Reklama

Off-roadowa pasja Wojciecha Erona z Dąbia i Pawła Ciepłucha z Gostkowa

15/01/2022 17:20

W tym, co im się podoba, niekoniecznie gustują inni. No bo czy specjalnie moczymy kwasem solnym karoserię i potem wystawiamy pod chmurkę, by korodowała albo czy najlepiej czujemy się, wjeżdżając w błoto lub pod piaszczystą górę? Wojciech Eron z Dąbia i Paweł Ciepłuch z Gostkowa mają nietypowe podejście do motoryzacji.

ZMOTA NA BAZIE SUZUKI SAMURAI

Off-road, czyli jazda po trudnym terenie - lasach, rzekach, bagnach, górach - ma miłośników również w naszych stronach. Od 2017 r. w zawodach tego typu startuje Paweł Ciepłuch. - O ile dobrze pamiętam, zacząłem od Pucharu Expedycji w Gryfinie. To był skok na głęboką wodę. Dopiero wtedy zrozumiałem, z czym wiąże się off-roadowa rywalizacja. Przekonałem się, że samochód terenowy, jakim startowałem, nie nadaje się do tego typu zawodów - tłumaczy P. Ciepłuch. Off-roadowi zaczął też poświęcać więcej czasu, ćwicząc w okolicy, by nabrać wprawy. Dziś na rajdy jeździ pojazdem własnej konstrukcji, w środowisku off-roadowym zwanym zmotą. W przypadku bytowiaka bazą do jego stworzenia było Suzuki Samurai. - Co prawda radził sobie w terenie, ale był za słaby, by wygrywać. Wykorzystałem tylko samą ramę. Silnik włożyłem z BMW, a układ napędowy z Toyoty LJ70 oraz Mitsubishi Pagero. Fotele są aluminiowe, własnej produkcji. Zależało mi, aby auto było jak najlżejsze. To ważne w tym sporcie. Gdy zapadnie się np. w bagnie, to łatwiej je wyciągnąć za pomocą własnej siły. Moja dwuosobowa zmota waży ok. tony - tłumaczy P. Ciepłuch.

Mieszkaniec Gostkowa od lat nie tylko pasjonuje się motoryzacją, ale też zajmuje się nią zawodowo. - Miałem chyba z 6 lat, kiedy zainteresowałem się wszystkim, co posiada silnik i jeździ, choć rowery też zdarzało mi się naprawiać. Zaczynałem od rozkręcania maluchów i komarków. W drugą stronę czasami szło opornie, ale z czasem potrafiłem coraz więcej. Po szkole zatrudniłem się jako mechanik. Popracowałem 6-7 lat, po czym stwierdziłem, że nadszedł czas, by otworzyć coś swojego. Od 2013 r. jestem właścicielem warsztatu Car Passion w Gostkowie. Choć wjeżdżają do mnie różne samochody, nie ukrywam, że najwięcej radości daje mi naprawa czy przerabianie terenówek. Satysfakcję odczuwam też przy budowie zmotów. To dla mnie zawsze największe wyzwanie - tłumaczy P. Ciepłuch.

„ZARDZEWIAŁYM” AUTEM Z „NIEBEZPIECZNĄ” BECZKĄ

Towarzyszem P. Ciepłucha w rajdowych zmaganiach jest Wojciech Eron z Dąbia. Pełni funkcję pilota.  - Od małego lubiłem przyglądać się różnym pojazdom. Ciekawiło mnie, jak działają, co znajduje się pod maską itp. Na poważnie zacząłem rozwijać zainteresowania w wieku 14 lat, kiedy w moje ręce trafił pierwszy komarek. Zacząłem w nim „grzebać”. Tu rozkręciłem, tam przerobiłem. Bardzo mi się to podobało. Później były kolejne motorowery, aż do czasu, kiedy mogłem prowadzić samochody. Mimo że z mechaniką pojazdową nie związałem swojej drogi zawodowej, to szeroko pojęta motoryzacja stała się moją pasją - tłumaczy W. Eron. Początkowo inwestował w zwyczajne sedany. - Wynikało to z funkcjonalności, bo czymś do pracy trzeba dojeżdżać. Jednak w 2019 r. znajomy zabrał mnie na żwirownię jeepem. Adrenaliny, która wydziela się przy jeździe terenowej, nie da się porównać do żadnej innej. Co tu dużo mówić, pochłonęła mnie jazda po bagnistych, żwirowych podłożach. Liczy się nie szybkość, a umiejętności kierowcy oraz oczywiście sam terenowy samochód - mówi.

