Reklama

Pociągiem z Letniej do Bytowa

04/09/2022 17:20

- Każdy Niemiec musiał przyjechać po swoją rodzinę, która z Kresów uciekała w te strony - opowiada nam o swoich losach Helena Łukasik.

Razem z dyrektorem tuchomskiego ośrodka kultury umawiamy się w Modrzejewie, by odwiedzić panią Helenę. Nie bez powodu. Na jej zdjęcia z czasów młodości natknął się właśnie Ludwik Szreder. Ciekawiło nas, w jakich okolicznościach zostały wykonane. Czarno-białe fotografie przedstawiały tańczące dziewczęta w długich białych sukniach. Czyżby w okolicach Tuchomia w latach powojennych działała jakaś grupa taneczna, o której nie słyszeliśmy? Tajemnicę rozwiewa H. Łukasik z uśmiechem przeglądająca wydrukowane w dużej skali ujęcia. - Nie, nie. To nie żaden zespół. To były jakoś lata 50. Podczas zabawy w sali wiejskiej nad sklepem w Trzebiatkowej razem z koleżankami, widocznymi na zdjęciach Brygidą Szulc, Katarzyną Łukasiewicz oraz Katarzyną Biłanicz, zatańczyłyśmy walczyka. Nie pamiętam, czy była ku temu specjalna okazja. To były jeszcze takie czasy, że nauczyciele uczyli m.in. tańców. Co tydzień uczyliśmy się też nowej piosenki. Pamiętam, że za panienki miałam naprawdę gruby śpiewnik - opowiada H. Łukasik. Kolejne zdjęcia przywołują następne wspomnienia. Życie pani Heleny okazuje się nadzwyczaj interesujące.


POCIĄGIEM Z LETNIEJ DO BYTOWA
Jak się dowiadujemy, H. Łukasik (z domu Rafaluk) urodziła się 16.05.1940 r. we wsi Letnia (aktualnie Ukraina, rejon drohobycki). - Tata stawiał tam wszystko nowe: dom, budynki gospodarcze. Moja babcia, która przebywała w Ameryce, słała mu na ten cel dolary. Niewiele pamiętam z tamtego czasu, bo byłam dzieckiem, ale wiem nieco z rodzinnych opowieści. Choć wiem, że i w naszym rejonie bywało niebezpiecznie. Mając 3-4 lata, spadłam podczas snu z łóżka, gdy niedaleko wysadzali most. Tata trafił w pewnym momencie na rok do niewoli. Gdy wrócił, groziła nam zsyłka na Sybir. A ruskich się baliśmy. Dlatego zdecydowaliśmy się porzucić wszystko i wyjechać w 1945 r. Miałam wtedy 5 lat. Trudno powiedzieć, jakie towarzyszyły mi wtedy emocje. Ale w szczególności w pamięci utkwił mi moment pakowania rzeczy. Chciałam zabrać ze sobą ulubioną lalkę. Babcia miała duży kufer na kłódkę i tam też próbowałam ją spakować. Bezskutecznie, bo cały czas mi ją wyciągali. Płakałam i się żaliłam. Drugie wspomnienie związane jest z pociągiem, którym jechaliśmy na Zachód. Znajdował się w opłakanym stanie. A że mój tata był taki trochę majsterek, zrobił w naszym lorku dach, bo go tam nie było. Gdy się zatrzymywaliśmy, sporo osób do nas przychodziło. Głównie mężczyzn. W trakcie takiej przerwy zachciało mi się siku. Za bardzo wstydziłam się wykonać tę czynność do wiaderka, które stało w wagonie, bo w pobliżu były obce osoby. Dlatego wyszłam i odeszłam od pociągu w ustronne miejsce. Gdy wracałam, okazało się, że pociąg ruszył. Wybiegła za mną starsza siostra. Wzięła mnie na plecy i zaczęła biec. Mieliśmy dużo szczęścia, bo ktoś nas zauważył i pomógł wciągnąć do wagonu w ostatniej chwili. Ten akurat miał wjeżdżać na most - opowiada H. Łukasik.
Początkowo mieliśmy dojechać do Środy Śląskiej. - Jechał z nami ksiądz, sędzia i inni wykształceni ludzie. Mówili „W góry, w góry, za daleko do Niemiec. Nie chcemy być tak daleko”. No to my też  jechaliśmy dalej. Później wszyscy żałowali tego Dolnego Śląska. Przecież tam jest tak pięknie. Miałam tam dwie ciotki, których odwiedzałam - mówi mieszkanka Modrzejewa, wskazując na jedno ze zdjęć przedstawiające dwie młode dziewczyny. - Właśnie podczas jednego z takich powrotów ze Śląska została wykonana ta fotografia, na której widać mnie i siostrę - wspomina H. Łukasik.


