
To grupa pań, które bez względu na hejt murem stoją za bezdomnymi kotami żyjącymi na ulicach Bytowa.
Z bytowianką Teresą Grzesiak spotykamy się 19.02. Umawiamy się na godz. 11.00, bo rankiem idzie jeszcze na ul. Zwycięstwa, aby złapać koty do sterylizacji. Tego dnia w specjalne klatki udało się ująć dwie kotki. Ze zwierzętami do państwa Burlińskich, weterynarzy, pojechała Anna Dymek, która 4 lata temu przeprowadziła się pod Bytów, a od kilku miesięcy wspiera panią Teresę. - Wypełniamy specjalne druki z prośbą o sterylizację. Jedna trafia do przychodni weterynaryjnej, druga do bytowskiego ratusza, bo to on finansuje zabieg. W ciągu ostatnich dwóch tygodni złapałyśmy ok. 12 bezdomnych kotów, które trafiły do państwa Burlińskich - mówi T. Grzesiak.
ZACZĘŁO SIĘ OD SZCZURÓW
- W moim rodzinnym domu zawsze były zwierzęta. Pamiętam pierwszego znalezionego kota, którego przygarnęliśmy. Nazwaliśmy go Szarik, bo w telewizji popularny był serial „Czterej pancerni i pies”. Rodzice zaszczepili we mnie nie tylko miłość do zwierząt, ale i wrażliwość, gdy dzieje się im krzywda. To samo przekazałam moim dzieciom. Starsza z córek już jako 9-10-latka znosiła do domu ranne ptaki. Obok nas mieszkał Paweł Kurpanik, który pomagał je leczyć. Również jako dorosła kobieta i mama zawsze znajduje miejsce w swoich czterech kątach dla zwierząt - opowiada bytowianka. Zdarzenie, które zapoczątkowało jej walkę o lepszy los bezdomnych kotów w Bytowie i ich dokarmianie miało miejsce 33 lata temu. - Na osiedlu, na którym mieszkam, na ul. Pogodnej pewnego dnia zniknęły niemal wszystkie koty. Prawdopodobnie zostały otrute. Potem pojawiły się szczury. Były wszędzie: w piwnicach, pod drzwiami. Dzieci nie czuły się bezpiecznie, bo biegały po podwórku. Pewnego dnia moja córka Danka właśnie bawiła się na zewnątrz. I szczur ugryzł ją w palec. One przenoszą wiele chorób, mocno się zdenerwowałam - opowiada bytowianka. Od tamtego czasu za cel wzięła sobie zadbanie o koty. - Już wcześniej wystawiałam przed blokiem miskę z jedzeniem. Wyniosłam ten nawyk z rodzinnego domu. Dla mnie było to po prostu normalne. Jednak po tym zdarzeniu zaangażowałam się bardziej. W tamtych czasach nikogo to nie dziwiło, że ludzie dokarmiali bezdomne zwierzęta, uchylali okna w piwnicach, by miały gdzie się schronić przed zimnem. Całkowicie inne czasy - wspomina T. Grzesiak.
TASZCZĄC 10-KILOGRAMOWĄ KLATKĘ
70-letnia T. Grzesiak nie tylko dokarmia bezdomne koty, które żyją na ulicach Bytowa, ale także stara się o ich sterylizację oraz zapewnienie miejsca do spania. - Gdy 5 lat temu przeszłam na emeryturę zgłosiłam się do Konstantego Golby z azylu dla zwierząt w Przyborzycach i wyraziłam chęć pomocy w opiece nad zwierzętami. Po jakimś czasie razem z jego małżonką Ewą udałyśmy się na ulice Bytowa, by wyłapywać bezdomne koty i poddawać je sterylizacji. Taszczyłyśmy ze sobą ok. 10-kilogramową klatkę-łapkę z zapadkami. W środku umieszcza się jakiś mocno pachnący smakołyk, który przyciągnie zapachem. Gdy już kot wejdzie, zapadki się zamykają. Czasami się nie udaje. Ale nieraz idzie to szybko i sprawnie. Schwytane zwierzę zabiera się na zabieg. Sterylizacja jest bardzo ważna, bo zapobiega kolejnym porodom i rozprzestrzenianiu się kociej bezdomności. Kotki nie umierają podczas porodów - tłumaczy T. Grzesiak. Klatkę do łapania otrzymała na własność od państwa Golbów. Korzystała z niej nie tylko bytowianka. Zgłaszali się po nią i nadal zgłaszają inni mieszkańcy Ziemi Bytowskiej. - Odbierają, łapią kota i przywożą do mnie. Bywało, że chętnych umawiałam na konkretne godziny, przechodziła z rąk do rąk - mówi bytowianka.