Jednak szerzej mieszkańca Dąbia bytowiacy mogą kojarzyć z czegoś innego. Czy przypadkiem kiedyś nie wiedzieliście na ulicach miasta zardzewiałego samochodu z beczką na dachu? Za jego kierownicą zasiada właśnie W. Eron. Stylizacja pojazdu to jego autorski pomysł. - Golfa 3 kupiłem od kolegi, w cenie złomu. Dałem mu jakieś 300 zł. Do roboty była cała blacharka. Progami i nadkolami zająłem się na samym początku. Później miałem pół roku przestoju, bo brakowało czasu, aby w nim pogrzebać. Od razu wiedziałem jednak, jak chcę go przerobić. Podoba mi się styl rostowy, czyli kontrolowanej dewastacji. Kiedyś widziałem na jednym ze zlotów pojazd pokryty korozją, i to specjalnie. Wpadł mi w oko. Ten sam klimat przeniosłem do mojego Golfa - tłumaczy W. Eron, dodając: - Kiedy już znalazłem czas, dwa dni spędziłem na szlifowaniu auta do gołej blachy. Potem moczyłem karoserię w kwasie solnym, a następnie w wodzie z solą, by korozja przyspieszyła. Cieszę się z efektu, choć auto nadal stoi na dworze, by ciągle korodowało.

Zardzewiała karoseria to jedno, jednak skąd pomysł na umieszczenie na nim beczki? - Nastały czasy covidowe. Chciałem dołożyć do auta coś, co mogłoby pasować do pandemii. Myślałem o walizce, ale ostatecznie padło na beczkę. Oprócz korozyjnego wyglądu dołożyłem dodatkowo wokół żółte naklejki. Z kolei na jej frontach pojawiły się emblematy z maską gazową. Całość kojarzy się z wirusem. Dodatkowo zamontowałem krzywo tablice rejestracyjne. Zdarza się, że zwracają uwagę, że niby zaraz spadną.

Nietypowym pojazdem zadziwia nie tylko naszą najbliższą okolicę. Z Automobilklubem Bytowskim, którego W. Eron jest członkiem, pojawia się na różnego typu wystawach, m.in. w Lęborku. Pojechał nim też na wczasy na Mazury. - Choć wygląd zdaje się temu przeczyć, mechanicznie działa na tip-top. Ludzie często się za nim oglądają, robią zdjęcia. Spotykam się czasem z hejtem, ale mam do tego dystans, bo każdy ma inną estetykę. Ważne, że jazda tym pojazdem sprawia mi niesamowitą frajdę. Oczywiście nadal będę go modyfikował. Na pewno chciałbym obniżyć koła i dołożyć szersze ogumienie - tłumaczy W. Eron.

TY PILOTUJ, JA POPROWADZĘ, CZYLI OFF-ROADOWE ZAUFANIE

Panowie poznali się ponad rok temu dzięki wspólnym znajomym. - Wcześniej na zawodach towarzyszył mi inny pilot, ale nasze drogi na tym gruncie się rozeszły. Gdy spotkałem się z Wojtkiem, okazało się, że łączy nas pasja do motoryzacji, również tej terenowej. Przejechaliśmy się wspólnie z dwa razy. Zapytałem go, czy będzie mi towarzyszył podczas rajdów - tłumaczy P. Ciepłuch. - Nie miałem pewności, bo moje doświadczenie było o wiele mniejsze niż Pawła. Ale stwierdziłem, że to dla mnie szansa na sprawdzenie się, spróbowanie czegoś nowego - tłumaczy W. Eron.

- Pilot musi mieć bardzo dobrą kondycję i siłę, aby np. pomóc wyciągnąć samochód, jeśli ugrzęźnie w błocie. Niezwykle ważna, jeśli nie najważniejsza, jest orientacja w terenie i umiejętność czytania road booków, czyli map prowadzących na stacje pieczątkowe. Tak jak kierowca, pilot musi być opanowany, nie tracić zimnej krwi. Dobrze, aby był odważny, bo na zawodach panują ekstremalne warunki. Jeździmy bez drzwi. Zdarza się, że na tzw. trawersach, czyli miejscach stromych, niemal pionowych, trzeba jechać w poprzek góry. Samochód mocno przechyla. Aby nie dachować, pilot staje na progu, by go stabilizować. Podobnie przy wjazdach lub zjazdach z bardzo stromych zboczy, gdzie pojazd może dachować przodem bądź tyłem. Dlatego bardzo ważne jest zaufanie między kierowcą a pilotem. Polegamy na sobie. Ja nawet nie spoglądam do tyłu, gdy musimy wycofać. Sugeruję się wyłącznie tym, co mówi do mnie Wojtek - tłumaczy P. Ciepłuch.

