Reklama

Małżeństwo Połczynskich z Lipnicy odwiedziło niemal wszystkie kontynenty

28/08/2020 17:19

Podczas swoich podróży spotkali się z różnymi sytuacjami. W USA uczyli się, jak uniknąć ataku dzikich zwierząt, Egipt odwiedzili w czasie Arabskiej Wiosny Ludów, Izrael zaś podczas ataku rakietowego. Kamila i Krzysztof Połczynscy odwiedzili niemal wszystkie kontynenty.

- W IV klasie podstawówki na historii usłyszałam o pierwszych cywilizacjach, m.in. o Egipcie. Bardzo chciałam go zobaczyć. Takie moje dziecięce marzenie - mówi Kamila Pestka-Połczynska. Towarzyszyło jej przez cały czas. I udało się je zrealizować. - Po ślubie staliśmy z mężem przed biurem podróży w Słupsku i zastanawialiśmy się - wycieczka czy nowy samochód? - mówi K. Pestka-Połczynska. Zwyciężył wyjazd. Dziś oboje nie żałują tamtej decyzji. - Było tak, jak sobie wyobrażałam jako dziecko - mówi K. Pestka-Połczynska, dodając: - No i załapaliśmy bakcyla do podróżowania. Następnego roku wybrali się samochodem do Paryża. - Oboje pracowaliśmy w Holandii przy pomidorach i zarabialiśmy na nowe auto, a w ostatni tydzień na wycieczkę - mówi Krzysztof Połczynski. 14 lat temu nie było jednak wielu informacji w internecie, portali oferujących noclegi. - Wiadomo, szukaliśmy tego tańszego. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że mieszkamy w czarnej dzielnicy. Tak naprawdę zorientowaliśmy się dopiero, gdy wieczorem wracaliśmy metrem. Byliśmy jedynymi białymi w przedziale, miałam wrażenie, że wszyscy się na nas gapią - wspomina K. Pestka-Połczynska. Do Paryża pojechali jeszcze starym autem, Golfem III. Miało pewną usterkę. - Po wyłączeniu silnika potrafiło nie odpalić, po czym po kilku godzinach znów się uruchomić. Taki jego urok. No i w kolejce do Eurodisneylandu nam wysiadło. W głowie od razu miałam milion myśli. Co dalej, jak wrócimy do Polski? A Krzysiek oczywiście spokojny - z udawanym oburzeniem mówi K. Pestka-Połczynska. - Pomyślałem, że martwić będziemy się później. Zepchnąłem auto na parking i poszliśmy się bawić. W końcu to Eurodisneyland - tłumaczy K. Połczynski. Po powrocie okazało się, że odpaliło bez problemów.

Zabawnych sytuacji podczas podróżowania mieli więcej. - Na początku wszystko było dla nas nowe. Nie we wszystkim się orientowaliśmy. Zwłaszcza w krajach arabskich niemal siłą wciągano nas do sklepów. Wygodnie sadzano, parzono herbatę, miło rozmawiano. I jak tu później nic od nich nie kupić? Przecież nas ugościli, więc trzeba się odwdzięczyć. No i wychodziliśmy z tandetnymi pamiątkami - śmieje się K. Pestka-Połczynska. - Nawet teraz zaczepiają nas, a kiedy dowiadują się, że jesteśmy z Polski, popisują się swoją znajomością języka. Słyszymy więc m.in.: „Dobra, dobra zupa z bobra, jeszcze lepsza zupa z wieprza”. I mówią to muzułmanie, którzy wieprzowiny nie jedzą - opowiada K. Połczynski. Teraz już nie reagują na te zaczepki. Choć czasami zdarza się ulec namowom. - W Maroko czy na Cyprze, ale nie tylko tam, roi się od przewodników. Wydaje się, że tam niemal każdy nim jest. Kiedy powtarzamy, że sami sobie poradzimy, i tak idą za nami. Wówczas wprost mówimy, że za nic nie zapłacimy. Ale to wcale ich nie zniechęca - mówi Kamila. - W Maroko po przejściu trasy nasz „przewodnik” podszedł i podał cenę. Odparliśmy, że już wcześniej mu powiedzieliśmy, że za nic nie zapłacimy. No i skrzyknął chłopaków - mówi K. Pestka-Połczynska, dodając: - W końcu stwierdziliśmy, że ostatecznie pokazał nam trasę, opowiedział o niej co nieco, więc zapłacimy. Pomyśleliśmy, ile my byśmy zarobili w tym czasie i tyle daliśmy. No, pan nie był zadowolony, a wręcz oburzony.

