Reklama

Emerytowany leśniczy Władysław Halenda opowiada nie tylko o swojej pracy

28/06/2020 17:22

- To prawie 30-metrowa stroma skarpa. Pamiętam, jak ręcznie przygotowywano glebę pod naturalny obsiew buka. Niejeden z pracowników lądował wtedy na dole - opowiada Władysław Halenda, leśniczy z 40-letnim stażem.

Władysław Halenda po 4 dekadach pracy jako leśniczy, ledwie dwa tygodnie temu przeszedł na emeryturę. Wspólnie z nim udajemy się na wycieczkę po lasach leśnictwa Gałęźnia, którymi jeszcze do niedawna zarządzał. Wsiadamy do auta. Jest trochę czasu, by porozmawiać. - Z lasem związany jestem od początku. Nie urodziłem się na porodówce, a w lesie - śmieje się Władysław Halenda, po czym dodaje: - Tak dokładnie to w Ryczynie [dziś gm. Borzytuchom - przyp. red.], poród odebrała któraś z sąsiadek. Ojciec pracował w lesie jako drwal, często jako młody chłopak pomagałem mu. Najczęściej przy żywicowaniu, czyli zbieraniu żywicy.

Skręcamy w leśną drogę, znaną chyba tylko naszemu przewodnikowi. Auto niemal płynie po morzu trawy, która bujnie wyrosła po ostatnich opadach. Nagle droga ostro zaczyna piąć się w górę, po chwili lądujemy na polanie, ale to jedynie krótka przerwa w podróży. Skręcamy tam i dla odmiany zjeżdżamy w dół. Nagle, w połowie wzniesienia się zatrzymujemy. Pieszo przedzieramy się przez gąszcz młodych drzewek. W końcu stajemy przy stromej skarpie. W dole znajduje się źródlisko. - Chciałem pokazać, jak dawniej trudzono się przy sadzeniu drzewek. Skarpa ma miejscami 30 metrów. 20 lat temu okoliczni pracownicy przygotowywali glebę pod naturalny obsiew buka - wspomina W. Halenda. Czy to aby bezpieczne? - zastanawiam się, patrząc na stromiznę, a głośno pytam, czy zdarzyło się komuś zlecieć? - O niejeden wylądował na dole, ale na szczęście nikomu nic się nie stało - uśmiechając się, odpowiada leśniczy. Po chwili ruszamy w dalszą podróż po leśnictwie Gałęźnia. Ufamy naszemu przewodnikowi. Sami po kilku skrętach zupełnie straciliśmy orientację. Rozglądamy się ciekawie na boki i słuchamy opowieści W. Halendy. - Przypominam sobie zimę z 1988 r., spadło wówczas sporo śniegu, ale nie to było najgorsze. Gorszy był deszcz, który na wierzchu utworzył lodową skorupę. Leśna zwierzyna nie mogła się po niej poruszać. Z PGR-u wynająłem  ciągnik z pługiem i odśnieżaliśmy wrzosowiska, a później wytyczaliśmy drogi. Tylko nimi poruszały się zwierzęta. W tym roku śniegu spadło tyle tylko, by sobie zdjęcie na pamiatkę zrobić - śmieje się W. Halenda.

Po krótkiej przejażdżce autem stajemy przed 120-letnim sosnowym lasem. Czerwone oznaczenia na drzewach nie pozostawiają złudzeń. Przeznaczono je do wycinki. - Zrobi to już mój następca - wyjaśnia W. Halenda, po czym dodaje: - Przede wszystkim chciałem pokazać wam tutejszy widok. Ten rzeczywiście zapiera dech. Aż po horyzont widać mniejsze i większe wzniesienia porośnięte różnymi gatunkami drzew. Ciemnozielone sosny sąsiadują z bukami, których liście teraz wiosną odznaczają się jasnozieloną barwą. Gdzieniegdzie w pobliżu dostrzegamy także brzozy. - Widok przypomina ten z Bieszczad czy Karpacza. Kiedy tylko miałem okazję, przyjeżdżałem tu podziwiać to wszystko - mówi emerytowany leśniczy. Spoglądając na piękny krajobraz, pytamy o to, jak trafił do zawodu. - Pomagając ojcu w pracy, zakochałem się w lesie. Nie wyobrażam sobie innej pracy, a tym bardziej mieszkania w mieście. To nie dla mnie - mówi W. Halenda, dodając: - Po wojsku ukończyłem Policealne Studium Leśne w Porożynie i rozpocząłem staż w leśnictwie Jutrzenka w 1979 r. Następnie zostałem oddelegowany do leśnictwa w Parchowie, później Gałęzowie i w 1981 r. do Gałęźni.

