
Pochodzącego z Borzytuchomia Jakuba Onichowskiego będziemy mogli zobaczyć na dużym ekranie w filmie „Aferzyści. Złe psy”, w którym wcieli się w postać psychopatycznego zabójcy.
MARZENIE 4-LATKA
Z Jakubem Onichowskim spotykamy się przed świętami. Obecnie mieszka w Warszawie, jednak kilka razy do roku stara się odwiedzać rodzinny dom i pomóc mamie, Oldze Waszczur-Onichowskiej w prowadzeniu zakładów fryzjerskich. - Wychowałem się w Borzytuchomiu. Tam ukończyłem podstawówkę i gimnazjum. Na dobrą sprawę nie angażowałem się w organizowane w szkole przedstawienia, chyba że były to jasełka - opowiada J. Onichowski, choć jak przyznaje, marzenie o aktorstwie już wtedy zaprzątało jego myśli. - Pamiętam moment, w którym zachwyciłem się tym zawodem. Miałem 4 lata. Oglądaliśmy u babci film. Jeden z bohaterów miał wypadek i zginął. Zapytałem mamę, czy nie żyje. Wytłumaczyła mi wtedy, że to tylko gra, fikcja stworzona na potrzebę produkcji. Od tamtej chwili trzymałem się marzenia, planu, aby zostać aktorem - opowiada J. Onichowski.
Zamiast grywać na szkolnych scenach, skupił się jednak na muzyce. - Mając 7-8 lat, uczyłem się grać na pianinie. Ale po pewnym czasie mi się to znudziło. To nie instrument dla mnie. Wybrałem perkusję. Grywałem w paru amatorskich zespołach metalowych, które zakładaliśmy ze znajomymi. Kiedyś wystąpiliśmy w kilku miejscach podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Bywało nawet, że chwytałem za mikrofon i śpiewałem - opowiada.
Stawiał także na naukę języków. - Uczęszczałem m.in. na zajęcia do bytowskiego PON-u. Jednak najwięcej nauczyłem się podczas podróży do USA. W wieku 15 lat odwiedziłem tam rodzinę. Poprosiłem, aby podczas dwutygodniowych wakacji rozmawiali ze mną tylko w tym języku. Od tamtego czasu nie miałem problemu i już w gimnazjum rozwiązywałem testy maturalne na 100%. Dodatkowo potrafię mówić po ukraińsku, bo w domu rodzinnym posługiwała się nim mama, która ma wschodnie korzenie. Nigdy jednak nie nauczyłem się pisać ani czytać cyrylicą, czego dziś żałuję. To przydany język w dzisiejszych czasach. Rynek, szczególnie filmowy, nastawia się na Wschód, tam sprzedając filmy. Bardzo często pojawiają się wątki rosyjskojęzyczne i znajomość tego języka jest bardzo pożądana u aktorów - opowiada J. Onichowski. Tańczył też w Kaszubskim Zespole Pieśni i Tańca „Bytów”.
KOMISJĘ PRZEKONAŁ ŚPIEWEM
Po gimnazjum wybrał profil humanistyczny w bytowskim ogólniaku. - Myślałem o dobrym liceum w Bydgoszczy, ale byłem przekonany, że się nie dostanę. Okazało się później, że testy napisałem naprawdę dobrze i spokojnie by mnie przyjęli. Ale już nie chciałem zmieniać szkoły. Najważniejsze, czego nauczyłem się w tym czasie, to nie przejmować się opinią innych na swój temat. Trzeba robić, co się chce, ubierać, jak się chce. A docinki zbywać uśmiechem i żartem. Odkąd pamiętam, byłem raczej typem samotnika. Trzymałem z małym gronem znajomych - wspomina J. Onichowski.
