
Minął miesiąc od wybuchu wojny. Ukraina mężnie się broni, wbrew wielu obawom, że szybko upadnie. Jednak skala cierpień i ogrom fali uchodźczej przerosły nasze wyobrażenia. Sprawia to, że skutki wojny odczuwamy także w naszym środowisku. Staramy się sobie radzić z pomocą tym, którzy uciekli przed bombami. Wielka w tym zasługa wielu ludzi, którzy zaangażowali się w działania wspierające. Ale często pojawiają się pytania: co dalej? Jak powinniśmy działać? Oraz obawy o to, jak będą się układały relacje między mieszkańcami a rosnącą grupą uchodźców. Warto więc na kilka rzeczy zwrócić uwagę.
WOJNA I MIGRACJE ZMIENIAJĄ WSZYSTKO
Trzeba pamiętać, że migracja (zwykle z powodów ekonomicznych) zawsze zmienia nie tylko osobę, która migruje, ale wpływa również na tę społeczność, do której ona przybywa. To zjawisko uniwersalne, badacze migracji pokazywali to, wielokrotnie formułując określone teorie, o których nie trzeba tutaj pisać. Ważne, że wartości kulturowe „krążą” w obie strony - przyjezdni starają się adaptować do nowej sytuacji, ale też przyjmujący zmieniają się pod wpływem kontaktu z tymi, którzy przybywają, niekiedy w znacznej liczbie. Nie jest to jednak proces bezproblemowy, bo w relacjach między grupami udział biorą nasze przyzwyczajenia, wyobrażenia, stereotypy, zdarza się, że także uprzedzenia. Nie rozumiemy np. czyichś zachowań, nie akceptujemy ich, coś się nam nie podoba albo dziwi, niekiedy wręcz oburza. Ale z drugiej strony niektóre rzeczy nas ciekawią, fascynują, chcielibyśmy je zastosować u siebie. Zwykle jednak wolelibyśmy, aby ci przybysze byli tacy jak my, choć oczywiście to „my” wedle naszych wyobrażeń też jest problematyczne, bo przecież także Polacy bardzo się różnią między sobą.
Jednym słowem - życie biegnie zwykle swoim trybem. My tę sytuację znamy, bo od nas wielu wyjeżdżało i nadal wyjeżdża za granicę, gdzie musieli się dostosowywać. A w ostatnich latach zaczęli również do naszego miasta i powiatu przybywać migranci, nie tylko zza wschodniej granicy.
Taki proces adaptacji i wymiany wartości kulturowych zwykle trwa dość długo i początkowo obejmuje te sfery, które zdają się najłatwiejsze, bo są najczęstszym obszarem kontaktu: język, kuchnia, ubrania i styl życia, codzienne nawyki. Znacznie trudniej zmienia się mentalność, ale też da się to zauważyć.
Jednak wojna i wywołana nią fala uchodźcza zmienia całkowicie ten obraz. Przede wszystkim z powodu skali zjawiska, jego ogromnej dynamiki, a przede wszystkim z racji przymusowości sytuacji. Przybywają ludzie, których wojna wygnała ze swojego domu, którego nie zamierzali opuszczać. Okoliczności tego wygnania i ucieczki bardzo często okazują się dramatyczne. Musimy się więc przede wszystkim wczuć w sytuację tych osób. One nie chciały i nie planowały się u nas pojawić. Dla nich to szok. Często wszystko jest tu dla nich inne - od języka, poprzez instytucje, styl życia, jedzenie aż po pogodę i przyrodę.
