
Kobieta za kierownicą tira przemierzająca Europę to w naszych stronach dość rzadki widok. Jedną z nich jest Małgorzata Wenta z Tuchomka.
Już jako dziecko zamiast bawić się lalkami wolała samochody i roboty brata. Lubiła zaglądać do warsztatu taty, mechanika maszyn rolniczych. - Podawałam klucze i inne narzędzia. Dzięki temu dowiedziałam się, gdzie w samochodach znajdują się wahacze, jak zmienić koło w pojeździe. Uwielbiałam też jeździć autem. Nie mogłam się doczekać, aż zrobię prawo jazdy. Kurs zaczęłam jeszcze przed ukończeniem osiemnastki - opowiada Małgorzata Wenta.
W POSZUKIWANIU ŻYCIOWEJ DROGI
Z racji zainteresowania przez dłuższy czas marzyła o technikum pojazdów mechanicznych. - Cały czas słyszałam, że to nie dla mnie. Dziewczyna na taki kierunek? Mam wrażenie, że jeszcze kilka lat temu dość stereotypowo podchodzono do kobiety jako mechanika. Po kolejnych nieco krytycznych komentarzach postanowiłam odpuścić i znaleźć dla siebie inną drogę. Interesuję się też fotografią i podróżami. W gimnazjum mieliśmy spotkania z psychologiem, który pomagał nakierować nas na odpowiednią ścieżkę. U mnie padło na technikum obsługi turystycznej. Złożyłam podanie do bytowskiego ekonoma. Dostałam się. Jednak po dwóch miesiącach stwierdziłam, że to nie dla mnie. Przeniosłam się na profil informatyczny, bo to też leży w obszarze moich zainteresowań - wyjaśnia M. Wenta.
Po maturze nie mogła znaleźć sobie miejsca. W końcu przyjaciółka namówiła ją na wyjazd do Anglii. - To była dość szybka decyzja. Czułam, że to bezpieczna perspektywa. Po dwóch tygodniach rzuciłam pracę na miejscu i wyjechałam - opowiada 24-latka. W brytyjskim Taunton zajmowała się sortowaniem ziemniaków. W wolnych chwilach, których było niewiele ze względu na nocne zmiany, starała się zwiedzać. Widziała m.in. Bristol i Kornwalię. - Wyjechałam w październiku. Do domu wróciłam dopiero na święta. I te powroty były zawsze najlepsze. Zdałam sobie wtedy sprawę, że w Tuchomku jest moje miejsce na ziemi. Mogę wyjeżdżać do pracy czy podróżować, ale to tu najchętniej bywam - mówi M. Wenta.
Po niespełna roku na stałe wróciła do Polski. - Niemal od razu wyjechałam na zasłużone wakacje do Bułgarii. Przepiękny kraj. Później zaczęłam szukać pracy w okolicy. Niestety, miałam dość poważny wypadek samochodowy. Zostałam uziemiona w domu na pół roku ze względu na stan zdrowia - wspomina mieszkanka Tuchomka. Po rekonwalescencji zatrudniła się w jednej z bytowskich drogerii. - Pracowałam 4 miesiące, zanim zdałam sobie sprawę, że się tam męczę. Znów poszukiwałam czegoś innego - tłumaczy 24-latka.
HISZPANIA NIE TYLKO Z SIEDZENIA PASAŻERA
Przełomowy okazał się ubiegły rok. - Jakoś w styczniu widziałam się z moim chrzestnym, który pracuje jako kierowca tira. Sporo rozmawialiśmy. Z racji tego, że póki co nie pracowałam, złożył mi propozycję. Chciał, abym wybrała się z nim w trasę jako pasażer do Hiszpanii. Oczywiście się zgodziłam. Podczas wyprawy mieliśmy czas, aby nieco zwiedzić ten kraj. To było dla mnie niesamowite doświadczenie nie tylko ze względu na samą podróż. Zakochałam się też w zawodzie kierowcy. To połączenie moich dwóch pasji: podróży i motoryzacji - tłumaczy M. Wenta. W maju zapisała się na kurs prawa jazdy kategorii C. - Początkowo czułam stres. Miałam obawy, czy sobie poradzę. Pierwsze dwie godziny były najgorsze. Pojawiły się pytania, czy na pewno się do tego nadaję. Ale później było już tylko lepiej. Mój instruktor miał bardzo fajne podejście. Ani razu nie dał mi odczuć, że jako kobiecie gorzej mi idzie. Wręcz przeciwnie. Jego pochwały dawały mi kopa - wspomina 24-latka. W lipcu 2019 r. zdała teorię i praktykę na C za pierwszym razem. We wrześniu wystarczyło jedno podejście, by uzyskała uprawnienia na kategorię C+E. Mogła w końcu przesiąść się do większego auta.
