
Bywa, że nowe miejsce wyzwala w nas nieznane wcześniej pasje. Właściciele działki w Trzebiatkowej odnajdują je nie tylko w budowaniu swojego gniazdka, ale też w zbieraniu pocztówek i poznawaniu lokalnej historii.
Z DALA OD CYWILIZACJI
Z Sylwią Allenbach i Andrzejem Prondzynskim umawiamy się przed remizą w Trzebiatkowej. Jak sami mówią, niełatwo do nich trafić za pierwszym razem. Z powiatówki skręcamy w prawo koło wiejskiego domu kultury. Kierujemy się prosto dawnym nasypem kolejowym. Niewiele tu zabudowań. Głównie lasy i pola. Po kilku kilometrach, nieopodal charakterystycznego domu z elewacją w kolorze niebieskim, odbijamy na rozwidleniu w lewo. Po chwili mijamy drewniany znak z napisem „Prondzówka” i zatrzymujemy się za autem naszych przewodników koło kapliczki. - Postawiona i poświęcona została w ub.r. To przede wszystkim hołd dla moich nieżyjących już rodziców, Aliny i Józefa - mówi A. Prondzynski. - Czasami ktoś zostawi tam kwiaty. Regularnie pojawiają się też znicze. Nie mamy pojęcia kto, ale cieszymy się, że jest odwiedzana - dodaje S. Allenbach. Wsiadamy do samochodów. Podjeżdżamy pod górkę i naszym oczom ukazuje się spore ogrodzenie. Wjeżdżamy na posesję. Gospodyni wita nas domowym wypiekiem z malinową konfiturą. Rozglądamy się. Wzrok przykuwa wiszący nad stawem most. - Szukaliśmy rozwiązania, by połączyć całość z dworkiem, który właśnie budujemy na wzniesieniu - mówią gospodarze. Naprzeciwko domu spoglądamy na kamienne pozostałości po budynku. - Zostawiliśmy fundamenty i wsyp do zasypanej piwnicy. To znak minionych czasów, pozostałość po poprzednich właścicielach - tłumaczy S. Allenbach.
SYGNAŁ PO ROKU
Kierujemy się za właścicielami do dużej ceglano-drewnianej altany stojącej koło stawu z plażowym piaskiem. Oprócz dużego stołu, ławek, niewielkiego pomostu z fotelami do wypoczynku znajduje się tu też zaplecze kuchenne z piecem i grillem. - Wstając ok. godz. 7.00, lubię wypić kawę na tym tarasie. Popatrzeć. Wsłuchać się w odgłosy przyrody. Zdarza mi się nagrywać te sielskie chwile i wysyłać znajomym w Berlinie - mówi S. Allenbach, dodając: - Przyjmowanie gości i przygotowywanie posiłków w tym miejscu daje mi mnóstwo przyjemności. Staramy się czerpać jak najwięcej z ziemi. Uprawiamy ogródek. Na stole mieliśmy już m.in. chłodnik z własnych ogórków. Z leśnych jeżyn powstają przetwory. Wystarczy kilka kroków i jesteśmy w lesie, gdzie grzybów naprawdę dużo. Bywa, że przed wyjazdem nazbieramy ich tyle, że jedziemy z nimi do Niemiec, bo nie zdążymy przerobić. Staramy się być samowystarczalni. Czerpać garściami z tego, co nas otacza. „Prondzówka” wydobywa z nas najlepsze cechy: do obcowania z przyrodą, do gościnności, tworzenia.
Na co dzień S. Allenbach i A. Prondzynski mieszkają w Berlinie, gdzie prowadzą własne firmy. Do kraju, przed kupnem posiadłości, wracali głównie na święta. - Podczas pobytu np. u moich rodziców po kilku dniach odczuwaliśmy dyskomfort. Było po prostu ciasno. Zjeżdża się sporo osób, miejsca brakuje... Postanowiliśmy z Andrzejem rozejrzeć się za czymś swoim, byśmy mieli gdzie się zatrzymać podczas pobytu w Polsce. A jednocześnie na tyle dużym, by móc zapraszać do siebie rodzinę, znajomych. Poszukiwania prowadziliśmy głównie w internecie. Sporo ofert przeglądaliśmy, ale żadna nie przemówiła do nas tak, jak dom z działką w Trzebiatkowej. Ogłoszenie jak szybko się pojawiło, tak szybko zniknęło. Byliśmy pewni, że nieruchomość została sprzedana. Minął rok, a my nic nie znaleźliśmy. W międzyczasie skupiliśmy się głównie na rozwoju naszych firm. Pewnego dnia, przez przypadek, kliknęłam link prowadzący do ogłoszenia sprzed roku. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że oferta wciąż jest aktualna. To był chyba znak. Skontaktowaliśmy się ze sprzedawcą i umówiliśmy na spotkanie. Miejsce od razu do nas przemówiło. Zarośnięte, nieco zaniedbane, ale z lasem wokół, stawami, a oboje lubimy wędkować. Andrzej już miał pomysł, jak zagospodarować teren - opowiada S. Allenbach.
