Reklama

Na początku kaszubszczyzną byłam przerażona. Rozmowa z nauczycielką Olgą Kuklińską

10/12/2023 17:20

Kim był Klabaternik, stolemy i Jablón? Postacie z kaszubskiej tradycji w swoich opowiadaniach przybliża Olga Kuklińska, nauczycielka języka kaszubskiego w Szkole Podstawowej w Łubnie.

„Kurier Bytowski”: Jak zaczęła się twoja przygoda z kaszubszczyzną? Mówiło się u ciebie w domu po kaszubsku?

Olga Kuklińska: Z językiem kaszubskim nie miałam styczności ani w domu rodzinnym, ani tym bardziej w szkole. Choć dziadkowie się nim posługiwali. Babcia ze strony taty pochodziła z Karpna na Gochach, gdzie do dziś powszechnie mówi się w rodnej mowie, więc to niemal oczywiste, że ten język znała. Ale rodzice już w ogóle go nie używali. To, że uczę kaszubskiego, to zrządzenie losu. Koleżanka, która uczyła go w Łubnie, wzięła urlop macierzyński. Ktoś musiał ją zastąpić. Mnie natomiast kończyła się umowa na zastępstwo za polonistkę. Tylko w ten sposób mogłam dalej pracować w szkole i uczyć dzieci. Dyrektor stwierdził, że szybko muszę zdać egzamin dający kwalifikacje do nauczania rodnej mowy.

Tak zaczęła się twoja kaszubska droga.

Nim podeszłam do egzaminu, zapisałam się na kurs kaszubskiego dla początkujących w Gdańsku. Prowadził go Dariusz Majkowski. Na pierwszych zajęciach usiadłam obok dziewczyny z Jastrzębiej Góry, która mówiła czystą belacką odmianą kaszubskiego. Wówczas przez moment pomyślałam, że to nie jest właściwe miejsce dla mnie. Niczego, co powiedziała, nie zrozumiałam.

Jednak nie zrezygnowałaś.

Od prowadzącego D. Majkowskiego otrzymaliśmy „Biblię dla dzieci” w tłumaczeniu na kaszubski. To była moja pierwsza książka przeczytana w całości w tym języku. Dobrnęłam do końca kursu, ale z przekonaniem, że wszyscy mówią lepiej ode mnie. Po zdaniu egzaminów mogłam już uczyć. W teorii. Pamiętam ogromny strach przed mówieniem, nieco lepiej było z pisaniem. Po roku, by uzupełnić kwalifikacje, rozpoczęłam podyplomowe studia nauczania języka kaszubskiego na Akademii Pomorskiej w Słupsku. Wtedy przekonałam się, jak niewiele jeszcze wiem i umiem.

Wielu nauczycieli podkreśla, że nie jest łatwo przyciągnąć, a później utrzymać uczniów na zajęciach z kaszubskiego. Jak tobie się to udało?

W rodzicach i dzieciach chyba największy strach wzbudzało - i nadal wzbudza - obciążenie nauką dodatkowego języka. Muszę powiedzieć, że przy dzisiejszym przeładowaniu podstawy programowej wcale mnie to nie dziwi. Standardowo pojawiają się pytania: po co uczyć się kaszubskiego, co nam to da? Sądzę, że każdy nauczyciel zmaga się z takimi pytaniami, a kaszubiści odczuwają to jeszcze bardziej, bo ich przedmiot nie jest obowiązkowy. Musimy więc starać się dwa razy bardziej i zawalczyć o każdego ucznia. Tego, który chce malować czy czytać, i tego, który zdecydowanie bardziej woli śpiewać.

Ochota w dzieciach rośnie, kiedy po pierwszych zajęciach okazuje się, że nauka kaszubskiego to przede wszystkim zabawa, poznawanie najbliższej okolicy, a do tego śpiew, taniec, ciekawe warsztaty. Trudniej jest w starszych klasach, ale na to też mam swoje sposoby - tu więcej pracujemy z komputerem, tworzymy filmy, teledyski, przedstawienia. Nie ukrywam jednak, że znacznie łatwiej jest zorganizować lekcje języka polskiego niż kaszubskiego.

Dość szybko uczniowie ze szkoły w Łubnie zaczęli startować w różnych kaszubskich konkursach.

Na początku mieliśmy pewien kompleks. Pojawiały się nawet komentarze, że przecież nie mamy szans w rywalizacji z bardziej „kaszubskimi” szkołami. Pierwsze sukcesy pozwoliły dzieciom, a w pewnym stopniu także i mnie, uwierzyć, że to nie o pochodzenie chodzi. Liczy się ciężka praca i chęci, a zwłaszcza tych ostatnich nam w Łubnie wciąż nie brakuje.

Wspominasz start w pierwszych konkursach?