PECHOWY PIERWSZY RAZ
By nabrać wprawy, przez 4 miesiące jeździła z wujkiem w podwójnej obsadzie po Europie. Głównie Hiszpanii, Francji, Belgii, Holandii i Niemczech. Potem przyszedł czas na samodzielny wyjazd. Znalazła zatrudnienie w firmie zajmującej się produkcją galanterii ogrodowej w Lipuszu. - Pierwszy raz był wyzwaniem. W dodatku od razu do Hiszpanii. Dla otuchy zabrałam ze sobą tatę jako pasażera. W trasie byliśmy 1,5 tygodnia. Po powrocie powiedział, że wykonuję kawał dobrej roboty. To mnie podbudowało i utwierdziło w tym, że obrałam dobrą drogę. Nie traktuję jeżdżenia stricte jako zawód, ale przede wszystkim jako pasję i możliwość zwiedzenia kawałka świata - mówi M. Wenta.
Pierwszy samotny wyjazd odbyła do francuskiego Bordeaux. - Przyjazd i rozładunek nie stanowiły problemu. Podczas wszystkich tras udało mi się zjeździć ten kraj naprawdę wzdłuż i wszerz. Jednak miałam problem z powrotem. Aby się opłacało, większość firm, w tym ta, w której pracowałam, szuka załadunku do przewiezienia w trasie powrotnej. Czekałam dwa dni. W końcu zabrałam wełnę mineralną pod granicę z Belgią. Dostałam przepiękną trasę, choć dużo tuneli i wiaduktów, których nie lubię. Nie obyło się bez niespodzianek. Pierwszy samotny wyjazd i co? Oczywiście złapałam gumę. W pewnym momencie coś strzeliło. Wiedziałam, że nie jest dobrze. Zatrzymałam się na poboczu. Padał deszcz. O godz. 7.00 zadzwoniłam do firmy, aby wezwać kogoś do zmiany koła. Po chwili otrzymałam telefon zwrotny, że w to miejsce nie przyjedzie, bo nie było objęte umową. Załamałam się. Kazali mi dzwonić na 112. Ja po angielsku, dyspozytor po francusku. Chciał wzywać do mnie strażaków, ja przekazywałam, że potrzebuję kogoś do zmiany koła. Nie mogliśmy się dogadać. W końcu po 20 min. dali tłumacza. I już normalnie po polsku się dogadałam. 1,5 godz. później mogłam ruszyć dalej. Jednak spóźniłam się na rozładunek. Musiałam zostać do rana. Gdy wróciłam do domu, ze względu na tego pecha miałam chwilę zwątpienia. Ostatecznie potraktowałam to jako moją inicjację. Nie mogłam się poddać. W końcu gdzie znalazłabym pracę dającą mi tyle satysfakcji? - opowiada M. Wenta.
CYSTERNA TEŻ JEJ NIE STRASZNA
Niestety, firmę, w której pracowała, zamknięto. Znów zmuszona została do szukania zatrudnienia. Rozwoziła CV po okolicznych przedsiębiorstwach z rozwiniętą spedycją, m.in. do Druteksu. - Pewnego dnia, gdy jechałam zawieźć papiery do Bytowa, zadzwonił kuzyn, że ma dla mnie fuchę. Wyjazd na 3 tyg. Głównie Niemcy, Holandia i Dania, ale na cysternie. Obawiałam się, bo jednak takim pojazdem jedzie się trudniej, bo ładunek jest w płynie i łatwiej się przesuwa. Musiałam szybko zdecydować. Wyjazd był tego samego dnia. Zgodziłam się. Pakowałam ciuchy jeszcze mokre z prania - opowiada 24-latka.
Jeden dzień spędziła z innym kierowcą, który przekazał najważniejsze informacje techniczne. - Z cysterną jest łatwiej, jeśli chodzi o załadunek i rozładunek, niż w przypadku tira. Wystarczy podjechać, otworzyć zawory, spuścić powietrze i ładunek sam schodzi. W naczepach trzeba skakać po samochodzie, odpinać. Więcej zachodu - tłumaczy mieszkanka Tuchomka. Przewoziła głównie koncentraty, soki, smoothie oraz płynną glicerynę. Nie pokonywała dużych odległości. 300-400 km dziennie. Wróciła do domu dopiero po 5 tygodniach. - Okazało się, że mój zmiennik z Ukrainy nie dojechał. Dokończyłam więc trasę. Trzeci tydzień okazał się najgorszy. Spóźniłam się na załadunek. Pomyliłam adresy. Ale kolejne były już okej. Strasznie brakowało już domu i odliczałam dni do powrotu. Doceniłam jednak jazdę na cysternach. W ich przypadku bardzo dba się o sanitariaty. Są w każdej firmie i kierowca może skorzystać z prysznica w normalnych warunkach. To luksus, bo w przypadku tirów zdarza się, że trzeba po prostu myć się w misce - mówi M. Wenta.
