Reklama

Jednym zdaniem życia nie zmienia. Rozmowa z psycholog Dorotą Połojko

09/05/2020 17:20

Rozmawiamy z bytowską psycholog Dorotą Połojko, która specjalizuje się we wspieraniu rodzin, budowaniu relacji i komunikacji między ludźmi.

„Kurier Bytowski”: Co skłoniło panią do wyboru takiego zawodu?

Dorota Połojko: Jako nastolatka byłam marzycielką, bardzo chciałam zmieniać świat. Ciekawili mnie ludzie, a pomaganie sprawiało mi radość. Zaczynałam od zbierania nakrętek i rozwożenia świątecznych paczek w gimnazjalnym wolontariacie. Przez kilka lat prowadziłam zastęp harcerski. W liceum odwiedzałam starsze osoby w bytowskim ZOL-u i byłam wolontariuszką wśród dzieci z niepełnosprawnościami w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym. To był dla mnie czas fascynacji pierwszą pomocą przedmedyczną. Zrobiłam kurs Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i wahałam się pomiędzy zostaniem ratownikiem medycznym a psychologią, która wkręciła mnie na tyle, że zamiast do matury uczyłam się na Ogólnopolski Turniej Wiedzy Psychologicznej. Chciałam zrozumieć działanie ludzkiego mózgu. Wtedy jeszcze myślałam, że psycholog to jest ktoś, kto potrafi jednym zdaniem zmienić ludzkie życie. Szybko pozbyłam się tej iluzji, za to miałam coraz więcej pytań. Wybór psychologii był dla mnie oczywisty.

Psychologia jest szeroką dyscypliną, ma wiele specjalizacji. Dlaczego zdecydowała się pani właśnie na pracę z rodzinami?

Na początku wahałam się pomiędzy psychologią rodziny oraz dzieci i młodzieży, a neurobiopsychologią. Kiedy szłam na studia, to był nowy kierunek na Uniwersytecie Gdańskim wzbogacający studia psychologiczne o różne przedmioty z pogranicza biologii i medycyny. Bardzo chciałam zrozumieć, jak działa mózg, więc to wybrałam. Uczyłam się dodatkowo fizjologii, genetyki, neurobiologii. To wszystko mocno poszerzyło mi horyzonty. Cały czas szukałam swojej drogi. Robiłam wiele różnych rzeczy, najczęściej związanych z pracą z dziećmi. Szczególnie ważne były dla mnie 3 lata wolontariatu w  Akademii Przyszłości. Trafiały do niej dzieci z różnymi problemami w szkole, często z łatką „trudnych”. Przy bliższym poznaniu zwykle okazywało się, że miały niełatwą sytuację rodzinną. Rozkwitały, gdy ktoś poświecił im czas i uwagę. Jednocześnie od trzeciego roku studiów brałam udział w programie stażowym w Centrum Interwencji Kryzysowej. Tam po wielu szkoleniach studenci pod okiem doświadczonych psychologów mogli odbierać telefony i przyjmować klientów. Ci zjawiali się 24 godz. na dobę, bo mieliśmy dyżury dzienne i nocne. Prowadziliśmy też hostel kryzysowy, gdzie mogły się schronić osoby pilnie potrzebujące pomocy. Rozmawiałam tam z różnymi ludźmi w trudnych sytuacjach. Często doświadczającymi przemocy, z myślami samobójczymi, czasem bezdomnymi, z problemem alkoholowym. Każda historia była inna. Tych ludzi łączyły problemy w relacjach z innymi. To zwykle miało korzenie wiele lat wcześniej. Sporo się tam nauczyłam. Poczułam mocno powiedzenie, że łatwiej zapobiegać niż leczyć. Myślałam, że chciałabym jakoś przyczynić się do tego, żeby każde dziecko mogło wejść w życie z bezpieczną więzią z rodzicami. To daje zupełnie inny start w życie niż bycie wychowywanym w atmosferze przemocy i uzależnień. Jednocześnie zostałam żoną, a później mamą. To oznaczało dla mnie przejście przez różne kryzysy, ale też odkrycie metod rodzicielstwa bliskości, czyli idei opartej na budowaniu silnych więzi z dzieckiem, i porozumienia bez przemocy, czyli szacunku dla siebie i innych. Czytałam na ten temat, jeździłam na szkolenia. Skończyłam studium komunikacji w edukacji w oparciu o porozumienie bez przemocy i szkolenie u Agnieszki Stein „Rodzicielstwo bliskości dla profesjonalistów” I i II stopnia. Teraz biorę udział w studium mediacji prowadzonych metodą porozumienia bez przemocy. Uczę się, ale też staram się wprowadzać w codzienne życie i widzę, jakie owoce to daje. Te wszystkie doświadczenia złożyły się na ten wybór, jak puzzle. Ale nie mam pojęcia, gdzie bym teraz była, gdyby nie małżeństwo i rodzicielstwo. One zmieniły wszystko.

