Reklama

Szymon Krofej - to jedna z najciekawszych postaci z XVI-wiecznego Bytowa.

18/03/2022 17:20

To jedna z najciekawszych postaci z XVI-wiecznego Bytowa. Mimo to o uważanym za twórcę pierwszego języka literackiego Kaszub pastorze Szymonie Krofeju większość mieszkańców naszego miasta nie wie nic lub niewiele.

ZAGLĄDAMY DO DĄBIA

Skąd wziął się ród Krofeyów na Ziemi Bytowskiej? Nie wiadomo. Dokumenty wspominają dopiero o ojcu Szymona, Jerzym (Jurgenie), i to całkiem dokładnie. W 1559 r. książę pomorski Jan Fryderyk powołał specjalną komisję złożoną z pomorskiej szlachty, tj. Joachima Zitzewitza, Mateusza Zitzewitza, Michała Puttkamera (rodziny o kaszubskim rodowodzie z Ziemi Słupskiej) oraz Rudigera Massowa i Hansa von Zastrowa. To grono miało zwizytować bytowską domenę, czyli dobra należące do księstwa - wioski, folwarki, itd. podlegające książęcym urzędnikom mającym swoje biura na zamku. Wizytacja tej komisji na miejscu miała dać orientację władzom centralnym w Szczecinie m.in. co do stanu miejscowej gospodarki, a zarazem zaproponować pomysły na zintensyfikowanie produkcji, tak by domena przynosiła więcej pożytku księstwu. Sporządzone przez nią dokumenty zachowały się do dziś. Dzięki nim możemy przyjrzeć się gospodarstwu sołtysa w Dąbiu. Tak więc dowiadujemy się, że J. Krofej uprawiał trzy włóki. Przy czym za dwie z nich nie płacił nic, były sołtysim uposażeniem w tej wsi. Zaś za jedną musiał uiszczać do książęcej kasy na zamku jedną markę pruską. Poza tym posiadał dwa, także wolne od opłat, ogrody. Wg Zygmunta Szultki - historyka, który od lat bada postać Szymona Krofeya - faktycznie jego ojciec Jerzy uprawiał, przeliczając na dzisiejsza miarę, ok. 70-75 ha, a do tego użytkował łąki o podobnym areale.

Jeżeli chodzi o inwentarz, to w 1560 r. trzymał m.in. 8 koni (dużych i małych), 4 woły, 16 krów, 33 owce z 18 jagniętami, 18 świń. Dowiadujemy się też, że wysiewał 2 dromety żyta, 10 szefli jęczmienia (1 dromet to 12 szefli), 15 szefli owsa oraz 6 szefli gryki. Tu warto wspomnieć, że żyto i w mniejszym stopniu jęczmień były wtedy w naszej okolicy podstawowymi zbożami. Co więcej, sołtys Dąbia mógł też, bez żadnych opłat, łowić w miejscowym jeziorze. Ale nie towarowo, a jedynie na potrzeby własnego stołu, i to tylko z brzegu. Poza tym jako sołtys miał prawo do udziału w dochodach ze spraw sądowych dotyczących mieszkańców wsi a podległych jego jurysdykcji.

Z drugiej strony miał też powinności. Za czasów krzyżackich urzędujący w Dąbiu sołtys powinien wystawiać konnego do walki. To jednak się zmieniło i w XVI w. śladem po tym zobowiązaniu był nakaz wożenia po sołectwie książęcych urzędników, a także dostarczanie podwodu, tzw. przewozu miodu i chmielu aż do Gdańska. Jednakże i tak sołtysowi w Dąbiu wiodło się całkiem dobrze, zwłaszcza że za większość użytkowanej ziemi nic nie płacił. Było go więc stać na wysłanie jednego ze swoich synów na nauki.

