
Bytowianka Danuta Data w kolejnej podróży po świecie. W ciągu kilku miesięcy zwiedziła Indonezję, Singapur, Malezję, Kambodżę, Tajlandię, Chiny, Australię i Indie, a obecnie podbija Nepal. Wiele przygód za nią, ale pewnie i wiele dopiero przed nią.
OBYWATELKA ŚWIATA
Mieliśmy już przyjemność pisać o wielkiej podróży Danuty Daty przed niemal 9 laty. Wówczas bytowianka ruszyła w swoją pierwszą wielką podróż po świecie, trwającą prawie 3 lata... Zjechała wzdłuż i wszerz Amerykę Południową i Środkową. Odwiedziła wiele miejsc, które przeciętny śmiertelnik zna jedynie z albumów i telewizyjnych programów podróżniczych. Zdobyła choćby trudno dostępne Machu Picchu w Peru, odwiedziła legendarną Chichen Itzę w Meksyku, stanęła pod Statuą Chrystusa Zbawiciela w Rio de Janeiro w Brazylii, zajrzała w paszczę wulkanu Masaya w Nikaragui. - Kiedyś nawet nie mogliśmy marzyć o dalekich podróżach. Można powiedzieć, że odebrała nam to komuna. Takie podróżowanie było wręcz niemożliwe. Pamiętam, jak lata temu oglądałam pocztówki i zdjęcia z najróżniejszych zakątków świata, które potem odwiedziłam. Okazało się, że to, co miałam w głowie przez lata, jest na wyciągnięcie ręki – mówi Danuta Data.
Podróżując po Ameryce Południowej bytowianka zyskała ciekawy przydomek. Mieszkańcy hiszpańskojęzycznych krajów wszędzie mówili o niej mochilera. - Znam hiszpański, ale znaczenie tego słowa musiałam sprawdzić. Okazało się, że określają tak podróżniczkę z plecakiem. Mochilera to wędrowniczka. Dla mnie to takie piękne słowo. Cieszę się, że zasłużyłam na ten przydomek – mówi Danuta.
INDONEZJA I POLSKI ŚLAD
W Polsce bytowianka długo nie usiedziała. W październiku 2024 r. znów ruszyła w świat. Swoją wędrówkę zaczęła od Indonezji. Podróż z chłodnej Europy do leżącego w strefie równikowej kraju musiała być szokiem. Na Bali przywitały ją upały (średnie temperatury oscylują tam wokół 32-35 stopni Celsjusza). Cięższe do zniesienia w porze deszczowej, z uwagi na dużą wilgotność powietrza. Jednak bytowiance to odpowiadało. - Wyspa Bogów, jak mówią o Bali, urzekła mnie swoim pięknem. Faktycznie – raj na ziemi – stwierdza pani Danuta.
Podczas dwudziestodniowego pobytu na Bali wypożyczyła skuter, którym zjechała niemal całą wyspę. Z uwagi na piękną pogodę i ciepłe noce, spała pod gołym niebem. - Kapitalna sprawa. Często tak właśnie sypiam w różnych miejscach. Zawsze mam ze sobą rozkładany hamak i namiot – mówi bytowianka.
Podróżniczka zwiedziła również inne wyspy archipelagu indonezyjskiego – Jawę i Sumatrę. Zwłaszcza druga z wysp zrobiła na niej wrażenie. W leżącym na północy mieście Medan bytowianka trafiła na... polski ślad. Odnalazła tam dzielnicę Polonia. Jej nazwa wywodzi się od terenów, na których kiedyś znajdowała się plantacja tytoniu, na ziemiach zwanych Polonia, należących do barona Ludwika Michałowskiego. Po powstaniu styczniowym, w którym brał udział, wyemigrował właśnie do Indonezji. W Medan polskich śladów jest cała masa. - Gdzie się nie obróciłam, wszędzie nazwa Polonia. Można się przespać w luksusowym Hotelu Polonia, zrobić zakupy w sklepie Polonia, napić się kawy w restauracji Polonia, a nawet przejechać się ulicą Polonia. Co ciekawe miejscowi mieszkańcy nie utożsamiają tej nazwy z Polską. Oni w swoim języku na Polskę mówią Polandia – zauważa pani Danuta.