ŚLADAMI PRZODKÓW
Trzebiatkowa nie jest zupełnie przypadkowym miejscem. A. Prondzynski rodzinnie związany jest z tymi terenami. Jego dziadkowie, ze strony mamy, mieszkali przy nasypie kolejowym. - Przywędrowali tu z Ostrowitego. Po wojnie babcia sama szukała miejsca do życia, bo dziadek jeszcze służył w wojsku. Sama, z czwórką dzieci, zorganizowała przeprowadzkę. Z tego co mi wiadomo, na krótko zatrzymała się w Gliśnie Wielkim. Potem znalazła gospodarstwo właśnie tu, w Trzebiatkowej, gdzie spędzili resztę swojego życia. Mówiliśmy o ich domu „hajmat”. Dziadka, Bernarda Wnuk-Lipińskiego, nie dane mi było poznać. Zmarł w 1972 r. Ja urodziłem się rok później - tłumaczy A. Prondzynski. W miejscowym kościele w 1955 r. jego rodzice wzięli ślub. Później zamieszkali w Bytowie. - Często jednak odwiedzałem w Trzebiatkowej kuzynostwo. Na gospodarstwie nie brakowało atrakcji i zabaw w stodole. Chadzaliśmy na grzyby, ryby. W pamięci utkwiły mi też ciepłe wieczory i spanie na strychu. Pierwsze słowo, które mi się nasuwa wspominając młode lata spędzone w Trzebiatkowej, to sielskość - opowiada A. Prondzynski.
Para dotarła do informacji o pierwszych powojennych właścicielach posiadłości. - Dom zbudował Alojzy Łoński. Po nim odziedziczył go syn, Hubert. Łońscy później w większości wyjechali do Niemiec. Z tego co wiemy, chyba jeden z nich osiadł w Bytowie - mówi A. Prondzynski, pokazując nam wycinki z gazet, na których widać poprzedniego właściciela. - Mieli pecha, bo na dom spadło potężne drzewo. Podczas porządkowania terenu znaleźliśmy w ziemi kilka „skarbów”: szklane opakowanie po kultowym kremie „Nivea”, naruszone rdzą wiadra czy żelazko. Kto wie, co jeszcze się tu kryje? - dodaje A. Prondzynski.
W GRUDNIU KURKI, W STYCZNIU GRILL I ZNIKAJĄCY MOTOCYKLISTA
Właściciele mają konkretny pomysł na swoją ziemię. - Wyremontowaliśmy dom po poprzednich właścicielach, by mieć gdzie się zatrzymać. Po drugiej stronie mostu, na wzniesieniu już buduje się ten nasz wymarzony. Naszą myślą przewodnią jest polski dworek, ale nie w stylu betonowego kloca. Łączymy tradycję z nowoczesnością i kładziemy nacisk na klimat. Już postawiliśmy budynki gospodarcze w stylu szachulcowym. Dominuje drewno i czerwona cegła. W podobnym stylu zbudowana jest altana. Drewniany mostek to droga na skróty. Przez myśl nam nie przeszło, aby zasypać stawy. To nadaje dziki charakter temu miejscu, a tego stracić nie chcemy - opowiada para. W planie mają też niewielki, ale w pełni wyposażony, domek na jednej z wysp znajdujących się na rozlewisku. - To nasz azyl. Być może, jak już dożyjemy sędziwego wieku, przeniesiemy się tam na stałe. Obecnie praca trzyma nas za granicą. Staramy się jednak przyjeżdżać tu jak najczęściej, nie tylko by doglądać postępów, ale i odpocząć. Zatrzymać na chwilę życie w biegu. Potrafimy w styczniu rozpalić grilla i posiedzieć na zewnątrz. Bywa, że natura bardzo nas zaskakuje. Ostatnio znaleźliśmy w grudniu kurki - mówi S. Allenbach. Miejsca mają tyle, że w przyszłości chcą zaprosić do siebie na mniejszy zjazd rodzinę Prondzynskich. - Po ostatnim zjeździe nieco się uaktywnili. Mamy nadzieję, że okazji do spotkań będziemy mieli więcej. Też u nas - dodaje A. Prondzynski.
