Reklama

„Kiedy po raz pierwszy tu przyjechałam, było tu szaro i smutno. Jedynie mąż rozweselał nam życie” - opowiada najstarsza mieszkanka Struszewa Zofia Wencka

04/07/2022 17:20

W Struszewie mieszka od 75 lat. Dziś jest najstarszą mieszkanką tej wsi. - Kiedy po raz pierwszy tu przyjechałam, było tu szaro i smutno. Miejsce wcale mi się nie podobało. Jedynie mąż rozweselał nam życie swoją grą na trąbce i skrzypcach - opowiada 95-letnia Zofia Wencka.

Historia jej życia jest podobna do tych, jakie ma wielu mieszkańców Ziemi Bytowskiej, którzy tuż po wojnie właśnie na „ziemiach odzyskanych” postanowili zbudować swoją przyszłość. - Urodziłam się w Skoczkowie koło Lipusza. To niewielka osada przy drodze z Chojnic do Kościerzyny. Przed wojną mieszkaliśmy w domu dziadka, Jana Gliszczyńskiego, który prowadził małe gospodarstwo. Zajmowaliśmy część niewielkiego domu. Dzieliliśmy go z dziadkami i rodziną siostry mamy, Anastazją i jej mężem Marcinem Wirkusem, którzy potem odziedziczyli gospodarstwo. Mój ojciec, Alojzy Dargacz, znalazł pracę w pobliskim Kornym jako kamieniarz. Żyło nam się dostatnio, bo tata dobrze zarabiał przy tłuczeniu kamieni. To była państwowa praca. Połupane kamienie układano w pryzmy, a potem wywożono, wykorzystując jako materiał budowlany. Do pracy w Kornym dojeżdżał latem i zimą. Tak aż do wojny, kiedy Niemcy wcielili ojca do wojska. Nie chciał iść walczyć. Próbował nawet się ukrywać przed powołaniem, ale w końcu go znaleźli i wysłali na front zachodni. Gdy wojna zbliżała się ku końcowi, w Holandii dostał się do niewoli - opowiada Z. Wencka, otwierając najstarszy rodzinny album ze zdjęciami przywołującymi wspomnienia sprzed 80 lat.

Gdy wojna wybuchła, miała 13 lat. - Pamiętam, jak rowerem ze Skoczkowa jeździliśmy do Grandu koło Ugoszczy. Mieszkał tam wujek, mąż siostry mojego ojca. Nazywał się Domaszk. Niemcy jako Polaka wzięli go do niewoli. Jego trzej synowie zostali wcieleni do niemieckiej armii. Wszyscy zginęli na wojnie - opowiada najstarsza mieszkanka Struszewa. W pamięć wryła się jej podróż pociągiem przez granicę. - Jeszcze w czasie wojny często jeździliśmy do Ugoszczy pomagać wujkowi. Czasami pociągiem z Lipusza do Studzienic. Gdy przekraczaliśmy granicę, strażnicy zawsze pilnowali, aby niczego nie wywozić z Niemiec. Kiedyś chcieliśmy przewieźć do domu 10 czekolad. Zatrzymał nas strażnik. Powiedział, że mamy je zjeść albo zostawić na granicy - opowiada Z. Wencka. W tych czasach popularnym środkiem komunikacji był rower. Lasy i pola przecinały wąskie ścieżkami ubite przez koła jednośladów. - Nie raz z Lipusza do Ugoszczy ojciec wiózł mnie na ramie roweru. Tylko fragmentami jechało się asfaltem. Część drogi prowadziła wąskimi gruntowymi ścieżkami przez lasy i pola. Najbardziej utkwił mi w pamięci kawałek prowadzący skrajem torowiska i brzegiem jeziora koło Skwieraw. Czasami krzyczałam do ojca, aby się zatrzymał i przeprowadził rower, bo bałam się, że zjedziemy z wąskiej ścieżki i wpadniemy do wody - wspomina chwilę z dzieciństwa 95-latka.

Zawierucha wojenna oszczędziła jej najbliższych. - Latem ojciec wrócił z niewoli. Mieszkaliśmy wciąż u dziadków w Skoczkowie. Mój młodszy brat pomagał wujkowi na gospodarstwie w Ugoszczy, a ojciec zaczął się rozglądać za nowym domem dla naszej rodziny. Wtedy można było obejmować gospodarstwa pozostawiane przez wyjeżdżających Niemców. Zajęliśmy małe zabudowanie między Struszewem a Tągowiem. Gdy się wprowadziliśmy, mieszkała tam jeszcze Niemka. Jej mąż zginął na wojnie, dlatego pól nie obsiano. Przy domu był tylko ogród, z dorodnymi kartoflami. Wokół gospodarstwa rosły kasztany, a obok przepływała rzeka. Był też sad, dlatego owoców nie brakowało. Na początku nie mieliśmy łatwo, bo zaraz po wojnie brat osiągnął wiek poborowy i został powołany na trzy lata do wojska - wspomina Z. Wencka.

