
- To prawie 30-metrowa stroma skarpa. Pamiętam, jak ręcznie przygotowywano glebę pod naturalny obsiew buka. Niejeden z pracowników lądował wtedy na dole - opowiada Władysław Halenda, leśniczy z 40-letnim stażem.
Władysław Halenda po 4 dekadach pracy jako leśniczy, ledwie dwa tygodnie temu przeszedł na emeryturę. Wspólnie z nim udajemy się na wycieczkę po lasach leśnictwa Gałęźnia, którymi jeszcze do niedawna zarządzał. Wsiadamy do auta. Jest trochę czasu, by porozmawiać. - Z lasem związany jestem od początku. Nie urodziłem się na porodówce, a w lesie - śmieje się Władysław Halenda, po czym dodaje: - Tak dokładnie to w Ryczynie [dziś gm. Borzytuchom - przyp. red.], poród odebrała któraś z sąsiadek. Ojciec pracował w lesie jako drwal, często jako młody chłopak pomagałem mu. Najczęściej przy żywicowaniu, czyli zbieraniu żywicy.
Skręcamy w leśną drogę, znaną chyba tylko naszemu przewodnikowi. Auto niemal płynie po morzu trawy, która bujnie wyrosła po ostatnich opadach. Nagle droga ostro zaczyna piąć się w górę, po chwili lądujemy na polanie, ale to jedynie krótka przerwa w podróży. Skręcamy tam i dla odmiany zjeżdżamy w dół. Nagle, w połowie wzniesienia się zatrzymujemy. Pieszo przedzieramy się przez gąszcz młodych drzewek. W końcu stajemy przy stromej skarpie. W dole znajduje się źródlisko. - Chciałem pokazać, jak dawniej trudzono się przy sadzeniu drzewek. Skarpa ma miejscami 30 metrów. 20 lat temu okoliczni pracownicy przygotowywali glebę pod naturalny obsiew buka - wspomina W. Halenda. Czy to aby bezpieczne? - zastanawiam się, patrząc na stromiznę, a głośno pytam, czy zdarzyło się komuś zlecieć? - O niejeden wylądował na dole, ale na szczęście nikomu nic się nie stało - uśmiechając się, odpowiada leśniczy. Po chwili ruszamy w dalszą podróż po leśnictwie Gałęźnia. Ufamy naszemu przewodnikowi. Sami po kilku skrętach zupełnie straciliśmy orientację. Rozglądamy się ciekawie na boki i słuchamy opowieści W. Halendy. - Przypominam sobie zimę z 1988 r., spadło wówczas sporo śniegu, ale nie to było najgorsze. Gorszy był deszcz, który na wierzchu utworzył lodową skorupę. Leśna zwierzyna nie mogła się po niej poruszać. Z PGR-u wynająłem ciągnik z pługiem i odśnieżaliśmy wrzosowiska, a później wytyczaliśmy drogi. Tylko nimi poruszały się zwierzęta. W tym roku śniegu spadło tyle tylko, by sobie zdjęcie na pamiatkę zrobić - śmieje się W. Halenda.
Po krótkiej przejażdżce autem stajemy przed 120-letnim sosnowym lasem. Czerwone oznaczenia na drzewach nie pozostawiają złudzeń. Przeznaczono je do wycinki. - Zrobi to już mój następca - wyjaśnia W. Halenda, po czym dodaje: - Przede wszystkim chciałem pokazać wam tutejszy widok. Ten rzeczywiście zapiera dech. Aż po horyzont widać mniejsze i większe wzniesienia porośnięte różnymi gatunkami drzew. Ciemnozielone sosny sąsiadują z bukami, których liście teraz wiosną odznaczają się jasnozieloną barwą. Gdzieniegdzie w pobliżu dostrzegamy także brzozy. - Widok przypomina ten z Bieszczad czy Karpacza. Kiedy tylko miałem okazję, przyjeżdżałem tu podziwiać to wszystko - mówi emerytowany leśniczy. Spoglądając na piękny krajobraz, pytamy o to, jak trafił do zawodu. - Pomagając ojcu w pracy, zakochałem się w lesie. Nie wyobrażam sobie innej pracy, a tym bardziej mieszkania w mieście. To nie dla mnie - mówi W. Halenda, dodając: - Po wojsku ukończyłem Policealne Studium Leśne w Porożynie i rozpocząłem staż w leśnictwie Jutrzenka w 1979 r. Następnie zostałem oddelegowany do leśnictwa w Parchowie, później Gałęzowie i w 1981 r. do Gałęźni.
