
Na jego widok jedni szybko biorą nogi za pas, inni z lękiem przyglądają się, jak w środku lasu kopie dół szeroki na metr i długi na półtora, który przypominać może... grób. Dla Tomasza Kowalczyka, gleboznawcy leśnego, to coś zupełnie normalnego.
Z Tomaszem Kowalczkiem, jednym z kilkudziesięciu w Polsce gleboznawców, spotykam się w Wądole w gminie Kołczygłowy, gdzie mieszka. Siadamy za stołem, na którym leżą różnego rodzaju opracowania i mapy. Jedną z nich mój rozmówca rozkłada przede mną. Dotyczy leśnictwa Wieleń w Nadleśnictwie Polanów. - To na jego terenie aktualnie pracujemy - mówi T. Kowalczyk i dodaje: - Co 30 lat dla każdego nadleśnictwa przygotowuje się opracowanie glebowo-siedliskowe. Tym się właśnie zajmuję, pracując w Biurze Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej w Szczecinku.
Opracowanie to podobne jest do określania klas ziemi rolnej. Tzn. wiadomo, że na 3 klasie urośnie np. pszenica, a na 5 już nie za bardzo. Tak samo w lesie badania przeprowadzane przez T. Kowalczyka pomagają określić zasięg siedlisk leśnych. Gdzie są bowiem gleby żyźniejsze, można posadzić buka, dąb czy grab, a gdzie zaczynają się słabsze - sosnę.
Pochyleni nad mapą leśnictwa Wieleń rozmawiamy o specyfice jego pracy. - Ludzie mają słabą znajomość tego, co widać w terenie. Niekiedy z przerażeniem patrzę, gdy budują się na terenach zalewowych, bo działka jest z widokiem - mówi T. Kowalczyk. Tymczasem pod ziemią, zdaniem gleboznawcy, wiele się dzieje. - Teren, na którym pracujemy, rozciąga się od okolic Kołobrzegu po Łebę i Drawsko oraz Człuchów na południu. Jest więc dość rozległy, a przy tym urozmaicony. Nim przystąpimy do prac w danym nadleśnictwie, musimy się „skalibrować”. Jeździmy po nim i wstępnie obserwujemy, na jakim geologicznie podłożu przyjdzie nam pracować - mówi T. Kowalczyk.
Następnie badają, jak układają się warstwy gruntu w danym miejscu i z jakim rodzajem mają do czynienia. W tym celu kopią profil glebowy szeroki na metr, długi na półtora i głęboki na 2 metry. - Nie muszę dodawać, że wygląda to jak grób. Ludzie na mój widok uciekają - mówi T. Kowalczyk i opowiada jedną z historii, która mu się przytrafiła. - Zdarzyło się, że kopałem akurat obok pozostawionego przez grzybiarza roweru. Po pewnym czasie zobaczyłem, że niepewnie się zbliża. Nauczony przykładem już z daleka krzyknąłem do niego „Dzień dobry!”. Odpowiedział, ale więcej nic nie rzekł. Szybko chwycił rower i ruszył na przełaj, nawet nie patrząc, czy biegnie tamtędy droga - śmieje się T. Kowalczyk. Zdarzają się później telefony na policję i do nadleśnictwa z informacją, że ktoś w lesie coś zakopuje. Innym razem, gdy jego znajomi kopali w pobliżu torów kolejowych, ktoś uruchomił hamulec awaryjny, po czym wyskoczył z pociągu i pobiegł do nich, by wyjaśnić sytuację. - Nadleśnictwa wiedzą o takich pracach, a i pewnie policja po którymś z telefonów zna sytuację. Bywa jednak, że ludzie podchodzą i pytają, co robimy. Najczęściej dzieje się tak w lasach w pobliżu miast, gdzie spacerujących jest więcej - mówi T. Kowalczyk, dodając: - Czasami, kiedy po kilku miesiącach wracam skontrolować punkty, widzę, że ktoś rozkopywał miejsca badań. Być może myślał, że coś tam zakopaliśmy.