Podczas podróżowania przydaje się umiejętność targowania. - Początkowo to było dla mnie nie do pomyślenia - mówi K. Pestka-Połczynska. - Teraz negocjujemy każdą cenę. A sprzedawcy potrafią zejść z początkowych 10 dolarów nawet do 1. Gdy już nam się wydaje, że kupiliśmy coś okazyjnie, wchodzi miejscowy i od ręki dostaje jeszcze niższą cenę, a przecież sprzedawcy też musi się opłacać - wyjaśnia K. Połczynski. - Kroją nas jak mogą - śmieje się jego żona. - Miejscowym wydaje się, że jesteśmy co najmniej milionerami. Skoro stać nas na bilet lotniczy, a nade wszystko na wzięcie wolnego w pracy tylko na wakacyjny wyjazd, to mamy forsy jak lodu. Tak tam się myśli o turystach - mówi K. Pestka-Połczynska.

Sami jednak nie są rozrzutni i ściśle trzymają się podróżniczego budżetu. Tu planowanie jest bardzo ważne. - Znalazłam kiedyś w internecie okazyjnie bilety do Norwegii za 80 zł. Pomyślałam, że to jak za darmo. Od razu zadzwoniłam do Krzyśka - mówi K. Pestka-Połczynska. Zaczęli jednak liczyć. - Lot owszem 80 zł. Później jednak przejazd z lotniska dla dwóch osób to 100 euro, a do tego noclegi. Zwykła kanapka czy piwo w barze to kolejne 50 zł i tak koszty nam rosną - wylicza K. Pestka-Połczynska. - Bardziej opłacało się nam kupić bilet na Wyspy Kanaryjskie za 250 zł, ale wszystkie inne koszty okazały się dużo mniejsze - mówi K. Połczynski. - Warto przed wyjazdem zrobić prostą tabelkę i podliczyć wydatki, jakie nas czekają, żeby zobaczyć, czy wyjazd zmieści się w naszym budżecie - dodaje K. Połczynski. A koszty mogą zaskoczyć. - Planowaliśmy podróż na Bornholm. Z Kołobrzegu cena promu to ok. 1500 zł. Tymczasem z Niemiec ta sama podróż kosztuje 460 zł - mówi K. Połczynski. Ale i im zdarzają się nieprzewidziane wydatki. - Pojechaliśmy do Norwegii i na długo ją zapamiętamy. Dostaliśmy tam mandat za złe parkowanie. Zostawiliśmy auto o 30 cm za blisko skrzyżowania. Kosztowało nas to w przeliczeniu 1200 zł. Na Sardynii też źle stanęliśmy, ale tam za bilecik zapłaciliśmy 20 euro - mówi K. Pestka-Połczynska.

We Włoszech, oddając wypożyczone auto, zadziwili jego stanem pracownika. - W Palermo, na Sycylii, jedząc śniadanie, usłyszeliśmy dostawcze auto, które próbowało przejechać wąską uliczką, przy której mieliśmy ustawiony samochód. Jeżdżąc po tym kraju, z rysami na aucie trzeba się liczyć. Tam po prostu jeśli samochód nie może się gdzieś zmieścić, to zderzakiem przesuwa inne pojazdy. I podobnie chciał zrobić facet z dostawczaka, ale sami przestawiliśmy samochód. Kiedy oddawaliśmy go na końcu podróży, w wypożyczalni zapytano mnie, jakie szkody zgłaszam. Gdy odpowiedziałem, że żadnej, pracownik był zdziwiony i kilka razy oglądał auto wkoło - opowiada K. Połczynski. - Mówiąc o Włoszech, warto pamiętać, że obowiązują tam trzy rodzaje linii parkingowych. Białe - miejsca darmowe, żółte - zarezerwowane, niebieskie - płatne - mówi K. Pestka-Połczynska.

