Reklama

Najstarszy zakład szewski w Bytowie. Z wizytą u Marka Gawina

21/03/2022 17:20

Z końcem lutego przestał działać zakład szewski przy ul. Domańskiego w Bytowie. Pozostały dwa - przy ulicach Wojska Polskiego i Bauera. Dziś trudno sobie wyobrazić, że dawniej w mieście było ich aż 11. Zaglądamy do najstarszego, prowadzonego przez Marka Gawina.

Zakład przejął po swoim ojcu Zenonie, który pochodził z Jamna. - W Bytowie się wyuczył i tu zaczął pracować. Najpierw przez kilka lat w Bytowiance, a następnie od 1952 r. na własny rachunek - zaczyna opowieść Marek Gawin. Na brak pracy nie narzekał. Klienci zaglądali na ul. Sikorskiego 11, gdy szukali nowego obuwia. - Na początku dużo schodziło tzw. oficerek. Później dochodziły inne zamówienia. Ojciec wieczorami siedział. Po czasie zatrudnił pracownika - mówi M. Gawin, który dość wcześnie sam rozpoczął swoją przygodę z szewstwem. - Po szkole podstawowej zaglądałem do zakładu ojca. Na początku wiadomo, zaczynałem od prostych prac - wbijania gwoździków, wklejania fleków, zelówek - wspomina M. Gawin, dodając: - Swoje pierwsze buty zrobiłem, gdy skończyłem 8 klasę. Początkowo ojciec nie chciał się zgodzić. Bał się, że zniszczę materiał, a o ten nie było łatwo. Namówił go jego pracownik. W końcu uległ.

Obuwie okazało się na tyle dobre, że od tego momentu M. Gawin zajął się już wyłącznie wykonywaniem nowego. Sam jednak początkowo nie myślał o kontynuowaniu rodzinnego fachu. Ukończył szkołę zawodową w Bytowie w zawodzie mechanika samochodowego. - Po lekcjach zawsze jednak pomagałem ojcu w zakładzie. Przez cały czas ciągnęło mnie do szewstwa. Po odbyciu służby wojskowej postanowiłem, że zajmę się tym na stałe. Zatrudniłem się u ojca - mówi M. Gawin. Wówczas przy ul. Sikorskiego poza jego zakładem i Bytowianką, działał jeszcze ten Sadowskiego. Dodatkowo na ul. Pochyłej siedzibę miał Majkowski, na Wojska Polskiego Pawelski, na Dworcowej Kloc, na Szkolnej Osowski, a na Bauera Lica, po którym przejął zakład jego pracownik. Z kolei niżej kościoła św. Katarzyny na obecnej ul. Jana Pawła II mieściły się zakłady Tryby i Leona Olika, zaś na 1 Maja jego brata Józefa. - Każdy miał co robić. Część zajmowała się wykonywaniem nowego obuwia, a pozostali naprawą - wspomina M. Gawin.

Z wykonywaniem butów dawniej wcale łatwo nie było. Największą trudność sprawiały braki w zaopatrzeniu. - Były przydziały, więcej się nie otrzymało. Stąd albo szukało się zamienników, albo mniej wykonywało - mówi M. Gawin, wspominając jednocześnie, że razem z ojcem towaru szukali chociażby w Słupsku czy Trójmieście. Brakowało przede wszystkim skór, a także gumy. To okazja, by porozmawiać o tym, jak wyglądał proces powstawania butów. - Kiedy już miało się skórę, trzeba było wykonać cholewę. Tym zajmował się rzecz jasna cholewkarz. W Bytowie działało dwóch. Następnie przychodziła kolej na podeszwę. Dawniej się ich nie kleiło, a łączyło drewnianymi gwoździkami lub szyło się ręcznie - mówi M. Gawin, pokazując jednocześnie te, które jeszcze zachowały się w jego zakładzie. - Wbijało się je w dwóch rzędach pod kątem. Następnie od środka specjalnym pilnikiem trzeba je było wyszlifować. Kiedy uczyłem się fachu, ten sposób wyszedł już z użycia. Zastąpił go klej, którym łączono podeszwę - wspomina bytowski szewc. Jednocześnie pokazuje drewniane kopyto, które od spodu jest podziurawione. To jednak nie korniki, a właśnie pozostałość po drewnianych gwoździkach, a także tych metalowych służących do ćwiekowania. Na koniec zakładało się fleki i zelówki.

