
Poszukiwanie informacji na temat osób i miejsca, w którym wykonano zdjęcie z kopania torfu, trwały niemal od początku roku. Już wydawało się, że tajemnicy nie uda się rozwiązać, gdy... - No przecież to moja teściowa - mówi Zyta Hapka z Ciemna.
O tej fotce na naszych łamach pisaliśmy już kilkukrotnie. Przedstawia scenę z kopania torfu. Ludwik Szereder, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Tuchomiu, otrzymał ja od rodziny Hapków z Ciemna. Ta jednak o zdjęciu nie potrafiła powiedzieć żadnych szczegółów. Pojawiły się przypuszczenia, że mogło zostać wykonane gdzieś pomiędzy Masłowiczkami, Kramarzynami a Trzebiatkową. Tak bowiem wynikało z przesłanej nam mapy Lidar, na której widoczne były miejsca wydobywania torfu. L. Szreder nie dał za wygraną. W końcu pokazał fotkę swojej znajomej, która po ślubie przeprowadziła się do Ciemna. - No przecież to moja teściowa - powiedziała Zyta Hapka, dodając: - Nawet widziała to zdjęcie w gazecie. Ucieszyła się, bo myślała, że to myśmy specjalnie zrobili jej niespodziankę.
Obie rodziny są ze sobą spokrewnione. Jednak ta, u której zdjęcie się znajduje, zupełnie nie skojarzyła go z krewnymi. Razem z L. Szrederem umówiliśmy się na wizytę w Ciemnie, licząc nie tylko na opowieść o zdjęciu z kopania torfu, ale także na inne historie. W drzwiach przywitała nas Z. Hapka i zaprosiła do środka. Za stołem siedziała jej teściowa, Daniela, która w tym roku kończy 90 lat. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, na początek zadaliśmy kilka pytań o rodzinę i miejsce zamieszkania, po czym podsunęliśmy jej stare zdjęcia. - Tak bez okularów to nie widzę - tłumaczyła D. Hapka. Przyglądała się fotografii sporego grona osób, którzy pozują przy autobusie. Wśród nich liczną grupę stanowią dzieci. Na odwrocie widnieje adnotacja „Lipiec 1939, Gliśno”. - Nie pamiętam, przy jakiej okazji mogło zostać zrobione. Ale to na pewno Gliśno Wielkie. W wiosce mieszkało dużo młodych, a tym samym i dzieci było sporo - mówiła D. Hapka, po czym dopowiedziała: - Chodziliśmy do miejscowej szkoły, gdzie nauczycielem był Józef Słomiński. Chyba każdy o nim słyszał.
J. Słomiński był jednym z najaktywniejszych działaczy społecznych przedwojennych Gochów. Inicjator m.in. budowy drogi z Gliśna Wielkiego do Borzyszków czy ośrodka zdrowia, który zbudowany w 1930 r. był pierwszym w ówczesnym województwie pomorskim wiejskim ośrodkiem. J. Słomiński pełnił funkcje wójta Borzyszków i Lipnicy. Został zamordowany w 1939 r. przez nazistów w Jarcewie koło Chojnic podczas prac polowych. - Mieszkał w szkole, której był kierownikiem. Dość dobrze się znaliśmy. Siostra mojej mamy pracowała u niego jako gospodyni. Jego samego jako nauczyciela bardzo dobrze wspominam - mówiła D. Hapka, a potem dodała: - Po nim, w czasie wojny, z całą rodziną przyszedł Niemiec.
Chwilę zastanawiała się nad jego nazwiskiem: - Wenckowski! - krzyknęła po chwili. - Miał samych synów. Za Hitlerem aż tak bardzo nie był. Ludziom także nie szkodził - dodała. W obawie przed Rosjanami musiał uciekać z Gliśna Wielkiego. - Jego żona była wówczas w ciąży. Opowiadano, że w drodze urodziła, a dziecko pochowała w lesie. Jak było w rzeczywistości, trudno powiedzieć - mówiła D. Hapka. Po wojnie niemiecka rodzina powróciła do wioski. - U mojej mamy w piwnicy zostawili kamienne garnki z żywnością i maszynę do szycia. Gdy Wenckowscy pojawili się ponownie, żona nauczyciela zapytała, czy mogłaby odzyskać swoje rzeczy. „Przecież to jest twoje” - odpowiedziała mama. Nie pamiętam, jak długo pozostali w Gliśnie Wielkim - mówiła D. Hapka, po czym wróciła wspomnieniami do czasów wojny. - Pod koniec, kiedy front się zbliżał, ojciec za wioską w zagajniku wykopał bunkier, w którym całą rodziną siedzieliśmy. Stamtąd obserwowaliśmy nacierające od strony Borzyszków wojsko. Widzieliśmy także nisko przelatujące nad nami samoloty. Rodzice nie kazali nam jednak wytykać głów. Obawiali się, że lotnicy nas zauważą i zrzucą bombę. Niektórzy z uciekających żołnierzy niemieckich przebiegali obok naszego schronienia. Siedzieliśmy jednak cicho. Nikt nas nie odkrył. Po czasie znów usłyszeliśmy głosy na zewnątrz. Okazało się, że to kobieta z dwójką dzieci. Znaliśmy ją, bo mieszkała w naszej wiosce. Ojciec zapytał ją, dokąd idzie. „Do lasu” - odpowiedziała. Przenocowaliśmy ją, a następnego dnia udała się w dalszą drogę - opowiedziała 90-latka, po czym kontynuowała: - Później przebywaliśmy w gospodarstwie na wybudowaniu. Dawniej mieszkali tam Gliszczyńscy. W ich piwnicy ukrywało się więcej osób. To tam zastali nas Rosjanie. Stamtąd uciekliśmy przed nimi do Borzyszków, a konkretniej do Pawłowskich. Tam przebywaliśmy kilka dni, po czym wróciliśmy do swojego gospodarstwa.