Po maturze wybrał Warszawską Szkołę Filmową. Na kierunek aktorski starało się razem z nim kilkaset osób. Miejsc na roku było zaledwie 20. - Egzamin wstępny odbywał się w czerwcu. Pojechałem. Zestresowałem się i się nie dostałem. Nie poddałem się jednak i we wrześniu spróbowałem jeszcze raz. W razie niepowodzenia miałem plan B. Złożyłem dokumenty na Uniwersytet Warszawski na kilka kierunków: filologię polską, angielską, włoską i na psychologię. Na dodatkowym castingu tekst poszedł mi słabo, ale zyskałem przy wykonaniu utworu muzycznego „Epitafium do Włodzimierza Wysockiego” autorstwa Jacka Kaczmarskiego. To dało mi przepustkę. Znalazłem się na liście studentów. Co ciekawe, mężczyznom nieco łatwiej dostać się na taki kierunek. Statystycznie na egzaminach do szkół aktorskich pojawiają się głównie kobiety. Stanowią 70-75%. Placówki chcą jednak mieć równowagę na roku i starają się przydzielać miejsca po równo. Podczas zajęć też musimy pracować w parach, co ułatwia zadanie - opowiada J. Onichowski.
DUBBING NA TRZY OKTAWY
Młody bytowiak niemal natychmiast odnalazł się w stolicy. - Potrzebowałem miesiąca, aby się zaaklimatyzować. Nie było trudno wbić się w rytm dużego miasta. Doceniłem przede wszystkim miejską komunikację. Wszędzie są przystanki. Nie trzeba chodzić pieszo. Zakochany jestem jednak w Krakowie. Miałem tam w czasie studiów dziewczynę. I bywałem niemal co weekend, przygotowując się do festiwalu muzyki Jacka Kaczmarskiego. To miasto artystów. Czuć niesamowity klimat. Całe dnie mógłbym spędzić na spacerowaniu po jego uliczkach - opowiada J. Onichowski.
Jednak znalezienie czasu wolnego na studiach aktorskich graniczyło z cudem. Zajęcia odbywały się codziennie i trwały od rana do wieczora. - Do tego tylko godzina przerwy. Od studenta zależało, jak ją wykorzysta: czy na szybką drzemkę, czy aby coś zjeść. Kończyliśmy ok. godz. 18.00. To nie był jednak koniec. Do godz. 2.00 ćwiczyliśmy grupowo układy choreograficzne, sceny itp. Tak samo wyglądały weekendy. Znajomi z roku byli przez 3 lata moją rodziną, bo to z nimi spędzałem każdą, nawet wolną chwilę. Chodziliśmy niewyspani, ale na pewno nauczyliśmy się na studiach niesamowitej dyscypliny - tłumaczy J. Onichowski.
23-latek najbardziej upodobał sobie dubbing. Zajęcia z tej dziedziny prowadził dla studentów Piotr Zelt, aktor znany m.in. z roli Arniego w serialu „13 posterunek”. - Odnalazłem się w tym, bo od zawsze lubiłem bawić się głosem. Mam trzy oktawy i mogę nim modulować na wiele sposobów. Trudnością w dubbingu jest zgranie między czytaniem tekstu a ruchem ust postaci na filmie. Dodatkowo trzeba posiadać umiejętność przerzucenia głosem emocji na bohatera. A w tej dziedzinie filmowej nie ma wiele czasu na duble. P. Zelt polecał, abym szedł w tym kierunku. Jako jedna z dwóch osób na roku otrzymałem od niego piątkę. Mama kolegi pracuje w jednym z największych studiów dubbingowych w kraju i może uda mi się gdzieś wkręcić na dłużej - opowiada J. Onichowski.
Nie wszystkie zajęcia szły jak z płatka. Największym wyzwaniem dla bytowiaka okazało się mówienie wierszy. - Warsztaty prowadziła dla nas aktorka Teatru Narodowego z 30-letnim doświadczeniem. Pamiętam, że na jednych zajęciach jedną linijkę powtarzałem przez 3 godziny, póki pani doktor nie była zadowolona - wspomina 23-latek. Na drugim roku uczył się także szermierki, jazdy konnej oraz kaskaderki. - Od razu zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, ćwicząc upadki na plecy z wysokości 3 m, a następnie robiąc salta. Nie ukrywam, że wszystkie te zajęcia uczyły także technik samoobrony, która przydała mi się na ulicach Warszawy. W jednym z podziemi zaczepiła mnie grupka chłopaków. Zauważyłem, że byli podchmieleni, co dawało mi nadzieję, że uda mi się z trzeźwym umysłem zyskać przewagę. Gdy zaatakowali, zrobiłem unik, podstawiłem nogę i udało się wyjść z tego cało - wspomina bytowiak.