NA ZAGRANICZNYCH STUDIACH

Po naukę młody Szymon, urodzony najpewniej krótko przed 1550 r., najpierw wybrał się do szkoły łacińskiej w Słupsku. Potem, jak uważa Z. Szultka, przy wsparciu bytowskiego starosty Bartłomieja Swawe, wyjechał na studia do Wittenbergi, będącej ośrodkiem luterańskim. Tam zapewne poznał innych Słowian, którzy w tym czasie tłumaczyli z języków biblijnych i niemieckiego na swoje mowy protestanckie teksty religijne - Czechów, Słowaków, Serbołużyczan, Chorwatów i Polaków. To doświadczenie musiało na młodym Kaszubie silnie się odbić, ale o tym dalej. W każdym razie po studiach w Niemczech Sz. Krofey w 1569 r. otrzymał funkcję miejskiego pisarza i rektora szkoły miejskiej. Co więcej, w bytowskiej gminie luterańskiej objął stanowisko drugiego kaznodziei (diakona). Warto przypomnieć, że w tym czasie luteranie stanowili większość mieszkańców naszego miasta. Ich główną świątynię stanowił kościół św. Katarzyny, z którego do dziś pozostała jedynie wieża. I to bardziej z nią, niż z ówczesną kaplicą św. Jerzego, związana była praca duszpasterska Sz. Kofeja. Ok. 1574 r. drugi kaznodzieja przez jakiś czas pobierał nauki na uniwersytecie w Królewcu. Jak przypuszcza Z. Szultka, Krofey nieco wcześniej został kapelanem zamkowym księcia Barnima X, który często zaglądał do naszego miasta i oczywiście zatrzymywał się w swoim zamku. W Królewcu bytowski duchowny zetknął się zapewne z religijnym piśmiennictwem w języku polskim, bo miasto to w tym czasie „było prawdziwym centrum polskiej literatury i książki” (J. Szultka).

Po 1577 r. Kaszuba został proboszczem bytowskiej gminy luterańskiej. Być może pomogło mu w tym poparcie księcia albo podległego mu bytowskiego starosty Antoniego von Zitzewitza, który był szwagrem wspomnianego wcześniej protektora młodego Sz. Krofeya, B. Swawe? W każdym razie jako proboszcz mógł więcej. M.in. mógł wreszcie zrealizować to, co najpewniej zrodziło się w jego głowie już podczas studiów w Wittenbergi i potem w Królewcu, a mianowicie przygotować przekłady kościelnej literatury luterańskiej na język zrozumiały dla ówczesnych Kaszubów. Była to polszczyzna z naleciałościami kaszubskimi. W 1586 r. wydał w Gdańsku słynne „Duchowne piesnie Doktora Marcina Luthera i ynszich nabożnich mężów. Z niemieckiego w slawięsky jęzik wilozone”. Słynne dlatego, że dziś uznawane za pierwociny drukowanej literatury kaszubskiej. Oczywiście ani ówczesny mówiony kaszubski, jak możemy się domyślać, tak nie wyglądał. Mowa krofejowych wydawnictw to XVI-wieczna polszczyzna z pomorskimi naleciałościami. Trzeba mieć jednak na względzie, że przed 5 stuleciami oba języki były znacznie bardziej podobne do siebie i wzajemnie bardziej zrozumiałe dla ich użytkowników niż dzisiaj. Część naukowców, w tym Z. Szultka, uważa, że Krofey wydał jeszcze tłumaczenie „Małego Katechizmu” Marcina Lutra, czyli podstawową książkę do nauczania religii luterańskiej.

Problem w tym, że do dzisiaj nie zachowało się pierwsze wydanie „Małego Katechizmu”, tzn. to przypisywane samemu Krofeyowi. Wiadomo jednak, że już po Krofeyu, ukazały się dwa inne wydania tej książki dla Kaszubów.

Wróćmy jednak do „Duchownych piesni...”. Dla bytowiaków ciekawostką może być słowo cerkiew (u Krofeya cierkiew), które pada w nich 10 razy, nie znajdziemy w nim zaś oznaczającego to samo słowa kościół. Tymczasem w dzisiejszej kaszubszczyźnie jest odwrotnie, używa się słowa kòscół a nie cerkiew, no chyba że mowa o świątyni, w której odprawia się nabożeństwa w rycie wschodnim. Tymczasem dla Krofeya cerkiew oznaczała tyle co każdy kościół. Nie ma się co dziwić, dawniej również w polskim używano tego słowa w tym znaczeniu i to wcześniej niż kościoła. Cerkiew jako jakakolwiek chrześcijańska świątynia wyszła w polszczyźnie z użytku w XV w., kiedy to zaczęła oznaczać tylko to co dzisiaj, czyli budynek, w którym odprawia się nabożeństwa w rycie wschodnim. Widać na Pomorzu stare znaczenie przetrwało dłużej, bo do XVI w. Zatem kaplicę, która stała na dzisiejszym wzgórzu cerkiewnym, Krofey nazywał cerkwią. Takim samym słowem też, już po śmierci pastora, kaszubscy luteranie aż do połowy XIX w. określali świątynię, którą postawiono w drugiej połowie XVII w., a która obecnie jest cerkwią św. Jerzego. Co ciekawe, dziś na budynku wisi tablica przypominająca postać pastora Krofeya.

DZIEDZICTWO

Co pozostało po Sz. Krofeyu? Bytowiak stworzył kanon słowiańskiego języka używanego w kościele luterańskim wśród Kaszubów. Jak już wspomniano, była to polszczyzna z naleciałościami pomorskimi. I zrobił to świadomie. W przedmowie bowiem do „Duchownych piesni...” napisał: „(...) abi potim więce potrzebnich Ksęgow w te mowie wylozono y wiednoscy kazania słowa Bozego y piesien Synu Bozemu dale wiekuia Cierkiew y pospolstwo westrzod tych Ludzy zbierano byc moglo (...)”.

