Reklama

Olga Onichowska-Waszczur, właścicielka salonu „Dooli” w Bytowie: Mycie włosów to podstawa

27/12/2020 17:20

Pierwszy salon w latach 90. otworzyła w Borzytuchomiu. Do dziś ma tam najwierniejszą klientelę. Potem doszedł Bytów. A ponad miesiąc temu kolejny sygnowany nazwą „Dooli” pojawił się w Warszawie.

LOKI NA PIWIE KRĘCONE

Olga Onichowska-Waszczur pochodzi z Czarnego koło Człuchowa, ale to w naszych stronach od lat rozwija swoją pasję fryzjerską. Dziś prowadzi trzy salony. W Borzytuchomiu, Bytowie oraz od niedawna w Warszawie. Doświadczenie zdobyła nie tylko własną pracą, ale i podczas szkoleń, na które wyjeżdża m.in. do Kanady czy Hiszpanii. Uczniowie, których szkoli w ramach praktyk zawodowych, wygrywają konkursy fryzjerskie. Niejeden później otworzył własną działalność. - Nie pamiętam, skąd wzięło się zamiłowanie do fryzjerstwa. Od zawsze podobała mi się ta profesja i wszystko, co związane z włosami. Jako pierwszą obcinałam przyjaciółkę. Byłam młoda. Nie miałam wtedy pojęcia, jak to robić. Z długich włosów ścięłam ją na krótko. Był oczywiście ryk i płacz - wspomina O. Onichowska-Waszczur, dodając: - Pewne jest to, że zdolności manualne są w mojej rodzinie dziedziczne. Każdy ma jakiś fach w rękach. Gdy chodziłam do szkoły, nie było tak łatwo dostać się do jakiegoś zakładu na praktyki. Po ukończeniu 8 klasy próbowałam znaleźć salon, który przyjąłby ucznia. Niestety, nie udało mi się, więc wybrałam szkołę średnią o profilu ekonomicznym. Po maturze nie mogłam znaleźć zatrudnienia. Cały czas w głowie siedziało mi fryzjerstwo. Postanowiłam jeszcze raz poszukać praktyk. Przez dwa lata kształciłam się jako uczeń pełnoletni pod okiem pana Romana w Debrznie. Bardzo wymagający. To tam zdobyłam solidne podstawy zawodu. Sam tylko strzygł, ale posiadał też dużą wiedzę i umiejętności w czasach, kiedy trzeba było sobie radzić, bo nie miało się takiego sprzętu i preparatów jak dziś. O piance do włosów można było pomarzyć. Więc loki kręciliśmy na piwo. Fryzura na ten trunek trzymała się dość długo. Koloryzacja, która polegała na stopniowym przejściu kolorów z ciemniejszego w jaśniejszy, też nie należała do najłatwiejszych. Folię, aby się trzymała, przypinaliśmy wsuwkami. O jakichkolwiek szkoleniach fryzjerskich nie było co myśleć. Szczęśliwie dla mnie mój szef miał dobry zmysł i potrafił kształcić wszechstronnie: od upięć przez koloryzację do cięć. Trafiłam pod dobre skrzydła.

Po ukończeniu praktyk otworzyła w Debrznie własny salon. Nie zagrzała tam długo miejsca. Jakiś czas później przeniosła się za mężem do Udorpia (gm. Bytów). Zakład uruchomiła w Borzytuchomiu. Od początku lat 90. do dziś funkcjonuje on w tym samym miejscu, czyli w budynku przystanku autobusowego w centrum wsi. Nazwała go „Dooli” - Miało być prosto. Więc wymyśliłam „Do Oli”, ale pisane razem. Pierwsi klienci, których obcinałam i czesałam w Borzytuchomiu, odwiedzają mnie do tej pory. Niektórzy przychodzą co tydzień na ondulacje wodną, czyli modelowanie fryzury na mokro, którego efekt utrzymuje się do pierwszego mycia - tłumaczy O. Onichowska-Waszczur.

