
- Mentalnie Hongkończycy są bardzo podobni do Polaków - mówi pochodzący z Bytowa Tomasz Cecot, który wykłada w Hongkongu anatomię na jednym z najlepszych uniwersytetów na świecie.
Pierwszy raz do Chin wybrał się 5 lat temu na konferencję naukową w Pekinie. - Od razu zakochałem się w tym kraju! Następnego lata pojechałem tam na wakacje, a po nich uznałem, że muszę tu znaleźć pracę, bo to jedyna szansa, żeby nie płacić dużo za loty, zarabiać na miejscu i jednocześnie zwiedzać - mówi z uśmiechem. Okazja pojawiła się bardzo szybko. - W listopadzie 2017 r. na międzynarodowej stronie internetowej, na której zamieszcza się ogłoszenia dla nauczycieli akademickich, pojawił się anons o tym, że Uniwersytet Hongkoński (The University of Hong Kong) szuka wykładowcy anatomii. Zaaplikowałem, odbyłem dwie rozmowy online i dostałem tę pracę - mówi T. Cecot, dodając: - Koniec końców robię to samo, co robiłem w Polsce i później w Wielkiej Brytanii. Zmieniło się jedynie otoczenie.
HONGKOŃCZYCY JAK POLACY
Tomasz Cecot pochodzi z Bytowa. Jego konikiem od zawsze była biologia. - Interesuje mnie życie, tzn. lubię, patrząc na to, co się wokół mnie dzieje, rozumieć, jak to funkcjonuje. Ciekawi mnie, jak zbudowane są organizmy żywe, jak ewoluowały, ich różnorodność - mówi T. Cecot. Nic więc dziwnego, że w bytowskim ogólniaku wybrał profil biologiczno-chemiczny, a maturę zdawał z biologii. Potem wybrał ten kierunek studiów na Uniwersytecie Gdańskim i tam obronił pracę magisterską z neurofizjologii. Po magisterium obronił doktorat z neurobiologii. - Jeszcze w trakcie robienia tytułu okazało się, że Gdański Uniwersytet Medyczny szuka wykładowcy anatomii dla Polaków i Anglików. Znałem angielski i w zasadzie z dnia na dzień dostałem pracę - mówi T. Cecot, który uczył studentów pierwszego roku medycyny.
Po czterech latach nabrał ochoty na zmiany. - Naprawdę dobrze mi się pracowało. Bardzo lubię Gdańsk, zostałem nawet przewodnikiem turystycznym po tym mieście. Zacząłem jednak sam siebie pytać, czy chcę robić wciąż to samo. Nie miałem tam możliwości się rozwinąć - tłumaczy T. Cecot. Złożył więc podanie o pracę na Uniwersytecie Southampton w Wielkiej Brytanii. Udało się. Wykładał na nim 7 lat. - Tam sposób patrzenia na studenta, organizacja zajęć, kultura pracy są zupełnie inne niż w Polsce. W Wielkiej Brytanii dominuje podejście partnerskie. Wykładowca jest osobą, która pomaga studentowi. Czasem pokazuje mu, dokąd ma iść, ale tak naprawdę to od studenta zależy, dokąd dojdzie. Dowiedziałem się, jak nauczać ich tak, żeby to oni się uczyli, tzn. żeby moją pracą nie było tylko przekazywanie wiedzy, ale żeby patrzeć przede wszystkim na efektywność jej zdobywania przez studentów. Ok. dwóch lat zajęło mi przeskoczenie z naszego polskiego myślenia, że student musi słuchać wykładowcy, który „go męczy i tylko zadaje różne testy” na system brytyjski - mówi T. Cecot.
Pracę na Uniwersytecie w Hongkongu rozpoczął w marcu 2018 r. Hongkong to państwo-miasto, geograficznie zajmujące półwysep Koulun oraz przybrzeżne wyspy. T. Cecot mieszka na jednej z dwóch największych, czyli na wyspie Hongkong. - W samym sercu - mówi. O dziwo, uważa, że przeprowadzając się do Azji, przeżył mniejszy szok kulturowy, niż kiedy pojechał do Wielkiej Brytanii. - W Chinach sposób myślenia o świecie, rodzinie, pracy jest bardziej podobny do naszego. To mnie zaskoczyło. Chociaż Uniwersytet Hongkoński założyli Anglicy, a pracownicy starają się w nim patrzeć z angielskiego punktu widzenia, to ciągle znakomitą większość kadry tworzą Chińczycy. To wszystko pomaga mi ulokować się w tym miejscu, dlatego że rozumiem oba systemy - i angielski, i chiński - mówi T. Cecot. Jako że uniwersytet na którym pracuje jest anglojęzyczny, T. Cecot posługuje się tu wyłącznie tym językiem. - Absolutnie nie uczę się chińskiego. Główny język Chin to mandaryński, natomiast ten, który obowiązuje w Hongkongu i Makau to kantoński. Różnica między nimi jest mniej więcej taka, jak między polskim a czeskim. Choć alfabet mają jednakowy, poszczególne znaki inaczej się wymawia. W związku z tym, że mieszkam w Hongkongu musiałbym się uczyć kantońskiego, który jest bezużyteczny poza tym rejonem. Po mandaryńsku porozumiem się w Chinach kontynentalnych, ale już nie w Hongkongu. Nie ma to więc sensu. Poza tym chiński to język tonalny, tu ta sama sylaba czytana innym tonem oznacza coś zupełnie innego. To dla mnie zbyt trudne. Znam jedynie 10 słów - mówi.