FALA DOBRA I POMOCY
To, czego się nauczyliśmy w minionych latach o relacjach między różnymi grupami w naszym mieście i okolicy, teraz musieliśmy szybko dostosować do zmienionej sytuacji. I mam wrażenie, że dobrze się nam to udaje. Miesiąc temu trudno byłoby sobie wyobrazić takie wielkie poruszenie serc, tak ogromne zaangażowanie różnych osób, środowisk, instytucji... Ale patrzę też na to zjawisko znacznie szerzej. Uważam, że ta pomoc i zaangażowanie to ogromny rezerwuar demokratycznej, obywatelskiej praktyki. I nawet jeśli pojawia się znużenie, zmęczenie, niekiedy nawet zniechęcenie i rozczarowanie - ta praktyka w nas zostanie. Czegoś się nauczyliśmy, coś się nam udało, coś zorganizowaliśmy. Już wiemy, że to potrafimy. To wielki kapitał na przyszłość. Ta praktyka daje nam też możliwość, abyśmy lepiej o sobie samych pomyśleli: że sobie poradziliśmy, że próbowaliśmy pomóc, że otworzyliśmy serca...
Trudno byłoby tutaj wymieniać wszystkie osoby, podejmowane działania, zrealizowane projekty, pojawiające się nowe formy aktywności itd. Często włączali się w nie ci, którzy nigdy wcześniej nie byli aktywni społecznie. A teraz poczuli, że jeśli mogą, to powinni się zaangażować. To także sukces tego obywatelskiego, oddolnego zrywu. I powinniśmy być wdzięczni wszystkim tym, którzy się swoim czasem, energią, pracą, pieniędzmi dzielą.
Jednocześnie jednak powtarzać sobie, że należy się powstrzymywać z ocenami innych. Tych, którzy nie robią tego, co my, nie angażują się tak mocno, nie wspierają itd. Różne bywają powody. Niekiedy ludzie mogą się podzielić wyłącznie uśmiechem czy też modlitwą o pokój. Niech więc każdy pomaga wedle swoich możliwości.
TRZEBA ROZUMIEĆ, ŻE TO NIE TAKIE PROSTE
Jesteśmy w sytuacji, gdy nie wiemy, czy fala uchodźcza wygaśnie, ile jeszcze osób przybędzie, w jakiej będą one kondycji. A jednocześnie już wiemy, że są i pozostaną wśród nas ci, którzy przyjechali wcześniej. Starają się jakoś urządzić w tej zupełnie nowej i dramatycznej dla nich sytuacji. Teraz więc przed nami kolejne zadanie: zrozumieć, co się dzieje w relacjach między ludźmi.
Od razu mogę stwierdzić, a w badaniach jest wiele na to dowodów, że najgorsze są izolacja i unikanie „tych innych”. Oznacza to, że migranci i uchodźcy stają się „niewidzialni” i dzieje się to tak długo, aż nie pojawi się jakiś problem, konflikt, sytuacja drażliwa. Dlatego kluczowym wyzwaniem jest - i będzie w najbliższym czasie - budowanie relacji z osobami, które do nas przybyły. I tak jesteśmy w relatywnie lepszej sytuacji, bo jest u nas spora mniejszość ukraińska oraz migranci, którzy przyjechali wcześniej - wszyscy oni mogą odgrywać rolę swego rodzaju „odźwiernych”, którzy wprowadzają uchodźców w nowe realia. I robią to z wielkim oddaniem, za co także należą się słowa podziękowania.
Aby jednak wchodzić w takie relacje, trzeba w sobie zbudować niezbędne kompetencje. Dlatego też potrzebna jest nam już, a w przyszłości też będzie, dobra edukacja międzykulturowa (zarówno w szkole, jak i dla dorosłych). Wiele się dzisiaj dzieje siłami społecznymi. Ale na entuzjazmie daleko nie zajedziemy. Potrzebne będą skoordynowane działania wspierane przez władze publiczne. Żałować tylko mogę, że gdy w minionych latach mówiliśmy w gronie badaczy migracji o tym wielokrotnie, władze rządowe kompletnie się tym nie interesowały. Dzisiaj musimy wszystkiego uczyć się w biegu.
