
Niezbyt długa 9-kilometrowa ścieżka przyrodnicza przez las i torfowiska. W co ciekawszych miejscach tablice informacyjne, ale kto by je czytał, mając za przewodnika Jarosława Czarneckiego, leśnika z wykształcenia, a z pasji zapalonego przyrodnika.
W STRONĘ TORFOWISK
Pogoda nie zapowiada się najlepiej. Ciężkie, ciemne chmury suną po niebie. To nie zniechęca amatorów pieszych wycieczek, którzy 10.07. zbierają się w Rekowie przed punktem informacji turystycznej mieszczącego się nad Jeziorem Wiejskim. Z parasolami w rękach lub plecakach, przygotowani - tak na wszelki wypadek. Nasza ponad 30-osobowa grupka czeka na swojego przewodnika Jarosława Czarneckiego. Ma nas poprowadzić pośród torfowisk. Pojawia się z plecakiem i mikrofonem w dłoni. Ruszamy. Wspinamy się stromo pod górę. Po drodze mijamy zadbany plac rekreacyjny, a także byłą ewangelicką szkołę i mieszczący się tuż obok niej poewangelicki kościół z 1904 r. Niewielka ceglana kaplica została rozbudowana o dwupiętrową kruchtę. Z dawnego wyposażenia zachowały się do dziś drewniane ławki. Obok świątyni stoi dzwonnica z dwoma dzwonami z XIX w.
Zbliżamy się do krętej, ruchliwej trasy wojewódzkiej nr 212. Szybko ją przekraczamy. Wchodzimy na ścieżkę przyrodniczą i powoli za nami zostawiamy hałas przejeżdżających aut. Po przejściu ok. kilometra zatrzymujemy się na pierwszym przystanku. J. Czarnecki w czarnym kaszubskim kapeluszu z czerwoną blewiązką, znaku charakterystycznym bytowskich wędrówek krajoznawczych przygotowanych z okazji Dni Bytowa zaczyna: - Mieszkam na Kaszubach dokładnie 25 lat i 10 dni. Po takim czasie człowiek podobno kaszubieje - żartuje na początek, po czym rozpoczyna opowieść o torfowiskach. - Spacerujemy ścieżką pośród bagien. Ale dlaczego są takie wyjątkowe? Tu należy powiedzieć nieco o Pojezierzu Bytowskim. Ma ok. 10 km szerokości i 75 długości. Zaczyna się na jeziorze Mausz, a kończy na miejscowości Bobolice - opowiada J. Czarnecki. Wzdłuż Pojezierza Bytowskiego przebiega czołowomorenowy garb, który dzieli Pomorze na dwie części. Główne rzeki po północnej stronie są krótkie i wpadają wprost do morza, po południowej płyną do Noteci, Warty, a potem do Odry lub bezpośrednio do Wisły i dopiero poprzez nie do Bałtyku. Opadów jest dość, by je zasilić. Starczy też dla torfowisk, które tu licznie występują. - Mamy ich trzy rodzaje: niskie, których u nas nie ma, a znajdują się przy źródliskach rzek oraz przejściowe i wysokie. Te ostatnie będziemy dziś oglądać. Wysokie mają formę kotła. Otoczone są wyższymi terenami, w środku zbiera się woda opadowa, tworząc torfowisko. Na terenie Pojezierza Bytowskiego mamy ich 6 tys. Tysiąc ma powierzchnię powyżej 10 ha, a to wcale nie tak mało - tłumaczył J. Czarnecki. Udajemy się w dalszą drogę, słuchając opowieści leśnika. Wyjaśnia, że bagna są dużo lepszym rezerwuarem wody, niż zbiorniki otwarte. - Z tych drugich woda bardzo szybko odparowuje lub odpływa. Torfowiska zachowują się jak gąbka. A ta u nas ma niekiedy 5 m głębokości i 20 ha powierzchni. Niestety, są chyba najmniej doceniane. Nawet samo słowo bagno kojarzy się nam negatywnie. Dla przyrody ma jednak bardzo duże znaczenie - przekonuje J. Czarnecki.