Choć najbardziej zniszczone było Ostrowite, to i Gliśnu Wielkiemu się oberwało. - Pierwsze zabudowania od strony Lipnicy zniszczone. Do gaszenia płonących budynków ruszył kowal Spiczak Brzeziński, na imię miał chyba Jan. Naprzeciwko szkoły było zejście do jeziora. Drecht na to wszyscy mówili. Korzystali z niego zwłaszcza strażacy, którzy stamtąd czerpali wodę do gaszenia. Tam zginął ten kowal. W sobie miał mnóstwo odłamków po bombie, która spadła niedaleko - ze smutkiem w głosie wspominała D. Hapka.
Oglądaliśmy kolejne zdjęcia. Znacznie późniejsze, już powojenne. Dotyczyły kopania torfu. - Od razu rozpoznałam to, które znalazło się w gazecie. Jestem na nim ze swoim ojcem Marcinem - mówiła D. Hapka, po czym opowiadała, jak wyglądało samo kopanie. - Najpierw zdejmowano wierzchnią warstwę. Następnie specjalną łopatą wydobywano torf. Układano go na platformie i odwożono do wyschnięcia - wyjaśniała D. Hapka. Zdjęcia wykonano podczas kopania dla GS-ów. - W wiosce pojawiła się osoba, która zachęcała do pracy. „Jedźcie, zarobicie sobie” - mówiła nam - opowiedziała 90-latka, dodając: - Nie pamiętam, kiedy je zrobiono. Dawniej nie przykładano takiej wagi do dat. Na pewno byłam już zamężna, a ślub wzięłam w 1959 r. Torf kopano nie tylko na zarobek, ale przede wszystkim dla siebie. Dobrze się palił. Nawet drugiego dnia się węgle żarzyły.
Przyglądamy się kolejnym zdjęciom. To typowe fotografie z rodzinnych uroczystości. Te akurat dotyczą wesel. Nasz wzrok przyciągnęły kapele. - Na tej fotografii widać Rudników. Najwięcej jednak grała kapela z Łąkiego, w której składzie był Eugeniusz Tandecki. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że zmarł. Z osób na zdjęciach też już wielu nie żyje - zawiesiła głos. Ożywiła się, kiedy w ręce wzięła kolejne zdjęcie. Widać na nim cztery młode dziewczyny, stojące nad jeziorem, a w zasadzie w jeziorze. - To moje koleżanki. Razem poszłyśmy na odpust do Brzeźna Szlacheckiego. Kiedy wracałyśmy, zatrzymałam się u nich w Łąkiem. Na fotografii są trzy siostry Rudnik i ja. Wykonał ją ich brat - powiedziała D. Hapka. Ale dlaczego w wodzie? - dopytywaliśmy. - No tak sobie wymyśliłyśmy - odpowiedziała z błyskiem w oku 90-latka. Kolejna migawka jest z Trzebiatkowej. To następna fotka, na której widnieje sporo młodych dziewcząt. - Wykonano ją na schodach przed miejscową szkołą. Odbywał się w niej kurs szycia, na który uczęszczałam. Dużo chętnych na niego było - mówiła D. Hapka, uważnie przyglądając się każdej z postaci. Zamilkła. Przed nią jeszcze sporo zdjęć. I tych z dawnych Gochów, i tych z gminy Tuchomie. Choć wydaje się, że przedstawiają jedynie zwyczaje obrazki z życia wsi czy rodziny, to jednak po latach wszystko jest interesujące. I osoby na nich, i zabudowa, okoliczności wykonania. Ale tę opowieść musimy odłożyć na później.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!