Każdy to nowe doświadczenie. Jednak chyba najbardziej pamięta się te pierwsze z sukcesami. Myślę tu o Kaszubskim Festiwalu Polskich i Światowych Przebojów w Lipnicy czy Konkursie Kaszubskich Filmów Amatorskich. W tym ostatnim nakręcony przez uczniów z Łubna film „Bòrowô Cotka” zajął I miejsce. Potem już było nam dużo łatwiej, bo wiedzieliśmy, że warto próbować swoich sił w różnych dziedzinach: czytaniu, śpiewaniu, recytacji, malowaniu. Do dziś z sentymentem wspominam ogromną imprezę w Brzeźnie Szlacheckim dotyczącą popularyzacji nowej odsłony kaszubskich nut, gdzie w bardzo dużym składzie osobowym zaprezentowaliśmy te dotyczące mitologii.

Konkursy to jednak nie tylko uczniowie. Sama także zaczęłaś brać w nich udział.

Doskonale pamiętam pierwszy, w którym wystartowałam. To był 2019 r. Turniej Gawędziarzy we Wielu. Do udziału namówiły mnie nasze świetne gawędziarki Joanna Jester i Ania Gliszczyńska, które na wielewskiej scenie występowały już wielokrotnie. Pomyślałam, że najwyższy czas przełamać strach przed mówieniem po kaszubsku. Na wypadek porażki nikomu za bardzo nie mówiłam o swoim pomyśle.

Na warsztat wzięłaś gadki. Gatunek nie taki łatwy.

Okazało się, że napisać tekst to jedno, a powiedzieć go przed publicznością to już zupełnie inna sprawa. Przed turniejem oglądałam w internecie występy A. Gliszczyńskiej, Karoliny Keler czy Józefa Roszmana - niedoścignionych mistrzów gatunku. Stwierdziłam jednak, że nie ma sensu nikogo naśladować, trzeba spróbować zrobić to po swojemu. Tekst właściwie nosiłam w głowie od dawna, bo kłopoty osób z niskim wzrostem nie są mi obce. I tak oto gawęda „Wiôldżi jiwrë môłi białczi” przyniosła mi szczęście, a nawet grand prix. Do dziś nadal sporo osób kojarzy mnie właśnie z tym tekstem. To już chyba będzie moja wizytówka (śmiech).

Gadki to nie wszystko.

W ub.r. spróbowałam swoich sił w Dyktandzie Kaszubskim, które odbyło się w Miastku. To głównie zasługa mojej siostrzenicy Łucji, która także w nim wówczas startowała. Chciałam, żeby było jej raźniej. Obie zajęłyśmy w swoich kategoriach II miejsca. W tym roku również obie wystartowałyśmy. Łucja zajęła I miejsce w kat. kl. IV-VI, a ja wywalczyłam wyróżnienie. Niestety, w finale pojawił się tekst, którego nie udało mi się przed dyktandem zdobyć i w całości przeczytać. Cieszę się jednak z zajętej lokaty, bo konkurencja była ogromna. Nie wykluczam, że w przyszłości jeszcze spróbuję swoich sił w pisaniu, bo to po prostu świetna impreza z wieloma towarzyszącymi atrakcjami.

Rozpoczęłaś także współpracę z kaszubsko-pomorskim czasopismem „Pomerania”.

W dodatku edukacyjnym dla nauczycieli „Najô Ùczba” zamieszczam swoje pomoce dydaktyczne. Tam również opublikowałam cykl opowiadań dla dzieci, na który składa się 20 niezależnych historii o postaciach z kaszubskiej mitologii. Uwielbiam tę tematykę. Każda napisana przeze mnie powiastka jest tak zbudowana, by można ją czytać oddzielnie. Można też wybrać sobie jedną konkretną postać, która nas interesuje. Wszystkie historie osadzone są w czasach współczesnych, tak by młody czytelnik mógł się z nimi utożsamiać. Chciałam w ten sposób pokazać, że kaszubska mitologia jest aktualna i nadal atrakcyjna dla najmłodszych. Dzieci uwielbiają Klabaternika, Jablóna, stolemy i innych bohaterów.

Myślałaś, by opublikować opowiadania w osobnym zbiorze?

Przyznam szczerze, że nie. Konkurencja w tym temacie jest spora, a mój warsztat pisarski chyba jeszcze nie na takim poziomie, by się mierzyć z innymi. Aktualnie skupiam się na pisaniu felietonów dla „Pomeranii”, co jest dla mnie nowym doświadczeniem. Ten gatunek wymaga nieco innego sposobu myślenia i pisania niż gawęda czy opowiadania dla dzieci. Sprawia mi jednak sporo radości i satysfakcji. Sama bywam czasami zaskoczona efektami. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę tworzyć i publikować cokolwiek w języku kaszubskim, nigdy bym w to nie uwierzyła. Myślę też o napisaniu czegoś dla dorosłych, ale w zupełnie innym klimacie, może bardziej mrocznym...

Czekamy więc z niecierpliwością.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do