Jadąc dalej, pokonujemy koleiny, auto podskakuje na nierównościach i korzeniach. Dzielnie je jednak pokonuje. - Ma dobry silnik, wiernie mi służy. Dawniej jeździłem maluchem. Chyba bym nie zliczył, ile przygód z nim miałem. Po tych wzniesieniach też dawał radę - mówi W. Halenda. - O tu jest ciekawe miejsce - nasz przewodnik wskazuje na grób znajdujący się nieopodal kanału prowadzącego z Jeziora Głębokiego do elektrowni wodnej w Gałźni Małej. - Niestety, nic bliższego na ten temat nie potrafię powiedzieć, ale widać, że ktoś się nim opiekuje - mówi emerytowany leśniczy. Więcej opowiada nam o kanale. - Ma 12 metrów szerokości i 6 głębokości. Co jakiś czas jest spuszczany. W ciągu mojej 40-letniej pracy zdarzyło się to 7-8 razy. Dawniej w tym czasie czuwaliśmy przy nim dzień i noc. W środku znajduje się bowiem betonowa rynna głęboka na 3,5 metra. Jeśli wpadnie tam zwierzyna, sama nie jest w stanie wyjść - mówi W. Halenda. A wpadały tam jelenie, dziki, rzadziej sarny. - Oj, co my się namęczyliśmy, żeby je wydostać! Układaliśmy kostki słomy, stosowaliśmy maty, niektóre sztuki łapaliśmy nawet na lasso - opowiada W. Halenda. Zatrzymując się przy kolejnym lesie, nasz przewodnik nagle zwraca baczniejszą uwagę na nieporośnięty pas pod linią energetyczną. - O, patrzcie dzik. Mały dzik, no pewnie że warchlak! - mówi W. Halenda. - Tylko skąd on tutaj? - zastanawia się leśniczy. - Pewnie locha już przeszła, a on na chwilę się odłączył - mówi. Zwierzę szybko umknęło do lasu i tyle je widzieliśmy. Nawet aparatu nie zdążyliśmy wyjąć. Stajemy przy dość wiekowym lesie. - To odział 32J. To moje pierwsze nasadzenie i to o dziwo w lutym, tak wówczas było ciepło - mówi W. Halenda. A wiosenne przymrozki są nie tylko zmorą działkowiczów, ale również i leśników. - Większe mogą uszkodzić liście. Najbardziej wrażliwy jest dąb - tłumaczy W. Halenda. Przy okazji pytamy o blaski i cienie mieszkania na odludziu. - Pamiętam jedną z zim. Spadło tyle śniegu, że przez 13 dni byłem odcięty od świata. Bez prądu, wody i jedzenia - wspomina W. Halenda. Choć nie uważa tego wspomnienia za traumatyczne. Razem z nim oglądamy także miejsce wichury z 1986 r. - W ciągu jednej nocy zniszczyła ok. 2 tys. m3 100-letniego drzewostanu - wspomina W. Halenda. Wszystko na stromym zboczu. Drewno trzeba było ręcznie wyrabiać, nie było wówczas harwesterów i forwarderów, a później zasadzić nowe drzewa. Największa na naszym terenie była ta z 2017 r. - Razem z Romanem Zwolskim i Tomaszem Hapką na 1,5 roku zostaliśmy oddelegowani do odbiórki drewna z prywatnych lasów. Jako leśnikowi trudno mi było patrzeć na te zniszczenia. Dla właścicieli była to też ogromna strata. Ten drzewostan uprawiany był niekiedy od kilku pokoleń - mówi W. Halenda. - O, a tu na drodze widać tropy jelenia - wskazuje Halenda. Przy okazji pytamy o kłusowników. - Teraz już się z tym nie spotkałem, chyba nikt nie chce ryzykować. Dawniej zdarzali się ci, którzy z psami zaganiali zwierzynę - mówi emerytowany leśniczy. Po czym przypomina jedną z historii. - To było już lata temu. Polując na dzika, po oddaniu strzału, okazało się, że w pobliżu są także kłusownicy, którzy wzięli nogi za pas i zaczęli uciekać - śmieje się W. Halenda. A co z drapieżnikami? - Liczyliśmy wilki. Szacujemy, że żyją tu 3 sztuki, ale trudno to dokładnie określić, bo one się ciągle przemieszczają - mówi W. Halenda.