Od pewnego czasu pani Teresa nie martwi się o samotne taszczenie ciężkiej klatki-łapki. Do jej misji dołączyła pochodząca z Trójmiasta A. Dymek. Panie poznały się... przez koty. - Z mężem chcieliśmy odwiedzić jedną z restauracji w mieście. Zatrzymaliśmy się nieopodal ul. Kochanowskiego. Zauważyliśmy prowizorkę kociego schronienia. Taka niepozorna kartonowa budka stojąca pod budynkiem. Serce mi się ścisnęło, bo sama jestem zwierzolubem i typową kociarą. Na kartce zapisałam swój numer, zaoferowałam pomoc i zostawiłam na kocim domku. Potem odezwały się do mnie panie, które dokarmiają i dbają o bezdomne koty w okolicach ul. Kochanowskiego. Później poznałam panią Teresę - dopowiada A. Dymek, która dołączyła do naszej rozmowy, po tym gdy dowiozła złapane koty do państwa Burlińskich. Okazało się, że A. Dymek trafiła do grupy pań w odpowiednim momencie. - Chciały się już poddać. Miały dość obelg, wyzwisk. Chyba poczułyśmy solidarność. Że nie jesteśmy dziwakami. Ania cały czas uświadamia nam, że prawo jest po naszej stronie - mówi T. Grzesiak. A. Dymek oprócz wsparcia i pomocy przy dokarmianiu i chwytaniu kotów kupiła też nową, o wiele lżejszą klatkę-łapkę. - Nierzadko razem jeździmy na akcje, ale gdy już muszę iść sama, to spokojnie sobie mogę poradzić - tłumaczy bytowianka.
Wysterylizowane koty od 12 do 24 godzin spędzają w klinice weterynaryjnej. Zabiegi są wykonywane przez cały rok, niezależnie od pory roku i pogody. - Latem kocur jest zdolny niemal od razu wyjść na podwórku bez żadnych obaw o zdrowie. Ale kotki potrzebują czasu, by dojść do siebie. Państwo Burlińscy też nie mogą przetrzymywać ich dłużej, bo nie mają miejsca. Mamy jedną panią w Bytowa w naszej grupie, która pozwoliła nam korzystać ze swojego domu i obejścia. Tam zorganizowaliśmy miejsce dla nich. Gdy widzimy, że nic się nie dzieje koty wracają tam, skąd je zabrałyśmy. To dość ważny element. Nie tylko zwierzęta mają swój teren, ale i osoby, które o nie dbają. Podczas takich łapanek do sterylizacji nierzadko bardzo pomocni są ci dbający i dokarmiający. Często koty im ufają i bez problemów można je wziąć na ręce. To oszczędza dużo czasu - tłumaczy T. Grzesiak.
PRAWNE ASPEKTY KOCICH SPRAW
Pani Teresa dokarmia koty na ulicach Słonecznej, Miłej i Pogodnej. Ma ok. 30 podopiecznych. - Chodzę tam codziennie z siatką i zanoszę jedzenie. Na ul. Słonecznej są trzy miejsca, gdzie przebywają bezpańskie czworonogi. Niekiedy słyszę komentarze, że nie mam na co pieniędzy wydawać, bo kotom jedzenie kupuję. Nie piję, nie palę, głodna nie chodzę, ubrana jestem, więc dlaczego nie mam się dzielić tym, co mi zostanie z potrzebującymi? Dodatkowo Ania nierzadko finansuje dodatkową karmę. Z kolei w innych miejscach w mieście mieszka kilka innych osób, które w swoim pobliżu dbają o kotki i je dokarmiają, m.in. na ul. Kochanowskiego. Łącznie jest nas ok. 15. Oczywiście to ci, których znamy. Zapewne są w naszym mieście jeszcze inne dobre dusze, którym nie jest obojętny los bezdomnych kotów - mówi T. Grzesiak.
