Reklama

Zabójstwo czy samobójstwo w Bytowie? Historia przestrzelonego kredensu

03/11/2021 17:20

- Rodzice opowiadali mi, że w naszym domu postrzeliła się dziewczyna. Dowodem miał być kredens z widocznymi dziurami po pociskach - opowiadała jedna z bytowianek. Nic więcej jednak nie wiedziała. Po latach udało się rzucić nieco więcej światła na tę tragiczną historię. Pozostaje pytanie czy było to zabójstwo, czy samobójstwo?

KREDENS, DRZWICZKI I POCISKI

Rzecz działa się po wojnie w Bytowie. Dokładnie w 1948 r. Dwie dziewczyny walczyły o względy tego samego mężczyzny - milicjanta. - Jedna z nich wyciągnęła rewolwer i wymierzyła w drugą. Broń wypaliła, a przestraszona sprawczyni popełniła samobójstwo - tyle rodzinny przekaz, który usłyszałem od jednej z bytowianek. Dowodem tamtych tragicznych wydarzeń jest kredens, w którego drzwiczkach zachowały się ślady po kulach. Przestrzelenia później zaszpachlowano. Jednak nic więcej nie udało się ustalić. I pewnie tak by pozostało, gdyby nie informacja w kronice księdza Natera, który pracował w bytowskiej parafii św. Katarzyny. Znajduje się tam opis pewnego wydarzenia. Oto 17.01. zostaje wezwany w nocy do szpitala do dwóch panien: 23-letniej Anieli Moniki Janiszewskiej oraz ok. 18-letniej B.Ch (w kronice znajduje się imię i nazwisko tej osoby, my publikujemy jedynie inicjały). „Co się stało? Ponoć obie były w domu, gdzie mieszkał milicjant, albo milicjant był u Anieli. W pewnym momencie Janiszewska chwyciła dla zabawy leżący z pasem rewolwer milicjanta i wymierzyła nim, dla żartu, w młodziutką B. Rewolwer wypalił. Anieli zdało się, że zabiła koleżankę i wtedy wsadziła rewolwer sobie do ust i zastrzeliła się” - czytamy w relacji księdza spisanej w 1952 r. Cała sytuacja zrobiła na kapłanie duże wrażenie. „Do dziś mam przed oczyma krwawiącą śp. Anielę Monikę” - zapisał w kronice ks. Nater. Dziewczyna była nieprzytomna. Kapłan udzielił jej namaszczenia.

Wracając do B.Ch., należy dodać, że nic jej się nie stało. Nie została postrzelona. Upadła na podłogę w wyniku szoku.

Czyżby ten opis i rodzinny przekaz dotyczyły tej samej historii? Wszystko wskazuje, że tak. Pojawia się jednak pewna nieścisłość. W drzwiczkach kredensu, który przetrwał do naszych czasów, jest zdecydowanie więcej dziur po pociskach niż tylko jedna, o której pisał ks. Nater.

OD URZĘDU DO URZĘDU ŚLADEM ANIELI

Zaopatrzony w imię i nazwisko, a także datę śmierci, po bliższe informacje udaję się do Urzędu Stanu Cywilnego w Bytowie. - Matko, takie rzeczy u nas? - słyszę tam, gdy opowiadam, co mnie sprowadziło. Po chwili i kilku kliknięciach na klawiaturze wiadomo już wszystko, czyli... w zasadzie niewiele. - Aniela Janiszewska widnieje w naszych aktach. Zgon zgłosił jej ojciec Stefan. Zmarła 30 min po północy - mówi urzędniczka.

Okazuje się, że na cmentarzu przy ul. Gdańskiej w Bytowie zachował się grób dziewczyny. Początkowo miałem nieco problemów z jego znalezieniem. Ostatecznie się udało. Dziś wciśnięty pomiędzy dwa nowsze, z płytą częściowo pokrytą piaskiem nanoszonym tu przez deszcz. Litery na tablicy niemal wyblakły, ale z łatwością można przeczytać: Aniela Janiszewska ur. 29.05.1925 r., zm. 17.01.1948 r. Ostatnia data potwierdza informacje zawarte w kronice ks. Natera. Grób nie wygląda na zaniedbany. Wokół nie ma chwastów. Stoją znicze. Skoro tak, to może ktoś się nim opiekuje, myślę sobie. By dowiedzieć się czegoś więcej, udaję się do bytowskiej firmy Elwoz - zarządcy cmentarza przy ul. Gdańskiej. - Rzeczywiście taki grób znajduje się w naszej bazie, ale nie mamy o nim żadnych innych informacji. Z powodu ochrony danych osobowych nie moglibyśmy podać kontaktu do rodziny, ale takowego nawet tu nie ma. Od 1948 r. nikt nie przedłużał tego miejsca - słyszę w Elwozie.