BARDZO ZRÓŻNICOWANA GRUPA
Często w rozmowach potocznych używamy skrótowo słowa „Ukraińcy”, obejmując nim... No właśnie - kogo? Musimy sobie zdawać sprawę, że mamy do czynienia z bardzo różnorodną grupą (tak jak i my jesteśmy zróżnicowani). To oczywiście sprawia, że powinniśmy realizować elastyczne działania, z czym niekiedy mamy kłopot.
Tak więc, oczywiście poza mniejszością ukraińską, mamy tych, którzy tu już byli przed wojną i zdecydowali się pozostać na stałe. Większość jednak przed wojną stanowili ci, którzy przebywali tu tylko czasowo - przyjechali do pracy. Jednak teraz część z nich podjęła decyzję, że zostaje, ściągając swoje rodziny. Nie brakuje przy tym i takich sytuacji, gdy przyjeżdża rodzina, a mąż w tym czasie wyjeżdża, aby bronić ojczyzny.
Do tego należy dodać grupę osób, które już wcześniej planowały wyjechać z Ukrainy, ale było to niesprecyzowane czasowo albo odłożone na przyszłość. Wybuch wojny decyzję przyspieszył.
Wszystko to są grupy, które będą chciały u nas zostać na stałe. Dla nich kluczowa jest stabilizacja, co oznacza, że praca z nimi powinna skupiać się na działaniach integracyjnych, nauczaniu języka, zapewnieniu przyjaznej szkoły dla dzieci i pracy dla obydwu rodziców, z czasem umożliwieniu nabycia praw obywatelskich itd.
Zupełnie inaczej jest z tymi, którzy przyjechali, ale są zdecydowani wracać, gdy tylko pojawi się taka możliwość. Dla nich charakterystyczna będzie tymczasowość, która jednak może się utrzymywać bardzo długo (wiem, paradoks, ale często tak bywa w gronach uchodźców). Oni potrzebują pomocy od zaraz, ale też zrozumienia swoistej sytuacji „zawieszenia”, bycia „na chwilę”. To nie oznacza, że nie chcą iść do pracy albo dzieci wysyłać do szkoły. Skoro to nie będzie na zawsze, powinno przybierać odpowiednie formy. Czy np. warto na siłę wtłaczać dzieci z takich rodzin w struktury szkolne, dodając im do stresu wojennego jeszcze stres szkolny, a ten jest ogromny dla kogoś, kto pojawia się w zupełnie nowym miejscu, którego kompletnie nie rozumie.
Są też tacy, którzy „transferują”, czyli przebywają u nas tylko na chwilę. Szukają możliwości, aby ruszyć dalej, choć czasami jeszcze nie wiedzą, dokąd (czy to do większego miasta, czy to za granicę). Tym powinniśmy dać chwilowy odpoczynek i czas na zastanowienie oraz decyzję (bo chwila też może przerodzić się w stały pobyt).
Najwięcej chyba jest jednak takich, którzy są niezdecydowani i niezorientowani. Nie wiedzą, co z nimi będzie.
W dodatku wszystko to będzie się zmieniać. Coś, co miało być pobytem tylko na chwilę, przerodzi się w długie miesiące. A pobyt na stałe może się okazać chwilowy, bo zaistniałą sytuacja „wyrwie” kogoś z powrotem do kraju.
Dlaczego to wszystko ma tak duże znaczenie? Bo zarówno w działaniach instytucji, jak i w naszych zwyczajnych relacjach musimy uwzględniać to, z kim mamy do czynienia, w jakiej znajduje się on sytuacji nie tylko formalnej, ale też mentalnej - na co się nastawia, na co się decyduje (i czy w ogóle chce i potrafi się zdecydować?). Ważne więc, aby mieć świadomość, że uchodźcy bardzo różnie odnajdują się w nowej dla siebie sytuacji (albo niekiedy wcale się w niej nie odnajdują). Tak było też z naszą emigracją, a tutaj jest jeszcze trudniej, bo przecież uchodźcy nie wybierali swojego losu ani miejsca. To właśnie przymusowość wyjazdu oraz niepewność statusu i przyszłości stanowi zasadniczą różnicę między migrantami a uchodźcami.