SZKOLI KOLEJNE POKOLENIA FACHOWCÓW

Kolejny salon fryzjerka otworzyła w Bytowie w 1995 r. - To nie były łatwe czasy. Farby trudne do dostania. Brakowało rękawic. Przy wykonywaniu trwałej ondulacji płyn wyżerał palce. A była to najpopularniejsza fryzura lat 90. Przychodziło się na godz. 8.00 do pracy i cały czas kręciło włosy. Dużo czesaliśmy też koków. To były podstawy - wspomina właścicielka. Kolejnym krokiem było uzyskanie tytułu mistrza fryzjerstwa. Egzamin zdała w 1998 r. Od tego czasu zaczęła przyjmować uczniów na praktyki. Do dziś wykształciła kilkudziesięciu fachowców. - Niektórzy mają rękę do wszystkiego. Innym widać, że pasuje np. tylko koloryzacja mimo zaangażowania i chęci wyuczenia się innych technik. Niektórych rzeczy czasami się nie przeskoczy, ale można udoskonalać się w tym, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy. Mi zawsze zależy, aby młodzi ludzie nauczyli się dbałości o czystość miejsca pracy. To jak prowadzony jest salon staje się wizytówką. Trzeba o nią dbać. Ważna jest też sterylność i dezynfekcja. Zwracam uwagę na higienę osobistą. Nasza praca polega na kontakcie z drugim człowiekiem i podstawą jest dbanie o siebie. Niby trywialne i bardzo proste, nie zawsze jednak przestrzegane. Gdy młody człowiek wpoi sobie pewne zasady, to w przyszłości będzie się ich trzymał. Ważne jest także tempo pracy - mówi O. Onichowska-Waszczur. Jej podopieczni od lat wygrywają konkursy fryzjerskie organizowane dla uczniów rzemiosła. Nierzadko po ukończeniu szkoły i praktyk otwierają własne działalności. - Pamiętam wszystkich. Aczkolwiek ci najzdolniejsi zapadają wyjątkowo w pamięci. I to nie tylko panie. Byli i mężczyźni, którzy świetnie sobie radzili. Wiem, że jestem wymagająca, ale mam nadzieję, że podstawy i wiedzę, którą się dzielę z młodymi ludźmi, procentują w przyszłości - opowiada właścicielka „Dooli”

MYCIE WŁOSÓW TO PODSTAWA

Niemało czasu właścicielka poświęca technice mycia włosów. - Można sobie pomyśleć, że to przecież nic wielkiego, co wymagałoby specjalnych umiejętności. Nic bardziej mylnego. Każde włosy są inne. Mają różne struktury, długości, grubość. Przetłuszczają się, poprzez wydzielanie łoju, w bardzo różnym stopniu. Więc dokładne ich umycie, połączone koniecznie z masażem głowy, jest bardzo ważne. Jeśli zrobimy to źle, rzutuje to na późniejszą pracę. Trudniej jest pofarbować włosy, upiąć czy nawet ściąć. Warto zwrócić uwagę, jak wykonujemy to w domu i czy robimy to dobrze i dokładnie. Bo może się nam tylko tak wydawać. My widzimy, gdy ktoś robi to źle, bo zostają tłuste u nasady, pojawia się łupież itp. - wymienia fryzjerka, obalając przy okazji powtarzany często mit, by nie myć włosów codziennie: - Wszystko zależy od tego, jak komu przetłuszczają się włosy, a to z kolei związane jest wydzielaniem łoju. Należy pamiętać, że mycie to pielęgnacja. Tak jak myjemy i balsamujemy resztę ciała, tak samo należytą uwagę musimy poświęcić włosom. Jeśli skóra głowy wymaga codziennego mycia, to tak często powinniśmy to robić. Należy przy tym zwracać szczególną uwagę na to, jakich produktów używamy. Unikajmy SLS-ów czy sylikonów. Myślę, że coraz lepiej, jako społeczeństwo, radzimy sobie z czytaniem etykiet i wybieraniem tego, co dla nas dobre - wyjaśnia O. Onichowska-Waszczur.

SZKOLENIA ZA OCEANEM

Branża fryzjerska cały czas się rozwija nie tylko jeśli chodzi o produkty. Trzeba być na bieżąco z aktualnymi trendami. - Wbrew wszystkiemu moda wraca. Tak jak w latach 90. modne było cięcie „na boba”, tak i teraz do tego wracamy, choć może w nieco innych wydaniach. Na pewno dużo łatwiej pracuje się z nowym sprzętem, którego kiedyś nie było. Aktualnie suszarki hełmowe nie są już zbyt często używane. I raczej z rzadka można je spotkać w salonach. Jest mnóstwo firm, które oferują całą gamę produktów do włosów, które dziś są na pewno bezpieczniejsze niż kiedyś. Od lat jestem wierna jednej - „Matriksowi”. Oprócz dobrych kosmetyków ma także bogatą bazę szkoleniową - mówi O. Onichowska-Waszczur. Dzięki współpracy z firmą ma szansę uczestniczyć w warsztatach organizowanych na całym świecie. Była już m.in. w Hiszpanii czy w Kanadzie. - Podróż za ocean to dla mnie nie pierwszyzna i nic szczególnego, bo mam tam rodzinę, którą czasami odwiedzam. Podczas takich szkoleń nigdy nie mam poczucia wstydu, że jestem z mniejszego miasta w przeciwieństwie do innych z większych aglomeracji. Wiem, że w Bytowie klienci są równie wymagający i podążają za aktualnymi trendami. Prawdą jest też, że na tych szkoleniach nie ma czegoś, czego bym nie potrafiła. Wszystko sprowadza się do bazowania na podstawach i odświeżeniu wiedzy. Przeważnie wystarczy przyłożyć inaczej folię czy inaczej ułożyć końcówkę włosa, aby uzyskać całkowicie nowy efekt. Gdy wracam, zawsze jestem napakowana pomysłami i od razu chciałabym przetestować je na moich klientkach. Nie zawsze się udaje, bo warsztaty podchodzą czasami pod awangardę i eksperymenty z odważnymi kolorami, co niekoniecznie musi wszystkim pasować. Najbardziej broni się klasyka, ale w nowych wydaniach - tłumaczy właścicielka „Dooli”.