Gdy wojna się skończyła, miała prawie 19 lat. - Jak to się wtedy mówiło, byłam panienką do żeniaczki. Kawaler znalazł się dość szybko. Konrad Wencki był starszy o 14 lat, ale przystojny. Pochodził z moich stron rodzinnych. Jego rodzice mieszkali w Kruglińcu koło Lipusza. Kiedy wybuchła wojna, został powołany do polskiej armii. Szybko trafił do niewoli, gdzie spędził prawie 6 lat. Do domu wrócił zaraz po zakończeniu wojny i wtedy się poznaliśmy - opowiada Z. Wencka, trzymając w ręku wyblakłe zdjęcia swojego męża z czasów młodości. - W grudniu 1946 r. skończyłam 20 lat, w lutym kolejnego roku wyszłam za mąż. Aby być blisko rodziców, też objęliśmy gospodarstwo po Niemcach w Struszewie. Gdy się wprowadziliśmy, w domu mieszkała Niemka. Była krawcową, a jej mąż murarzem. Jego brat przed wojną prowadził sklep w Struszewie. Wszyscy wyjechali na jesień 1947 r., jednym z ostatnich transportów do Niemiec - mówi 94-latka.

Czasów tuż po wojnie nie wspomina dobrze. - Struszewo było szare i smutne. Dużo domów zniszczonych lub wypalonych po froncie. Namawiałam męża, abyśmy gdzieś indziej ułożyli sobie życie. Wolałam wrócić w nasze rodzinne strony, do Lipusza. Po tylu latach wojny i niedoli nie chciałam pracować na gospodarstwie, bo wiedziałam, z czym to się wiąże. Myślałam o wyjeździe do Gdyni - opowiada z błyskiem w oku Z. Wencka. Jej życie potoczyło się jednak innymi torami. - Ostatecznie zostaliśmy w Struszewie. Obserwowałam, jak do wsi zaczęło przyjeżdżać coraz więcej ludzi z całej Polski. Gospodarstwa obejmowali też Ukraińcy z akcji „Wisła”. Ziemia wtedy była najważniejsza, każdy pilnował swojej miedzy. Na szczęście ludzie się jakoś dogadywali i nie było większych konfliktów. Często pomagali sobie wzajemnie i dotrzymywali towarzystwa - opowiada Z. Wencka, która wspólnie z mężem prowadziła niewielkie, czterohektarowe, gospodarstwo. - Trudno było z niego wyżyć, dlatego mąż dorabiał jako szewc. Zawodu wyuczył się jeszcze przed wojną. Pomogło mu to ją przetrwać. Opowiadał, że jako jeniec trafił na roboty do gospodarstwa rolnego. Nie nadawał się jednak do tej pracy. Gdy kazali mu doić krowy, mleko wlewało mu się do rękawów. Niemcy przenosili go z jednej roboty do drugiej, a mąż nic nie umiał robić. Wtedy znalazła się Niemka, która zapytała, co potrafi. Powiedział, że jest szewcem. I tak zaczął robić i naprawiać buty. Niemka była bardzo z niego zadowolona i dobrze go traktowała. Dawała nawet paczki z żywnością, gdy jechał odwiedzić rodziców w Kruglińcu. Zawsze dobrze ją wspominał - mówi Z. Wencka. Jej zdjęcie do dziś zachowało się w rodzinnym albumie. Fach w ręku okazał się przydatny również po wojnie. - Mąż w domu zrobił sobie warsztat. Była bieda, dlatego ludziom naprawiał stare buty, lub robił „defle” z drewnianą podeszwą - opowiada kobieta, przewracając stronę albumu ze zdjęciami.

Na jednej z fotografii widać weselników i muzykantów. - Ten obok trąby to mój mąż. Muzyka była jego pasją. Był wyjątkowo uzdolniony. Grał chyba na wszystkich instrumentach, jakie wziął do ręki. W domu miał trąbkę, klarnet, tubę, skrzypce i akordeon. Dobrał sobie kolegów do zespołu i zarabiał na życie, grając na weselach i zabawach. Jereczek grał na perkusji. Był pan Kopacz i jeden z Jutrzenki. Okazji do grania nie brakowało. Ludzie nie mieli wielu rozrywek, dlatego lubili śpiewać i tańczyć. Prawie co tydzień w sobotę i niedzielę organizowano potańcówki. Mąż grał we wszystkich okolicznych miejscowościach. Zabawy robili w szkole w Struszewie, ale też w Jutrzence, w Borzytuchomiu, w Tągomierzu (Tągowiu) i Chotkowie. Wesel też było dużo. Ludzie zjeżdżali z różnych stron Polski i żenili się. Mąż im śpiewał i grał. Bardzo to lubił. Pamiętam, że wieczorami ćwiczyli różne nowe piosenki. Nie korzystali z nut. Wszystko ze słuchu - wspomina Z. Wencka.

- Mąż pochodził z muzykalnej rodziny. Miał czternaścioro rodzeństwa i wszyscy na czymś grali. Muzykował też jego ojciec i matka. Często rodzinnie grali na weselach. Muzyka towarzyszyła mu przez całe życie. Na starość miał zwyczaj, że w niedzielę siadał na ławeczce przed domem i grał na trąbce. Robił tak aż do śmierci w 1994 r. Tak jak on już mi nikt nie zaśpiewa „Przeżyłem z tobą tyle lat” - mówi z rozrzewnieniem 95-latka.

Dziś mieszka razem z synem i synową w nowym domu, który postawili na terenie gospodarstwa. Z okna ma widok na swój stary dom, w którym wspólnie z mężem przeżyła blisko pół wieku. 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do