Właściciele dzielą się z nami jeszcze jedną historią, po której wysłuchaniu włos jeży się na głowie. - Siedzieliśmy w altanie. Słyszymy odgłos motoru. Patrzymy na ogrodzenie. Jest. Jedzie. Kierujący ma biały kask. Nagle znika. Nie widać go w bramie, a to jedyna droga. Aż wyszliśmy, bo pomyśleliśmy, że coś się stało. A tu zero motocyklisty. A co najdziwniejsze brak na gruntowej drodze jakichkolwiek śladów jazdy. To było bardzo dziwne - opowiadają właściciele.
Z JEZIOREM, W KTÓRYM KĄPAŁY SIĘ CZAROWNICE I POKAŹNĄ KOLEKCJĄ POCZTÓWEK
Partnerzy, odkąd 3 lata temu nabyli posiadłość, żywo zainteresowali się nie tylko historią tego miejsca, Trzebiatkowej, ale też pozostałej części Ziemi Bytowskiej. - Udało nam się dotrzeć do informacji, a może bardziej legend, że w położonym niedaleko nas jeziorze kąpały się niegdyś czarownice, by nabrać mocy. Gdzieś tam z tyłu głowy tli się pomysł na organizowanie w przyszłości np. zlotu czarownic. Ale na razie zostaje to tylko w sferze planów - mówi S. Allenbach. - Według legend w Trzebiatkowej mieli nawet wampira. Sporo czytam o historii tych stron. Poluję na stare wydania książek. Gdy mamy okazję podpytujemy starszych mieszkańców o ich wspomnienia - dodaje A. Prondzynski.
Dzięki nabyciu posiadłości, właściciel rozwinął, obok poznawania lokalnej historii, dodatkową pasję. Trzy lata temu zaczął zbierać pocztówki związane z Ziemią Bytowską. Ale nie takie pierwsze lepsze. Interesują go te unikatowe. Wydawane przed laty. Obecnie ma ich ok. 300. To jedna z większych kolekcji w naszych stronach. - Czasami, z biegiem mijających lat, człowiek dojrzewa do pewnych pasji. Tak było w moim przypadku. Kupiłem jedną i przepadłem. To jak uzależnienie - mówi A. Prondzynski. Mamy okazję zobaczyć jego kolekcję. Mężczyzna przynosi kilka albumów, w których trzyma swoje skarby. Widać, że niektóre zostały nadszarpnięte zębem czasu, ale większość zachowana jest w bardzo dobrym stanie. - Najstarsza, którą posiadam, pochodzi z 1890 r. i przedstawia Bytów. Bardzo dumny jestem z tych harmonijkowych. W kilku ujęciach przedstawione jest miasto i jego zabytki. Według stempla pocztowego pochodzi z 1933 r. To prawdziwa perełka. Spotkałem się z Jurkiem Saldatem, który posiada największą kolekcję w naszych stronach. Porozmawialiśmy. Pokazał coś swojego, co przywiózł ze sobą. I choć zapewne ciężko byłoby go pobić w liczbie posiadanych egzemplarzy i unikatów, to jednak okazało się, że tych harmonijkowych nie posiada - mówi nie bez dumy A. Prondzynski.
Najczęściej powtarzającym się tematem w kolekcji jest Bytów. - Choć motyw powtarzalny, ciekawe jest zestawienie z pozoru tych samych widokówek, które czasami dzieli np. rok, a niekiedy zostały wydane w tym samym. Bywa, że na jednej księżyc zasłonięty jest chmurami (1900 r.), a na drugim widzimy go w pełnej krasie (1901 r.). Podobnie jest z tą przedstawiającą Langestrasse [obecnie Wojska Polskiego - przyp. red.]. Widać, że już w latach 30. znali się na fotomontażu, bo po zestawieniu dwóch niemal identycznych widokówek, widać na obu te same osoby, ale na jednej jest ich więcej, jakby ktoś je domontował. Takich przykładów jest więcej. Lubię je analizować - mówi kolekcjoner. Kolejną perełką w zbiorze jest pocztówka wysłana w 1905 r. Tło stanowi most kolejowy nad Borują. Na pierwszym planie mamy chłopca na rowerze oraz wozy konne. Opatrzona jest napisem „Die Eisenbahnbrücke der Borre”. - Przedstawia drogę na Bydgoszcz, czyli obecnie starą na Udorpie. To prawdziwy unikat. Trafiła do mojego zbioru aż z Argentyny - opowiada A. Prondzynski. Większość pocztówek nabył w Niemczech, choć trafiły się też m.in. z Francji. - Tam udało mi się kupić aż 10 za jednym razem. Śledzę aukcje internetowe. Potrafię sprawdzać i przeszukiwać strony kilka razy dziennie. Trzeba być szybkim, bo miłośników nie brakuje. A bywa, że pojawiają się aukcje bez licytacji. Pamiętam, że koło nosa przeszła mi pocztówka z motywem Trzebiatkowej - opowiada A. Prondzynski.
