Reklama

Stanisław Jezierski - sołtysem był przez 45 lat

29/12/2020 17:20

Był najdłużej urzędującym sołtysem w powiecie bytowskim. Niedawno z żoną Ireną świętował 56 rocznicę ślubu. A kilka dni temu również 80 urodziny. Stanisława Jezierskiego odwiedzamy kilka dni po jubileuszu.

ZABAWY W RADZIECKIM SZPITALU

Urodził się w Garbatce (dziś pow. kielecki) w 1940 r. Jednak to w Modrzejewie (gm. Tuchomie) spędził większość swojego życia. - Mając rok-dwa przeprowadziliśmy się w okolice Warszawy. Potem przez chwilę przebywaliśmy w Cerkwicy koło Sępólna Krajeńskiego. Często przemieszczaliśmy się, bo tata był polskim oficerem i został wzięty do niewoli. Musieliśmy uciekać - mówi S. Jezierski. Do Modrzejewa razem z rodziną dotarł w 1945 r. - Początkowo dostaliśmy gospodarstwo w centrum wsi. Sporo budynków było zniszczonych, w tym piękny dworek koło stawu, gdzie dziś znajduje się plac zabaw. Z tego co mi wiadomo, funkcjonował w nim wcześniej radziecki szpital. Pamiętam, że w środku stał jeszcze fortepian. Czasami przychodził tam Edi Olik i grał. Jako dzieci się tam bawiliśmy. Sporo było tam pozostałości po lecznicy, np. fiolki, buteleczki. W tej samej okolicy swoją pracownię miał też szewc. Nie tylko miejscowi naprawiali u niego buty. Z kolei tuż obok przystanku w centrum wsi, który przez ostatni remont został zburzony, stała pracownia kowala. Najpierw miał ją Sochacki. Później przejął ją Świątek. Nikt nie wyobrażał sobie, aby we wsi nie było takiego fachowca. Podkuwał konie, robił wodze, obręcze itp. - opowiada S. Jezierski. Aby odbudowywać zniszczone gospodarstwa, materiał czerpano z innych budynków. - Np. cegły z okazałego budynku młyna na Kamienicy sprzedano bądź rozdano. Miejscowi brali nawet drzwi, by wstawiać u siebie. Liczył się każdy materiał. Mówiąc o młynie, przypomniał mi się też ten stojący w Chotkowie. Też był piękny. Pamiętam rosłego, silnego mężczyznę, który gołymi rękoma zatrzymywał jego turbinę - opowiada S. Jezierski. Z dzieciństwa dobrze wspomina także linkę z cukierkami. - Była umieszczona nieopodal sklepu pana Jaworskiego. On wieszał tam słodkości, którymi mogliśmy się częstować. Z kolegami bywaliśmy tam bardzo częstymi gośćmi - mówi mieszkaniec Modrzejewa.

JAK DO TUCHOMIA TO NA ŁYŻWACH

Pierwsze 6 klas szkoły podstawowej ukończył w miejscowej szkole. Dziś budynek pełni funkcję przedszkola, sali wiejskiej i remizy Ochotniczej Straży Pożarnej. - Wojna na szczęście go oszczędziła. W ogóle nie został zniszczony. Do 2 czy 3 klasy uczyli nas Ertel i Machnis, którzy później przeszli na emeryturę i wyjechali ze wsi. Następnie przejęli nas Podłużny i Reszka. Klasy były łączone, bo nauczycieli mało, a nas sporo - wspomina S. Jezierski. W tym czasie do Modrzejewa zaczęła napływać ludność ukraińska przesiedlana w ramach akcji „Wisła”. - Rodzinom przydzielano gospodarstwa, które stały niezamieszkałe. Pamiętam, jak przyjeżdżali furmankami, przywożąc tu to, co udało im się zabrać ze sobą z Kresów Wschodnich. Ponoć w innych miejscach dochodziło do jakichś nieporozumień na tle narodowościowym, ale w Modrzejewie nie odczuwało się takich rzeczy. Dzieci ukraińskie chodziły razem z nami do klasy i z tego, co zapamiętałem, nie dochodziło do jakiś groźnych zachowań. Przesiedleńcy nie mieli łatwo. Nie zagwarantowano im nawet dodatkowych zajęć z języka polskiego - mówi S. Jezierski. W szkole znajdowała się biblioteka, z której korzystali nie tylko uczniowie, ale i inni mieszkańcy. - Później w placówce pojawił się telewizor. Młodzież bardzo często tam przebywała - opowiada S. Jezierski.