Co ciekawego można dowiedzieć się z takich profili glebowych? - Widzimy poszczególne warstwy, mówiące nam o procesach, które zaszły na danym terenie. Oczywiście nie odkrywamy Ameryki, bo wiadomo, jak powstały, ale zdarzają się niespodzianki - mówi gleboznawca. By je pokazać, wyświetla na monitorze komputera zdjęcia wykonane podczas swojej pracy. Z zaciekawieniem oglądam fotki. - Ta jest dość ciekawa. Na powierzchni mamy 80-letni las sosnowy. Tymczasem po odkryciu warstw, okazuje się, że rośnie na terenie porolnym. Jest pierwszym pokoleniem drzew w tym miejscu. To ważne, bo wówczas inaczej się dba o taki drzewostan - mówi T. Kowalczyk, po czym na ekranie pokazuje, po czym można to rozpoznać. - Przede wszystkim po warstwie czarnej ziemi. Jest tak głęboka, jak sięga pług przy orce. Wykonując jeden z profili, warstwa czarnej ziemi sięgała jednak 50-60 cm. U góry rósł zaś kilkudziesięcioletni las. Wyglądało to jak typowy teren porolny. Niemożliwe jednak, by w przeszłości orkę wykonywano na takiej głębokości. Spojrzałem na mapę dostępną w ramach Informatycznego Systemu Osłony Kraju pokazującą rzeźbę terenu. Okazało się, że miejsce to znajduje się na wylocie, w którym spływająca po zboczach woda naniosła żyźniejszą warstwę. To tzw. gleba deluwialna, czyli wymyta ze wzniesień i odłożona u ich podnóża - wyjaśnia mój rozmówca, po czym podaje inną z niespodzianek, które spotkał w swojej pracy. - Miałem przed sobą teren płaski jak na stole, a tu na głębokości ok. metra niespodzianka - torf - opowiada T. Kowalczyk. - Skąd się tam wziął? - dopytuję. - Już wcześniej tam był. Zasypała go warstwa piasku naniesionego podczas powodzi jednorazowo lub przez relatywnie krótki czas, kiedy brzeg zbiornika, będącego niekiedy kilka kilometrów dalej, został przerwany lub nastąpił innego rodzaju gwałtowny spływ wody - wyjaśnia gleboznawca.
Skoro większość swojego czasu poświęca na kopaniu, to nie sposób nie zapytać, czy udało mu się odkryć jakieś artefakty. - W kopanych przez nas profilach niekoniecznie. Choć zdarzają się skały o ciekawym kształcie, które czasami zabieram sobie na pamiątkę. Raz natrafiłem na piryt, który do złudzenia przypomina bryłkę złota. Sam w pierwszej chwili dałem się nabrać. Nieprzypadkowo nazywa się go „złotem głupców”. Z kolei pod Miastkiem natknąłem się na jaskinię, co rzadkie w naszych stronach - mówi T. Kowalczyk. Innym razem udało mu się zaskoczyć samych leśników. - Miejsce było im bardzo dobrze znane, ale dopiero z profilu glebowego okazało się, że to... wydmy śródlądowe. Znajdują się przed Chojnicami, a biegnąca w tym kierunku droga wojewódzka 212 przecina je w dwóch miejscach - mówi T. Kowalczyk. Spoglądamy na komputerową mapę ISOK, na której doskonale je widać. - Ciekawie prezentuje się też na nich dawna granica polsko-niemiecka w okolicy Gliśna Wielkiego. Widać dokładnie, że przebiega wzdłuż granicy pomiędzy żyznymi glebami a goskimi gorszymi ziemiami - mówi T. Kowalczyk, dodając: - Oglądam też na nich dawną linię kolejową z Bytowa do Miastka. Dokładnie widoczne są miejsca, w których budowniczowie przekopali się przez wzgórza, gdzie usypali nasyp. Niewyobrażalne, jakim nakładem pracy ją pociągnięto.
Skoro już o naszych terenach mowa, pytam o gleby Ziemi Bytowskiej. - Są bardzo zróżnicowane. Ot choćby patrząc od miejsca, w którym jesteśmy, czyli Wądołu. Wokół mamy żyzną glebę, która ciągnie się aż do Łubna. Ale już na północ od tej wioski rozciąga się pas słabych gleb, niemal aż po Barnowiec. Widać to także po roślinności. Tam, gdzie ziemia mocniejsza, mamy pola, a gdzie słabsza - rośnie las - tłumaczy T. Kowalczyk. Odrywając się na chwilę od interaktywnych map, rozmawiamy o glebach w gminie Lipnica. - Są silnie szkieletowe, tzn. zawierają dużo kamieni i żwiru, a co za tym idzie szybko odprowadzają wodę, zupełnie inaczej niż na terenach, gdzie pod wierzchnią warstwą znajduje się glina. Wówczas opady powoli przesiąkają - mówi T. Kowalczyk. - Mówiąc o glebach, największy problem, który obserwujemy w ciągu ostatnich kilkunastu lat, to zamiecie piaskowe. Tworzą się, kiedy ziemia jest spulchniona pod zasiew, przesusza ją silniej grzejące słońce, a do tego zrywa się wiatr. Należy pamiętać, że to, co porywa, to frakcje pylaste i ilaste, czyli to, co w ziemi najżyźniejsze. Te zamiecie przyczyniają się do wyjaławiania gruntu - tłumaczy T. Kowalczyk.