SCENY WSPÓŁCZESNE Z BOGUSŁAWEM LINDĄ
Pierwszą postacią, w jaką wcielił się na studiach, był kucharz. - Mój aktorski debiut. Scenę grałem z kolegą Viktorem. To była czarna komedia, które na marginesie bardzo lubię. Graliśmy kucharzy, którzy na zapleczu restauracji pędzili nielegalnie bimber i potykali się o leżącego w pomieszczeniu trupa. On się przewracał, my go poprawialiśmy. Rzucaliśmy jakieś gagi. Minispektakl na pewno nie wyszedł nam tak, jakbyśmy chcieli. Ale egzaminujących nas wykładowców rozśmieszyliśmy - opowiada J. Onichowski.
W ciągu 3-letnich studiów młody bytowiak grywał w kilku krótkometrażowych filmach. - Współpracowaliśmy z innymi kierunkami, m.in. dźwiękowcami, reżyserami, którzy potrzebowali aktorów do swoich projektów, za które byliśmy później oceniani. Aby zdobyć rolę, trzeba było pójść na normalny casting. Niektóre z filmów z moim udziałem pojawiły się później na festiwalach filmowych. Przygotowaliśmy też spektakl muzyczny oparty na utworach Przemysława Gintrowskiego. Jeździliśmy z nim po Polsce. Odwiedziliśmy m.in. Festiwal Gintrowskiego w Kołobrzegu czy Ogólnopolski Festiwal Szkół Muzycznych w Toruniu, gdzie zdobyliśmy pierwsze miejsce - wymienia J. Onichowski.
Jak sam przyznaje, bardzo dużo dały mu zajęcia z Bogusławem Lindą. - To nie tylko bardzo dobry i wszechstronny aktor, do którego przylgnęła łatka twardziela przez odgrywane role. Jest też świetnym scenarzystą teatralnym i reżyserem. Wykładał dla nas sceny współczesne - mówi bytowiak, dodając: - Dużo dawało nam obserwowanie siebie nawzajem podczas prób. Widzieliśmy błędy kolegów, oni wytykali nam nasze. Zawsze dodatkowy komentarz w tym fachu jest pomocny. Nikt się na nikogo nie obrażał.
Młody aktor zagrał też główną rolę w krótkometrażowym filmie „Bracia” w reżyserii Tadeusza Łysiaka, który możemy obejrzeć w internecie. Film opowiada o dilerze, który ucieka przed dwoma tajniakami. Rolę sprzedawcy narkotyków zagrał właśnie J. Onichowski. - Mieliśmy nakręcić film w stylu „Syna Szawła”. Główny bohater cały czas był w kamerze. Nic nie mówił. Musiałem grać twarzą. Tylko policjanci prowadzili ze sobą słowny dialog. Ja nie wypowiedziałem ani słowa. Za to musiałem przekazać strach, wściekłość, ból, zrezygnowanie i desperację. Bardzo owocne doświadczenie. Każdy z aktorów ma gamę emocji, którą łatwiej mu odegrać niż pozostałe. Ja najlepiej odnajduję się w skrajnych, jak wściekłość, rozpacz. Co ciekawe najlepiej wychodzą mi też role psychopaty - śmieje się bytowiak, dodając: - Z tymi skrajnymi emocjami trzeba uważać. Mamy na nie tylko 3 duble, bo wyciągają z aktora najwięcej energii.
Jednym z castingów, w których uczestniczył, był ten do „Korony Królów”. - Poszedłem bardziej z ciekawości i dla zabawy. Nawet mnie przyjęli, ale zrezygnowałem z roli - tłumaczy J. Onichowski.
