Reklama

Za sobą zostawił trenera, salę ćwiczeń i kolegów. Historia Lowy Kalitina, mistrz Ukrainy w gimnastyce

05/04/2022 17:20

Nie jest łatwo zostawić za sobą lata codziennego trenowania, wyrzeczeń i ledwo co otwierających się perspektyw. Lew Kalitin, mistrz Ukrainy w gimnastyce, swojego trenera, salę ćwiczeń i kolegów z drużyny musiał opuścić, uciekając przed rosyjską napaścią.

Lew Kalitin, do którego rodzina i znajomi mówią zdrobniale Lowa, dopiero co stanął na początku swojej gimnastycznej kariery, liczy ledwie 13 lat. Może się już jednak pochwalić sukcesami. Jesienią ub.r. w Kropywnyckim zdobył mistrzostwo Ukrainy indywidualnie i drużynowo. Rok wcześniej zaś na tych samych zawodach zajął drugie miejsce, również w drużynie. Medale z tych mistrzostw to jedne z nielicznych pamiątek, które ze sobą zabrał, uciekając z mamą przed wojną z rodzinnego Zaporoża. No i jeszcze trochę zdjęć, filmików w komórce i oczywiście wspomnienia. Więcej nie zmieściło się do dwóch plecaków, z którymi przybyli do Polski.

W Zaporożu ćwiczył od 5 roku życia. Z czasem jego talent dostrzegł trener Oleg Stojew, proponując, by gimnastyką zajął się na poważnie. To oznaczało wyrzeczenia. Treningi 6 razy w tygodniu, każdy po 6-7 godzin. Obiad mama pakowała mu rano do termosu. Z drugiej strony ciężka praca w końcu zaczęła przynosić owoce w postaci wspomnianych wcześniej mistrzowskich tytułów. Trener i koledzy z drużyny stali się niemal jego drugą rodziną. Wszystko to się nagle skończyło. Ostatni trening miał 23.02. Na drugi dzień Rosjanie napadli na Ukrainę.

Potem była długa droga na polską granicę, krótki przystanek w Warszawie. Wreszcie z mamą trafili do Bytowa, pod gościnny dach jednej z rodzin mieszkających w Rzepnicy, gdzie spotkaliśmy go w tym tygodniu. - Najbardziej brakuje mi trenera i kolegów z drużyny - mówi Lowa. W Bytowie zaczął chodzić na zajęcia piłki nożnej. Uczy się w Szkole Podstawowej nr 1. W naszym kraju, podobnie jak jego mama, jest pierwszy raz. U nas zwracają uwagę na gościnność i... czyste powietrze. W Zaporożu, zwłaszcza latem, trudniej się oddycha. Ale marzą o powrocie.

Kilka dni temu odwiedziliśmy też inną ukraińską rodzinę. Tworzą ją mama, jej teściowie oraz dwie córki (mąż został). Przyjechali z Dniepropietrowska. Jak wielu uchodźców, których los zawiódł do Bytowa, najpierw trafili do hotelu przy basenie. - Wtedy przyjechał pan Jurek. Chciał zabrać 4 osoby. Spytałam, czy mógłby wziąć 5, bo nie chciałam, żebyśmy się rozdzielali. Zgodził się. Zawiózł nas tu do Dąbia. Jesteśmy mu bardzo wdzięczni - mówi mama, pani Ludmiła. Zamieszkali w miejscu, którego zupełnie się nie spodziewali. To domek na wodzie z pełnym wyposażeniem. Tam ich zastaliśmy. Pomału zaczynają się u nas urządzać. Teść pani Ludmiły już znalazł pracę w Druteksie. Ona, kiedy rozmawialiśmy, właśnie szykowała się do pierwszej nocnej zmiany również u potentata produkcji stolarki okiennej.

Marzą o kupnie jakiegoś auta, ale nie narzekają, właściciel ich jeziornego lokum udostępnił im dwa rowery. Córki pani Ludmiły, Maria i Anastazja, jednoślady wykorzystują też do przejażdżek, podczas których poznają okolicę. Dziewczęta chcą kontynuować naukę, młodsza, Maria, jeszcze nie wiadomo, czy w szkole podstawowej, starsza na swoim uniwersytecie studiuje ochronę środowiska.

Pani Ludmiła zna nasz kraj. Pracowała już wcześniej w Płocku. Ale teraz woli Bytów. Zresztą do pracy w naszym mieście jeszcze przed rosyjską inwazją szykował się jej mąż. Teraz pani Ludmiła rozpoczęła poszukiwania mieszkania do wynajęcia, najlepiej 3-pokojowego, w którym mogłaby zamieszkać z córkami i teściami. Planuje zostać w Polsce. - Może w przyszłości udałoby mi się otworzyć jakąś cukiernię... - zastanawia się kobieta, w końcu cukiernictwo to jej wyuczony zawód, choć nie straszne są jej i inne profesje.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do