Ale zróżnicowanie ma jeszcze jeden wymiar. Oto zwykliśmy postrzegać „uchodźców” jako swego rodzaju monolit, grupę jednorodną, podobną do siebie. Postrzegamy ich też głównie przez pryzmat swoich wyobrażeń o tym, jak powinien wyglądać i zachowywać się uchodźca. Zwykle uznajemy, że powinien być biedny, dziękować i nie zgłaszać oczekiwań. Tymczasem to grupa bardzo zróżnicowana pod każdym względem (może najmniej płci, bo są to głównie kobiety z dziećmi): pokoleniowo, regionalnie, majątkowo, ze względu na środowisko społeczne, z jakiego pochodzą (wieś, małe miasteczka, metropolie), pozycję zawodową, wykształcenie, ale też obycie ze światem, znajomość języków obcych, styl życia, aspiracje. Tak jak my jesteśmy różni, tak i uchodźcy są różni! Jeszcze dodajmy do tego, że inaczej wygląda sytuacja, gdy ktoś uciekał jeszcze zanim wybuchły w jego miejscowości bomby, a inaczej, gdy wydostał się z trudem z bombardowanego miasta.
SKUTKI DLA WZAJEMNYCH RELACJI
To zróżnicowanie grupy uchodźców (ale też migrantów) ma swoje istotne skutki społeczne. Już słyszę głosy, że coś nam uchodźcy odbierają. Albo że tylko oni dostają (a my lub nasze dzieci nie). Że „wszystko tylko dla nich”. Albo że to skandaliczne, że w sklepie wydają kilkaset złotych, a przecież „niby tacy biedni” (czyli powinni bazować tylko na tym, co im damy, ale to też źle, że chcieliby tylko dostawać...) itd.
Od razu w takich sytuacjach pytam, czy ten ktoś pomyślał o tym, co im odebrano. Że są wśród nich osoby, które drżą o tych, którzy tam zostali. I którzy otrzymują najgorsze wiadomości. Czy zdajemy sobie sprawę, że bardzo wielu z nich nie jest pewnymi, czy to, co było dla nich najcenniejsze, kiedykolwiek odzyskają? A nie brakuje takich, którzy już wiedzą, że nic nie odzyskają, bo utracili najważniejsze dla siebie osoby, rzeczy, miejsca.
Więc jeśli ktoś utyskuje i pisze, że „okej, możemy pomagać, no ale bez przesady”, to wtedy myślę sobie: napisz do Putina „bez przesady”! Bo tu wszystko jest przesadą: bomby, śmierć, wypędzenia, gwałty, uprowadzenia, rujnowanie dorobku ludzi i całego społeczeństwa. Gdy ktoś się oburza, że wydają tyle na zakupy albo „jeżdżą takimi furami”, to odpowiadam, że znam sytuację, gdy już tylko ta fura im została. Gdy ktoś denerwuje się, że „im dajemy”, a tymczasem nasza rodzima bieda też jest wielka..., to w takiej sytuacji mówię, że warto samego siebie zapytać, czy ktokolwiek z nas chciałby tę naszą biedę zamienić na taki los, czy ktokolwiek z nas chciałby to przeżyć...
Trzeba wyraźnie podkreślać: uchodźcy nie są winni! To bardzo ważne, bo wszyscy zdajemy sobie sprawę, że będzie trudniej i drożej. Wojna niesie negatywne skutki także dla naszego życia. Ale to dzieje się nie z ich woli i nie z ich powodu!
