
To ich drugi dom. Ciasny, ale też ma kuchenkę, lodówkę, łóżko, a do tego... siedzenie i kierownicę. Z kierowcami ciężarówek z naszych stron rozmawiamy o ich pracy, również o tym, jak się zmieniło w czasie pandemii.
ŻYCIE JAK NA BIWAKU
Bartłomiej Truskolawski z Bytowa ciężarówką jeździ po całej Europie. Dwa tygodnie spędza w trasie, dwa odpoczywa w domu. - Życie w drodze trochę przypomina biwak. Musisz tam, gdzie jesteś, zadbać o jedzenie, myjesz się w różnych warunkach, korzystasz z tego, co masz do dyspozycji. Na szczęście w samochodzie mam lodówkę, kuchenkę, czajnik. Od poniedziałku do piątku robię jakieś lekkie jedzenie, np. kanapki, ok. godz. 17-18 przyrządzam obiadokolację, czyli coś na ciepło. Przeważnie tzw. danie jednogarnkowe. Wszystko, co się zabierze z domu, można tu podgrzać. W tygodniu nie ma czasu na wielkie gotowanie, kiedy mamy tylko 45 min wymaganej przerwy co 4,5 godziny - mówi B. Truskolawski. Jeśli ma możliwość i więcej czasu, próbuje kuchni regionu, w którym akurat stoi, poznając nowe smaki. - W weekend odpalę też nieraz grilla, którego wożę ze sobą. Do tej pory nie brałem wielu produktów, tylko kupowałem je w marketach m.in. we Francji czy Niemczech. Chociaż nieraz na ich parkingach zakazuje się postoju ciężarówek. Teraz w czasie pandemii staram się zabierać produkty na całe dwa tygodnie - mówi bytowiak. Przez epidemię zmieniły się też zasady korzystania z pryszniców. - Myję się na stacjach benzynowych, które mają płatne prysznice. Obecnie np. Niemcy otworzyli je za darmo dla kierowców, z kolei Francuzi pozamykali je zupełnie - zauważa kierowca. Śpi w swoim trucku. - Mam sypialnię z dwoma łóżkami, nie jestem więc uzależniony od żadnych hoteli. Kiedy robię się śpiący w ciągu dnia, też urządzam tu sobie drzemkę. Ciężarówka to mój drugi dom - tłumaczy.
PRZEZ EPIDEMIĘ JEST ŁATWIEJ
Do obowiązku kierowcy należy zabezpieczenie przewożonego towaru. - Podjeżdżam pod załadunek, otwieram plandekę, żeby wózkowy swobodnie mógł włożyć towar. Moim zadaniem jest dowieźć go do celu w tym samym stanie, w którym go otrzymałem. Zabezpieczam klamrami, pasami, narożnikami itd. Podczas rozładunku z kolei przygotowuję towar do ściągnięcia go. Samego rozładowania kierowca nie robi - mówi B. Truskolawski. Obecnie, gdy grozi koronawirus również firma, od której odbiera się towar, zajmuje się zabezpieczeniem przestrzeni ładunkowej. - Nieraz w ogóle nie wychodzimy z auta. Rozmowa i przekazanie dokumentów odbywa się tylko przez szybę, mamy rękawiczki, maski. Czasem, kiedy trzeba się zameldować w firmie, w każdej stosuje się wszelkie środki ostrożności. Można powiedzieć, że nasza praca teraz stała się poniekąd łatwiejsza. A kontakt z ludźmi mamy naprawdę niewielki. Nieraz widzę się tylko z jedną osobą w ciągu dwóch dni. Na parkingach też stoję daleko od innych, na stacji kieruję się prosto do toalety i szybko wychodzę, unikając kontaktu z innymi - mówi bytowiak. Na drogach ruch też wyraźnie zmalał. - Widać mniejsze natężenie. Od 1,5 miesiąca nie stałem w korkach, poruszam się płynniej, dalej zajadę się w krótszym czasie - zauważa kierowca.