ŻEBRAK Z KODEM QR
Jedna z rzeczy, które zaskoczyły go w Hongkongu to to, że wysoka zabudowa, z której słynie miasto, zajmuje stosunkowo niewielką część jego powierzchni. - Mimo to, że jest tu bardzo dużo drapaczy chmur, pokrywają zaledwie 20-25% powierzchni Hongkongu. Budynki, mające po kilkadziesiąt pięter, buduje się bardzo blisko siebie, niemal „okno w okno”. Cała reszta to góry, morze, lasy, rezerwaty przyrody. Dla Hongkończyków natura jest bardzo cenna. Podoba mi się to, że mogę metrem pojechać w góry, pospacerować po nich, a za chwilę zejść na tropikalną plażę, gdzie pod palmą przysiadam z kokosem, odpoczywam, po czym autobusem miejskim wracam do domu - opowiada z uśmiechem T. Cecot. W Hongkongu panuje klimat zwrotnikowy monsunowy. Panuje tu na ogół wysoka temperatura, latem ok. 30-350C. - Pogoda jest taka, jakby się latem weszło do szklarni czy folii, w której właśnie podlano pomidory - bardzo duszno i wilgotno. Dlatego w każdym budynku jest klimatyzacja - mówi.
T. Cecot po Hongkongu porusza się transportem publicznym. - Tylko 2% mieszkańców posiada samochody, cała reszta używa komunikacji miejskiej, m.in. metra, autobusu, tramwaju, promu, minibusa czy taksówki. Te ostatnie są niezwykle tanie. Przeliczając na złotówki, to tak jakby za kurs z Dworca na Jeziorki w Bytowie zapłacić 5 zł. Taksówek w Hongkongu raczej się nie zamawia telefonicznie czy poprzez aplikację. Jako że jeździ ich całe mnóstwo, zatrzymuje się je bezpośrednio na ulicy, machając ręką. Z kolei jeśli chodzi o autobus, to nie korzysta się z rozkładów jazdy. Każdy po prostu wie, że autobus nadjedzie najpóźniej za 5-7 min - opowiada T. Cecot.
Chińczycy kilka lat temu przeszli na rozliczenia bezgotówkowe, wszelkich płatności dokonują przy pomocy kodów QR. - Pamiętam moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem żebraka, który prosił o pieniądze, trzymając w ręku QR. Podobnie jak spacerujący rolnik, sprzedający owoce z koszyka pobierał płatność przez kody. Ciekawy widok - mówi T. Cecot.
Bytowiakowi przypadła do gustu hongkońska kuchnia. - Uwielbiam tutejsze potrawy! Spodziewałem się, że azjatyckie jedzenie spowoduje, że znów stanę się szczupły i muskularny. Nic z tych rzeczy, przybyło mi kolejnych 5 kg. Hongkong okazuje się niezwykle smaczny, a kuchnia bardzo różnorodna. Do lokalnych przysmaków należy dim sum, czyli malutkie danie, które wygląda jak bombonierka. Pycha - przyznaje. Hongkończycy wszystkie posiłki - czy to śniadanie, obiad czy kolację - zazwyczaj jedzą w restauracjach. - Znajduje się tu tak dużo lokali, że można stołować się przez całe życie codziennie w innej restauracji, a i tak nigdy do wszystkich nie uda się zajrzeć - mówi T. Cecot. Jak mówi, przyrządzenie sobie samemu np. polskiego śniadania, jak na przykład jednej kanapki z masłem, serem i pomidorem, to koszt ok. 50-60 zł. - Jedzenie na mieście po prostu bardziej się opłaca. Co innego higiena w restauracjach... Nie jest tu tak czysto jak w Polsce. Za to produkty są zawsze świeże - zaznacza.
W Hongkongu spotyka czasem Polaków. - Kiedy pewnego dnia szedłem promenadą i rozmawiałem przez telefon z bratem, jeden pan zaczepił mnie, mówiąc, że też jest z Polski. Okazało się, że pracuje tu jego żona. Zaprzyjaźniliśmy się i często się widzimy. Kiedy na święta zostajemy w Hongkongu, spędzamy je razem, trzymając się polskich tradycji. Znam się również dobrze z polskim konsulem, Aleksandrem Dańdą - mówi T. Cecot. W Hongkongu działa również organizacja polonijna „Kocham Polskę”. Założyła ją... Chinka. - Odwiedziła kiedyś Sopot i Gdańsk, zakochała się w naszym kraju i postanowiła utworzyć taką organizację. Poprzez nią promuje polską kulturę - mówi bytowiak. Hongkong pokazuje również swoim znajomym. - Odwiedziło mnie tu ich naprawdę sporo. Więcej, niż kiedy mieszkałem w Wielkiej Brytanii - mówi.
