Reklama

Dom ubogich z Kłączna

04/05/2021 17:20

W styczniu pisaliśmy o Armhausie - domu ubogich, mieszczącym się dawniej w Łąkiem na Gochach. Przebywającymi tam osobami opiekowali się mieszkańcy wsi. Okazuje się, że podobny funkcjonował w Kłącznie.

- My mówiliśmy na niego dom starców - wspomina 86-letni Klemens Wrycz Rekowski, najstarszy z rodowitych mieszkańców wioski, z którym spotykaliśmy się 8.03. Przytułek mieścił się w budynku, który podobnie jak ten w Łąkiem stał nad jeziorem. Był murowany, kryty papą, z kuchnią i pokojem, z dobudowaną do niego drewnianą drewutnią, w której przechowywano opał na zimę. - Później rybacy trzymali tam również sieci - dodaje K. Wrycz Rekowski. W domu starców przebywało 5 kobiet. - Pamiętałem ich nazwiska, ale teraz po czasie niestety zapomniałem - nieco usprawiedliwia się K. Wrycz Rekowski. Armhaus funkcjonował przed II wojną światową. Podobnie jak na Gochach tu także wyżywienie przejęła na siebie wiejska społeczność. - To sołtys rozdzielał, kto po kolei miał dostarczać jedzenie. Pamiętam, jak nosiliśmy je z mamą. Być może poza obiadem niektórzy dawali także chleb. Tego tak dokładnie sobie nie przypominam - mówi K. Wrycz Rekowski, dodając: - Sądzę, że takie domy w innych miejscowościach także istniały. - Lepiej powiedz, jak Paweł mleko tam nosił - dopowiada jego młodsza siostra Anna Szreder, która jednocześnie przytacza anegdotę o swoim młodszym bracie: - Mieliśmy krowę. Mlekiem dzieliliśmy się z mieszkańcami. Zanosiliśmy je też do Armhausu. Zajmował się tym Paweł. Za każdym razem mleka było jednak mniej. Babciom w domu starców tłumaczył, że to wina krowy, a tymczasem większość w drodze wypijał.

W 1939 r., kiedy w Kłącznie pojawiło się niemieckie wojsko, kobiety rozlokowano pomiędzy miejscowych gospodarzy. - Pamiętam, że jedna z nich zmarła krótko po wojnie. Wówczas urządzono licytację i sprzedawano jej rzeczy, by zebrać pieniądze na opłacenie pogrzebu - mówi 86-letni kłączynianin. Rozmowa szybko zbacza na wojenne opowieści z wioski, która leżała po niemieckiej stronie granicy. - Pamiętam, że pewnego dnia w Kłącznie późną jesienią pojawili się łotewscy żołnierze. W domu starców urządzili sobie łaźnię. Rozgrzewali kamienie, a później polewali je wodą. Z takiej sauny wyskakiwali i od razu biegli do jeziora, gdzie się opłukiwali - wspomina K. Wrycz Rekowski. - Ja z kolei pamiętam oddziały Volkssturmu. Mama nas dzieci chowała przed nimi, byśmy przypadkiem nie odzywali się po kaszubsku. Trzeba było mówić po niemiecku. Na ten czas mieliśmy także inne imiona. Ja nazywałam się Edith, a mój brat Max - dopowiada A. Szreder. Pod koniec wojny praktycznie nie odbywały się już lekcje. - Uczyliśmy się tylko jakichś piosenek. Nauczyciel obsługiwał dwie szkoły w Dzierżążniku, wówczas Hopfenkrugu, i Kłącznie. Przez trzy dni chodziliśmy do jednej placówki, a przez kolejne trzy do drugiej - mówi K. Wrycz Rekowski, dodając: - W czasie wojny w tę w Dzierżążniku trafił pocisk, uszkadzając szczyt budynku. Później powoli ją rozebrano, pozyskując budulec.

Pod koniec wojny Niemcy szukali w wiosce krów, które pędzono w kierunku Gdańska. - Żołnierz przymusił do tego mojego ojca. Kawałek pędził zwierzęta, a później wytłumaczył się, że ma tzw. drewniaki i musi wrócić, żeby zmienić obuwie. Po powrocie do wioski od razu uciekł do lasu, by tam się schować - opowiada K. Wrycz Rekowski.

Rodzinne gospodarstwo Wrycz Rekowskich przypadkiem odwiedzam 8.03., choć dla Ziemi Bytowskiej to pamiętna data. - Tego dnia nad Kłącznem pojawiły się pierwsze radzieckie samoloty. Leciały nisko nad ziemią od Zapcenia w stronę Bytowa. Początkowo było spokojnie. W pewnym momencie jednak niemiecki żołnierz zaczął strzelać w ich kierunku. Maszyny zawróciły i wówczas rozpoczął się ostrzał. Akurat w tym momencie byłem na podwórku. W pobliżu znajdowała się mita - kopiec, w którym przechowywano brukiew. Ojciec krzyczał do mnie, bym się tam schował - wspomina K. Wrycz Rekowski. Jego młodszy brat Paweł był wtedy u sąsiadów. - Stał tam czołg. Żołnierz chwycił go i wciągnął pod niego - dodaje K. Wrycz Rekowski. Część mieszkańców uciekła do przygotowanych wcześniej bunkrów. - W środku słychać było błagalne modlitwy po polsku, kaszubsku i niemiecku - mówi z kolei A. Szreder.