Przemierzając tyle kilometrów, ciężarówkę nieraz dopadnie awaria. - Ale nie zdarza się to często. Firmie transportowej bardziej opłaca się zainwestować w dobre auto, niż płacić za naprawy. Sprowadzenie serwisu za granicą to nie tylko pieniądze, ale i czas. Ciężarówka, którą jeżdżę 1,5 roku, gdy mi ją przydzielono, miała zaledwie 2 miesiące. Po ok. 3-4 latach auta idą na sprzedaż, bo po tym czasie zaczynają się usterki. Ostatnio jedynie skrzynia biegów odmówiła mi posłuszeństwa. Ale przez kontakt telefoniczny z serwisem potrafiłem sam sobie z tym poradzić. Kiedy jeździ się jednym autem, to poznaje się go w każdym szczególe i drobne usterki nie stanowią problemu - tłumaczy B. Truskolawski.
CIESZĘ SIĘ DWA RAZY
W weekend zwiedza region, w którym ma akurat postój. - Wożę ze sobą rower, na którym jeżdżę po okolicy, żeby np. obejrzeć zabytki, popróbować regionalnej kuchni czy po prostu pojechać na zakupy. Każdy ma inny sposób na spędzenie wolnego czasu. Niektórzy ćwiczą, biorą ze sobą hantle, sztangę, spacerują, inni z kolei siedzą przy piwie, niektórzy oglądają polską telewizję - mówi bytowiak, który w czasie postoju czyta też książki i ogląda filmy na laptopie. - Najtrudniejsze są późne wieczory. Nie masz przy sobie tej drugiej osoby. Najbardziej tęskni się też, kiedy wyjazd przypada na długi weekend czy święto. W trakcie jazdy często do siebie dzwonimy, potrafimy rozmawiać godzinami, wtedy też czas szybciej leci - mówi kierowca. Swoją pracę lubi za to, że nikt nad nim nie stoi. - Mam określone cele, które nakreśla zleceniodawca, ale poza tym jestem panem dla siebie, nikt mnie nie popędza, nie mówi, co mam robić. Bycie kierowcą to też okazja do poznania odmiennych kultur, historii, ludzi - mówi B. Truskolawski, który w Bytowie szkoli też przyszłych kierowców, prowadząc naukę jazdy. - Ale prywatnie, poza pracą, wolę postawić na ruch, pochodzić, pospacerować z rodziną, psem. Kiedy jednak za długo siedzę w domu, nosi mnie, żeby już wracać w trasę. To też moje hobby. Cieszę się więc podwójnie - kiedy wracam do domu, do rodziny, a potem cieszę się drugi raz, kiedy wyjeżdżam. Chyba się od tego uzależniłem - dodaje z uśmiechem bytowiak.
PRYSZNIC ZA OBIAD
Tomasz Czaja z Borzytuchomia jeździ w transporcie krajowym. W systemie 5 dni w trasie, weekend w domu. Noce również spędza w swojej ciężarówce. Również w niej ze względu na epidemię się myje. - Firmy, do których dostarczam towar, mają pokoje dla kierowców, prysznic. Praktycznie na każdym parkingu są też dobrze wyposażone toalety z przeważnie darmowymi prysznicami. Można z nich korzystać także na stacjach benzynowych. Są też restauracje, które za zjedzenie u nich obiadu, pozwalają za darmo się wykąpać. Sytuacja wygląda nieco inaczej, od kiedy pojawił się koronawirus. Restauracje są nieczynne. Niektóre stacje benzynowe pozamykały sanitariaty - mówi T. Czaja.
Do niedawna raz dziennie stawał w restauracji na obiad. - Obecnie jednak zabieram jedzenie z domu. Żona pakuje mi obiady w słoikach, które odgrzewam - mówi borzytuchomianin.
Również w kraju stosuje się szczególne środki ostrożności też przy załadunkach i rozładunkach. - W czasie epidemii, żeby było bezpieczniej, kiedy magazynowy załaduje towar, odjeżdżam na parking i wtedy tam mam możliwość zabezpieczenia go. To ja decyduję o tym, jak ładunek zostanie rozmieszczony. Żadna z osi nie może być przeciążona. Za przeładowany samochód grożą kary w wysokości nawet 35 tys. zł - tłumaczy mężczyzna. Pozostają jednak dokumenty do podpisania. - Wtedy też mamy na sobie maseczki, rękawiczki. Pracodawca zresztą wyposażył nas w ubrania ochronne, bo nieraz jeździmy do firm z chemikaliami, mam więc kombinezon, odpowiednie buty. Papiery do podpisania przekazujemy sobie bezpiecznie przez szybę lub nawet wsuwając je pod drzwi biur - mówi.