Jadąc dalej, pokonujemy koleiny, auto podskakuje na nierównościach i korzeniach. Dzielnie je jednak pokonuje. - Ma dobry silnik, wiernie mi służy. Dawniej jeździłem maluchem. Chyba bym nie zliczył, ile przygód z nim miałem. Po tych wzniesieniach też dawał radę - mówi W. Halenda. - O tu jest ciekawe miejsce - nasz przewodnik wskazuje na grób znajdujący się nieopodal kanału prowadzącego z Jeziora Głębokiego do elektrowni wodnej w Gałźni Małej. - Niestety, nic bliższego na ten temat nie potrafię powiedzieć, ale widać, że ktoś się nim opiekuje - mówi emerytowany leśniczy. Więcej opowiada nam o kanale. - Ma 12 metrów szerokości i 6 głębokości. Co jakiś czas jest spuszczany. W ciągu mojej 40-letniej pracy zdarzyło się to 7-8 razy. Dawniej w tym czasie czuwaliśmy przy nim dzień i noc. W środku znajduje się bowiem betonowa rynna głęboka na 3,5 metra. Jeśli wpadnie tam zwierzyna, sama nie jest w stanie wyjść - mówi W. Halenda. A wpadały tam jelenie, dziki, rzadziej sarny. - Oj, co my się namęczyliśmy, żeby je wydostać! Układaliśmy kostki słomy, stosowaliśmy maty, niektóre sztuki łapaliśmy nawet na lasso - opowiada W. Halenda. Zatrzymując się przy kolejnym lesie, nasz przewodnik nagle zwraca baczniejszą uwagę na nieporośnięty pas pod linią energetyczną. - O, patrzcie dzik. Mały dzik, no pewnie że warchlak! - mówi W. Halenda. - Tylko skąd on tutaj? - zastanawia się leśniczy. - Pewnie locha już przeszła, a on na chwilę się odłączył - mówi. Zwierzę szybko umknęło do lasu i tyle je widzieliśmy. Nawet aparatu nie zdążyliśmy wyjąć. Stajemy przy dość wiekowym lesie. - To odział 32J. To moje pierwsze nasadzenie i to o dziwo w lutym, tak wówczas było ciepło - mówi W. Halenda. A wiosenne przymrozki są nie tylko zmorą działkowiczów, ale również i leśników. - Większe mogą uszkodzić liście. Najbardziej wrażliwy jest dąb - tłumaczy W. Halenda. Przy okazji pytamy o blaski i cienie mieszkania na odludziu. - Pamiętam jedną z zim. Spadło tyle śniegu, że przez 13 dni byłem odcięty od świata. Bez prądu, wody i jedzenia - wspomina W. Halenda. Choć nie uważa tego wspomnienia za traumatyczne. Razem z nim oglądamy także miejsce wichury z 1986 r. - W ciągu jednej nocy zniszczyła ok. 2 tys. m3 100-letniego drzewostanu - wspomina W. Halenda. Wszystko na stromym zboczu. Drewno trzeba było ręcznie wyrabiać, nie było wówczas harwesterów i forwarderów, a później zasadzić nowe drzewa. Największa na naszym terenie była ta z 2017 r. - Razem z Romanem Zwolskim i Tomaszem Hapką na 1,5 roku zostaliśmy oddelegowani do odbiórki drewna z prywatnych lasów. Jako leśnikowi trudno mi było patrzeć na te zniszczenia. Dla właścicieli była to też ogromna strata. Ten drzewostan uprawiany był niekiedy od kilku pokoleń - mówi W. Halenda. - O, a tu na drodze widać tropy jelenia - wskazuje Halenda. Przy okazji pytamy o kłusowników. - Teraz już się z tym nie spotkałem, chyba nikt nie chce ryzykować. Dawniej zdarzali się ci, którzy z psami zaganiali zwierzynę - mówi emerytowany leśniczy. Po czym przypomina jedną z historii. - To było już lata temu. Polując na dzika, po oddaniu strzału, okazało się, że w pobliżu są także kłusownicy, którzy wzięli nogi za pas i zaczęli uciekać - śmieje się W. Halenda. A co z drapieżnikami? - Liczyliśmy wilki. Szacujemy, że żyją tu 3 sztuki, ale trudno to dokładnie określić, bo one się ciągle przemieszczają - mówi W. Halenda.

