
Przed wojną w Kramarzynach było trzech kowali, dwa hotele, a do tego ślusarz, rzeźnik, krawiec, zegarmistrz, piekarz, fryzjer i szewc. Jednym słowem samowystarczalna wieś. Piszemy o jej historii widzianej oczami dawnych mieszkańców.
Ponownie zaglądamy do Teresy Stadnik, która opowiada o dawnych Kramarzynach. Przedwojenną historię usłyszała od dawnej mieszkanki Waltraut z domu Kosloski, a po mężu Labs. - Powtarzała, że wioska była samowystarczalna. Wymieniała mi z nazwiska dom po domu dawnych mieszkańców - mówi T. Stadnik. I tak dawniej pierwszym zabudowaniem po lewej stronie, jadąc od Miastka, był tzw. Jugendheim. Szachulcowy budynek, w którym znajdowało się przedszkole. - W czasie II wojny światowej kobiety były zobowiązane do oddawania tam dzieci, a następnie pracowały u miejscowego ślusarza. Z opowieści wiem, że wytwarzały jakieś rzeczy na potrzeby wojska. Być może części do karabinów - opowiada T. Stadnik. Po wojnie w budynku dawnego przedszkola mieszkał Leo Trapp. Niemiec, który pozostał w wiosce mimo że pozostali wyjechali za Odrę. Szachulcowa konstrukcja nie przetrwała. Spłonęła w 1951 r. Z kolei ślusarnia należała do Ottona Woizela, który zajmował się naprawą maszyn. To w tej rodzinie urodziła się Ingrid, która od 1997 r. do 2002 r. organizowała wizyty dawnych kramarzynian.
Za rzeką znajdowała się kuźnia należąca do braci Wagnerów. Mieszkali w parterowym domu z czerwonej cegły, krytym papą. Po jednej stronie budynku mieszkanie miał jeden z braci, a po drugiej drugi. Z dawnej kuźni pozostała kamienna ściana, na której zachowały się wyryta podkowa, a także inicjały AW i data 1904. Można się domyślić, że dotyczy ona powstania obiektu. - W sumie były trzy kuźnie. Poza tą wspomnianą jedna znajdowała się na dzisiejszej ul. Kasztanowej. Miał ją kowal Wasko, a po nim jego zięć Schütz. Podejrzewam, że początkowo mogła być własnością Puttkamerów i należała do ich majątku. Później zaś pracowała także na potrzeby innych - mówi T. Stadnik. Trzecia kuźnia Grotha znajdowała się na rogu dzisiejszych ulic Pomorskiej i Leśnej. Po przeciwnej stronie drogi, gdzie dziś stoi Wiejski Dom Kultury, a także sklep, mieszkała rodzina Carla Rudnicka. Mieścił się tam gasthaus, sala przeznaczona na zabawy, a także poczta. Co ciekawe, budynek swój handlowy charakter zachował do dziś. - Dawniej w czasie karnawału odbywały się tu zabawy taneczne. Spotykano się także na tzw. plotki przy kawie - opowiada T. Stadnik. Rodzina Rudnicków była dość przedsiębiorcza. Poza miejscami noclegowymi i salą, sprzedawała także paliwo. Początkowo z samochodu-cysterny wprost do kanek. Później Ernst, syn Carla, wybudował stację paliw.
Kolejny gasthaus wraz z restauracją posiadała rodzina Mielke. Prowadził ją Siegfried Mielke. Gościli tu przeważnie ci, którzy przyjeżdżali pociągiem i szukali noclegu. Tutaj funkcjonowało także wesołe miasteczko. - Znajdowała się w nim karuzela. Nie potrafię powiedzieć, czy działało przez cały rok, czy tylko sezonowo - mówi T. Stadnik. Rodzina, która przejęła zabudowania po wojnie, w środku zastała jeszcze ladę, bar i półki. Poza działalnością handlową Mielkowie mieli także sporej wielkości gospodarstwo.
Z innych ważnych punktów handlowych warto wspomnieć także o kasie oszczędnościowo-pożyczkowej, w której jednocześnie zajmowano się kupnem i sprzedażą dzieł sztuki. - W. Labs, która opowiadała mi o dawnych Kramarzynach, nie pamiętała dokładnie nazwiska właścicieli. Być może byli to Ketelhutowie. Podejrzewam, że tam również można było zbyć runo leśne - mówi T. Stadnik, dodając: - Wiadomo, że wielu mieszkańców sprzedawało grzyby i jagody. Transportowano je pociągiem, by świeże dotarły do Berlina.