W swojej pracy zajmuje się nie tylko badaniem gleby. Korzystając z map, podobnych do tych, które są powszechnie dostępne w internecie, potrafi wskazać potencjalne stanowiska archeologiczne. - Widoczne są miejsca, które mogą być np. kurhanami. W terenie wystają niekiedy 20-30 cm ponad ziemię. To mniej niż wysokość krzaka borówki czernicy, czyli popularnej jagody - mówi T. Kowalczyk, dodając: - Niekiedy nadleśnictwa proszą nas, bo to nie wchodzi w zakres przygotowywanych opracowań glebowo-siedliskowych, o wskazanie potencjalnych miejsc, które mogą stać się terenem późniejszych badań. Wówczas taki obszar zostaje wyłączony z gospodarki leśnej i czeka na opinię konserwatora zabytków.
Gleboznawca z Wądołu ma na swoim koncie kilka odkryć, w tym... zaginione miasto. - Jestem współodkrywcą Sławoborza. Odnalezienie go National Geographic umieściło wśród 10 największych odkryć archeologicznych w Polsce minionej dekady - mówi nie bez dumy T. Kowalczyk. Badacze podejrzewali, że dzisiejsza wioska Sławoborze mieszcząca się w województwie zachodniopomorskim w powiecie świdwińskim, w średniowieczu była miastem. Potwierdzenia tego w postaci zabytków materialnych jednak brakowało. - Obecnie w tym miejscu rośnie las i niczym się nie wyróżnia. Na mapach widzieliśmy jednak, że ukształtowanie terenu sugeruje, że w tym miejscu może znajdować się grodzisko. Jednak to nie ono się tam mieściło, a właśnie miejska osada. Potwierdzili to koszalińscy archeolodzy - mówi T. Kowalczyk. Jedynie wstępne badania tego terenu dały aż 350 zabytkowych obiektów. Poza tym odkrył także megalityczne grobowce i kurhany. - Tych ostatnich nawet nie liczę. Zaznaczamy jedynie takie punkty na mapach - mówi T. Kowalczyk.
Przez chwilę obaj milczymy, patrząc przez okno na rozpościerające się za nim pole, ogrzewane mocniejszymi wiosennymi promieniami słońca. Temat rozmowy mimowolnie schodzi na wysokość tegorocznych opadów i problem narastającej suszy. - To także bardzo dobrze widać w mojej pracy. Kopiemy przez cały rok. Po śnieżnej zimie na całej 2-metrowej głębokości gleba przesiąknięta jest wodą. Inaczej, gdy śniegu brakuje. Wówczas warstwa wilgoci sięga jedynie ok. 50 cm. Trzeba pamiętać, że wiosną rusza wegetacja roślin, które tę wodę wyciągają - mówi T. Kowalczyk. Susza nie sprzyja także i jego pracy. - Latem wysuszoną glinę to kilofem trzeba kopać. Dlatego gdy mamy do czynienia z takimi stanowiskami, profile wykonujemy wczesną wiosną lub późną jesienią - mówi gleboznawca, a przy okazji opowiada co nieco o samym kopaniu: - Nie zawsze jest kolorowo. Niekiedy na naszej drodze natrafiamy na głaz i to sporych rozmiarów, innym razem drogę zagradzają korzenie. A bywa, że gdy na torfowym podłożu wbijamy łopatę, to na kilkudziesięciu centymetrach natrafiamy na wody gruntowe. Choć w sumie kopiemy tylko do tego poziomu, więc nie ma na co narzekać - śmieje się T. Kowalczyk.
Rozmawiając o lesie i glebach, nie mogę nie zapytać o grzyby. Czy rodzaj gleby ma wpływ na ich obfitość? - Kiedyś przyjechałem do jednego z nadleśnictw i usłyszałem, że u nich akurat tamtego roku nie rosły. Mocno się zdziwili, gdy wyszedłem z pełnym koszem. Prawda jest taka, że rodzaj gleb ma tu niewielkie znaczenie. Mówiąc inaczej, ma mniejsze niż lokalne warunki klimatyczne. Jadąc na grzyby, spoglądam na mapę opadów, gdzie akurat była burza, gdzie lokalnie popadało. Wówczas jest bardzo duża szansa na to, że akurat w tych miejsca możemy liczyć na obfite zbiory. Na kurki najczęściej wybieram się na skraje dróg. Z dwóch prostych przyczyn. Po pierwsze w tych miejscach na pewno spadło więcej wody, a po drugie są bardziej nasłonecznione - mówi T. Kowalczyk.
Na koniec pytam, czy prywatnie na krajobraz także patrzy z poziomu profili glebowych. - Żartuję, że nie widzę lasu, bo mi go drzewa zasłaniają. Do tej pory plaża była takim miejscem, gdzie wspólnie z rodziną się relaksowaliśmy. Ale ostatnio badałem nadmorskie gleby i teraz nad morzem widzę już tylko kidziny, czyli organiczne szczątki wyrzucone przez fale - mówi na zakończenie T. Kowalczyk.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!