Reklama

Z Litwy przez Ukrainę na Pomorze. Historia Juchniewiczów z Tuchomia

01/02/2020 18:19

Coraz więcej osób zajmuje się badaniem pochodzenia swojej rodziny, próbując odpowiedzieć na pytanie: skąd jesteśmy? Janusz Juchniewicz z Tuchomia wiedział niewiele. Jego rodzice i dziadkowie przyjechali z Wołynia. Rodzinny przekaz głosił jednak, że pochodzą z Litwy...

- Z wykształcenia jestem historykiem i chociażby z zawodowej ciekawości chciałem zająć się badaniem losów swojej rodziny. Zawsze jednak coś stało na przeszkodzie - zaczyna swoją opowieść tuchomianin Janusz Juchniewicz. Od roku intensywnie zaczął zbierać materiały na temat swoich przodków. - Po śmierci dziadka rodzinne więzi się rozluźniły. Na początek postanowiłem je odnowić - mówi J. Juchniewicz. Skontaktował się z kuzynem, który mieszka na Mazurach. Tak zdobył akt zgonu pradziadka. Dalej się już potoczyło... Zaczął zaglądać na strony poświęcone genealogii. Korzystał z rad udzielanych na różnego rodzaju forach internetowych. - Spotykałem tam osoby, które tak jak ja szukały swoich korzeni choćby na Ukrainie. Dzieliły się swoją wiedzą, pomagały w tłumaczeniach. Często też doradzały, jak poruszać się po stronach internetowych zza wschodniej granicy, gdzie wiódł trop moich poszukiwań - mówi J. Juchniewicz, dodając: - Ucząc się w szkole języka rosyjskiego, nie przypuszczałem, że wykorzystam go w dorosłym życiu właśnie do badań dziejów mojej rodziny.

Pomocne okazały się też strony Polskiego Towarzystwa Genealogicznego, gdzie publikowane są metryki z Polski, także w jej granicach sprzed II wojny światowej, więc i zza wschodniej granicy. - Skorzystałem także z pomocy profesjonalnej firmy zajmującej się poszukiwaniem przodków - mówi J. Juchniewicz. Wiadomo było, że Juchniewicze przyjechali do Kramarzyn w 1949 r. - Moja mama Maria wspominała, że w tym czasie palono w piecach torfem, który i oni jeździli kopać. Kaszubi często w pracy mieli przerwę na kawę, której my nie znaliśmy. Z kolei dla Kaszubów pierogi to wówczas była nowość - opowiada J. Juchniewicz. Wcześniej mieszkali pod Malborkiem, gdzie jako repatrianci dostali gospodarstwo. W dokumencie repatriacyjnym można nie tylko przeczytać imiona i daty urodzenia osób, które trafiły do Polski, ale także co ze sobą zabrały. Były to: dwa konie, dwie sztuki bydła rogatego, świnię, owcę, kozę, pług, bronę. - Także i drobny sprzęt. Do dziś mam w domu chomąto dla konia i szczotkę do lnu - mówi J. Juchniewicz. Rodzinny ślad wiódł na Wołyń. Tu przeżyli wołyński pogrom. Rodziny pradziadka i dziadka schroniły się w Kiwercach. Znajdował się tam duży garnizon wojsk niemieckich i panował względny spokój. Jednak także ich dotknął tragiczny los. - Zginął brat mojego pradziadka, Józef, który nie chciał opuścić swojego domu. Mówił, że w szkole miał kolegów Ukraińców i oni go zapewniali, że jest bezpieczny. Niestety zginął, a ocalała jedynie jego żona, która z trójką dzieci ukrywała się w pobliżu domu na polu konopi - mówi J. Juchniewicz.