Z jakimi przypadkami najczęściej ma pani do czynienia?

To osoby, którzy potrzebują wsparcia w wyzwaniach rodzicielskich. Często w radzeniu sobie ze swoimi emocjami, np. łatwo wpadają w złość, a nie chcą zrobić dziecku krzywdy, albo chcą wspierać dziecko, które doświadcza trudnych emocji, jak złość lub lęk, a ich zachowanie budzi niepokój rodziców. Pracuję też z rodzicami małych dzieci, którzy uważają, że te za mało śpią, albo są sfrustrowani brakiem współpracy w podstawowych, codziennych czynnościach. Często wspieram w budowaniu dobrej komunikacji, także między dorosłymi. Sporo słucham o poczuciu winy, szczególnie od kobiet, które próbują godzić różne role i sprostać oczekiwaniom niemożliwym do spełnienia.

Zawsze porusza mnie, że każdy człowiek jest zupełnie inny, np. na studiach odbywałam praktyki z dziećmi ze spektrum autyzmu. Każde z nich było zupełnie inne mimo tej samej diagnozy. To przypomina, by na człowieka nie patrzeć poprzez etykietę np. diagnozy, bo to tylko jego część, a nie cały człowiek. Dużo nauczyły mnie też badania do pracy magisterskiej. Jeździłam do domów wcześniaków, badałam ich rozwój oraz prowadziłam wywiady na temat karmienia piersią. Wszystkie mamy, które badałam, planowały karmić naturalnie. Potem pojawiały się różne trudności, niespodziewany poród, brak wsparcia otoczenia lub personelu medycznego, lęk o dziecko. I często żal, poczucie winy, że się nie udało karmić samodzielnie. Jestem całym sercem za karmieniem piersią, a te mamy nauczyły mnie wrażliwości dla osób, które robią coś inaczej niż jest zalecane, coś co łatwo określić jako „gorszy wybór”, a za tym stoi cała historia. To nie zawsze ich wybór i potrzebują wsparcia, a nie oceny.

Co według pani jest najważniejsze w budowaniu relacji rodzinnych?

To bardzo ważne pytania. Warto, aby każdy je sobie zadał w kontekście swojej rodziny. Myślę, że najważniejsza jest obecność przy bliskich osobach. Nie tylko fizyczna, jak wspólne spędzanie czasu, ale też emocjonalna. To gotowość do towarzyszenia w różnych emocjach, dostrzeganie najbliższych osób, przyjmowanie ich takimi, jacy są i okazywanie im miłości tak, jak tego potrzebują. To często oznacza, że inaczej niż nam się wydaje. Ważne, żeby być i lubić być razem. To nie jest łatwe. Każdemu, czy w rodzicielstwie, czy w związku, zdarza się zrywanie więzi. Lawrence Cohen napisał kiedyś, że skoro „sytuacja zerwania więzi jest faktem, musimy stać się specjalistami od jej odbudowywania”. Myślę, że to dotyczy szczególnie rodzicielstwa, bo to rodzic jest opowiedziany za to, jak wygląda jego relacja z dzieckiem. Wybaczajmy, wracajmy do kontaktu, naprawiajmy. W tym wszystkim bardzo pomaga empatia i ciekawość drugiej osoby. Nie zakładanie, że wszystko o niej wiem, że ona robi mi na złość. Robi najlepiej jak w danym momencie potrafi.

A co w takim razie utrudnia wzmacnianie tych więzi?

Wszelkiego rodzaju przemoc, także ocenianie i krytykowanie. Słyszymy czasem, że trzeba kochać i wymagać. Jeśli to wymaganie oznacza domaganie się jakiegoś zachowania albo stawianie warunków i karanie drugiej osoby, jeśli nie zostaną spełnione, czy to zabraniem czegoś, nieodzywaniem się, czy jakąkolwiek odmową miłości, to oznacza, że próbujemy budować na lęku. Ta osoba być może zrobi to, co chcemy, żeby uniknąć kary. Ale na lęku nie da się zbudować bliskiej, pełnej miłości relacji, ani trwale zmienić zachowania. Niestety w naszej kulturze takie podejście jest powszechne. Reagujemy w ten sposób często wręcz automatycznie, tak jak nasi rodzice i inne osoby, które nas kształtowały. Ale możemy to zmieniać i jestem pewna, że warto. Dodam jeszcze, że kiedy w relacji jest trudno, czy to w parze, czy rodzicowi z dzieckiem, to kiedy my zmieniamy nasze podejście, wpływamy na całą relację. Jesteśmy jak system naczyń połączonych. Dlatego wszelkie zmiany warto zaczynać od siebie zamiast tracić energię i frustrować się próbą zmiany dziecka czy partnera.