Jadąc do kolejnego miejsca, przyglądamy się mijanym drzewom. Pewien pas zwraca naszą szczególną uwagę. Widać jakby leśniczy od dawna tu nie zaglądał, a przynajmniej przejeżdżając, spoglądał w drugą stronę. Suche świerki, część drzew powalona. - Tu nie możemy prowadzić żadnych prac. To strefa ochronna, gniazduje pewien gatunek chronionego ptaka - tłumaczy tajemniczo leśniczy. Ale my wiemy, że chodzi o orła bielika. Powoli wracamy do leśniczówki. Na chwilę zatrzymujemy się jeszcze przed kamiennym znakiem upamiętniającym zamordowanego leśniczego. Zastrzelono go, gdy niósł wypłatę. Działo się to jeszcze w niemieckich czasach.

Pytamy leśnika jeszcze, czy zna jakieś miejsca, wyjątkowo obfitujące w grzyby. - Znam, ale miejscowi też je znają i najczęściej są tam przede mną - śmieje się W. Halenda. Naszą podróż kończymy na polanie znajdującej się nieopodal leśniczówki Gałęźnia. Jest niewidoczna z głównej drogi. - Tutaj rozpoczynamy i kończymy polowania. Dawniej mieściło się tutaj siedlisko. Pamiętam, że mieszkał tu Sybirak z żoną, później przeprowadził się do Budowa - mówi W. Halenda. O starym siedlisku przypominają m.in. drzewa owocowe. Rosną tu czereśnie, grusza i jabłonie. W pobliżu ktoś posadził także bzy. Rozstając się z gościnnym leśniczym, pytamy jeszcze, czy nie żal mu zostawiać lasu. - Po tylu latach pracy trochę żal, ale wiem, że zostawiam go w dobrych rękach - kończy W. Halenda.

Już po powrocie z leśnictwa w sprawie grobu przy kanale zadzwoniliśmy do lokalnych pasjonatów historii z grupy Stare Niepoględzie i okolice - poszukiwacze. - Rzeczywiście opiekujemy się tą mogiłą - mówi Marek Młynarczyk, po czym wyjaśnia: - Od swojej prababci i wujków słyszałem opowieść, że w czasie II wojny światowej o ten most toczyły się walki. Na miejscu miano pochować żołnierzy i niemieckich i rosyjskich. Dalej relacje nie są już takie jasne. Część mówi, że w latach 70. ich szczątki przeniesiono na cmentarz wojenny w Słupsku. Inni z kolei uważają, że ciała wciąż tam spoczywają. W 2017 r. na miejscu znajdowała się jeszcze mała mogiła. Myśmy ją powiększyli i uporządkowali teren. Od tego czasu opiekując się tym miejscem. To czy rzeczywiście ktoś tam spoczywa, wymaga jednak dokładniejszych badań.

 

 

 

 

 

 

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do