W wolnym czasie T. Cecot podróżuje. - Dużo zwiedzam, przed pandemią szczególnie sporo udało mi się zobaczyć. W Chinach kontynentalnych byłem 25 razy, odwiedziłem większość głównych miast w kraju. Wydaje się, że wyglądają one tak, jak Europa będzie wyglądała za 20-25 lat. To zupełnie inny świat, świat przyszłości. Miasta zorganizowano tak, aby mieszkańcom dobrze się żyło - mówi T. Cecot.
Na spokojny pobyt w Hongkongu bytowiak miał niecałe dwa lata. - Potem rozpoczęły się spore zamieszki. Głównie ze strony studentów, którzy buntowali się przeciwko wprowadzonemu tu prawu, umożliwiającemu ekstradycję więźniów, także politycznych, z Hongkongu do Chin - opowiada T. Cecot. Zamieszki przerwała pandemia koronawirusa. - Kiedy w Chinach pod koniec 2019 r. odnotowano pierwsze przypadki zachorowań, Hongkong zamknął się jako państwo-miasto, odizolował się od świata. Zablokowano granice lotnicze i morskie. Żeby je przekroczyć, trzeba było odbyć dwu- lub nawet trzytygodniową kwarantannę. To skutkowało tym, że przez 2 lata w samym mieście praktycznie nie było covida. Zero przypadków! Tak naprawdę koronawirus przyszedł tu na początku lutego tego roku - mówi T. Cecot.
TO STUDENT MA GŁOS, A NIE WYKŁADOWCA
Na uniwersytecie prowadzi zajęcia z anatomii, histologii i embriologii dla studentów medycyny, stomatologii, pielęgniarstwa, medycyny chińskiej, nauk biomedycznych i farmacji. Na zajęciach głos oddaje głównie studentom. - Organizuję je tak, aby to oni mówili, dociekali, myśleli. Na zadanie przez nich pytanie odpowiadam: „A jak myślisz? A dlaczego tak sądzisz?”. To jest właśnie anglosaski sposób prowadzenia zajęć. W szkołach średnich w Hongkongu system przypomina ten obowiązujący w Polsce. Dużą wagę przywiązuje się do egzaminów, a nie do tego, co uczeń tak naprawdę umie. Kiedy dostaje się na uniwersytet, pokazujemy mu, że chodzi nie o zdany egzamin, ale o to, żeby się czegoś faktycznie nauczył i był kompetentny w swoim zawodzie. Uczę przyszłych lekarzy. To spora odpowiedzialność - mówi.
Pracuje jednak nie tylko jako wykładowca. - Poza nauczaniem twarzą w twarz zajmuję się również zarządzaniem procesem uczenia się na poziomie wydziałowym. Zostałem koordynatorem całego drugiego semestru pierwszego roku medycyny. Trzymam pieczę nad różnymi przedmiotami, planem i liczbą zajęć, pilnuję, czy studenci i nauczyciele idą w dobrym kierunku. To funkcja takiego managera oświaty. Dodatkowo jestem odpowiedzialny za egzaminy. Zasiadam w komisji oceniającej ich jakość, to, czy są realistyczne, czy po nich studenci będą osiągać to, co zakładamy - wymienia. Nie prowadzi badań naukowych sensu stricto. - Na uniwersytetach anglosaskich obowiązuje wyraźny podział pracy. Są trzy ścieżki: naukowo-dydaktyczna, naukowa i dydaktyczna. Ja jestem na tej ostatniej. W związku z tym nie mam obowiązku pisania prac naukowych - mówi.
W związku z pandemią w lutym zajęcia ze studentami zaczęły odbywać się zdalnie. - Kiedy liczba zachorowań w Hongkongu wynosiła więcej niż 100 dziennie, zapytałem szefa, czy mogę pracować z domu, z Polski. Nie miał z tym problemu. Mogłem prowadzić zajęcia z dowolnego miejsca na świecie - mówi T. Cecot, który właśnie wrócił do Hongkongu po 2,5 miesiąca. - W Polsce odwiedziłem m.in. rodziców w Lipnicy, znajomych. Spędziłem także tydzień w Rzymie i tydzień w Madrycie - mówi T. Cecot. Po powrocie do Chin odbył 7-dniową kwarantannę, a 3.05. wrócił do zajęć twarzą w twarz. - Nie mogłem się już ich doczekać. Jednak kontakt na żywo jest najlepszy. Patrzenie na studentów, jak odkrywają anatomię, jest naprawdę fascynujące. To moja wielka pasja, pomóc im w jej rozumieniu.
Na razie nie chce z tego rezygnować. - W lutym 2023 r. kończy mi się kontrakt na uniwersytecie. Chciałbym zostać na kolejny. Czuję, że nie zrobiłem tu jeszcze wszystkiego, co mógłbym - dodaje.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!