Na drodze T. Czaja nieraz poradzić sobie musi z awarią samochodu. - Kiedyś zdarzały się zdecydowanie częściej. Dostawało się skrzynkę z narzędziami i trzeba było sobie radzić. Dzięki temu nauczyłem się podstawowych rzeczy, jeśli chodzi o usterki. Najczęstsze to dziura w oponie. Jednak pierwsza myśl, która się wtedy pojawia, to ta, żeby nie opóźniło to dostawy towaru, co wiąże się z karą finansową. Kiedyś na autostradzie między Opolem a Wrocławiem temperatura silnika zaczęła wzrastać. Okazało się, że wysiadła pompa wody. Szybko musiałem zjechać, z auta wyciekał płyn. Na parkingu otworzyłem kabinę. Z firmy, która sprzedawała części zamienne z dowozem, dostarczono mi potrzebnych części i zestaw kluczy. Naprawiłem usterkę w ciągu 4 godzin i pojechałem dalej. Później za to dostałem od szefa premię i za darmo klucze. Tak jak mówiłem, auta są jednak coraz nowsze, nie psują się tak często. Właściciele firm transportowych, kupując ciężarówki, wykupują też pakiet serwisowy - mówi mieszkaniec Borzytuchomia.
NIE ZAWSZE BEZPIECZNIE
Borzytuchomianin nieraz był świadkiem niebezpiecznych, a nawet tragicznych wypadków na drodze. - Widziałem, kiedy auto wbiło się w naczepę ciężarówki kolegi. Kierowca osobówki zginął. Kiedy jechałem raz z żoną, pewien pan rzucił się pod trucka, popełniając samobójstwo. Widzieliśmy z Jagodą, kiedy zapinano na nim czarny worek... - wspomina J. Czaja. Sam był uczestnikiem kolizji. - Wracaliśmy w trzy ciężarówki. W Opolu zagadałem się przez CB radio z kolegą na temat odbywającego się tam pokazu ciężarówek, na rondzie nie spojrzałem w lusterko i przygniotłem po lewej stronie auto osobowe. Odjechałem kawałek dalej, żeby w bezpiecznym miejscu zostawić pojazd poza rondem. Kierowca osobówki zdążył już zadzwonić na policję, bo myślał, że uciekam. Kiedy podbiegłem do niego, okazało się, że po zgniecionej stronie auta w foteliku siedziało dziecko. Spanikowałem. Okazało się jednak, że nikomu nic się nie stało. Osobówka trafiła z kolei do kasacji - opowiada T. Czaja.
Przypomina przy okazji, że kierowcy dużych samochodów mają ograniczoną widoczność. - Kiedy podjeżdżam do przejścia dla pierwszych, a ktoś na nie wchodzi, ja niekoniecznie go widzę. Dużo ludzi tego nie wie. Byłem świadkiem, kiedy kolega, ruszając, potrącił kobietę na pasach, bo po prostu jej nie widział. Mamy tzw. martwy punkt na wysokości prawego słupka. Dużo manewrujemy też w siedzibach firm, do których jeździmy z towarem. Na placu kręci się sporo osób, nie wiedzą, że możemy ich nie widzieć. Podoba mi się to, że w Niemczech podczas kursu na prawo jazdy na osobówkę kursant na parę godzin musi wsiąść do ciężarówki i przejechać się nią po placu, żeby zobaczyć, co widzi, a czego nie kierowca tira - mówi borzytuchomianin. - Uważam, że zawodowi kierowcy są nawet bardziej niż inni zobowiązani do dbania o bezpieczeństwo na drogach. Staram się przewidywać zachowanie samochodu, który się do mnie przybliża. Kiedy widzę auto w lusterku, potrafię powiedzieć, co zaraz zrobi. To lata doświadczeń - mówi T. Czaja.
