ma wyręczać ucznia w tym, co ten sam potrafi zrobić. To dziecko ukierunkowuje swoje działania, samo je rozwija, a dorosły może mu jedynie podpowiedzieć, pokazać coś nowego, zaproponować inne rozwiązanie, dobrać stopień trudności pracy zarówno do potrzeb, jak i możliwości. Wybór należy jednak do dziecka. Tym samym uczymy je podejmować decyzje również w dorosłym życiu - tutaj zaczynają od prostych rzeczy, jak organizacja swojej pracy - tłumaczy D. Seroka, dodając: - Nie każde dziecko ma potencjał do nauki indywidualnej. Naszą rolą jest to, żeby doskonalić w nim umiejętności samodzielnej pracy, dać narzędzia, starać się naprowadzić, żeby poodkrywało w sobie tę umiejętność. Aby później w dorosłym życiu, kiedy wkroczy na rynek pracy, wiedziało, czego chce, znało swoją wartość, realizowało się w pracy, którą lubi, wywiązywało się z obowiązków. Chodzi nam o to, żeby na tyle zbudować potencjał takiego dziecka, zaufania do siebie i poczucia własnej wartości, żeby wiedziało, co umie, żeby po prostu świadomie było w stanie wybrać to, co chce robić w życiu i co sprawia mu przyjemność, a nie to, czego inni od niego oczekują. Na etapie klas I-III budujemy ten fundament.
Od 1.09. do Szkoły z Wizją będzie uczęszczać 9 lub 10 dzieci. - Jesteśmy w stanie przyjąć maksymalnie 12 uczniów, biorąc pod uwagę ich energię i metraż, którym obecnie dysponujemy - mówi D. Seroka, dodając: - Miniony rok to był jeden wielki eksperyment, ale dowodem na to, że się udał, jest to, że dzieciaki zdały z powodzeniem egzaminy końcowe oraz powiększone grono na nowy rok szkolny. Nie brakuje oczywiście konkretnych wniosków, co nie wyszło, co trzeba jeszcze dopracować, ale potrzebowaliśmy zdobyć to doświadczenie. Teraz czas na kolejne próby. W tym roku rozpoczynamy pilotaż grupy wiekowej IV-VI. Przygotowujemy się także do oferty lekcji z tutorami dla dzieci w edukacji domowej starszych klas (V-VIII), dostępnych w konkretne dni w tygodniu. Na razie możemy zaoferować zajęcia z przedmiotów ścisłych jak fizyka, matematyka czy informatyka. Możemy także pomóc w sukcesywnych przygotowaniach do egzaminów ósmoklasisty. Zależy nam na tym, aby budować i wspierać społeczność edukacji domowej w okolicy Bytowa bez względu na wiek. Więzi są bardzo ważne dla dzieci. Nasze pociechy mają wspólne tematy, dzielą się swoimi zainteresowaniami, wymieniają poglądami. Z drugiej strony to środowisko jest małe, w czym widzę pewną trudność. Trudno nam się szerzej zintegrować, bo często o sobie nie wiemy - mówi D. Seroka.
Wśród planów na najbliższy rok jest wprowadzenie dodatkowych lekcji z języka angielskiego oraz informatycznych. - W czwartek i piątek chcielibyśmy również dodać zajęcia psychologiczne, m.in. jak odkrywać swoje umiejętności, rozwiązywać konflikty, budować własną wartość i umiejętności społeczne - mówi bytowianka. Przede wszystkim jednak szkoła przygotowuje się do wdrożenia planu daltońskiego. - Poniekąd realizowaliśmy już jego założenia. Jego filarami są nauka odpowiedzialności, samodzielności i współpracy. Dzieci pracują zarówno samodzielnie, w parach, jak i większych grupach różnych wiekowo. Młodsze uczą się od starszych, stają się bardziej zorganizowane. Starsze pomagają młodszym w razie problemów. Plan daltoński opiera się również na tym, że nauczyciel stoi z boku, a to uczeń pokazuje, jaki ma potencjał do pracy. Mamy możliwość zarówno wykształcenia olimpijczyka, jak i pomocy dziecku, które ma trudności z podstawami, bo mamy miejsce i czas, żeby popracować z nim indywidualnie - mówi D. Seroka.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!