KAŻDY NIEMIEC PRZYJEŻDŻAŁ PO SWOJĄ RODZINĘ
Podróż na Ziemię Bytowską trwała 7 tygodni. Rodzina wiozła ze sobą wóz, konie i krowę. - W Bytowie na stacji czekał na nas miejscowy Niemiec z wozem. Po wojnie musieli przyjeżdżać po rodziny, które zamierzały się w tych stronach osiedlić. Dodatkowo musieli odstąpić im część swojego domu. Tak trafiliśmy do Trzebiatkowej. To, co najbardziej nas zaskoczyło, to to, że mieliśmy prąd. W pierwszym momencie nie potrafiliśmy przestać się nim cieszyć. Coś pięknego. Na wsiach zazwyczaj używano lamp naftowych, a tu już postępowo, energia elektryczna doprowadzona - opowiada H. Łukasik. Zamieszkali w domu koło kościoła.
W momencie gdy wyjeżdżali z Letniej, mama pani Heleny była w ciąży. - Myśmy przyjechali jakoś w październiku. Niewiele później, bo w listopadzie, mama w domu urodziła mojego brata. Pamiętam, że poród odbierała niemiecka akuszerka. Mama pochodziła z niemieckiej rodziny, więc potrafiła się z nią porozumieć - wspomina.
Początkowo rodzinie nie było łatwo w nowym miejscu. - Niewiele zabraliśmy ze sobą, więc zaczynaliśmy niemal od zera. Mieliśmy własne mleko i wełnę, czyli tyle, aby się utrzymać. Dwa lata dzieliliśmy posiadłość w Trzebiatkowej z niemiecką rodziną. Dobrze nam się żyło. Też posiadała dzieci, więc z czasem człowiek się osłuchał i też nauczył trochę języka. Nie było tak, że odczuwało się odmienność między sobą. Dla dziecka to po prostu drugie dziecko. Nie liczy się narodowość - tłumaczy H. Łukasik, i dodaje: -  Wtedy jeszcze wiele niemieckich rodzin mieszkało w Trzebiatkowej. Spora część wyjechała dopiero w 1957 r. Pamiętam, że płakaliśmy, bo bardzo się lubiliśmy z tymi w podobnym do nas wieku.
W jej domu nieraz wspominano rodzinne strony. - Nie przypominam sobie, aby rodzice mówili o powrocie. Raczej opowiadali o życiu tam z dużą tęsknotą. Tyle lat poświęcenia babci pracującej za oceanem, wysiłku taty, aby postawić nowe budynki, i to wszystko trzeba było zostawić - opowiada H. Łukasik.