- Na Wołyniu zajmowali się głównie rolnictwem i gospodarką leśną. Mój dziadek i pradziadek byli gajowymi - opowiada J. Juchniewicz. W tym zawodzie pracowali także inni członkowie rodziny Juchniewiczów. W momencie wybuchu II wojny światowej zostali za to aresztowani przez NKWD i zesłani na Syberię. Ten los spotkał m.in. Cezarego Juchnniewicza. Po latach jego córka Danuta wspominała: - Z podróży najbardziej utkwił mi w pamięci płacz i lament matek. Chociaż w wagonach znajdowały się małe piecyki i tak było bardzo zimno, małe dzieci umierały.

W rodzinach różnie bywa. Zdarza się, że nie wszyscy są kryształowo czyści. - Tak było w przypadku mojego pradziadka Stanisława, który w 1936 r. krótko przed przejściem na emeryturę, został zwolniony z funkcji gajowego za nielegalną uprawę tytoniu. Jego żona pisała później do prezydenta Ignacego Mościckiego podanie, by jej mąż otrzymał jednak emeryturę. Prośbę odrzucono - mówi z lekkim uśmiechem J. Juchniewicz.

Na Wołyniu mieszkali od ok. 1830 r. - To mniej więcej w tym czasie sprowadził się tam Michał Juchniewicz wraz z żoną i 3-miesięczną córką Zuzanną. Niestety dziewczynka zmarła. Podobnie jak później jej siostra i brat. W 1843 r. przyszedł na świat Jan, który także był chorowity. W księdze chrztów zapisano, że ze względu na zły stan zdrowia ochrzczono go wodą zaraz po urodzeniu - opowiada o swoich przodkach J. Juchniewicz. M. Juchniewicz, sprowadzając się na Wołyń, podał, że wywodzi się ze szlachty, przedstawiając na dowód dokumenty z litewskiego powiatu rosińskiego. - To był pierwszy ślad, że rodzinny przekaz jest prawdziwy i rzeczywiście wywodzimy się z Litwy - mówi J. Juchniewicz, dodając: Dotarłem do wielu wywodów szlacheckich z powiatu rosińskiego, szukając swoich przodków. Na jednym z dokumentów z 1817 r. natrafiłem na informację, że Juchniewicze przeprowadzili się z powiatu wiłkomirskiego (też Litwa), gdzie mieszkali do 1795 r.

To był kolejny trop w jego poszukiwaniach. Zaczął wertować księgi z parafii w Szymańcach i Jawojszach, Pogirach. W ten sposób odnalazł metryki wielu osób ze swojej rodziny. W opisie wizytacji diecezji wileńskiej znalazł informację; „wieś Szymańce, okolica JMM panów Juchniewiczów, Waszkiewiczów, Szadziewiczów”. Na tym jednak trop się urywał. - W genealogii czasem jest tak, że trzeba mieć łut szczęścia. Tak było i w moim przypadku. Trafiłem na wywód szlachecki z 1795 r. Andrzeja Juchnowicza. Wymienione w nim osoby w księgach parafialnych noszą też nazwisko Juchniewicz. Dzięki temu mogłem w swoich badaniach ruszyć do przodu - tłumaczy J. Juchniewicz. W wywodzie wspomnianego Andrzeja podano informację, że ród wywodzi się od Moniwida, wojewody wileńskiego z czasów księcia Witolda. - Uszczegóławiając, to ród wywodzi się od jednego z synów Miniwida, Juchna. W dokumencie z 1795 r. najstarszym przodkiem jest Kazimierz Abramowicz. Przy nim umieszczono informację, że w 1610 r. był właścicielem Jawoysz. W spisie wojsk z 1528 r. wymieniany jest Narko z ziemi wiłkomirskiej. Czy to był mój przodek? Trudno jednoznacznie stwierdzić - mówi J. Juchniewicz. Największym sukcesem prac jest nie tylko odnalezienie dalekiego przodka. - W międzyczasie udało się dotrzeć do wielu osób z rodziny, która rozproszyła się po Polsce. Zebrałem sporo wspomnień, opowieści, a także fotografii - mówi J. Juchniewicz, na koniec dodając: - Chciałbym w przyszłości wydać szersze opracowanie zebranego przeze mnie materiału. Myślę tu o losach mojej rodziny ujętych na szerszym historycznym tle.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do