LASY OCALIŁA AUSTRALIA
Ruszamy w stronę pierwszego torfowiska przejściowego. Przed nami kolejna wspinaczka, na szczęście na niezbyt wysoką górkę, a potem zejście w dół. Nagle, w połowie wzniesienia, J. Czarnecki zatrzymuje grupę. Trochę jestem zaskoczony. Wokół niczego osobliwego nie widać. Rosną świerki, niezbyt gęsto, na ziemi gałęzie, pod nogami grząski grunt. Po deszczach rozmiękł jeszcze bardziej, przyprawiając o grymas bólu tych, którzy założyli jasne obuwie i wywołując uśmiech na twarzach ich współtowarzyszy. - Powinien tu rosnąć buk z dębem, ale stało się inaczej. Błędem było obsadzanie wielkich połaci lasu jednym gatunkiem. To jednak nie żadna złośliwość, taka dawniej była leśnicza wiedza - tłumaczy J. Czarnecki. A zmienić dawnych posunięć tak łatwo się nie da. - Nikt nie wytnie wszystkich drzew, by posadzić nowe. A są gatunki cieniolubne, cienioznośne. Są drzewa, które potrzebują słabej gleby i słońca, inne z kolei gliniastego podłoża i cienia. Nasza praca jest specyficzna, ja nie zobaczę efektów swojej, ale zrobią to moje prawnuki - opowiada J. Czarnecki. Dlaczego jednak zatrzymaliśmy się tutaj? - To dobre miejsce, by opowiedzieć nieco o samych lasach - zaczyna leśnik. - Pod koniec XVIII w. w Europie zajmowały 1/3 obecnej powierzchni. Wynikało to z prostej przyczyny. Ludzi żyło coraz więcej i coraz większe powierzchnie przeznaczano pod rolnictwo. Wycinano więc lasy. Uratowała je Australia - mówi J. Czarnecki. Widząc zdziwienie na twarzach słuchaczy, wyjaśnia. - Przeniesiono tam z Europy hodowlę owiec, z których wełny produkowano odzież. To pozwoliło na powrót obsadzić drzewami tereny użytkowane na pastwiska - tłumaczy J. Czarnecki. Wraz z nadejściem XIX w., pojawiły się na szerszą skalę maszyny parowe, rozwinął się przemysł. Drewno znów zaczęło być potrzebne. - To, które najszybciej przyrasta to sosna i świerk. Pierwsze z tych drzew sadzono na słabych glebach. Z kolei jeśli mowa o samych świerkach, to te mogą rosnąć zarówno na terenach podmokłych, jak i suchych - mówił J. Czarnecki. Jednak ważne, by te warunki się nie zmieniały. Świerkowi nie służą susze i obniżający się stan wód. Słabnie, a przez to jest podatny na choroby i szkodniki. - Wśród nich np. kornika drukarza. Na dm2 kory jedna samica jest w stanie znieść 200 jaj. Proszę się rozejrzeć i wyobrazić jaka to skala - mówił J. Czarnecki. W tak jednolitym środowisku, w jakim się na chwilę zatrzymaliśmy, zagrożenie rzeczywiście może być ogromne. - Oczywiście wiemy, jak poradzić sobie z niebezpieczeństwem, sadzimy lasy zróżnicowane gatunkowo, ale na to wszystko potrzeba czasu - uspokajał leśnik, ruszając wraz z innymi w dalszą drogę.