SINGAPUR, TAM PAPIEROSA NIE ZAPALISZ
Kolejnym punktem na trasie podróży bytowianki był Singapur, drugie w Azji (zaraz po Japonii) najszybciej rozwijające się państwo. Przy swojej nowoczesności Singapur zachwyca wielokulturowością i cechuje się dużym pluralizmem religijnym. Co najbardziej zaskoczyło podróżniczkę, to surowe prawo. Za morderstwo, piractwo, posiadanie narkotyków czy gwałt stosuje się tam karę śmierci. Nawet mniejsze wykroczenia są surowo karane.
- W Singapurze respektowanie prawa jest na pierwszym miejscu. Zabronione jest na przykład palenie papierosów. Ludzie palą wyłącznie w wyznaczonych do tego miejscach. Za łamanie tego przepisu grożą kary finansowe od 150 do nawet 1000 dolarów singapurskich (1 dolar = 2,87 zł). Pozostawienie śmieci lub załatwianie się w miejscu publicznym może skutkować mandatem od 300 do 1000 dolarów. Naprawdę mocno uważałam na wszystko, nawet przez ulicę bałam się przejść, żeby nie złamać jakichś zasad – przyznaje pani Danuta.
Jej zdaniem, choć przepisy surowe, sprawdzają się. - Dzięki temu jest tam wszędzie bardzo czysto. Powiem tylko, że kiedyś, pod koniec lat 80., Singapur borykał się z ogromnym problemem gum do żucia, rzucanych na chodniki czy też przyklejanych do siedzeń w autobusach i metrze. Brzmi śmiesznie, ale to była wręcz plaga. Zakazano więc posiadania i sprzedaży gum, a za naruszenie tego przepisu grozi kara do 2 tys. dolarów amerykańskich – wyjaśnia bytowianka.
MALEZJA I SMAK DURIANA
Z Singapuru podróżniczka udała się do Malezji. Spędziła tam trzy tygodnie. W Kuala Lumpur odwiedziła m.in. słynne wieżowce Petronas Towers. Charakterystyczne bliźniacze drapacze chmur o wysokości 452 metrów, jedne z najwyższych budowli świata. - Do 2004 r. była to najwyższa budowla wzniesiona ludzką ręką. Z bliska wieżowce robią ogromne wrażenie. Choć już nie mają statusu najwyższych, miejscowi zawsze powtarzają, że mają nie jedną, a dwie wieże – śmieje się pani Danuta.
Nie obeszło się bez zjedzenia słynnego duriana. Malezja jest największym producentem tego owocu. Słynie z wysokich cen oraz z... niezbyt przyjemnego zapachu. - Jedni opisują go jako odurzający, a inni jako odpychający, a wynika to z obecności lotnych związków siarki, które są odpowiedzialne za intensywny, cebulowo-jajeczny aromat – mówi bytowianka. Durian jest drogi, a ma to związek z problematycznym transportem do innych krajów. - Na targowisku w Malezji kosztuje niewiele, ale na Zachodzie... Najdroższy durian został sprzedany za równowartość 190 tys. zł. Spożywanie go w wielu miejscach jest zakazane ze względu na zapach – dodaje pani Danuta.
KAMBODŻA – ZAMINOWANY KRAJ
Kolejnym przystankiem w podróży była stolica Kambodży, Phnom Penh. Miasto zrobiło na niej duże wrażenie, ale jeszcze większe świątynia Angkor Wat w pobliżu miasta Siem Reab, największy na świecie kompleks świątynny z monumentalnymi kamiennymi budowlami i unikalną architekturą. W Phnom Penh podróżniczka została zaproszona przez jedną z rodzin do domu, a właściwie na łódź, na której na stałe mieszkają. - Mąż był z Wietnamu, żona z Kambodży. Każdy mówił innym językiem, ale nie mieliśmy z komunikacją żadnych problemów. Wspaniali ludzie – zaznacza pani Danuta.
Nie zabrakło rozmów o problemach, z jakimi boryka się kraj. W połowie XX w. w wyniku wojny domowej władzę w Kambodży przejął zbrodniczy reżim Czerwonych Khmerów. W konflikcie masowo stosowano miny lądowe w celu obrony terytoriów i zakłócania ruchów wroga. W wyniku tych działań do dziś w wielu miejscach zalega masa niewybuchów. Każdego dnia od min giną tam ludzie (w rekordowym 1996 r. było to 4320 zabitych i rannych).
- Kambodża od lat prowadzi działania mające na celu rozminowanie niebezpiecznych obszarów. Co ciekawe, używają do tego wielkoszczury gambijskie, specjalnie szkolone do wykrywania ładunków wybuchowych. Wykorzystuje się je zamiast psów, co znacząco obniża koszty. Te szczury to bohaterowie miejscowych rolników, żyjących z produkcji ryżu – mówi pani Danuta.