W Modrzejewie odbywały się też szkolenia Związku Młodzieży Polskiej. Ćwiczenia strzeleckie miały miejsce w tzw. lasku kopańskim znajdującym się tuż przy tablicy wyjazdowej ze wsi w kierunku Chotkowa. - Tam zrobiono wykop, który w części zabetonowano. Dziś to miejsce jest zasypane. Natomiast przez wiele lat tuż obok lasku kopańskiego funkcjonowało boisko. To tam grupowała się młodzież. Była skocznia, słup do wchodzenia itp. Odbywały się tam również zawody sportowe i ćwiczenia strażackie - mówi S. Jezierski.

OSP funkcjonuje w Modrzejewie od końca lat 40. - Zakładali ją Jelonek oraz Kasprzyk. Ten pierwszy przez długi czas służył w armii. Gdy był chowany to ze wszystkimi medalami, w tym Virtuti Militari. Straż nie funkcjonowała, tak jak teraz. Podczas pożaru każdy biegł, aby pomóc gasić. Jeden z największych miał miejsce w latach 60. Paliła się ogromna stodoła spółdzielni. Zbiegła się niemal cała wieś. O wozach strażackich można było w tamtych czasach zapomnieć, więc gaszenie tak dużego ognia zajmowało mnóstwo czasu. Zostały tylko zgliszcza. Pamiętam też spory pożar w Chotkowie u Jurkowskiego. Ucierpiało spore gospodarstwo. Ludzie czuli jednak solidarność, bo dzielili się z pogorzelcami słomą, zbożem itp. - mówi S. Jezierski.

Młodzież z Modrzejewa 7 i 8 klasę kończyła w Tuchomiu. Uczniowie zazwyczaj te kilka kilometrów pokonywali pieszo. - Z początku też chodziłem. Później odkupiłem rower od pana Matejki. Było szybciej. Zimą mieszkaliśmy w internacie, który mieścił się w budynku obok dzisiejszego Centrum Międzynarodowych Spotkań. Ale bywały dni, kiedy trzeba było się przemieścić. Wtedy na nogi zakładałem łyżwy i tak pokonywałem trasę - wspomina S. Jezierski. Do szkoły średniej udał się do Chojnic, gdzie uczył się w klasie rachunkowości rolnej. - Wnioski o przyjęcie składałem m.in. do Białogardu. Jednak Wiesiek Szymczak, który uczył się w Chojnicach, namówił mnie, abym i tam aplikował, bo byłoby mi raźniej z kimś znanym. Zdałem egzaminy wstępne, które nie należały do łatwych i ostatecznie podjąłem tam naukę - wyjaśnia S. Jezierski.