I ZNÓW NA TORFOWISKACH
W dole wchodzimy na drewnianą kładkę, prowadzącą przez podmokły teren. Po deszczowej aurze trzeba na niej szczególnie uważać, by się nie poślizgnąć. Ostrożnie stąpając, naszym oczom ukazuje się sporych rozmiarów kotlina. - Wspominałem o ciągłym przeznaczaniu pod uprawę nowych terenów. To jedno z takich miejsc. Próbowano je osuszyć, kopiąc rów odwadniający. Został zasypany. Jak już mówiłem, dla równowagi hydrologicznej tereny podmokłe mają dużo większe znaczenie. Widać to chociażby podczas suszy. Tutaj zawsze jest woda - mówi J. Czarnecki. Zagrożeniem dla bagien są jednak łagodne zimy, które ostatnio obserwujemy. - Te na naszym terenie i tak należą do surowszych. Jednak słabe opady śniegu wpływają na poziom wód. Być może przez ocieplenie klimatu torfowiska zaczną znikać - mówi J. Czarnecki. Skąd się jednak tutaj wzięły? To w prosty sposób wyjaśnił nasz przewodnik. - Gdy topniał lądolód, to nie tylko od góry, od słońca, ale również w środku poprzez rzeki. Tworzyły się niecki. Gdy robiła się głęboka dziura, a z góry topniejący lód się odrywał, niekiedy wraz z nim zapadały się również boczne ściany. Tworzyła się mieszanina lodu i ziemi. Ta potrafiła rozmarzać nawet 3,5 tys. lat. Gdy wytopiona woda nie miała odpływu, powstawały tereny podmokłe, bagienne - tłumaczy J. Czarnecki. Część torfowisk porośnięta jest w całości, na innych utworzyły się oczka wodne. - Do dziś nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje i torfowiec nie porósł wszystkiego. Przypuszcza się, że w momencie porośnięcia terenu przez drzewa środowisko stało się zbyt suche. W lasach pomiędzy Rekowem a Studzienicami są 4 takie miejsca - wyjaśnia J. Czarnecki. Często powtarza się, by przywrócić przyrodzie naturalny stan. Ale okazuje się, że to wcale nie takie proste. - Jeśli daną roślinę otoczymy ochroną ścisłą, czyli pozostawimy ją samej sobie, to okaże się, że inne gatunki mają większą dynamikę wzrostu i zaczynają ją wypierać. Powstaje więc pytanie czy chronić roślinę, czy dynamikę zmian w przyrodzie? - pyta J. Czarnecki. Zastanawiając się nad tym, udajemy się w stronę Jeziora Leniwego. Kto uważniej patrzy pod nogi, dostrzega ślimaka, któremu ktoś przeciął drogę, przestraszonego żuka, starającego się schować przed tupotem kilkudziesięciu par stóp. Gdzieś szybko przebiegają mrówki, energicznie przeszukując ściółkę. Co jakiś czas trzeba jednak podnieść głowę, by osłonić się przed nisko zwisającymi gałęziami lub przejść obok gęstych krzewów i nie dostać witką od osoby przed nami.
LENIWE BACHUSEM ZWANE
Kolejny przystanek wypada nad Jeziorem Leniwym, przez mieszkańców zwanym Bachusem. Nazwa wzięła się od nazwiska dawnego właściciela, który miał utonąć w swoim jeziorze. Nie jest tworem naturalnym. Dawniej pozyskiwano tu torf, a gdy tego zaprzestano, powstałe zagłębienie wypełniła woda, nazywane po kaszubsku torfkulą. Do ciekawostek w tym miejscu należą pływające wyspy. Na niektórych z nich widać małe, karłowate sosny. Nasz przewodnik jednak zaczyna się wspinać po stromym zboczu dość sporej skarpy. Spływająca woda wyżłobiła tu niewielkich rozmiarów rów. - Wszedłem tutaj nieprzypadkowo. Opowiadając o lądolodzie, mówię o tym, co wydarzyło się kilkanaście tysięcy lat temu. Przyroda jednak cały czas działa i to w ten sam sposób. W latach 90. po jednej z ulew woda w pewnym momencie przerwała tamujący ją wał ziemny i spłynęła zboczem. Dokładnie tak jak przed wiekami. Teraz nie da się rowu już zasypać, bo woda ciągle nim spływa - mówi J. Czarnecki. Idziemy nieco dalej. Wchodzimy na pomost, po bokach wśród gęstego mchu i rosnących na nim małych sosnowych drzewek gdzieniegdzie widzimy niewielkie kilkumetrowe oczka wodne. - Dostrzec można jedynie mech, ale proszę mi wierzyć, że pod nim znajduje się woda. Nurkowie, prowadząc badania w tym miejscu, schodzili pod wodę w jednym oczku i wypływali w innym. To jednak trudna sztuka ze względu na bardzo ograniczoną widoczność - opowiada J. Czarnecki. Następnie zachęca do poszukiwania rosiczki - rośliny żywiącej się owadami. Część uczestników nieco zawiodły jej niewielkie rozmiary. I rzeczywiście roślinę z czerwonymi, lepkimi końcówkami niekiedy trudno dostrzec pośród trawy czy torfowca. Znalezioną chętnie fotografowano, pozostawiając jednocześnie w spokoju. Wszak to gatunek chroniony, zagrożony całkowitym wyginięciem.