W latach 70. hitem były drewniaki. - Już odpowiednio wyprofilowane drewno brało się od stolarza. Taką podeszwę podklejało się gumą. Z kolei wierzch wykonywano ze skóry. To był taki rodzaj klapków. Na nich wówczas robiło się niezły interes - mówi bytowski szewc.

M. Gawin w 1985 r. do wyuczonego fachu mechanika dołożył kolejny - szewca. Zdał egzamin czeladniczy w Słupsku. - Składał się z dwóch części. Najpierw była praktyczna, na której przy szewcu musiałem wykonać buty. Miałem przy sobie wszystkie niezbędne materiały, które wziąłem z Bytowa, i zabrałem się do pracy. Trzeba pamiętać, że to nie kwestia kilku godzin. Zajęło mi to 8. Kolejnego dnia odbyła się część teoretyczna. Komisja oglądała moje buty, a następnie pytała, jak wykonałem poszczególne elementy - wspomina M. Gawin. W 1985 r. przejął zakład po ojcu, który przeszedł na rentę. - Wówczas dużo wykonywałem kozaków na zimę, sandałów damskich, półbutów męskich i damskich, a także butów do ślubu - mówi M. Gawin.

Pod koniec lat 80. zamówień na nowe obuwie pojawiało się coraz mniej. Więcej zlecano napraw. W 1997 r. M. Gawin przeniósł zakład z ul. Sikorskiego na ul. Wojska Polskiego 16, gdzie mieści się do dzisiaj. Dawniej przychodzono do niego, gdy trzeba było wymienić fleki czy zelówki. Najwięcej jednak przynoszono odklejonych podeszew. - To niekoniecznie wina kleju, choć zdarza się, że but został za słabo dociśnięty. Dużo częściej przyczyną było przemoczone obuwie, które do wyschnięcia kładziono na grzejnikach. Trzeba pamiętać, że klej nie lubi gorąca. Suszyć buty należy w temperaturze pokojowej, najlepiej 10-20 cm od kaloryferów - mówi M. Gawin. Dziś poza klejeniem zgłaszają się do niego ci, którzy chcą zszyć torebkę, wszyć do niej lub skórzanej kurtki zamek. Choć zdarzają się i dość nietypowe prośby. - Zgłosiła się pani, która chciała zszyć parasolkę. Moja maszyna nie jest jednak przystosowana do tak cienkiego materiału. Innym razem pewna kobieta przyniosła filiżankę z urwanym uchem z pytaniem, czy coś poradzę. No to przykleiłem - śmieje się M. Gawin. Czy ten zawód ma przyszłość? - Nie sądzę. Ostatni uczeń z pytaniem, czy przyjmę go na praktykę, pojawił się u mnie chyba z 20 lat temu. W Gdańsku widziałem zakłady, które poza naprawą obuwia, oferują dorabianie kluczy i wstawianie baterii - mówi M. Gawin, dodając: - Niestety, z biegiem czasu jest coraz mniej klientów, którzy chcą naprawiać buty. Na rynku mamy duży wybór w tych bardzo atrakcyjnych cenach, ale niskiej jakości i stąd może wielu woli kupić nowe, niż naprawiać stare. Dziś też nie dbamy o nasze buty. Zapominamy, że te skórzane muszą być w odpowiedni sposób konserwowane. Należy używać odpowiednich past, a tych obecnie na rynku nie brakuje.

Choć kilka lat temu pojawił się większy ruch w interesie. - Mniej więcej 7-8 lat temu do zakładu zaczęło zaglądać więcej osób. Pojawiają się takie „zrywy”. Trudno mi powiedzieć, z czym to jest związane - mówi M. Gawin, dodając: - Wówczas musiałem siedzieć po godzinach, by wyrobić się z naprawami.

W 2021 r. przeszedł na emeryturę. Zakładu jednak nie porzucił. - Nie ukrywam, że czuję sentyment do fachu i sprzętu. Kiedy biorę w rękę młotek, przypominam sobie, jak używał go mój ojciec - mówi M. Gawin. Dawnych sprzętów ma w zakładzie więcej. Zaliczyć do nich należy prawie 100-letnią maszynę do szycia Singera. - Wciąż działa i jak dotąd nie wymagała większych napraw. Podobnie jest z kombajnem szewskim. To urządzenie, które na obrotowych tarczach ma różnej grubości papier ścierny do szlifowania, jest także szczotka do polerowania - wymienia M. Gawin. Spoglądając na nie z nostalgią, dodaje: - Tylko klientów zagląda coraz mniej. Dawniej mogłem z tej pracy całą rodzinę utrzymać. Teraz, gdyby nie emerytura, pewnie musiałbym zakład zamknąć.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do