PO MUZYKÓW JECHALI DO ŁUBNA

Po chojnickiej szkole nie od razu wrócił do Modrzejewa. Na początku pracował w Bydgoszczy w fabryce rowerów „Romet”. - Udało się dzięki pomocy znajomych. Firma mieściła się tuż obok ujścia Brdy. Składałem siodełka, ramy itp. Nie popracowałem tam długo, bo zaledwie pół roku - mówi S. Jezierski. Potem wrócił do Modrzejewa, aby przejąć gospodarstwo po rodzicach. W codziennej, ciężkiej pracy znajdował jednak chwile, aby wyjść ze znajomymi. W centrum wsi, naprzeciwko szkoły, gdzie dziś mieści się sklep państwa Gołda, funkcjonował klub. - Odbywały się tam potańcówki. Pamiętam, jak z kolegami jeździliśmy motorynkami do Łubna, aby stamtąd przywieźć do nas muzyków - wspomina S. Jezierski. Na jednej z zabaw poznał swoją przyszłą żonę. - Mieszkaliśmy w jednej miejscowości, ale wcześniej nie udało nam się bliżej poznać - wspomina Irena Jezierska. - Spędzaliśmy razem czas właśnie na potańcówkach, nad jeziorem. Czasami udało nam się zdobyć bilety na kino objazdowe i pójść na randkę - wspomina S. Jezierski. Po dwóch latach para wzięła ślub 23.11.1964 r. w kościele św. Michała w Tuchomiu. Sakramentu udzielał im ks. Jan Hinz. - Do świątyni jechaliśmy Warszawą. Potem wracaliśmy do Modrzejewa, gdzie odbyło się wesele. Jedzenie mieliśmy w domu rodzinnym. Natomiast zabawa odbywała się u sąsiadów, państwa Dziabów, którzy udostępnili nam swoje lokum, bo mieli bardzo duże mieszkanie. Bawiło się ok. 80 osób. Przygrywała kapela z Bytowa, która spodobała nam się na jednej z potańcówek - opowiada I. Jezierska. Młode małżeństwo pracowało w gospodarstwie. - Oboje zakasaliśmy rękawy. Początkowo mieliśmy ponad 8 ha. Udało mi się dokupić ziemi. Dziś mamy 16 ha. Hodowaliśmy bydło. Mleko oddawaliśmy do PGR-u najpierw w Modrzejewie, potem jeździliśmy do Tuchomia. Mimo braku mechanizacji to były dobre czasy. Wszystko robiło się dłużej, bo maszyny zaprzęgało się do konia. Ziemniaki się kontraktowało. Opłacało się sadzić z 2-3 ha. To był dobry pieniądz, choć wymagał bardzo ciężkiej pracy. Za nie mogłem kupić sprzęt. Później technika poszła naprzód. Brało się kredyty, aby ulepszyć i usprawnić pracę na gospodarstwie. W 1981 r. wziąłem 300 tys. zł. Pojechałem na składnicę do Bytowa. Kupiłem tam nowy traktor, przyczepę, rozrzutnik, dmuchawę. I tak obładowany wróciłem do Modrzejewa. Dziś nie robi to pewnie wrażenia, ale wtedy taki zakup był wydarzeniem we wsi - opowiada S. Jezierski.

SOŁTYS PRZEZ 45 LAT

W 1970 r. pan Stanisław objął funkcję sołtysa. Miał wtedy 30 lat. - W latach 60. prężnie działało w naszej wsi Koło Gospodyń Wiejskich. Panie spotykały się, szyły, piekły i nigdy nie odmawiały pomocy. Przewodniczącą była pani Borkowska, bardzo charakterna i silna kobieta. To ona przychodziła do mnie i namawiała, abym został sołtysem. Odmawiałem. Kazała mi się po prostu stawić na zebraniu. Tam zgłosili moją kandydaturę, nie miałem wyjścia. Wszyscy zebrani poparli mnie jednogłośnie - opowiada S. Jezierski. Jak wspomina, do dziś ta funkcja niewiele się zmieniła. - W czasach komuny na zebraniach trzeba było zwracać się do siebie „obywatelu”. Nie było gminy, a Gromadzka Rada Narodowa. Mieliśmy sporo spraw do załatwienia. Chodziło się po mieszkańcach i zbierało podatki czy na fundusz melioracyjny. Nie było czegoś takiego jak fundusz sołecki. Gdy chciało się coś załatwić dla wsi, należało zgłosić się do gromadzkiej rady. Zazwyczaj udawało się dogadać. Jeden drugiemu szedł na rękę. Mieszkańcy dużo robili w czynie społecznym, jak np. odśnieżanie drogi do Tuchomia - wspomina sołtys. Co ciekawe w każdej wsi funkcjonował stróż wiejski. - Mieliśmy jeden zeszyt, który krążył od domu do domu. Gdy przyszła kolej, trzeba było pilnować i obserwować, czy się nie pali, czy jest czysto, czy ktoś nie kradnie. Przez jakiś czas byłem radnym. Przysługiwały mi m.in. darmowe bilety autobusowe - mówi S. Jezierski. Mieszkańcy na zebraniach nie spotykali się zbyt często. - Tak jak teraz organizowano je w zależności od sytuacji. Oczywiście były, gdy wybierano sołtysa - tłumaczy S. Jezierski. Z wyborem kandydata mieszkańcy Modrzejewa nie mieli problemu przez 45 lat, czyli do 2015 r. Do tego czasu niemal co roku jednogłośnie wybierano S. Jezierskiego. Jest najdłużej piastującym tę funkcję w naszym powiecie.