CAŁODOBOWY RAJD

Na swoim koncie duet Ciepłuch/Eron ma już niejeden sukces. - W Polce sport off-roadowy nie jest zbyt popularny. Chodzi o koszty sprzętu. Dlatego tych rywalizacji odbywa się zdecydowanie mniej w porównaniu do tych typowych wyścigów - tłumaczy P. Ciepłuch. Nie ma też zbyt wielu miejsc do ćwiczeń. W naszej najbliższej okolicy brakuje specjalnych torów. - Najbliżej taki obiekt znajduje się w Buszkowie, ale to aż 150 km od Bytowa. Wyprawa tam wiąże się z dodatkowymi kosztami. Trzeba wynająć lawetę, bo jazda terenowym autem jest po pierwsze męcząca, m.in. ze względu na hałas czy to że nie ma drzwi, po drugie ciężko się prowadzi z 36-calowymi kołami, a po trzecie na asfalcie szybciej zużywają się opony. A koszt jednej to minimum 1300 zł - tłumaczy P. Ciepłuch, dodając: - Wiadomo, po lasach państwowych jeździć nie możemy. Leśnicy bardzo pilnują swoich terenów. I to szanujemy. Na szczęście mamy fajnych właścicieli gruntów, które idealne nadają się do jazdy terenowej. Wystarczy czasami pójść i zapytać, czy można. W naszych stronach warunki do doskonalenia umiejętności mamy bardzo dobre dzięki zróżnicowanemu terenowi. Są i wzniesienia, bagna, ale też żwirownie. Czyli wszystko, co być powinno. Na pierwszym miejscu stawiamy bezpieczeństwo. Nie chcemy nadgorliwie ryzykować. I to nie tylko podczas jazdy. Nigdy nie wiadomo, co może się stać na nieznanym terenie. Raz np. Wojtek szedł w wodzie, gdy nagle zanurzył się w niej po szyję. Dobrze, że udało się go wyciągnąć.

Wspólne treningi dają efekty. W tym sezonie wystartowali w trzech rajdach i z każdego wracali jako zdobywcy najważniejszych miejsc w swojej kategorii. Podczas Grand Lubicz Challenge w Ustce zajęli pierwsze miejsce, a w Świecie Według Offroad’u - Terenowym Zakończeniu Lata w Zimowiskach uplasowali się na trzeciej pozycji. - We wszystkich jazdach obowiązują przejazdy na pieczątki. Do podbicia jest np. 100 miejsc w lesie, wśród drzew, w dołach, przy bagnach. Trzeba podjechać, znaleźć i zrobić pieczątkę na karcie, którą otrzymuje się na starcie - tłumaczy W. Eron. Najtrudniejszym startem w tym roku był całodobowy RFC Przeprawowy Puchar Polski w Elblągu, który odbył się 22-23.10. Podczas rywalizacji mieli do odhaczenia aż 222 pieczątki. - Startowało ponad 100 par. My w klasie wyczyn bez wyciągarki, co oznacza, że gdy się zakopiemy, musimy radzić sobie z wypchnięciem samochodu sami. Najciężej było nocą, bo ciemność dezorientowała. Cała otoczka sprawiała, że wszystko wydawało się trzy razy straszniejsze - tłumaczy M. Ciepłuch. - Robiliśmy krótkie przerwy na odpoczynek, posiłek i sprawdzenie samochodu. Mimo że jeździliśmy wiele godzin, to łącznie pokonaliśmy zaledwie ok. 70 km. Teren był bardzo trudny. Dużo stromych zjazdów, bagnistych wąwozów. Z trzy razy się zakopaliśmy, ale nie na tyle poważnie, aby na dłużej utknąć w jednym miejscu. Zawsze przy sobie wozimy tzw. trapy, które podkładamy pod koła w razie takich ewentualności. Łatwiej nam wtedy wyjechać. Konieczne na wyposażeniu są też siekierka, chociaż mały szpadelek i podręczny zestaw kluczy - tłumaczy P. Ciepłuch. Na 222 punkty (pieczątki) bytowiacy zdobyli 145, z czego komisja uznała 140. Ta liczba i tak zapewniła im pierwsze miejsce. - Motywuje nas to do dalszych treningów - mówią zgodnie mężczyźni.

Zawody zawodami, treningi treningami, ale ile zajmuje domycie samochodu ubłoconego po sam dach? - Jeśli od razu się do tego weźmiemy, zajmuje to z 3-4 godziny. Wystarczy woda pod wysokim ciśnieniem. Gorzej, gdy to wszystko zaschnie. Wtedy najlepszym sposobem jest namoczenie auta - tłumaczy P. Ciepłuch. Przed każdym rajdem trzeba też odpowiednio przygotować zmota. - Wiąże się to ze zmianą wszystkich olei, sprawdzeniem, czy mocowania nie są urwane itp. Ogólnie trzeba wykonać cały serwis. Dzielimy się zadaniami. Ja jestem bardziej od mechaniki, a Wojtek od estetyki - wyjaśnia mieszkaniec Gostkowa.

Panowie już planują kolejny sezon. Na pewno zobaczymy ich podczas Grand Lubicz Challenge w Ustce i na Pucharze Ekspedycji. - Marzy nam się udział na Bałtowskich Bezdrożach, czyli na ten moment największej off-roadowej imprezie w Polsce. Mamy chrapkę, aby tam spróbować swoich sił. Nie ma tam kategorii bez wyciągarki, a my jej na ten czas nie posiadamy i nie chcemy montować - tłumaczy P. Ciepłuch. Choć panowie w najbliższych miesiącach nie mają w planach startu w zawodach, to nie próżnują. Zimowa aura również sprzyja treningom w terenie. - Oprócz tego na początku przyszłego roku planuję zasilić szeregi Automobilklubu Bytowskiego i wspierać ich akcje, wystawy itp. - dodaje P. Ciepłuch.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do