Gdy do wioski wkroczyło wojsko radzieckie, aresztowało wielu mężczyzn, w tym Franciszka, ojca K. Wrycz Rekowskiego. - Wspólnie z innymi zabrano ich do Lubonia, gdzie znajdował się sztab. Tam eskorta otrzymać miała dalsze wskazówki, co zrobić z uwięzionymi. Na miejscu okazało się jednak, że sztab już się przeniósł. Mężczyzn zabrano więc do Bytowa, a następnie dalej na wschód - mówi K. Wrycz Rekowski. Franciszka zwolniono dopiero w Ciechanowie niedaleko Działdowa. Pociągiem dostał się do miejscowości Krzyż. Tam na dworcu szukał możliwości dostania się do domu. - Spoglądał na pociągi, w którą stronę odjeżdżają, byle tylko nie na wschód. W końcu znalazł miejsce w jednym z towarowych. Dojechał aż do Słupska. Stamtąd do Kłączna szedł już pieszo - mówi K. Wrycz Rekowski. Będąc w okolicy Borzytuchomia, mógł wybrać drogę na skrót. Zdecydował jednak inaczej. - Mówił, że chciał zobaczyć, jak bardzo zniszczony był Bytów - mówi K. Wrycz Rekowski. Ciekawość mogła się jednak dla niego źle skończyć. - Na moście zatrzymał go stojący tam wartownik. Chciał ojca zaprowadzić na komendę. Do żołnierza podeszła jednak kobieta, która zaczęła z nim rozmawiać. Na koniec powiedziała: „A puść starego dziadka, co ty z nim chcesz zrobić?”. Ojcu udało się wrócić do Kłączna dokładnie 15.08. - mówi K. Wrycz Rekowski. Po wojnie w 1947 r. w wiosce ponownie pojawili się żołnierze. Tym razem szukali niewybuchów. - Zabierali je, a później detonowali - mówi K. Wrycz Rekowski.

Wraz z siostrą Anną należał do zespołu kaszubskiego, który w Kłącznie prowadził Stanisław Szroeder. W repertuarze mieli przedstawienia głównie w rodnej mowie, a wśród nich m.in. „Hanka sã żeni”. - Objeżdżaliśmy wszystkie okoliczne miejscowości. Dużo graliśmy w Bytowie, a poza miastem występowaliśmy m.in. w Niezabyszewie, Studzienicach, Ugoszczy, no i oczywiście w Kłącznie. Z tego czasu zachowałam bardzo miłe wspomnienia - mówi A. Szreder. Przedstawienia cieszyły się sporym zainteresowaniem. - Przychodziło na nie dużo osób. Wiadomo, po wojnie nie było telewizorów - mówi A. Szreder.

Poza występami, udziałem w konkursach grupa kultywowała rodzime tradycje. W sylwestra chodziła od domu do domu i pod oknami śpiewała okolicznościowe piosenki. - Wiedzieliśmy, że jako gwiżdże powinniśmy być przebrani za różne postacie, ale w zespole tego nie praktykowaliśmy - mówi A. Szreder. W gwiżdżach tradycyjnie występowali m.in. bocian, który szczypał dziewczęta, koń lub koza, którzy tańczyli, a także kominiarz, który smarował domowników sadzą. - Myśmy z tego zrezygnowali. Nie chcieliśmy robić w domach bałaganu. Mieliśmy gwiazdę, a pozostali przywdziewali rozmaite stroje, malowali się, tak by trudniej było rozpoznać członków grupy - mówi A. Szreder, dodając: - Kiedy gospodarze zapraszali nas do domów, w środku śpiewaliśmy pieśni i składaliśmy życzenia. Nie było żadnych zabaw.

Z kolei w święto Trzech Króli grupa, poza Kłącznem, obchodziła okoliczne miejscowości. Zaglądała do Studzienic, Przewozu, Ugoszczy, a także na okoliczne pustki. - Tu również poza gwiazdą chodził anioł, no i oczywiście królowie. Recytowaliśmy przy tym wierszyki i powiedzenia, które mówiono jeszcze przed wojną - mówi A. Szreder, dodając: - Nim wyjechaliśmy w dłuższą drogę, Stanisław Szroeder grał: „Gdy trwoga nas ogarnie, Matko wspomóż nas”. Z refrenem: „Matko łask, wspomagaj nas nieustannie w każdy czas”.

Z grupy powoli odchodzili kolejni członkowie. - Sporo osób było w moim roczniku. Z zespołem pożegnałam się, gdy miałam nieco ponad 20 lat, podobnie inni. Powoli zespół się wykruszał. Zwyczaj chodzenia w sylwestra przetrwał jednak dłużej - mówi A. Szreder.

Opowieści związanych z historią Kłączna jest znacznie więcej. Poza ciekawymi informacjami o kaszubskim zespole także chociażby te o największym w okolicy gospodarzu Kurcie Borchardzie, który z dobrej strony zapisał się w pamięci mieszkańców. Ale te opowiemy innym razem.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do