TO ZAWÓD JAK KAŻDY INNY
Niełatwo skończyć aktorstwo. Z 20-osobowego roku zostaje zaledwie kilka. - Byliśmy wyjątkową grupą. Zazwyczaj do końca docierała 6, a u nas aż 11. Po zakończeniu studiów przygotowaliśmy w szóstkę spektakl „Jak się kochają w niższych sferach”. Udało nam się zdobyć pieniądze. Ogarnęliśmy nawet managera. Mieliśmy jeździć po kraju i grać w teatrach. Pandemia jednak wszystko zniweczyła. W lipcu zdecydowaliśmy się na premierę, która odbyła się online. Mimo wszystko znaleźli się sponsorzy, którzy chcieli w nas zainwestować. Z trasą wrócimy, gdy tylko otworzą teatry - zapewnia J. Onichowski.
Młody aktor odnajduje się zarówno w filmie, jak i spektaklach teatralnych. - Wymaga to zgoła innych umiejętności. A raczej uwypuklenia innych rzeczy. Gdy widz siedzi na widowni, nie widzi wszystkich detali. Szczególnie jeśli chodzi o twarz i emocje. Dlatego trzeba je przekazywać całym ciałem. Wręcz czasami hiperbolizować. Dynamika musi być cały czas zachowana. Trzeba pół roku pracy aktora po kilkanaście godzin dziennie, aby ciało zapamiętało ruchy. Gdy osiągnie się już pamięć mięśniową, można doszlifowywać detale, zmieniać, improwizować. Z kolei w filmie wszystkie emocje muszą być widoczne w oczach. Najważniejsza w fachu aktora jest wrażliwość. Bez niej nie będzie w stanie nic zrobić, bo musi być elastyczny, by we wszystkie przekazywane emocje widz uwierzył. Aktorstwo to styl życia. O tym się myśli cały czas i obserwuje wszystko i wszystkich. W metrze patrzę, jak ludzie wchodzą, jak się zachowują. Wychwytuję detale. I zaczynam snuć o nich historie. Cały czas trzeba uczyć się zachowania własnego ciała, tego jak reaguje. Kontrolować mięśnie, bo poprzez odpowiednie spięcie możemy sprawić, że pojawią się łzy - opowiada J. Onichowski, dodając: - Należy pamiętać, że aktor to po prostu człowiek. Nie ma tu kogo gloryfikować i brać jego słowa do serca. Jeśli się wypowiada, to po prostu opinia zwykłego człowieka. Bycie aktorem to normalna praca, przeważnie po godzinach, bo kręcenie filmu, zdjęć zajmuje sporo czasu. Ale tak zarabiamy na życie - tłumaczy J. Onichowski.
ROLA U BOKU ANDRZEJA GRABOWSKIEGO
Bytowiak nadal mieszka w Warszawie i nie zamierza wracać w nasze strony. - Czas pandemii jest ciężki dla aktorów. Teatry są zamknięte, tak samo kina. Filmów nie ma jak kręcić, bo zbyt dużo osób na planie to ryzyko. Dorabiałem jako m.in. prowadzący imprezy karaoke oraz jako barman. Właśnie obsługując ludzi przy barze, usłyszałem rozmowę reżyserów. Zagadałem. Akurat przy najnowszej produkcji stawiali na młodych aktorów. Początkowo miała to być mała rola. Nawet 1-zdaniowa. Ale rozwinęła się do jednej z istotniejszych. Zagram drugoplanową rolę, obok m.in. Andrzeja Grabowskiego. Budżet jest milionowy. Póki co czekamy, bo wiadomo pandemia. Film „Aferzyści. Złe psy” to dramat kryminalny opowiadający o polskich gangach z lat 80., czyli m.in. pruszkowskim - zdradza J. Onichowski, który wcieli się w rolę Marcela, psychopatycznego zabójcy. Postać wzorowana jest na Robercie Cieślaku, który dokonał rzezi w Magdalence. Film zobaczymy w kinach oraz na platformie Netflix.
Oprócz tego w następnym roku, o ile kina zostaną otwarte, zobaczymy bytowiaka w epizodycznej roli w „Najmro. Kocha, kradnie, szanuje”.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!