Panie od lat spotkają się z niewybrednymi komentarzami pod swoim adresem. - Moi rodzice wychowali mnie tak, bym szanowała każdego człowieka. Niezależnie od tego, czy wyznaje inne wartości niż moje, czy ma odmienne poglądy. Nie mogę potępiać ludzi za to, że np. nie lubią kotów bądź nie chcą pomagać bezdomnym zwierzętom. Jednak niełatwo nie reagować na brzydkie słowa kierowane w moim kierunku, tylko dlatego, że pomagam kotom - mówi T. Grzesiak. - Jest mi strasznie przykro, że tak wiele osób próbuje zniechęcić te panie do tego, co robią. Nieraz słyszy się także o umyślnym truciu zwierząt. Trzeba zdać sobie sprawę, że wolno żyjące koty chroni ustawa. Stanowią one dobro ogólnokrajowe i powinny mieć zapewnione warunki rozwoju i swobodnego bytu. Najprościej rzecz ujmując, jeśli w jakimś miejscu w Bytowie przebywa kocia populacja, to nie może być ona przeganiana, wyłapywana, czy wywożona i przesiedlana. Nie wolno się nad nimi też znęcać, a pod ten czyn podlega nie tylko bicie czy sprawianie bólu zwierzęciu, ale także niezapewnienie wody, pokarmu czy niewłaściwych warunków bytowania. Nie chodzi nam o to, że od jutra każdy pójdzie i zadba o bezdomne koty. Zależy nam na zrozumieniu tego problemu, pozwoleniu działać tym, którym na sercu leży dobro zwierząt - tłumaczy A. Dymek.
W oczy kłują informacje wywieszane na drzwiach bloków czy na tablicach ogłoszeń Bytowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Panie pokazują nam zdjęcia tych obwieszczeń. Czytamy m.in.: „Proszę o niedokarmianie kotów przed blokiem a także niewpuszczania ich do budynku i piwnic, jeżeli ktoś tak bardzo lubi koty proszę znaleźć im dom!! Jeżeli to się nie zmieni sprawa będzie zgłaszana do spółdzielni” (pisownia oryginalna). - Boli mnie, że spółdzielnia wprowadza dezorientację. Niektóre pisma wieszane są na tablicach zamykanych na klucz, do których dostęp zapewne ma głównie administracja. Nie można zakazać dokarmiania kotów, psów i ptaków. Spółdzielnia nie stoi ponad ogólnopolskim prawem. Nie rozumiem, jakiemu dobru ma to służyć. Wiem, że nie można zadowolić wszystkich, ale prawo jest prawem. Odnosząc się dodatkowo do słów z ogłoszeń. Przez 6 lat pracowałam w schronisku. I wiem, jak trudno jest znaleźć dom bezdomnym zwierzętom. Udomowione, miłe i ładne jeszcze jakoś sobie poradzą. Ale wolnożyjące mają inne nawyki. Często są wredne bądź nieufne, a to odstrasza, by wziąć je do siebie. Z kolei udomowione kanapowce, gdy zostaną porzucone na ulicę, często umierają, bo nie potrafią przetrwać samodzielnie, chorują. Aczkolwiek od czasu do czasu udaje nam się odnieść sukces i znaleźć „bezdomniakom” domy. Najpierw zajmujemy się profilaktyką. Odrobaczamy. Dokarmiamy. Sprawdzamy, jak się zachowują. Wtedy wystawiamy ogłoszenie. Nie mamy domu tymczasowego. Schroniska też brak. Gdzie w takim razie mają przebywać te koty? - mówi A. Dymek. Jak można przypuszczać, obie panie same mają koty w domach. I to takie, które udało się uratować z ulicy. - Przygarnęłam kotkę, która była umierająca. Walczyłam o nią. Doglądałam w łóżku. Twarda sztuka, nie poddała się. Wyzdrowiała, a ja nie wyobrażałam sobie, aby miała znów wrócić na ulicę. Do dziś jesteśmy nierozłączne - opowiada T. Grzesiak.