CAŁA WIEŚ Z JEDNEGO SPRZĘTU

- Jeszcze w czasach PGR-ów skrzyknęliśmy się z innymi gospodarzami i założyliśmy spółdzielnię produkcyjną. To było takie kółko rolnicze. Kierownikiem został Gerard Gierszewski. Złożyliśmy się i kupiliśmy podstawowy sprzęt, m.in. kosiarkę czy śrutownik. Umieściliśmy je w jednym garażu blisko centrum wsi. Korzystać mogli z niego wszyscy, nie tylko członkowie. Ludzie byli wtedy bardziej solidarni. Gdy odbywały się wykopki, schodzili się i kolejno sobie pomagali. Częściej się też spotykali, nie tylko w święta czy na potańcówkach. Gdy ktoś we wsi miał telewizor, a nie było to takie częste, otwierał swoje drzwi dla innych, by przyszli i wspólnie pooglądali - opowiada S. Jezierski, dodając: - Ludzie mieli naprawdę mało, a chętnie się dzielili. U pani Leśnik często można było dostać cukierki, które kupowała w puszkach.

Leczono się domowymi sposobami. - Zawsze we wsi była osoba, która wiedziała, co na jakie schorzenie stosować czy jakie zioła pomogą na ból. Nie brakowało też kobiet od ściągania uroków. Była to dość powszechna praktyka i nikogo nie dziwiła. Podpowiadały, co robić, gdy dziecko nagle dostało wysypki - tłumaczy sołtys.

CZAS ZMIAN

W 1989 r. skończył się w Polsce komunizm. - Specjalnych zmian jako sołtys nie odczułem. Zamiast naczelnika pojawił się wójt. Zadania zostały niemal takie same. Co innego, jeśli chodzi o gospodarzy i wysoką inflację. Nagle się okazało, że oszczędności życia są nic niewarte. Szczęście mieli jedynie ci, którzy wzięli kredyty, ci zyskali - opowiada S. Jezierski. Razem z komuną upadły również PGR-y, które dawały sporej części mieszkańców Modrzejewa pracę, ale też mieszkanie. - Na szczęście naszym udało się szybko znaleźć inne zajęcie. Więc nie było aż tak ciężko. Nie narzekali też ci, którzy mogli wtedy za bezcen wykupić mieszkania. A tych było w tamtym czasie sporo. Część mieszkańców wyjeżdżała szukać pracy i zostawiała je wolne - opowiada sołtys.

GRUNT TO SOBIE WYBACZAĆ

- Dobrze wspominam czas bycia sołtysem. Najbardziej lubiłem przebywanie wśród ludzi i rozmowy z nimi. Starałem się zawsze wysłuchać, nie kłócić, ale też w konfliktach zachowywać neutralność. Mam nadzieję, że mi się to udało. Zawsze na sercu leżało mi dobro wsi. Mieszkańcy nigdy źle mnie nie traktowali. Jednak 5 lat temu przyszedł czas, że musiałem zrezygnować i oddać pałeczkę młodszym. Miałem wtedy 75 lat. To był mój czas. Zająłem się jeszcze gospodarstwem. Do ub.r. jeździłem ciągnikiem i obsiewałem. Od tego roku dostałem od rodziny zakaz - mówi S. Jezierski.

W tym roku świętował nie tylko 80 urodziny, na których odwiedzili go miejscowi strażacy, sołtyska i mieszkańcy, ale też 56 rocznicę ślubu. Małżeństwo doczekało się dwójki dzieci Mirosława i Bożeny, 4 wnuków oraz prawnuka. Kolejny jest w drodze. - Naszą receptą jest po prostu wybaczanie sobie. Jak w każdym związku zdarzają się sprzeczki, ale my długo nie potrafimy się na siebie gniewać. Umiemy ze sobą rozmawiać. Bardzo ważna jest dla nas komunikacja - mówi małżeństwo, dodając: - Dzieci oraz wnuki często nas odwiedzają. Możemy liczyć na pomoc od każdego z nich. Jesteśmy dumni z ludzi, na jakich wyrośli.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do