A co w XXI w. najbardziej utrudnia budowanie relacji?

Każde czasy mają swoje trudności. Dziś ludzie zmagają  się z nadmiarem informacji i oczekiwań, zwykle w niedomiarze czasu i wsparcia. Jedno z afrykańskich przysłów mówi, że potrzebna jest cała wioska, aby wychować jedno dziecko. A bardzo często rodzice są z tym sami. Bywa, że kobieta zostaje z malutkim dzieckiem codziennie przez wiele godzin. To nienaturalna sytuacja. Im więcej oczekiwań sobie nakładamy, tym więcej mamy frustracji, że nie jesteśmy w stanie ich spełnić. Ta odbija się na całej rodzinie. Wiele osób ma też sporo oczekiwań wobec dzieci. Patrzy w przyszłość, nie żyjąc tu i teraz, nie ciesząc się byciem z dziećmi, tym, jakie one są dzisiaj. Polska jest na drugim miejscu w Europie pod względem samobójstw nieletnich. To daje do myślenia. Sporo mówi się też o różnych problemach związanych z ekranami. Nowoczesne technologie bardzo ułatwiają nam życie, ale potrzebujemy szukać równowagi pomiędzy korzystaniem z nic a obecnością twarzą w twarz i kontaktem z naturą. Bardzo tego potrzebujemy.

W dobie koronawirusa zmagamy się z lękiem o zdrowie swoje i naszych najbliższych i o to, jak będzie wyglądała przyszłość. Na konsultacjach możemy rozmawiać o tym, jak sobie z tym radzić i jak wspierać nasze dzieci. W tym czasie oferuję też bezpłatną pomoc dla pracowników służby zdrowia i kobiet w ciąży.

Jak ocenia pani podręczniki dotyczące wychowania, które, nie ukrywajmy, zalewają rynek czytelniczy? Znajdziemy tam złote rady?

Rzeczywiście sporo jest książek dotyczących wychowania i nie wszystkie służą budowaniu relacji. Zapala mi się czerwona lampka, gdy widzę gotowe recepty szyte na jedną miarę i instrukcje, trochę na zasadzie: „jak ci, rodzicu, ta instrukcja nie działa, to znaczy, że robisz coś nie tak/ z Twoim dzieckiem jest coś nie tak, to twoja wina”. Mój opór budzą książki, które nastawiają się na szybką zmianę zachowania dziecka, bez szukania, co za tym zachowaniem stoi. Bo ono zawsze ma sens i czasem trzeba pobawić się w detektywa, by go odnaleźć i pomóc, a nie złamać dziecko. Często rodzice sięgają po książki, szukając metod, czegoś, co zadziała. Warto wtedy zadać sobie pytanie, co to znaczy, że coś działa? Czy to wspiera i dziecko, i rodzica? Czy zbliży, czy oddali ich od siebie? Czy chcemy mieć rację czy relację? Myślę, że w poszukiwaniu treści, które sprawdzą się w naszej rodzinie, jest zaufanie do siebie. Wierzę, że rodzic to najlepszy ekspert od swojego dziecka i chce jego dobra. Czasem jednak posłucha jakiejś rady, np. zostawia dziecko do wypłakania, bo gdzieś przeczyta, że tak je nauczy samodzielności. Ale nie czuje się z tym dobrze. Gdyby posłuchał siebie, to by tego nie zrobił. Mamy w sobie taką wewnętrzną mądrość, często zagłuszoną przez różne opinie i rady.

Czyli lepiej unikać?

Jest na rynku mnóstwo pozycji, które są wspierające, rozszerzają perspektywę, ale też dają konkretne wskazówki, jest więc z czego wybierać. Bardzo polecam np. książki „Dobra relacja. Skrzynka z narzędziami dla współczesnej rodziny” Małgorzaty Musiał oraz „Potęga obecności” autorstwa Siegela i Bryson. Traktują nie tylko o dzieciach, ale też o rodzicach, którym pomagają zrozumieć samych siebie. Myślę, że wychowanie to przede wszystkim praca rodzica nad sobą, a nie nad dzieckiem. Dzieci uczą się głównie przez obserwację tego, jacy my jesteśmy.

Jest pani mamą trójki dzieci. Czy to pomaga w życiu zawodowym?