Wspomina też o niebezpiecznych sytuacjach nie tylko na drodze. - Podczas postoju znajomemu z firmy obcięło palec. Wysiadał z ciężarówki, wiatr porządnie zawiał, zamykając drzwi, które przytrzasnęły mu palce, odcinając kawałek jednego. Kolega w szoku podniósł go i wyrzucił za płot. Pobiegliśmy ze znajomym po ten palec, zadzwoniliśmy na pogotowie i udało się przyszyć - opowiada T. Czaja.
Innym niebezpieczeństwem, z którym spotykają się kierowcy wiozący towar, są napady. - Przewożąc m.in. elektronikę, alkohol, tytoń, musimy zachować szczególną ostrożność. Kolegę, który wiózł telewizory, napadnięto, przyklejono taśmą do drzewa i zabrano ładunek. Na szczęście nic mu więcej nie zrobiono. Przy tzw. towarach strategicznych uruchamiam specjalną aplikację, w której GPS lokalizuje moje położenie. Kiedy wiozłem alkohol, długo jechał za mną czarny pikap, który z łatwością mógł mnie wyprzedzić, jednak wciąż się mnie trzymał. Zgodnie z prawem musiałem się zatrzymać po 4,5 godzinach jazdy. Bałem się, że mogę zostać wtedy na padnięty. Auto jednak w końcu gdzieś zjechało. Ale czekając na postoju do rana w centrum Zielonej Góry, na jakimś zwykłym parkingu, z 24 tys. l whisky na pace, całą noc czuwałem - wspomina T. Czaja.
Opowiada też o zabieraniu innych kierowców na tzw. stopa. - Niektórzy z nich zmuszeni są zostawić gdzieś ciężarówkę i wtedy wracają do domu podwiezieni przez innych kierowców. Jest taki zwyczaj, że jeśli stoją przy drodze, w ręku mają licencję transportową lub tarczę tachografu. Wtedy wiesz, że to „swój” i zatrzymujesz się. Ale czasy się zmieniły i kierowców udają nieraz np. Woodstokowcy, którzy chcą zostać podwiezieni. Teraz przez koronawirusa również nie możemy się zatrzymywać. Straciliśmy na kontaktach. A zdarzały się różne zabawne sytuacje. Np. podczas spotkań na parkingach. Jednego dnia rozmawiasz z kimś w Gdańsku, a niedługo później nagle spotykasz go też w Zakopanem. Raz poznałem kogoś na załadunku w Zgierzu. Okazało się, że zna moją rodzinę w Kołczygłowach - śmieje się T. Czaja. Na drodze podczas pandemii nie obserwuje w Polsce mniejszego ruchu.
PLUSY I MINUSY
Swoją pracę lubi za poczucie swobody. - Zawsze wolałem pracować w branży, gdzie czuje się wolność. Lubię jeździć, od małego interesowałem się mechaniką, dużym sprzętem - mówi T. Czaja. Wymienia też minusy. - To rozłąka z rodziną. Za każdym razem obiecuję żonie, że zmienię pracę - śmieje się, dodając: - Cierpi na tym też moje zdrowie. Praca siedząca źle wpływa na kondycję fizyczną, kręgosłup. W wieku 32 lat miałem operowane żylaki. Ponadto to odpowiedzialna praca. Co rano modlę się, żebym nikomu na drodze nie zrobił krzywdy. Trudno byłoby żyć z tą świadomością - dodaje T. Czaja.