Jadąc do kolejnego miejsca, przyglądamy się mijanym drzewom. Pewien pas zwraca naszą szczególną uwagę. Widać jakby leśniczy od dawna tu nie zaglądał, a przynajmniej przejeżdżając, spoglądał w drugą stronę. Suche świerki, część drzew powalona. - Tu nie możemy prowadzić żadnych prac. To strefa ochronna, gniazduje pewien gatunek chronionego ptaka - tłumaczy tajemniczo leśniczy. Ale my wiemy, że chodzi o orła bielika. Powoli wracamy do leśniczówki. Na chwilę zatrzymujemy się jeszcze przed kamiennym znakiem upamiętniającym zamordowanego leśniczego. Zastrzelono go, gdy niósł wypłatę. Działo się to jeszcze w niemieckich czasach.
Pytamy leśnika jeszcze, czy zna jakieś miejsca, wyjątkowo obfitujące w grzyby. - Znam, ale miejscowi też je znają i najczęściej są tam przede mną - śmieje się W. Halenda. Naszą podróż kończymy na polanie znajdującej się nieopodal leśniczówki Gałęźnia. Jest niewidoczna z głównej drogi. - Tutaj rozpoczynamy i kończymy polowania. Dawniej mieściło się tutaj siedlisko. Pamiętam, że mieszkał tu Sybirak z żoną, później przeprowadził się do Budowa - mówi W. Halenda. O starym siedlisku przypominają m.in. drzewa owocowe. Rosną tu czereśnie, grusza i jabłonie. W pobliżu ktoś posadził także bzy. Rozstając się z gościnnym leśniczym, pytamy jeszcze, czy nie żal mu zostawiać lasu. - Po tylu latach pracy trochę żal, ale wiem, że zostawiam go w dobrych rękach - kończy W. Halenda.
Już po powrocie z leśnictwa w sprawie grobu przy kanale zadzwoniliśmy do lokalnych pasjonatów historii z grupy Stare Niepoględzie i okolice - poszukiwacze. - Rzeczywiście opiekujemy się tą mogiłą - mówi Marek Młynarczyk, po czym wyjaśnia: - Od swojej prababci i wujków słyszałem opowieść, że w czasie II wojny światowej o ten most toczyły się walki. Na miejscu miano pochować żołnierzy i niemieckich i rosyjskich. Dalej relacje nie są już takie jasne. Część mówi, że w latach 70. ich szczątki przeniesiono na cmentarz wojenny w Słupsku. Inni z kolei uważają, że ciała wciąż tam spoczywają. W 2017 r. na miejscu znajdowała się jeszcze mała mogiła. Myśmy ją powiększyli i uporządkowali teren. Od tego czasu opiekując się tym miejscem. To czy rzeczywiście ktoś tam spoczywa, wymaga jednak dokładniejszych badań.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!