Sonntag i Hoffmann zajmowali się handlem bydłem. Z kolei rzeźnikami byli Erich Mielke, August Kramp, a także Ludwig Melchert. Spośród rzemieślników wymienić należy również Schulza - zegarmistrza, Rütza - stolarza, Domke - właściciela sklepu kolonialnego, Hermanna Krampa - piekarza, Grahla - szewca, Emila Trappę - ogrodnika oraz Kapischke - fryzjera. Warto wspomnieć także krawca Brunona Facha. Po wojnie zamieszkała w jego domu inna rodzina. Potomkowie Facha odwiedzili ją pod koniec lat 90. - Pamiętam, że przed ich wizytą zapytali mnie, jak ich ugościć - mówi T. Stadnik. Goście z Niemiec chcieli jedynie zobaczyć swój rodzinny dom. - Zagadnęłam jednak rodzinę, która wtedy tam mieszkała, czy może zachowały się jakieś rzeczy po poprzednich właścicielach. Okazało się, że przetrwała jedna stara filiżanka. Wręczyli ją córce B. Facha. Kobieta na jej widok rozpłakała się. Za podarunek odwdzięczyła się kawą, rajstopami i czekoladą, co z kolei bardzo ucieszyło polskich gospodarzy - mówi T. Stadnik. Wspomnieć należy także, że przed wojną Kramarzyny były gminą. Zarządzał nią Gustaw Strehlow, wujek I. Kesling. - Wspominali nie tylko mieszkańców, ale także różne wydarzenia z życia lokalnej społeczności - mówi T. Stadnik. Jednym z nich były zawody strzeleckie organizowane corocznie w Zielone Świątki. - Tego dnia po nabożeństwie spotykano się na pobliskiej polanie. Strzelano z karabinów. Nie były to jednak bojowe, a sportowe. Wybierano wówczas króla strzelców. Następnie odbywała się zabawa na sali - opowiada T. Stadnik, dodając: - Później okoliczni mieszkańcy żartowali, mówiąc, że to były przygotowania Volkssturmu, który zawsze był tu w gotowości.
Wspominano także pewną zabawę taneczną w Głodowie. Wybrały się na nią dwie panny, które mieszkały u swojego dziadka. - Ten im zabronił, ale wymknęły się potajemnie przez okno. Mężczyzna nie mógł w nocy spać, zajrzał do pokoju dziewczyn. Gdy zobaczył, że ich nie ma, od razu wiedział, gdzie się udać. Stanął w progu sali i krzyknął: „Martha! Alma! Natychmiast do domu”. Muzyka przestała grać, pary zatrzymały się w tańcu. Dziadek podszedł do panien, założył im na szyję laskę i tak wyprowadził najpierw jedną, a później drugą. Dziewczyny najadły się takiego wstydu, że już później nie uciekały na zabawy - opowiada T. Stadnik.
Mówiąc o Kramarzynach, nie sposób nie wspomnieć dawnych zabudowań należących do Puttkamerów. Okazuje się, że niewiele wiadomo o ostatnich latach istnienia dworu. - Zniknął nagle zimą 1946/1947 r. - mówi T. Stadnik. Dawny park przeznaczono na działki i dziś stoją tam budynki mieszkalne, m.in. ten należący do T. Stadnik. - Przetrwała dawna kuźnia, o której wspominałam. Dziś jest w rękach prywatnych i zamieniona została na budynek mieszkalny - mówi T. Stadnik. Dzisiejsza ul. Kasztanowa, przy której mieściły się zabudowania Puttkamerów, po wojnie przez jednego z miejscowych proboszczów żartobliwie została nazwana osiedlem berlińskim. - I rzeczywiście budowali się tam ci, którzy jeździli na Zachód na zarobek. Dziś już się to nieco zmieniło, a młodzi pewnie nazwy nie kojarzą - mówi T. Stadnik.
Szukając informacji o historii mieszkańców, udała się też na wybudowania, gdzie mieszkała starsza kobieta, mogąca pamiętać dawnych kramarzynian. - Trochę się zdziwiłam, gdy mi powiedziała, że nic o nich nie wie. Dopytując o powody, odpowiedziała, że to byli ewangelicy, a ona jako katoliczka do wioski nie jeździła. Katolicy do kościoła udawali się do Tuchomia, a do szkoły do Trzebiatkowej. Z mieszkańcami Kramarzyn mieli więc ograniczony kontakt. W samej wiosce zaś mieszkała jedna katoliczka, która pracowała jako służąca w tamtejszym domu celnym - mówi T. Stadnik.
Kilka słów warto poświęcić także szkole. Jednym z jej kierowników był Gertig, który wspominany jest jako bardzo dobry człowiek. - Po dojściu nazistów do władzy został zdegradowany. Nie popierał Hitlera, a dodatkowo sporo pomagał mieszkańcom. Gdy stracił posadę w Kramarzynach, przeniósł się do szkoły w Miastku. Zamieszkał na ul. Długiej, nad piekarnią. Zawsze powtarzał, że przynajmniej miał ciepło. Zmarł na tyfus w szpitalu w Słupsku - mówi T. Stadnik, dodając: - Przed nim kierownikiem był Plath, również życzliwie przez dawnych mieszkańców wspominany. Na jego nagrobku wyryto napis: „Powinieneś być od razu błogosławionym”.
Bogata historia szkoły i przedszkola, a także miejscowej parafii i poewangelickiego kościoła wymagają osobnego opracowania. Być może wkrótce powstanie.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!