W Bytowie jego przekładami posługiwano się aż do wymarcia miejscowych luteran - Kaszubów, którzy utrzymali swoją mowę. Ostatnie nabożeństwo dla nich w protestanckiej cerkwi, czy jak kto woli kościele św. Jerzego, odbyło się w 1859 r. Potem odprawiano już tylko po niemiecku. Nieco dłużej luterańskie msze kaszubskie przetrwały w okolicach Słupska i Lęborka, u Kaszubów nazywanych Słowińcami i Kaszubami Łebskimi. Tam ostatnie nabożeństwa odbyły się w Charbrowie - 1870, Cecenowie - 1876 i Główczycach - 1886 r. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że krofejowy język był pierwszym literackim językiem Kaszubów i przetrwał trzy wieki. Służył nie tylko jako język kościelny, ale był też symbolem słowiańskiej tożsamości jego użytkowników. Dzisiejsza literacka kaszubszczyzna ma już jednak inne źródła, czerpie głównie z języka mówionego, i to różnych jego dialektalnych odmian, ale też nie stroni od neologizmów.

A CO Z INNYMI KROFEJAMI?

Na zakończenie wypada jeszcze słów kilka poświęcić krewnym naszego pastora. O ojcu Jerzym było na początku. Sam Szymona zmarł przed 1590 r.  Zdaje się, że jego bratem, a może kuzynem, był Jan Krofey, w dokumentach z 1596 r. zapisany jako Hans Caruej (zdaje się, że to wcale nie wielka pomyłka, o czym dalej), którego przedstawiano jako sołtysa w Dąbiu. Jego następcą na tym urzędzie, a więc pewnie synem, był z kolei Wawrzyniec Krofey. To on 10.09.1601 r. stanął przed księciem Barnimem X w Szczecinie, prosząc o potwierdzenie posiadanego w Dąbiu sołectwa wraz z przywilejami i obowiązkami. Takowe otrzymał, ale dwa lata później znów musiał stanąć przed księciem, i podobnie jak wcześniej uiścić stosowną opłatę. Tym razem był to książę Kazimierz, który został nowym panem Ziemi Bytowskiej. Kiedy w 1637 r. przeszła ona pod bezpośrednie władanie Rzeczypospolitej, sporządzono spis inwentarski, z którego wynika, że Krofeyowie dalej dzierżą sołectwo w Dąbiu. Sołtysem był wtedy Jan Krofey. Rok później król Jan Kazimierz potwierdza mu wszystkie prawa i obowiązki, jakie miał jego ojciec Wawrzyniec.

Żaden Krofey w tym czasie nie mieszkał już w Bytowie. Pastor umarł, a jego dom, być może należący do jakiegoś jego potomka czy krewnego o tym samym imieniu, spłonął w 1629 r. Ówczesne dokumenty nie odnotowują tego nazwiska także w innych wsiach Ziemi Bytowskiej.

Wróćmy do Dąbia. Tamtejsze sołectwo miało się dobrze aż do jesieni 1656 r., kiedy to wojna polsko-szwedzka wyjątkowo dała się we znaki mieszkańcom naszej okolicy. 1.11. tego roku spłonął Bytów. Nie wiadomo, czy tego samego dnia, ale mniej więcej w tym czasie klęska dotknęła także Dąbie. Co ciekawe, żołnierze spalili w tej wsi tylko zabudowania sołtysie. Dlaczego? Nie wiadomo. Krofeyowie ponieśli ogromną stratę. Co gorsza, wypalone sołectwo próbowali przejąć urzędnicy domeny. Koniec końców Janowi udało się odzyskać i gospodarstwo, i urząd, jednak musiał uiszczać do państwowej kasy (po 1657 r. Ziemia Bytowska stała się polskim lennem w rękach Brandenburgii) więcej niż poprzednio. Krofeyowe gospodarstwo odbudowano. Ale kłopoty się nie skończyły. Tym razem powodem była sama rodzina.