Przeglądając zbiory trafiamy na kilka kartek przedstawiających Gilling, czyli jezioro Jeleń. - Pamiętam, że gdy byłem młody nadal bardzo często używało się niemieckojęzycznej nazwy - wspomina mężczyzna. W kolekcji ma też widokówki przedstawiające Niezabyszewo, Tuchomie, Sierzno, Brzeźno Szlacheckie, Pomysk Wielki, Sominy i Kłączno. Mężczyzna wrzuca swoje nabytki na profil facebookowy „Mój Bytów - historia miasta w fotografiach”. - Liczę, że ktoś podzieli się wspomnieniami, historią ukazanych miejsc. Czasami, gdy nie wiem, jakie dokładnie miejsce, ulice ukazuje kartka, po prostu wrzucam i pytam - wyjaśnia A. Prondzynski.
Większość z widokówek nie tylko posiada niemieckie podpisy, ale jest w tym języku adresowana. - To głównie pozdrowienia wysyłane do Berlina, Solingen, Elblinga, czyli Elbląga - wyjaśnia kolekcjoner.
W jego ręce wpadł też cały album ze zdjęciami niemieckiego obozu pracy, tzw. RAD w Bytowie. - Jeden znajdował się przy obecnej ul. Miasteckiej, gdzie teraz jest sklep monopolowy. Drugi przy ul. Szarych Szeregów. Wszystkie fotografie, przedstawiające odzianych w mundury ze swastyką młodych mężczyzn, wykonano prawdopodobnie w 1935 r. Z tego co się dowiedziałem, podobny obóz znajdował się też w Trzebiatkowej. Ponoć gdzieś zachowały się jakieś ruiny, mury. Gdy będziemy mieli więcej czasu, udamy się na wyprawę, by odnaleźć pozostałości - mówi A. Prondzynski, dodając: - Zbieranie pocztówek, ale też książek dotyczących historii Ziemi Bytowskiej, sprawia mi mnóstwo przyjemności. I też sporą satysfakcję. Warto znać miejsce, w którym się mieszka, z którym człowiek jest związany. Jego partnerka też korzysta na jego zainteresowaniach. - To głównie pasja Andrzeja, ale lubię, gdy dzieli się ze mną opowieściami, nowo zdobytymi widokówkami czy lokalnymi historiami. Dzięki temu sama wiem więcej - mówi S. Allenbach.
Po obejrzeniu historycznych pocztówek czeka nas bonus. Z pudełka właściciel wyjmuje gratkę - postery z autografami. W jego zbiorze znajdują się zdjęcia z podpisami aktorów m.in. ze Star Trecka czy Gwiezdnych Wojen. - Już mamy dla nich miejsce. W piwnicy planujemy zrobić bar, gdzie zawisną - mówi S. Allenbach.
Z właścicielami przechodzimy jeszcze przez posesję. Zaglądamy m.in. do budynków gospodarczych z murem imitującym szachulec i do ogródka. Wokół kręcą się budowlańcy. - Gdy jesteśmy nieobecni, kuzyn ma na wszystko oko, a rodzice Sylwii doglądają ogrodu - mówi A. Prondzynski. - Być może uda nam się ukończyć nasz dworek jeszcze w tym roku. Marzy nam się, aby w nim spędzić grudniowe święta. Myślę, że oboje czujemy, że znaleźliśmy swoje miejsce na ziemi - dodaje S. Allenbach.
Żegnamy się. Wyjeżdżając samochodem z posesji, rzucam jeszcze okiem na drewniany znak „Prondzówka” i wracam do redakcji.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!