WYSTARCZYŁBY MAŁY METRAŻ
Największą bolączką pań opiekujących się w Bytowie kotami jest brak miejsca na postawienie kilku kocich budek. - Przez te wszystkie lata, podczas których opiekuje się zwierzętami, wraz z kilkoma innymi osobami, w pobliżu swoich miejsc zamieszkania ustawiałyśmy takie budki. Używałyśmy do ich budowy starych biurek, desek, czy chociażby kartonów. Wykładałyśmy styropianem i sianem, aby było ciepło. Zazwyczaj prowizorki. Choć i tak w niektórych miejscówkach nie stały długo. „Życzliwe” osoby szybko się ich pozbywały. Niekiedy bywałyśmy świadkami, jak pracownicy spółdzielni je zabierają - mówi T. Grzesiak, dodając: - Do 2015 r. u siebie nie miałam większego problemu, bo z szefem administracji po prostu można było się dogadać. I rozumiał, że nawet prawo jest za tym, aby tym kotom pomagać. Niestety, aktualnie, niezależnie ile pism bym nie słała, ile bym nie prosiła na zebraniach, spotykam się z murem nie do przebicia.
Pani Teresa do Bytowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej też napisała już niejedno pismo. Daje się nam z nimi zapoznać. Czytamy także odpowiedzi administracji osiedla, np. w sprawie ustawienia budek dla kotów. Informują w niej, że nie mają zabezpieczonych środków na ten cel, a same konstrukcje byłyby uciążliwe dla mieszkańców osiedla. Powołują się także na brak w regulaminie zapisu, który dotyczyłby pomaganiu bezdomnym zwierzętom. - Nie trzeba tego stawiać od razu pod oknami. Wystarczyłby niewielki placyk do naszej dyspozycji w ustronnym miejscu. Myślę, że nie wymagamy wiele. Należy pamiętać, że zabierając i niszcząc budki, uniemożliwia się monitorowanie kotów. Każdy karmiciel zna zwierzęta ze swojego rejonu. Od razu zauważa, gdy pojawi się nowy, który wymaga pomocy weterynaryjnej. W lutym zamknięto jedno z okienek spółdzielni, gdzie bytowały dwa koty, w tym jedna niewysterylizowana kotka. Tłumaczyli się wyziębieniem oraz wchodzeniem gryzoni. Okratowali je. Kotkę teraz trudno namierzyć. Nie można jej zawieźć na zabieg. Kolejne kocie życia przyjdą na świat i będą cierpieć - mówi A. Dymek, dodając: - Pomaga nam stowarzyszenie zajmujące się ochroną bezdomnych zwierząt z Miastka. Dostaliśmy od nich nawet budki, które niestety zostały szybko zniszczone. W Miastku nie ma problemu z komunikacją między nimi a miastem. Dogadują się. Mieszkańcy sami chętnie dokarmiają i pilnują zwierzęta. Marzy nam się taki dialog i zrozumienie, jaki mają miastczanie. Zresztą nie oni jedyni. Budki dla kotów znajdziemy niemal w każdym większym mieście, np. u naszych sąsiadów w Chojnicach. Do burmistrza Bytowa wystosowałyśmy oficjalne pismo z prośbą o mediacje, zrozumienie problemu i wsparcie. Póki co (na 23.02.) pozostaje bez odpowiedzi - mówi A. Dymek.
Panie nie zamierzają rezygnować z pomocy kotom. I nadal będą walczyć o poprawę ich warunków. - Robię to już tyle lat, że chyba nie potrafiłabym inaczej. Mimo przeciwności, przykrych słów czy podkładania kłód pod nogi - twierdzi pani Teresa. - Jeśli ktoś chciałby nam nieodpłatnie pomóc, m.in. w transporcie na łapanki i dowiezienie kotów na sterylizację, to zachęcamy do kontaktu. Wystarczy, że raz w tygodniu poświęci nieco swojego czasu - mówi A. Dymek.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!