CHINY - PRZYJAZNE I CZYSTE
Z Kambodży przez Tajlandię bytowianka udała się do Chin. - Pierwotnie miałam jechać z Kambodży, ale udało mi się znaleźć tańsze połączenie, tyle że musiałam jechać przez Bangkok. Ludzie często nie zdają sobie sprawy, jak zdziera się z nich pieniądze. Często przepłacają. Tymczasem podróż z Phnom Penh do Bangkoku kosztowała mnie zaledwie 49 batów (1,50 euro) - zdradza podróżniczka.
Chiny okazały się bardzo przyjaznym miejscem, a sami Chińczycy byli do bytowianki wyjątkowo pozytywnie nastawieni. - Na jednym z targów rozmawiałam z wieloma ludźmi. Dłużej miałam okazję spędzić czas z przesympatyczną młodą Chinką, która wykonała dla mnie nawet specjalną laurkę. To było ujmujące – przyznaje pani Danuta.
Chiny okazały się też wyjątkowo zadbane i czyste. - Sortują tam właściwie wszystkie śmieci – plastiki, papiery i inne, przy czym odpady te traktowane są jako towar. Sprzedać można właściwie wszystko. Ludzie stoją pod blokami i handlują – dodaje bytowianka.
Danuta Data nie mogła oczywiście ominąć słynnego Wielkiego Muru Chińskiego. Ten system umocnień ciągnie się na długości 8852 km, przy czym na odcinku 6260 km posiada mury i fortyfikacje wzniesione ludzką ręką. - Określa się go jednym z siedmiu cudów świata i coś jest na rzeczy. Nie mogłam uwierzyć, że w końcu jestem w tym niezwykłym miejscu. Okazało się jednak, że przejście jego odcinka, dostępnego dla zwiedzających, jest sporym wysiłkiem. W wielu miejscach jest bardzo stromo. Dałam jednak radę – zaznacza podróżniczka i dodaje: - Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, że w Chinach wstęp na Wielki Mur, ale też na inne atrakcje turystyczne, dla osób po 60 roku życia jest nieodpłatny. Właściwie nigdzie nie płaciłam wejściówek.
AUSTRALIA – WSZĘDZIE KANGURY I EMU
Po Chinach przyszedł czas na „skok" do Australii, którą chciała odwiedzić od dawna. - Zawsze o tym marzyłam. Teraz jest łatwiej, bo wiza do tego kraju jest darmowa i łatwo można załatwić formalności przez internet. W Australii mam krewnych. Mój wujek po wojnie postanowił tu wyemigrować. Niestety, nie mam kontaktu z nikim z tej części rodziny – mówi pani Danuta.
Wybór padł na zachodnią Australię i największe w tej części kraju miasto – Perth. Tam bytowianka załapała się na wolontariat w schronisku dla dzikich zwierząt. - Wolontariat to w ogóle kapitalna opcja dla podróżujących. Można od środka poznać nowe miejsca, być blisko ludzi, a przecież o to chodzi w podróżach. Zawsze cieszę się, kiedy ktoś zaprosi mnie na obiad, na nocleg, na spotkanie. Chcę poznać wszystko od podszewki – mówi podróżniczka.
Zaskoczeniem było, że wszędzie kręciły się dzikie zwierzęta, charakterystyczne dla Australii. - Kangury i emu, które bardzo chciałam zobaczyć na własne oczy, są tu niemal wszędzie, jak sarny w naszych lasach. Nie boją się ludzi, same do mnie podchodziły – opowiada bytowianka.
INDIE – KRAJ DUCHA I GŁĘBKIEJ WIARY
Po Australii przyszedł czas na Indie, gdzie podróżniczka dotarła na początku kwietnia. W New Delhi przywitały ją ponad 40-stopniowe upały i... krowy. Absolutnie na każdym kroku. - Zgodnie z hinduistycznymi wierzeniami krowa jest uosobieniem staroindyjskiej bogini Prythiwi, uważanej za matkę wszystkich żywych istot. Poza tym, Hindusi wierzą, że aby dostać się do niebios po śmierci, muszą przekroczyć mitologiczną rzekę, a mogą to zrobić tylko prowadzeni przez krowę, którą trzymają za ogon. Ciekawy jest też ich stosunek do krowiego kału, który pełni rolę ceremonialną. Używają go w kadzidłach – mówi pani Danuta.