Odpowiem, jak to psycholog, że to zależy (śmiech). Może ciążyć, ale ja nie chcę sobie nakładać ciężaru spełniania jakichś wygórowanych oczekiwań. Cenię sobie autentyczność, piszę też o własnych trudnościach. Moje dzieci bywają dla mnie sporym wyzwaniem i nie zawsze jestem wobec nich taką mamą, jak chciałabym być. Cały czas się rozwijam, a dzieci dają mi do niego mnóstwo okazji, każdego dnia. Bardzo mi pomaga wiedza o rozwoju dziecka, to często daje ulgę, że nie tylko moje dzieci zachowują się w jakiś sposób. Bycie mamą uważam za ogromny zasób w pracy zawodowej. Od lat uczę się, by próbować zrozumieć, a nie oceniać, ale dzięki moim dzieciom rozumiem więcej. Poznaję moje granice, wiem, co oznacza padać z wyczerpania, reagować na bójkę dziesiąty raz danego dnia, czuć całe spektrum rodzicielskich emocji od ogromnego szczęścia po poczucie winy. Tym bardziej nie oceniam innych rodziców i mam też więcej łagodności dla samej siebie. Naprawdę nie ma rodziców idealnych i wcale nie musimy tacy być.

Wiedzą i doświadczeniem dzieli się pani na blogu stworzenidorelacji.pl. Dlaczego ta forma i co chce pani przekazać?

Odkąd pamiętam, pisałam do szuflady. 5 lat temu, w pierwszej ciąży, właśnie dzięki wartościowym blogom, jak Hafija czy Mataja, sporo się nauczyłam. Były dla mnie wsparciem i zmieniły moje podejście do blogów, których wcześniej nie uznawałam. Kilka lat później chciałam łączyć swoją wiedzę psychologiczną z doświadczeniem rodzicielstwa i wspierać rodziców, ale brakowało mi odwagi. Zbierałam się kilkanaście miesięcy. Blog powstał niemal rok temu. Od tego czasu mam mnóstwo pomysłów na treści, ale ciągle brakuje mi czasu na ich tworzenie. Piszę o tym, co jest mi bliskie w mojej rodzicielskiej codzienności, słucham też czytelników i klientów, których wspieram na konsultacjach i warsztatach. Oni też podsuwają mi tematy. Blog to zaproszenie do zatrzymania się na chwilę i zadania sobie pytania: Dokąd zmierzam? Co jest dla mnie ważne? Jakich relacji chcę w mojej rodzinie? Co mogę zrobić już dziś, by być bliżej - siebie, męża, dzieci? Chcę, żeby pojawiały się tam również konkretne narzędzia do budowania relacji i wiedza pomagająca zrozumieć zachowanie dzieci i dorosłych.

Blog to tylko część pani pracy w internecie. Prowadzi też Pani konsultacje online...

Dla mnie to pomysł na połączenie pracy zawodowej z opieką nad dziećmi, bo daje możliwość dostosowania pracy do sytuacji rodzinnej. To coraz bardziej popularna forma wsparcia. Znam sporo osób z mojej branży, które pracują podobnie. Badania pokazują, że terapia online jest równie skuteczna jak ta tradycyjna, choć ja osobiście bardzo lubię kontakt na żywo. Dlatego planuję w przyszłości również otwarcie gabinetu, za rok, może dwa. Konsultacje w internecie to świetne rozwiązanie szczególnie dla osób, które mają ograniczone możliwości dojazdu do psychologa. Pracowałam np. z Polakami z zagranicy, mamami malutkich dzieci, osobami z mniejszych miejscowości. To dla klientów również oszczędność czasu, bo nie muszą nigdzie dojeżdżać. Wystarczy komputer lub telefon z dostępem do internetu. Widać te zalety, także teraz, w dobie epidemii, bo taka forma daje możliwość skorzystania ze wsparcia bez wychodzenia z domu.

Organizuje też pani internetowe spotkania z innymi specjalistami, w których każdy może wziąć udział.

Sama często słucham różnych treści, np. podczas sprzątania, i wiem, że wielu rodziców nie znajduje czasu na czytanie, a to dla nich bardziej przystępna forma. Znam sporo specjalistów, którzy chętnie dzielą się swoją wiedzą w ten sposób i mam już trochę pomysłów na takie wywiady, ale na razie działam bardziej poza swoim profilem facebookowym. Razem z Lindą Strumidło prowadzimy grupę na Facebooku „Empatyczne wsparcie dla rodziców”, do której można dołączyć, wymieniać się wsparciem z innymi rodzicami i korzystać z treści na temat porozumienia bez przemocy, np. cyklu filmików i materiałów do pobrania: „Pierwsze kroki do porozumienia”. W Wielkim Poście razem z inną koleżanką po fachu tworzymy też projekt „Kobieta w Relacji”. Zapisało się do niego ponad 800 kobiet, które codziennie otrzymują na maila materiały do pracy nad relacjami, wymieniają się doświadczeniami w grupie na Facebooku, tam też są wywiady na żywo ze specjalistami. Dostałyśmy sporo informacji zwrotnych, że uczestniczki dużo z tego czerpią.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do