Jan miał dwóch synów, Piotra i Dawida, oraz córkę Elżbietę. Ten pierwszy wyruszył w świat, szukając szczęścia jako rzemieślnik. Zawędrował aż do Lubeki, gdzie parał się bursztynnictwem. Po śmierci ojca sołeckim gospodarstwem zajmowali się Dawid i Elżbieta. Kobieta najpierw wyszła za Bertholda Picka, a po jego śmierci za Michała Mullera. Kiedy Piotr, po śmierci Dawida, wrócił w 1698 r. na Ziemię Bytowską, zaczął domagać się udziału w sołectwie. Mullerowie jednak nie chcieli się na to zgodzić, wydzielając mu jedynie kawałek ziemi ornej i łąkę. No i ruszyły procesy. Piotr, zabiegając o korzystne dla siebie rozstrzygnięcie, zawędrował nawet do Berlina. Na próżno, sołectwo pozostało przy Elżbiecie. Przed rozstrzygnięciem sporu zmarł też jej mąż M. Muller. Wdowa została z trzema synami: Michałem, Maciejem i Fryderykiem Marcinem. Na dodatek spaliły się ich zabudowania gospodarcze (prawdopodobnie w 1703 r.). Na domiar złego urzędnicy bytowskiej domeny sołeckie grunty przydzielili pozostałym chłopom z Dąbia. Jednak Elżbieta, choć już podeszłego wieku, nie dała za wygraną. Jej wieloletnia i kosztowna walka z domeną, w której doszło nawet do apelacji skierowanej do samego Fryderyka I, zdaje się spowodowała cofnięcie decyzji o parcelacji jej gospodarstwa. Wiadomo, że później sołtysem Dąbia był syn Elżbiety Fryderyk, a po nim kolejny Johan Muller, który mógł się pochwalić, że jego babka (a może prababka), była z domu Krofey. Jednak ostatnią osobą, która na Ziemi Bytowskiej nosiła nazwisko Krofey, był Piotr, syn sołtysa Jana (Piotr zmarł przed 1711 r.).

Niewykluczone jednak, że linia męska Krofeyów wcale u nas nie wymarła. - Kiedy w latach 90. zbierałem materiały do pracy magisterskiej, przeglądając w archiwum XIX-wieczne księgi USC dla Niezabyszewa, pod rokiem 1879 natknąłem się na niejakiego Herrmanna Krofke. Był właścicielem gospodarstwa na wybudowaniach Niezabyszewa - wspomina historyk Tomasz Rembalski. Wtedy nie wgłębiał się ani w Herrmanna, ani jego rodzinę, jednak pamięć o nazwisku brzmiącym zaskakująco podobnie do tego, jakie nosił słynny bytowski pastor, pozostała. Póki co nie potrafimy genealogicznie powiązać Krofejów z Krofkami, niewykluczone jednak, że jakieś związki ich łączą.

Krofey - skąd takie nazwisko?

Dziś na Kaszubach nikt nie nosi takiego nazwiska, a i dawniej nie było ono nazbyt częste. Według jednej z teorii, opowiadają się za nią językoznawcy i historycy, nazwisko Krofey (zapisywane jako Craffey, Krofei itp.) było zniemczoną formą łacińskiej formy Crofeius. Ta z kolei miała być urobiona z kaszubskiego czy polskiego krowa. Takie wyjaśnienie uprawdopodobniają inne zapisy tego nazwiska. Np. wspomnianą w tekście powyżej Elżbietę zapisywano jako Kroway, co niekoniecznie musi oznaczać błąd. Może też wskazywać, że piszący to nazwisko dokładnie wiedział, że pochodzi ono od słowa krowa i że „w” w miejsce „f” lepiej pasuje dla tego słowiańskiego wyrazu. Poza tym w jednym z XVI-wiecznych dokumentów nazwisko Krofej zapisano jako Caruei, co należałoby odczytać mniej więcej jako Karwej. Dawniej wyraz krowa brzmiał karwa, dopiero później na skutek przestawki, która zmieniła m.in. warnę we wronę czy warbla w wróbla, przeszedł w dzisiejszą formę. Na Pomorzu ta przestawka zaczęła zmieniać słowa stosunkowo późno, a zmiany szły opornie. Niewykluczone, że w XVI w. Kaszubi bytowscy używali jeszcze obu form (jedną z podbytowskich wsi z czasów krzyżackich nazywano Karwosieki, leżała w okolicy dzisiejszego Rabacina).

Ale jest jeszcze jedna możliwość. W dawnym niemieckim znany by wyraz Kropf lub Kroph, który oznaczał człowieka z naroślą, wolem na szyi czy kogoś o małym wzroście. Na wschodzie (a więc np. na Pomorzu czy w Polsce) wymawiano go jako Krof, czy w formie łacińskiej jako Krofus. Właśnie ta druga forma była notowana w dawnej Polsce (w księgach krakowskich) już w 1453 r. Być może nazwisko Krofey na Pomorzu stworzono w podobny sposób, tym bardziej że do dziś w języku kaszubskim słowo krop oznacza wole, zwłaszcza ptaka. Niewykluczone też, że człowiek który nosił nazwisko Krofey, przywędrował do nas z Krakowa?

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do