Warto przy tym zdawać sobie sprawę, że takie głosy mają za zadanie wprowadzać podziały, pogłębiać konflikty, napuszczać jednych na drugich. Pozostańmy uważni, abyśmy nie przekroczyli granicy niechęci. Bo przecież to nie tak, że potencjał niechęci do uchodźców wyparował - widzieliśmy to kilka miesięcy temu w sytuacji o nieporównywanej skali na granicy z Białorusią. I nie zniknął potencjał niechęci do Ukraińców. Zaraz w pierwszych dniach wojny pokazano mi wpis na jednym z bytowskich forów, gdzie młoda mama z dzieckiem na ręku napisała o swej niechęci do Ukraińców i okrasiła to zwierzęciem domowym uznawanym za obraźliwe w barwach Ukrainy. Czy pomyślała o tych kobietach, które rodzą dzieci w schronach? O umierających w szpitalach lub ginących na ulicach? O tych setkach tysięcy, które zostały pozbawione domu?
Wykażmy się więc wyrozumiałością i empatią. Czasami w takich sytuacjach... milczenie jest złotem.
KOMUNIKACJA NAJWAŻNIEJSZA
Wszystko to, co napisałem powyżej, wskazuje, iż najważniejsze jest poznanie się ludzi, a kluczem do tego dobra komunikacja. Oczywiście od razu przychodzi na myśli język, będący podstawowym narzędziem do zrozumienia, kto co mówi. Są u nas ludzie, którzy mówią po ukraińsku, a wielu z nas też szybko przypomina sobie dawne lekcje języka rosyjskiego. Nie brakuje migrantów mówiących lub rozumiejących po polsku, a wśród młodych uchodźców bardzo wiele osób dobrze posługuje się angielskim. Zatem jakoś radzimy sobie z językiem, co więcej, kursy polskiego przeżywają oblężenie (może ktoś zrobi kurs ukraińskiego dla Polaków, aby można się było w drugą stronę porozumieć?).
Ale język to tylko jeden wymiar komunikacji. Oto spotykają się w jednej przestrzeni ludzie, którzy w innych okolicznościach nigdy nie mieliby ze sobą kontaktu, a okoliczności te są w dodatku nadzwyczajne. Pojawia się więc pytanie: jako kto oni tu są? Jakie mają prawa? Jakie mieć powinni? Co im wolno, co wypada? Czego oczekujemy od nich, a czego oni od nas? Komunikacja w takich warunkach jest szalenie trudna. Wpływają na nią nie tylko przyzwyczajenia, oczekiwania, wyobrażenia, stereotypy, ale jeszcze dodatkowo trauma, stres, lęk... Potrzebujemy zatem „tłumaczy” - nie tylko z języka na język, ale i z kultury na kulturę. Każdej osobie, która podejmuje się roli takiego tłumacza (budowniczego mostów, inicjatora kontaktów itd.) należy się nasza wdzięczność. To rodzaj pracy niemal saperskiej, polegającej na rozbrajaniu potencjalnych konfliktów, które zwykle biorą się właśnie z deficytów komunikacji i zrozumienia (od nawyków codziennych aż po zachowania społeczne). Mówiąc inaczej: uchodźcy i migranci muszą się nas nauczyć i my powinniśmy ich lepiej poznać. To praca do wykonania, a narzędziami do niej są działania integracyjne: kulturalne, sportowe, edukacyjne, animacyjne, turystyczno-krajoznawcze... Ważnym narzędziem poznania i integracji bywa też wspólna praca zawodowa.
W tym kontekście wagi nabiera podział ról i zadań. Co należy do kwestii indywidualnych, prywatnych, społecznych i oddolnych działań, a co do zadań władzy publicznej? Idzie tu o zakresy zobowiązań: społecznicy mogą i powinni, ale państwo (agendy rządowe i samorządy) muszą. Znajdujemy się w krytycznym momencie, gdy ciągle trwa kryzysowa interwencja realizowana głównie siłami społecznymi, a już dramatycznie potrzeba nam rutyny działań opisanych procedurami i znajdujących odpowiednie - prawne i finansowe - wsparcie ze strony władzy publicznej. Oby stanęła ona na wysokości zadania...
Cezary Obracht-Prondzyński
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!