
Pomorska przyroda to ich pasja i zawód. Najpierw trafili do Słupska, a później także do Darżkowa, leżącego na skraju naszego powiatu. Z wizytą u państwa Izydorków.
Schowany wśród drzew dom z trudem dostrzeżemy, jadąc drogą powiatową prowadzącą z Darżkowa do Podwilczyna, który leży już na terenie gminy Dębnica Kaszubska. Budynek jest stary. Jego kształt i sposób wykonania zdradzają, że stanął na początku XX w., może nieco wcześniej. Kiedyś stanowił część zabudowań jednego z gospodarstw, których kilka rozrzuconych było na północ od Darżkowa. Dziś dawnych budynków gospodarczych już nie ma. Otoczenie domu zdradza, że nie mieszkają tu już rolnicy, ale ktoś, kto szuka spokoju i rustykalnej swojskości. To botanicy zajmujący się pomorską przyrodą, Małgorzata Szadkowska-Izydorek i Ireneusz Izydorek. Mieszkańcami gminy Kołczygłowy, co prawda niestałymi, bo pomieszkują też w Słupsku, są od połowy lat 80. ubiegłego wieku. Z Pomorzem związali się zaraz po studiach, które ukończyli na Uniwersytecie Poznańskim. - Miałem kolegę pochodzącego z podsłupskiej Damnicy. Kiedy rozmawialiśmy o tym, co zamierzamy robić po ukończeniu magisterek, powiedział mi, że w Słupsku działa Wyższa Szkoła Pedagogiczna, którą on sam, jeszcze jako studium nauczycielskie, ukończył. Słyszał, że potrzebują tam biologów. Zaanonsowałem się i w kwietniu 1975 r. pojawiłem się w Słupsku. Podczas mojej wizyty w słupskiej uczelni zapewniono mnie, że ja i moja żona otrzymamy w niej etaty asystenckie, oczywiście po uzyskaniu dyplomów. Mało tego, okazało się także, że perspektywa otrzymania mieszkania w Słupsku jest krótka i może trzeba będzie czekać tylko rok. W owym czasie taka okoliczność miała zasadnicze znaczenie. Z żoną pojechaliśmy do Słupska we wrześniu i mieszkamy w nim do dziś - opowiada I. Izydorek, który przez 32 lata pracował na słupskiej uczelni. Jego żona Małgorzata mniej, bo 9 lat. - W latach 80. przeszłam do Wojewódzkiego Biura Planowania Przestrzennego. To było także miejsce mojej ulubionej pracy - wspomina M. Szadkowska-Izydorek.
W latach 80. małżeństwo zaczęło rozglądać się za domkiem na wsi. - Akurat zmieniły się przepisy i osoby z miasta mogły nabywać takie nieruchomości - przypomina pani Małgorzata. - Tak się składa mówi pan Ireneusz, że należałem do koła łowieckiego, które w okolicy Darżkowa, Jezierza i Podwilczyna miało swoje tereny łowieckie. Bywałem więc w tych miejscach podczas myśliwskich wypraw. Podczas jednej z nich zobaczyłem tu kilka domków, w tym ten nasz. Podobnie jak w pozostałych mieszkały tu starsze osoby, które wcześniej oddały swoją ziemię rolną na Skarb Państwa w zamian za rentę. W tym naszym gospodarował pan Maciej. Zapytałem go, czy nie sprzedałby nam swojego domu. Powiedział, że czemu nie i stało się - kupiliśmy go - mówi pan Ireneusz.
Kupiony przez nich dom nigdy nie był pałacem, raczej prostą chałupą, która najlepsze lata miała już dawno za sobą. Zamieszkany był jedynie w połowie. Małżeństwo zakasało rękawy i krok po kroku, latami, zaczęło remontować budynek. Ze Słupska do Darżkowa przyjeżdżało głównie na weekendy, latem częściej. - Pobyt tutaj był atrakcją, w tamtych czasach taki autentyczny, własny, wiejski domek był prawdziwą rzadkością. Przyjeżdżali do nas licznie znajomi, rodzina - wspomina pani Małgorzata. Oni, by być niezależni od komunikacji publicznej, która wtedy jeszcze docierała częściej do Darżkowa, kupili sobie starą, używaną Syrenę 104. - Taką jeszcze z drzwiami otwieranymi do przodu, „kurołapkę” - wyjaśnia pan Ireneusz.
W pierwszej połowie lat 90., kiedy zaczęły upadać państwowe gospodarstwa rolne, pojawiła się szansa na powiększenie posesji o grunty, kiedyś przekazane przez ówczesnych gospodarzy na Skarb Państwa i następnie uprawiane przez PGR - Górki. Pan Ireneusz zrobił specjalny kurs na rolnika. Mógł więc postarać się o dzierżawę, a potem o wykupienie ziemi położonej obok ich domu. - Nasze pola obsialiśmy jarym pszenżytem. Zakontraktowaliśmy je - z przeznaczeniem na materiał siewny. Wszystko szło mozolnie, bo nie mieliśmy własnego sprzętu. Jare zboże dojrzewa nieco później niż ozime. Kiedy nasze się jeszcze „ociągało”, przyszedł mokry wrzesień i klęska - ziarno w kłosach przerosło. Efekt finansowy był taki, jakbym usiadł przy stole z nożyczkami i pociął sobie ówczesne 20 mln zł - przypomina pan Ireneusz. Ta finansowa wpadka ostudziła pomysły na prowadzenie rolniczego biznesu, tym bardziej że na sprzętową pomoc sąsiadów już też nie mogli liczyć. W konsekwencji pole zostało odłogowane oraz zaczęło pokrywać się lasem i, jak mówią, dziś ich dom bardziej przypomina leśniczówkę niż gospodarstwo. Prowadzili też ogródek biodynamiczny. Ale pochłaniał tyle czasu i pracy, że w końcu z niego zrezygnowali. - Tu zawsze jest coś do zrobienia. Czasem, w weekendy, przywoziłem ze Słupska jakieś kolokwia i egzaminy do sprawdzenia. Ale zazwyczaj jako nieruszone zabierałem je z powrotem, bo wokół domu było tyle zajęcia, że z zaplanowanych działań tego typu trzeba było zrezygnować - mówi pan Ireneusz.