Kiedy tylko w Polsce zaczęły działać tanie linie lotnicze, zrezygnowali z biur podróży. - Wyjazd na własną rękę okazuje się dużo fajniejszy. Z firmą to tak naprawdę przeskakiwanie z punktu A do B. I nie oszukujmy się - do tanich takie miejsca nie należą - mówi K. Pestka-Połczynska. - A niekiedy wystarczy przejść uliczkę, dwie i można np. zjeść równie dobrze, ale za połowę ceny - mówi K. Połczynski. Nie bez kozery jest też fakt, że przemieszczając się samemu, dobierają atrakcje ciekawe dla nich. Na długo zapamiętają m.in. wizytę w katakumbach kapucynów na Sycylii. Zgromadzono w nich ok. 8 tys. zabalsamowanych zwłok. - Podłoże jest tam skaliste, więc zmarłych balsamowano na stojąco, w kilku rzędach, za szyję przytwierdzano do ściany. Początkowo w katakumbach chowano jedynie zakonników, później także pozostałych mieszkańców. Ogląda się ich bez żadnych barier, szyb... Niektórym odpadła głowa, innym opadła szczęka. Na nas wizyta wywarła ogromne wrażenie. Zwłaszcza widok ostatniego z pochówków. W 1920 r. spoczęła tam 2-letnia dziewczynka. Dzięki zastosowaniu nowych środków balsamujących zachowały się włosy, niemal naturalnej barwy skóra, rzęsy - opowiada K. Pestka-Połczynska. - Z kolei w Tajlandii każdy mężczyzna musi na pewien czas zostać mnichem buddyjskim. Obowiązuje to wszystkich, nawet króla. Po upływie terminu decydują, czy zostają w klasztorze, czy go opuszczają - tłumaczy K. Pestka-Połczynska, dodając: - Mnisi utrzymują się wyłącznie z ofiar. Przechadzają się po wiosce, w której jest klasztor i zbierają dary.

W swoich podróżach doświadczyli także kilku niebezpiecznych sytuacji. - W Egipcie byliśmy akurat, gdy wybuchła tam Arabska Wiosna Ludów. Na ulicach pojawiły się czołgi. Innym razem, będąc w Izraelu, zrobiliśmy sobie wypad do Egiptu. W hotelu usłyszeliśmy rozmowę kobiety, do której ktoś dzwonił i pytał, czy widziała przelatujące nad głową rakiety. Wówczas się przestraszyliśmy, że Izrael, skąd mieliśmy powrót, zamknie granice - mówi K. Połczynski. W Kenii podczas podróży sawanną, przed pójściem spać przypominano im, by dokładnie obejrzeli swój pokój. - Należało sprawdzić łóżko i pod łóżkiem, łazienkę, ręczniki, buty, bo wszędzie mogły wejść np. skorpiony. Wówczas pomyślałam, że po co mi to było - śmieje się K. Pestka-Połczynska. Z kolei w USA przejechali Dolinę Śmierci. To jedno z najgorętszych miejsc na świecie. W 1913 r. było tam 56oC, co jest najwyższą zanotowaną temperaturą powietrza. - 4 godz. zjeżdżaliśmy w dół. Co kawałek mijaliśmy tablice przypominające, by zaopatrzyć się w zapas wody i pożywienia na co najmniej 4 dni, gdyż taki jest średni czas przyjazdu pomocy - mówi K. Pestka-Połczynska. Wchodząc do parków narodowych, znaki przestrzegały przed dzikimi zwierzętami, np. przed grizzly. - Napisano na nich: Jeśli spotkasz niedźwiedzia, nie uciekaj, on jest od ciebie szybszy. Nie wchodź na drzewo - grizzly robi to lepiej od ciebie. I cała lista, co należy zrobić. Podobnie w przypadku kuguarów, pum, grzechotników itd. - mówi K. Pestka-Połczynska.

Odwiedzając nie tylko Dolinę Śmierci, ale i parki, należy zaopatrzyć się w odpowiednią ilość wody. - Zapomnieliśmy o tym. W jednym z parków narodowych w połowie szlaku nam jej zabrakło. Zaczęliśmy pić ze strumieni, choć zakazywały tego tabliczki informacyjne. Turyści, którzy nas wówczas zobaczyli, podzielili się z nami wodą - mówi K. Pestka-Połczynska. Lecąc do USA, gdzie w sumie spędzili blisko miesiąc, obawiali się tego, że każdy tam ma dostęp do broni. - Była już noc, a my szukaliśmy noclegu. W pewnym momencie zauważyliśmy biegnącego w naszym kierunku mężczyznę, który z daleka krzyczał: „Nie mam broni, nie mam broni!”. Prosił, byśmy otworzyli okno - opowiada K. Połczynski. - Nieźle się wystraszyłam, prosiłam Krzyśka, by nie otwierał - mówi K. Pestka-Połczynska. Ostatecznie okazało się, że mężczyźnie uciekł pies i pytał, czy go nie widzieliśmy. - Napędził nam niezłego strachu - mówi Kamila.