GAZOWY INCYDENT NA PARKINGU
Dariusz Brzeski z Bytowa zawodowo jeździ od 16 lat. Zajmuje się głównie transportem międzynarodowym. Najczęściej wyjeżdża do Niemiec, Francji, Belgii, Holandii, choć zdarzają mu się też kursy po naszym kraju. W trasie spędza od 8 do 11 dni. W domu przebywa kilka, w zależności, kiedy wróci. - Jeśli zjeżdżam w środę, to dopiero w poniedziałek wyjeżdżam. Więc jest tych parę dni, aby pobyć z narzeczoną. Bo wiadomo, że tęsknimy oboje. Mam w niej ogromne wsparcie, bo pracuje w tej samej branży. Jest spedytorem - mówi D. Brzeski. Jak zapewnia, nowe typy tirów są dostosowane do tego, aby spokojnie w nich spać. Mają łóżka. - Kilka lat temu miałem nieprzyjemną sytuację. Podczas jednego z nocnych postojów na parkingu ułożyłem się do spania. W pewnym momencie ktoś wrzucił mi do kabiny pojemnik z gazem. Dobrze, że miałem lekki sen i coś usłyszałem. Udało mi się zlokalizować i wyrzucić przedmiot. Jednak czułem się, jak po głupim jasiu. Gryzło mnie w gardle. Wyjrzałem przez szybę. Zauważyłem osobnika, który to zrobił. Szybko uciekł. Dobrze, że pojazd był zamknięty i nie mógłby się nikt postronny do niego dostać. Szyberdach był uchylony, więc miał gdzie ten gaz się ulotnić. 2-3 godziny dochodziłem do siebie. Warto zainwestować i postój robić na parkingach strzeżonych. Tam jest bezpieczniej - opowiada bytowiak. O higienę dba w parkingowych łazienkach. - Aktualnie, ze względu na pandemię stoją tam dodatkowe środki do dezynfekcji, abyśmy mogli dbać o swoje bezpieczeństwo i innych. Niekiedy można się było umyć w firmie, do której przewoziło się towar, o ile taką dysponowali - wyjaśnia kierowca.
DO POLSKI WIEZIE JEDZENIE
Podczas długich podróży nie musi się martwić o pojazd, którym jedzie. - Mamy pod tym względem dobrze. Co 4 lata ciężarówki są wymieniane na nowe. Gdy coś się stanie podczas podróży, wzywamy po prostu serwis. Fachowcy profesjonalnie zajmują się usterką. Także pod tym względem mam komfort psychiczny - tłumaczy D. Brzeski.
Jeden z ciekawszych załadunków trafił się bytowiakowi w Niderlandach. - Z ciekawości sprawdziłem, co będę miał do Polski przewieźć. Patrzę, a tam... Pismo Święte. Drukowane w Holandii w naszym ojczystym języku. Był to czas komunii świętych. Ale i tak mnie to zaskoczyło - wspomina kierowca. Niekiedy ma chwilę, by nieco zobaczyć okolicę, przez którą podróżuje. - Najbardziej utkwiła mi w pamięci wizyta w Muzeum Techniki i Samochodów w Sinsheim. Niesamowite przeżycie, tym bardziej że pasjonuję się motoryzacją. Zgromadzone pojazdy, w tym samoloty, robią wrażenie - mówi D. Brzeski, dodając: - Oprócz tego w wolnej chwili interesuję się militariami. Mimo że spędzam większość czasu za kółkiem, to gdy wracam do domu, chwilę odpoczywam i znów dla przyjemności wsiadam do samochodu. Lubię też podróżować. Kilkukrotnie byłem w czarnobylskiej zonie z grupą, dzięki której mogłem nie tylko zwiedzić elektrownie, ale i poznać ludzi, którzy zostali tam po wybuchu, czyli tzw. Samosiołów.
Z Bytowa transportuje różny towar do innych krajów. Jak zauważa, rynek zmienił się w dobie pandemii. - Nie wracam na pusto. Przeważnie biorę coś, co wiozę do Polski. Ostatnio to wyłącznie produkty spożywcze. Bardzo rzadko towary użyteczne. Ruch też nieco się zmienił, mniej na trasie widzi się samochodów osobowych. Jeśli chodzi o ciężarówki, to nic nie uległo zmianie. Natomiast do minimum ogranicza się kontakt przy załadunku i rozładunku. Do specjalnej kasetki wkłada się papiery. Pracownicy sami ściągają czy wkładają towar. Ja czekam w kabinie - wyjaśnia D. Brzeski.
Mimo niektórych niedogodności bytowiak ceni sobie swój fach. - Na pewno nie jest to monotonna praca i daje satysfakcję. Jedynym minusem jest tęsknota za narzeczoną - tłumaczy D. Brzeski.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!