O. Onichowska-Waszczur w szczególności upodobała sobie strzyżenie i koloryzację. - Wyzwanie to pokrycie odrostów. Dobranie odpowiedniego koloru farby jest bardzo ważne, a już w szczególności przy siwych włosach. Nie posiadają pigmentu bądź mają go bardzo niewiele. Aby kolor wszędzie wyszedł jednolity i by wyglądało to dobrze, trzeba się nierzadko napracować - tłumaczy fryzjerka, dodając: - Trudno też dobrać odpowiedni blond do osoby, aby na naturalnych włosach dobrze wyszedł. Wyzwaniem jest także stosowanie rozjaśniaczy. Przy schodzeniu np. z brązu trzeba uważać, aby nie zniszczyć włosów, ale też, by efekt końcowy był idealny. Nie dopuszczamy, by klientka wyszła od nas z żółtymi włosami.

SALON W WARSZAWIE W ŚRÓDMIEŚCIU

Dzieci fryzjerskiej mistrzyni wybrały inny niż ona sposób na życie, choć córka związana jest z branżą kosmetyczną. Zajmuje się podologią. Jej gabinet znajduje się w Bytowie tuż obok zakładu fryzjerskiego mamy. - Mimo że nie poszła w moje ślady, to wiele potrafi. Niejedne wakacje przepracowała u mnie, więc podstawy na pewno ma. Cieszę się jednak, że wybrała inny kierunek, lepsze to niż miałaby się męczyć w czymś czego nie czuje i nie kocha. Fryzjerstwo musi być pasją. Inaczej człowiek bardzo szybko się wypali, robiąc szkodę sobie i klientom. Wiem, że poświęciłam mu całe życie, ale nie wyobrażam sobie inaczej. Wolne mam tylko niedziele. Pracuję po 12 godzin, a czasami nawet dłużej. Ale to mnie napędza, choć czasami człowiek ma dość. Jednak po chwili zdaję sobie sprawę, że nie potrafiłabym funkcjonować inaczej. Aczkolwiek poczyniłam pewne kroki. Podczas urlopu zdarzają się czasami chwile, że się wyłączę i nie myślę o pracy, ale nieczęsto - śmieje się O. Onichowska-Waszczur.

Syn również obrał inną drogę zawodową. Z drugiej strony to za jego sprawą w październiku salon „Dooli” pojawił się w Warszawie przy ul. Wspólnej w Śródmieściu. - Po studiach póki co postanowił tam zostać. Więc będzie miał kto doglądać interesu. W sumie to o salon poprosiła mnie moja przyjaciółka, która tam mieszka. Zamknęli jej ulubiony zakład fryzjerski. Zadzwoniła i nakłaniała, abym się otworzyła, zaryzykowała i postawiła na kolejny salon tym razem w stolicy. Po przemyśleniach, rozmowie z synem pomyślałam, że czemu nie. Przejęłam lokal po ulubionym zakładzie koleżanki. Zostawiłam też część pracowników. Staram się ich odwiedzać kiedy tylko mogę, więc najczęściej w weekendy. Na dobre myślę, że ruszymy właśnie teraz, w grudniu - tłumaczy O. Onichowska-Waszczur.

Jak sama mówi w tej pracy najbardziej lubi kontakt z ludźmi. - Ufam im i wierzę, choć nieraz zdarzyło mi się sparzyć. Nie wyobrażam sobie jednak pracować 1:1, że w salonie jestem tylko ja i klient. Udusiłabym się. Lubię otaczać się ludźmi. Każda głowa to pomysł na fryzurę, cięcie, ułożenie. Uwielbiam młodzież. Oni też mnie motywują i dodają młodego ducha. W „Dooli” dzięki nim tętni życie - mówi O. Onichowska-Waszczur.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do