Ostatni przystanek na trasie wycieczki krajoznawczej znajduje się nad jeziorem Rekówek o pow. 6 ha i głębokości 12 m. - Często słyszę, że to Morskie Oko Pomorza i tego się trzymam - mówi J. Czarnecki. Chętnie fotografujemy się na tle kwitnącej nad brzegiem lobelii, a i ona sama ma swoje pięć minut, pochylając się wdzięcznie przed okiem obiektywu. - Rośnie w czystych jeziorach. Kąpiel tutaj jest dozwolona, co jednak nie oznacza, że taka dobra. Wszystko przez współczynnik ph, który nie jest przyjazny dla ludzkiej skóry - wyjaśnia J. Czarnecki.
SŁODKIE ZAKOŃCZENIE
Spod Rekówka kierujemy się do Rekowa. A że zaczyna siąpić, krok mamy nieco żwawszy. Zatoczyliśmy koło, znów stając przy ruchliwej drodze 212 i tak jak wcześniej szybko ją przekraczamy. Teraz do punktu informacji turystycznej już „z górki”. Na dole czekają z poczęstunkiem panie z Koła Gospodyń Wiejskich „Malwy” z Sierzna (gm. Bytów). Pyszny chłodnik i flaczki z żołądków, a do tego słodkie wypieki szybko pozwalają zapomnieć o trudach blisko 9-kilometrowej trasy. Panie w zamian za posiłek zachęcają do dzielenia się wrażeniami. - Pochodzę z Bytowa. Studiowałam w Gdańsku i tam już pozostałam, ale chętnie odwiedzam rodzinne strony - mówi Ewa Wojgienica, dodając: - Informację o wycieczce znalazłam w internecie i od razu się zapisałam. Dotąd nie miałam okazji przejść się ścieżką wśród torfowisk. Interesuję się przyrodą, dlatego wypytywałam J. Czarneckiego jeszcze o różne inne rzeczy. Taka piesza wycieczka to świetny sposób na spędzenie wolnego czasu. Na ścieżkę wybrała się ze swoim synem Tomaszem. - Trochę się bałem, że trudno mi będzie przejść całą trasę, ale nie jest wcale taka forsowna. Dużo ciekawych rzeczy też się dowiedziałem - mówi Tomasz Laskowski. Akurat zastaliśmy ich przy jedzeniu. - Jestem zaskoczona. Słyszałam, że będzie poczęstunek, ale spodziewałam się czegoś dużo skromniejszego, a tu czeka na nas obiad - dodaje E. Wojgienica. Tuż obok nich swoją porcję zupy je rodzina Kaperów z Zabrza. - Przyjechaliśmy do Kaszubskiej Ostoi w gminie Kołczygłowy. Iwona, moja żona, znalazła informację o tym wydarzeniu - mówi Jacek Kapera. Na szlak wybrał się z żoną i córką Alicją. - Udało nam się znaleźć rosiczkę, a także kilka jeszcze niedojrzałych owoców żurawiny - dodaje J. Kapera. - Jeśli o samej rosiczce mowa, to myślałam, że jest większa. Początkowo trudno było ją dostrzec. Cieszę się, że wybraliśmy się na tę wycieczkę. Zawsze chciałam zobaczyć lobelie i dzisiaj się to udało, a do tego jeszcze pływające wyspy także ciekawe - mówi I. Kapera.
Na uczestników czekają konkursy m.in. w puszczaniu kaczek na wodę. W ramach Dnia Bytowa odbyły się jeszcze dwie wycieczki - na Górę Siemierzycką i jeziora lobeliowe.
Tekst ukazała się na łamach „Kuriera Bytowskiego” 23.07.2020 r.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!