Podróże, jak wiadomo, wiążą się z próbowaniem nowych potraw. - Największe zdziwienie czekało nas w chińskiej dzielnicy w San Francisco. Była dokładnie taka, jaką niekiedy oglądać można w filmach. Pierwszy raz widzieliśmy smażone owady, egzotyczne mięso, a wszędzie unosił się niezbyt przyjemny zapach. Nawet w Bangkoku się z czymś takim nie zetknęliśmy - mówi małżeństwo Połczynskich. W Tajlandii natknęli się za to na duriana, czyli owoc uznawany za najbardziej śmierdzący na świecie. - Jego zapach jest na tyle intensywny, że wprowadzono zakaz spożywania go, a nawet przynoszenia do hotelu. Sprzedawano go w całości, dlatego nie zdecydowaliśmy się na kupno. Zwłaszcza że nie moglibyśmy go później zabrać do pokoju - mówi K. Pestka-Połczynska. W większości starają się gotować samemu. Zakupy robią w lokalnych supermarketach, a tam czeka na nich niekiedy niespodzianka, i to podwójna. - Okazuje się, że w wielu z nich nabyć można polskie produkty i to czasem dużo taniej niż u nas - mówi K. Pestka-Połczynska. - W Maroko znalazłem płatki jednej z droższych u nas firm, a tam były one najtańsze. Podobnie z mlekiem - wymienia K. Połczynski. W swoich wojażach często spotykali też i samych Polaków.

Ostatnio zaczęli podróżować z dziećmi - 6-letnią Łucją i 4-letnim Kajetanem. - Nie ma co ukrywać, że łatwe to nie jest. Trzeba się pogodzić, że nie wszystko, co zaplanowaliśmy, uda się zrealizować. Pojawiają się maluchy, a wraz z nimi tysiące potrzeb. Ot choćby przerwa na toaletę, a po 10 min kolejna, bo drugie dziecko potrzebuje. Trzeba o tym pamiętać i się z tym pogodzić, inaczej wycieczka zamieni się w katastrofę - mówi K. Pestka-Połczynska. Na wszystko jednak jest rada. - Przed podróżą dobrze zaopatrzyć się w różnego rodzaju kolorowanki, ciastolinę itp. Warto zajrzeć też do biblioteki i wypożyczyć kilka książek - radzi K. Pestka-Połczynska, dodając: - Przydaje się także wyobraźnia. Często gdy gdzieś jedziemy, opowiadamy sobie różne historie, wymyślamy opowiadania. Stronią od dawania dzieciom komórek czy tabletów. - Ostatnio lecieliśmy do Tajlandii. Podróż trwała w sumie 25 godz. Przez ten czas komórki miały może przez godzinę - mówi K. Połczynski. - Dzieci bardzo szybko się przyzwyczajają i później wycieczka bez niej się nie obejdzie. Nie dajemy elektroniki zbyt często, ale są sytuacje, w których się przydaje. To np. wypożyczanie samochodu, gdzie musimy się skupić i zrozumieć warunki, przeczytać umowę - mówi K. Pestka-Połczynska. Bywało, że i im brakowało cierpliwości. - W Maroko Kajetan zachorował. Miał 39o gorączki i przez 3 dni ją zbijaliśmy. Mówiłam wtedy, że koniec, nigdzie więcej z nimi nie jadę, dopóki nie podrosną. Po 3 miesiącach byliśmy już na kolejnej wycieczce - dodaje K. Pestka-Połczynska. Pamiętają też o zajęciach dla maluchów. - Nie możemy być zaborczy. Jeśli dzieci przez kilka godzin spacerują z nami po miasteczku, to muszą też mieć coś dla siebie. Staramy się więc znajdować też dla nich jakieś atrakcje - mówi K. Pestka-Połczynska.

W swoich podróżach odwiedzili wiele krajów. Ostatnio zaś Ukrainę.

Miejsce zdarzenia mapa Bytów

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do