W DŁUGIM WELONIE Z AMERYKI
Siedem klas szkoły podstawowej pani Helena ukończyła w Trzebiatkowej. - Było nas 14 dziewczyn i 3 chłopców. Mieli powodzenie... - śmieje się H. Łukasik, dodając: - Bardzo lubiłam grać w piłkę. Ogólnie dobrze sobie radziłam w sporcie. Wychowania fizycznego uczył nas chyba pan Marmołowski. Gdy mnie nie było, bardzo się denerwował. Lekcje prowadził też pan Parszewski, który później został moim szwagrem, gdy moja siostra owdowiała.
Pani Helena miała dwie siostry i dwóch braci. Łącznie była ich piątka. - Najstarszy całą Polskę przeszedł aż do Berlina. Był na wojnie. Dość szybko go wzięli. Wrócił z orderami. Gdzieś nawet miałam jego zdjęcie, tylko gdzie... - zastanawia się H. Łukasik.
Życie w Trzebiatkowej upływało nie tylko na pracy w gospodarstwie. - Lubiłam spacery koło lip, które niesamowicie pachniały przy drodze. Lubiliśmy chodzić grupą na opuszczoną stację kolejową. Budynek miał powybijane okna. Ludzie rozkradli niemal wszystko. A jakaś kobieta trzymała tam krowę. Zwierzę stało z boku, a myśmy urządzali sobie tam potańcówki - wspomina z uśmiechem 82-latka.
Po ukończeniu 7 klas zakończyła edukację. - Takie to czasy, że trzeba było pracować. Nikt z mojej grupy nie poszedł dalej się kształcić, o ile dobrze pamiętam. Koleżanka za krawcową się uczyła, ale w domu. Zostałam na gospodarce. Mieliśmy z 10 ha. Trzy krowy, dwa konie - opowiada pani Helena. Pod koniec lat 50. poznała swojego przyszłego męża, Wacława Łukasika. - Jak myśmy się poznali, to aż ciężko uwierzyć! Przyprowadził go do nas do domu naszego organisty ojciec, Juchniewicz. To przeznaczenie, tego się nie uniknie. Kiedyś knurami się wymieniano. Przy okazji siostra mojego przyszłego wybranka krzyczała, aby mu żonę znaleźć, bo coś sam nie może. On nas znał, bo u nas znajdowała się Gromadzka Rada, a mój brat był jej przewodniczącym. I tak przyjechali. Później się przyznał, że gdzieś jeszcze mieli jechać w konkury, ale on już dalej nie chciał. Bratowa miała akurat urodziny, odbył się bal. Mnie nie było, bo u siostry siedziałam, która pracowała na poczcie. Mama przybiegła, mówiła „Kawaler jest”. A ja nie chciałam. Wstydziłam się. Ale poszłam. Potem od marca do listopada przyjeżdżał co niedzielę z Chotkowa do Trzebiatkowej - wspomina H. Łukasik. W listopadzie 1960 r. wzięli ślub w Trzebiatkowej. - Miałam białą suknię i długi welon od teściowej, który aż z Ameryki został sprowadzony. Tak teraz myślę, że był za długi. Mogłam się uprzeć i coś krótszego wybrać. Orkiestra nam przygrywała, ale nie pamiętam już skąd - opowiada.
Po ślubie przeprowadziła się do małżonka, do Chotkowa. - Tam dużo osób z Przemyśla i Kielc mieszkało. Nie żyło się źle, ale czułam, że tam nie pasuję - mówi pani Helena. W końcu mąż dał się namówić na przeprowadzkę. W 1965 r. kupili gospodarstwo w Modrzejewie, gdzie mieszka do dziś. - Odkupiliśmy je od Sokołenki. Postawiliśmy oborę. Dużo pracy mieliśmy. Całe życie spędziłam na gospodarce. Syn, Wiesiek, po nas przejął wszystko. Podokupował ziemi. Aktualnie jest tego z 80 ha - mówi H. Łukasik. Jak zaznacza, w Modrzejewie żyło jej się już lepiej. - O wiele. Z moim chodziliśmy na zabawy, a muszę przyznać, że fajnie tańczył. Kiedyś nawet przyjechała jakaś wojskowa orkiestra, która przygrywała. Nikt nie chciał się przy tym bawić - wspomina.
Razem z mężem dorobili się pięciorga dzieci: trzech dziewcząt i dwóch synów. Pani Helena doczekała się 14 wnuków i 9 prawnuków. - Spotykamy się w większym gronie głównie w moje urodziny w maju - mówi H. Łukasik.