Jako przyrodnicy patrzą na okolicę trochę inaczej niż inni mieszkańcy Darżkowa. - Jesteśmy botanikami, kiedy idziemy w teren, to, poza odczuwaną przyjemnością z przebywania w naturze, niejako „zawodowo” przyglądamy się bacznie temu, co rośnie pod nogami i wokół - mówią. - Gdy idę przez las, torfowisko czy łąkę, nie widzę tylko tzw. ogólnej zieleni, moje oczy szukają szczegółów, wypatruję, co gdzie i jak rośnie. W głowie utrwala się złożony obraz danej, obserwowanej cząstki przyrody, co już chyba jednak jest swego rodzaju „skrzywieniem zawodowym” - dodaje pan Ireneusz. Zresztą okoliczną przyrodę zaczęli poznawać jeszcze przed zakupem domku w Darżkowie. Botanik swoją pracę doktorską poświęcił porostom Wysoczyzny Polanowskiej, obejmującej m.in. północną część powiatu bytowskiego. Razem opracowywali też szatę roślinną Parku Krajobrazowego Dolina Słupi, którego południowa granica przebiega obok Darżkowa. Razem przygotowali również projekt rezerwatu w Lesie Mądrzechowskim pod Bytowem.
Sama posesja i jej najbliższe sąsiedztwo umożliwia dokonywanie obserwacji przyrodniczego otoczenia i dostarcza wielu wrażeń. - Na naszym polu, na którym zaczęły rosnąć sosny, pojawiły się rzadkie i chronione rośliny, których w takim miejscu być nie powinno, bo są związane ze starymi lasami, a nie zalesieniami porolnymi - to widłak goździsty oraz zdrewniałe pnącze - wiciokrzew pomorski - mówi botanik. W przydomowym stawku można zaobserwować traszkę grzebieniastą, a wiosną, wiadrem ze studni, udawało się wyłowić traszkę zwyczajną, ustrojoną w barwną szatę godową. Warto je wymienić, bo oba te płazy są dość rzadkie i podlegają ochronie. W położonym blisko domostwa większym stawie, wiosną odbywają gody liczne żaby i ropuchy - to również gatunki podlegające ochronie. W tym samym stawie niedawno zadomowiły się bobry. Na ścieżce nieopodal posesji swego czasu przechadzał się bocian czarny, a widok jeleni, saren czy dzików to niemal codzienność. Na strychu i w różnych zakamarkach mieszkają nietoperze. Do zagrody przylatują też ptaki, m.in.: sikory, pliszki siwe, pleszki, pełzacze ogrodowe. Niektóre budują tu gniazda. Można też zobaczyć różne gatunki dzięciołów - czarnego, zielonego, pstrego. Drozdy i kosy umilają wiosenne wieczory swym donośnym i pięknym śpiewem. Czasem na niebie pojawia się bielik i inne ptaki drapieżne. - Kiedy są przeloty, widzimy nad głowami klucze gęsi i żurawi - mówi pani Małgorzata. - Wiosną, tuż po zachodzie słońca, pojawia się nad domem, charakterystycznie chrapiąc i poświstując, nieczęsty leśny ptak - słonka, która oblatuje swoje lęgowe terytorium - dodaje pan Ireneusz, opowiadając jeszcze jedną zwierzęcą historyjkę: - Nad nami, bezśnieżną zimą, przelatują łabędzie krzykliwe. W dzień żerują na polach w okolicach Suchorza, a pod wieczór lecą nocować na jeziora - Krzynia i Konradowo. Ostatnio krzykliwce próbują też nocować na jeziorze Rybiec w pobliskim Podwilczynie. Ok. 40 m od domu, przez nowy las, biegnie zwierzęca ścieżka. Zimą, kiedy spadł śnieg, zobaczyłem tam duże tropy wilka. W lutym tego roku, na tej samej ścieżce, kątem oka, zaobserwowałem przemykającego basiora z tym jego dużym, puszystym ogonem - wspomina pan Ireneusz.
Od czasu, kiedy gospodarze domku w Darżkowie przeszli na emeryturę, zaglądają do niego jeszcze częściej. - Mieszkaliśmy w nim nawet w minioną zimę - mówi pani Małgorzata. Nic dziwnego, bo domek jest wyremontowany, a okolica spokojna. Choć czasem brakuje zasięgu jakiejś sieci telekomunikacyjnej - trzeba wiedzieć, gdzie stanąć, bo tylko wtedy uda się dodzwonić. Większym problemem jest natomiast przebiegająca nieopodal powiatówka. - Jeździ po niej sporo aut, a nawierzchnia jest w opłakanym stanie. Najgorzej gdy przejeżdża pusty, ciężki samochód ciężarowy. Wszystko się głośno obija i telepie. Z kolei gdy auto jest mocno załadowane, to nawet ziemia się trzęsie - mówią mieszkańcy domostwa. - Mam nadzieję, że to się zmieni, bo obiecano użytkownikom z obu sąsiednich wsi remont drogi w przyszłym roku - dopowiada pani Małgorzata.
Państwo Izydorkowie nie zamierzają się jednak nigdzie wyprowadzać. Domek na darżkowskich pustkach to ich mały raj.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!