Indie są wyjątkowo bogatym pod względem wierzeń krajem, a sama wiara jest dla nich niezwykle ważna. W New Delhi bytowianka trafiła akurat na ważne hinduskie święto. - Wychodzę z założenia, że wiara jest dla każdego rzeczą świętą i powinna nią być, jak również musi być uszanowana przez inne wyznania i religie. W New Delhi trwała akurat 10-dniowy festiwal postny. Wszędzie muzyka i rytualne tańce. Bardzo uroczyście to obchodzą. Biją w dzwony, bębny, to niesamowite wrażenie – przyznaje pani Danuta.
Jeszcze bardziej przywiązanie Hindusów do wiary było widoczne w mieście Waranasi, duchowej stolicy Indii. Podróżniczka była tam świadkiem rytualnego palenia zwłok zmarłych, których szczątki trafiały później do Gangesu. - Poruszające, robi to ogromne wrażenie. Palą zwłoki w ogromnych ilościach, od 120 do 150 ciał na dobę. Ma to zapobiec powrotowi duszy na ten świat. Spalają ok. 95% zmarłych. Dzieci, kobiety, ugryzieni przez kobrę czy trędowaci nie są spalani. Ich ciała obciążane są kamieniami i wrzucane do wód Gangesu. To dla Hindusów święta rzeka, a kąpiel w niej zmywa wszystkie grzechy – opisuje bytowianka.
W hostelu pani Danuta miała okazję porozmawiać z chłopakiem, który przyjechał do Waranasi aż z odległego o 1200 km Hajdarabadu na południu Indii. - Powiedział, że przyjeżdża tam zawsze, gdy czuje duchową potrzebę lub kiedy jest przygnębiony i zestresowany. Tam spotyka swojego boga Shivę i prosi go o błogosławieństwo. Bardzo mnie to poruszyło – przyznaje podróżniczka.
NEPAL, A CO POTEM?
Od kilku dni Danuta Data przebywa w Nepalu, konkretniej w stolicy Katmandu. Śledząc jej poczynania można przypuszczać, że pokusi się o zdobycie Mount Everestu, najwyższego szczytu świata. Swoją drogą, przy dobrej pogodzie i przejrzystości powietrza Himalaje są dobrze widoczne z Katmandu. A bardziej serio, gdzie stamtąd wyruszy? Ona sama tego nie wie, bo nigdy nie planuje swoich podróży ze znacznym wyprzedzeniem. - Wszystko się samo klaruje. Spontanicznie decyduję, gdzie wyląduję za tydzień czy dwa. Często wynika to z rozmów z innymi ludźmi, ich sugestiami, a czasem kierunek dyktuje wyjątkowo atrakcyjna cena przejazdu w jakieś miejsce. Piękne uczucie nie musieć się martwić, co będzie jutro – podkreśla bytowianka.
Podróże to dla Danuty Data coś więcej niż pasja. To styl życia i bycia w ogóle. - Kiedyś myślałam, że wszystko najlepsze już za mną, a ja dopiero przez podróże zaczęłam żyć. Świat jest taki piękny. W trasie czuję się lepiej, jestem szczęśliwsza bez stałego meldunku. Dziewczyna pochodząca z niewielkiego Modrzejewa zdobywa świat. Spełnienie marzeń – mówi pani Danuta.
Jak dotąd podróżniczka odwiedziła już ponad 50 krajów na 6 kontynentach. - Trochę świata zobaczyłam. W Gizie stanęłam pod piramidami, w Izraelu i Palestynie byłam w miejscach związanych z narodzinami, życiem i śmiercią Jezusa Chrystusa, kąpałam się w Morzu Martwym (co za uczucie, kiedy kładziesz się na wodzie i nie toniesz), żyłam w paragwajskiej dżungli przez trzy tygodnie. Raduję się na samo wspomnienie o tych chwilach. Wszystkie te miejsca są ciekawe i wyjątkowe. Każdy kraj ma w sobie coś niesamowitego. To właśnie sprawia, że chcę podróżować i poznawać nowe miejsca, ale też nowych ludzi, ich kulturę, zwyczaje i przede wszystkim zwykłe codzienne życie. To daje mi wielką energię – zaznacza pani Danuta.
Jedyny kontynent, na którym podróżniczka nie postawiła jeszcze stopy to Antarktyda. - Spokojnie, na nią również się czaję. Myślałam o tym, będąc jeszcze w Ameryce Południowej. Jedyny minus to bardzo wysokie ceny takiej podróży. Może kiedyś.... - kończy pani Danuta.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.