Z ustalonych informacji wynika, że jej matka wywodziła się z rodziny Chamier Ciemińskich z Gliśna Wielkiego w gminie Lipnica. U sołtysa wsi Jana Prondzinskiego próbuję się dowiedzieć czegoś więcej o Janiszewskich. - Nie kojarzę żadnej rodziny o takim nazwisku, nawet z opowieści - ucina krótko J. Prondzinski. Szczęścia próbuję też u Chamier Ciemińskich, którzy mieszkają w wiosce. Niestety, także bez powodzenia. W pamięci mieszkańców to nazwisko się nie zachowało. Brakuje też starszego pokolenia, które można by podpytać o Anielę. Nadziei jednak nie tracę. Wprawdzie na Gochach nie natrafiłem na bliższe informacje o Janiszewskich, ale w kronice ks. Natera jest jeszcze jedna ciekawa wzmianka o Anieli.

ZABÓJSTWO CZY SAMOBÓJSTWO?

Przybyła do Polski jako repatriantka z tarnopolskiego z rodzicami i bratem. Na końcu kroniki kapłan umieścił listę uczniów, których uczył religii. Wśród tych z Liceum Ogólnokształcącego w klasie IX rocznika 1948/1949 pod numerem 15 zapisał Janiszewskiego Adama. Znanego później w Bytowie instruktora w domu kultury. Jego rodzina wciąż mieszka w mieście. To u nich próbuję się czegoś więcej dowiedzieć. Opowiada mi o niej Andrzej, syn Adama. - Mój dziadek, a ojciec Anieli, przyjechał w te strony po wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. Został na niej ranny. Snajper postrzelił go w brzuch. Do Gliśna Wielkiego trafił jako strażnik graniczny. Tam poznał babcię Anastazję - zaczyna wspominać A. Janiszewski. - Z domu Chamier Ciemińską - podpowiadam. - Zgadza się, Ciemińską. Nie wiem, czy miała przydomek - odpowiada A. Janiszewski. Na Gochach nie mieszkali długo. - Ok. 1929 r. przeprowadzili się na Ukrainę. Trudno mi powiedzieć, w jakich okolicznościach. Czy sami chcieli, czy dziadka przeniesiono - mówi A. Janiszewski. Widocznie jednak tęsknili za naszymi stronami, bo powrócili tutaj w 1947 r. i zamieszkali w Bytowie. Nie ominął ich jednak tragiczny los. - W sumie mieli 5 dzieci. Troje jednak zmarło. Pozostali Aniela i Adam, mój ojciec. Śmierć Anieli była dla nich dużym ciosem - opowiada A. Janiszewski, po czym dodaje: - Do tragicznego zdarzenia doszło w jednym z domów na prywatce. Obie zakochały się w tym samym mężczyźnie. Bliższych wiadomości nie znam. Podobno to koleżanka strzelała do Anieli, a później włożyła jej pistolet do ręki. Słyszałem też, że zostawiono je same w pokoju, by rozwiązały miłosny problem - mówi A. Janiszewski. - Wiem, że jej ojciec Stefan nie chciał żadnego procesu sądowego - dodaje A. Janiszewski. Nic więcej powiedzieć nie potrafi. A relacje rodziny i ks. Natera się wykluczają.

Jak było w rzeczywistości? Chyba najlepiej ujął to sam ks. Nater, który w tragiczną noc wyspowiadał B.Ch. Na zakończenie swojej relacji napisał: „Oto garść szczegółów według uzyskanych wówczas relacji. A może było inne tło śmierci?! Nie słychać też było o jakichś konsekwencjach poniesionych przez milicjanta. Wypadków nieszczęśliwych, nieoczekiwanych śmierci, tragicznych wydarzeń było w Bytowie więcej. Powyższy był jednym z pierwszych, który wstrząsnął opinią parafialną dla swej lekkomyślności, tajemniczości, bezkarności i młodocianej śmierci”.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do