HARMONIJKA - TOWARZYSZKA ŻYCIA
Nie tylko zdjęcia przekonały nas do odwiedzenia pani Heleny. Mieliśmy kiedyś okazję usłyszeć, jak podczas spotkań tuchomskich seniorów gra z werwą na harmonijce. - Sama się nauczyłam, jeszcze jako dziecko. Chęć miałam na akordeon, ale sporo kosztował i mi nie kupili. Za to dali organki, bo pewnie na nie akurat stać było. Ze słuchu się uczyłam. Nawet na pianinie pogram. Rodzice trochę mnie zaniedbali w kwestii muzyki. Bobym musiała jeździć na lekcje. A na przystanek szło się koło cmentarza, a ja się bałam. Mama mówiła, że kto mnie będzie prowadził. Dwa autobus odchodziły, jeden ok. godz. 5.00 rano, a drugi późnym wieczorem, bo często miał spóźnienie. Więc byłoby trudno - opowiada H. Łukasik wyciągając z futerału harmonijkę. - Jeszcze nie słyszałaś, jak gram - dodaje, przytykając instrument do ust. Zaczyna płynąć skoczna melodia. Widać, że pani Helenie sprawia to niezwykłą frajdę i przyjemność. Aż trudno uwierzyć, że nigdy nie pobierała nauk. Wreszcie gra melodię do „Wele, wele wetka”. - Kaszubskiego repertuaru nauczył mnie pan Gospodarek, Gerard albo Paweł, nie pamiętam dokładnie, ale na pewno ten starszy. On chętnie to robił. Gdybym mogła, to grałabym cały dzień. Jako dziecko chwytałam za instrument częściej. Później było mi jakoś wstyd. Kiedyś poszłam do Wołodii Drozda, który mieszka po sąsiedzku. To w ogóle śmieszna historia. Wzięłam organki w kieszeń. Myślę, będziemy grać. Ale krępowałam się wyciągnąć. Kiedy już wychodziliśmy z wnuczkiem od niego i Krysi, powiedziałam do młodego, aby podał mi kurtkę. A on na to: „A co babci organki tu robią?”. Jak Włodzia to usłyszał, poszedł po swój instrument. Krysia powiedziała wtedy, że tyle lat obok siebie mieszkamy, a ona nawet nie miała pojęcia, że gram. Ja się tym nie afiszowałam, bo nie ma czym - mówi skromnie pani Helena, która otworzyła się w ostatnim czasie na publiczne występy. Oprócz przygrywania podczas spotkań seniorów w Modrzejewie, grali też z Wołodią w miejscowej Izbie Regionalnej, a czasem też podczas rodzinnych uroczystości. - Lubię zarówno te skoczne, jak i bardziej smutne melodie. Patriotyczne, wojskowe. Mój mąż miał jedną swoją ulubioną. Gdy grałam, to się wzruszał. A to twardy mężczyzna był. Coś w nim budzić musiałam - opowiada H. Łukasik.
W szufladzie trzyma kilka harmonijek. - Gdy przychodzi Andrzej, młodszy wnuczek, czasami ze mną pogra. Podmucha, podmucha i idzie. Ale ten starszy bardziej się garnie. Tu stoi akordeon - wskazuje na leżący koło komody instrument, dodając: - Miał chłopak pojęcie. Chodził do Wołodii się uczyć. Pięknie już potrafił zagrać „Mój tata kupił koza”. Na moich urodzinach zagrał na cymbałach. Ale przyszła pandemia i wszystko pokrzyżowała. Jeszcze nie wrócił do nauki. A tak się cieszyłam, że będę miała choć jednego muzykanta w domu. Może jeszcze się weźmie za to, bo Wołodia mówił, że robił spore postępy. Dwa, trzy razy pokazał, a ten zapamiętał - mówi z nadzieją H. Łukasik. My z kolei mamy nadzieję jeszcze nie raz usłyszeć grę pani Heleny i jej opowieści o dawnym życiu.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do