ROZKRĘCALI CHŁODNIĘ, OTWIERALI PAKĘ
Póki co mieszkanka Tuchomka czeka na kolejne zlecenie. Niektóre torby, m.in. z gazówką turystyczną, czekają w pogotowiu. - Przygotowanie do wyjazdu zajmuje chwilę. Wiadomo, że trzeba spakować ubrania, kilka par butów, butle z wodą, jedzenie, naczynia, a nawet solniczkę. Wychodzi mi jakieś 6-7 toreb. Śmieję się, że w trasę zabieram niemal cały swój dobytek - mówi. Podczas podróży po Europie jako kobieta spotyka się z przychylnymi reakcjami innych kierowców. - Tylko raz ktoś mi powiedział, że skoro jestem kobietą, to powinnam siedzieć przy garnkach, a nie jeździć. Poza tym wszyscy reagują naprawdę fajnie. Panowie jeżdżący na tirach, widząc np. na parkingach kobietę za kierownicą, często zagadują. Dopytują. Ale też dzielą się swoim doświadczeniem. Wydaje mi się, że prowadzenie tira czy ciężarówki nie jest już postrzegane jako typowo męskie zajęcie. Podobnie z autobusami. Z czasem prowadzić je zaczęło coraz więcej pań. Jeżdżąc po Europie może nie spotykam ich wiele, a jeśli już to jako podwójna obsada razem z mężem, jednak coraz mniej dziwi innych ten widok - wyjaśnia M. Wenta.
Jak twierdzi, w trasie ma sporo wolnego czasu. - Mogę jechać 9 godz. z przerwą i minimum 9 godz. muszę odpoczywać. Dość sporo czytam. Ale też staram się znaleźć parking na tyle blisko, aby wyjść i zwiedzić co nieco. Mam w planach kupno roweru. Będę zabierać go ze sobą i więcej dzięki niemu zobaczę - mówi 24-latka. W ciągu roku nabierania doświadczenia w zawodzie udało jej się zwiedzić m.in. Sevillę, Barcelonę, Bawarię z Jeziorem Bodeńskim, Paryż czy Rotterdam. Ale nie zabrakło też niebezpiecznych sytuacji. - Jeżdżąc jeszcze z wujkiem, podczas postoju i snu o godz. 5 obudził nas hałas. Przez okno zobaczyliśmy, że z tira obok uchodźcy rozkręcają naczepę chłodniczą. Zapukaliśmy w okno, ale nie wychodziliśmy. Ich było trzech, a nas tylko dwoje. Baliśmy się. Po 20 min. oni zapukali do nas i pokazali, że skręcili to z powrotem i wszystko jest ok. Natomiast już w samotnej podróży podczas nocnego postoju w Belgii ktoś otworzył mi naczepę. Zorientowałam się dopiero podczas obchodu samochodu z latarką. Na szczęście nic nie zginęło. Nie widziałam, kto to zrobił. Ale inni kierowcy mówią, że nawet swoi potrafią otworzyć, by po prostu sprawdzić, co kto przewozi - opowiada M. Wenta, dodając: - Pewnego razu w Belgii nawigacja źle mnie poprowadziła. Wjechałam do miasteczka, gdzie jest dozwolony ruch pojazdów do 3,5 t. Ja oczywiście miałam więcej. Szybko dojechałam do ronda, na którym chciałam zawrócić. Niestety, okazało się bardzo wąskie. W końcu cofając i jadąc do przodu udało mi się wymanewrować, niczego nie uszkodzić i wrócić na trasę. Teraz przed kolejnym etapem podróży analizuję i sprawdzam tradycyjną mapę z nawigacją i mapą Google. Czuję się wtedy spokojniejsza.
W ciągu dwóch lat chce uzupełnić cały blankiet prawa jazdy. 24-latce brakuje jeszcze uprawnień na motor i autobus. - Marzy mi się Skandynawia i jazda wielkogabarytowymi zestawami, czyli ciągnikiem z naczepą i przyczepą. Chciałabym wozić też wiatraki. Jestem zdania, że jeśli inni mogą to robić, to i my potrafimy. Wystarczy po prostu chcieć. Nie wspomnę o USA. Tam podróżować tirem jest ponoć cudownie. To bardzo odległe plany, ale kto wie. Póki co korzystam z możliwości, jaką daje mi jazda. Nie mam żadnych zobowiązań, więc chcę zwiedzić jak najwięcej. Tym bardziej że w trasie nie czuję jakbym pracowała. Siedzenie za kierownicą sprawia mi przyjemność. Cieszę się też, gdy wracam do domu. Rodzice są dumni i gdy tylko mogą, to się chwalą. Tak samo znajomi. Gdy dołącza do naszej grupy nowa osoba, od razu opowiadają, że jestem kierowcą ciężarówki - mówi M. Wenta.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!