
Barbara Stępień od zawsze marzyła, aby zamieszkać na wsi. Nie wahała się więc, gdy pojawiła się okazja kupna gospodarstwa w Sierznie. Co ciekawe, nie wiedziała ani jak wygląda, ani gdzie leży wioska. - Trzy razy prosiłam znajomego, by powtórzył nazwę, bo na żadnej mapie nie mogłam jej znaleźć - mówi B. Stępień. Dziś nie zamieniłaby tego miejsca na żadne inne.
Barbara Stępień pochodzi z Wrocławia, przez lata pracowała w gdańskiej stoczni. - Niemal od zawsze marzyłam o tym, by zamieszkać na wsi. Niestety, początkowo los pokierował moim życiem zupełnie inaczej. Z wykształcenia jestem energetykiem, więc pracy nie znalazłabym w małej miejscowości. Później, gdy urodziły się dzieci, nie wyobrażałam sobie ich „kwitnących” na przystanku PKS czy mieszkających w internacie. I tak lata mijały, marzenie się oddalało - mówi B. Stępień. By mieć choć namiastkę wiejskiego życia, kupiła domek letniskowy na Kaszubach, ale to wciąż nie było to. Pewnego dnia jej znajomi znaleźli ogłoszenie o sprzedaży gospodarstwa w Sierznie. - Powiedzieli, że na pewno mi się spodoba. Stoi tam dom, a za nim duże drzewo, dodatkowo stodoła... No i tak kupiłam kota w worku. Nie widziałam żadnych zdjęć siedliska. Nieco z racji zawodowych kontaktów kojarzyłam Bytów, ale o Sierznie nic nie wiedziałam. Trzy razy prosiłam znajomego, by mi podyktował nazwę wioski, bo na żadnej mapie nie mogłam jej znaleźć. Udało się dopiero w jakimś dokładniejszym atlasie - opowiada B. Stępień.
Po raz pierwszy obejrzeć swoją nieruchomość pojechała w lutym 2006 r. - Było -20oC. Weszłam do środka przez niedomykające się, rozszczelnione drzwi. Wówczas w domu od 4 miesięcy nikt już nie mieszkał. Odkręciłam kran, a z niego poleciała woda. Byłam tym faktem szczerze zaskoczona. W moim domku letniskowym, przecież nowoczesnym, przy mniejszych mrozach potrafiła zamarznąć - wspomina B. Stępień, dodając: - Dodatkowo na parapetach zobaczyłam pelargonie. Takie przesuszone, niepodlewane od kilku miesięcy, ale z pąkami. Wiedziałam wtedy, że w tym domu wciąż tli się życie.
Przy pierwszej wizycie, patrząc na dach, zobaczyła, że jest pofalowany. - Cały dom pod ciężarem śniegu był niemal wgniatany w ziemię - mówi B. Stępień. Nie znając nikogo z lokalnych fachowców, zadzwoniła po ekipę, która pracowała w jej letnim domku. - Weszliśmy na strych. Majstrowie pooglądali poddasze i stwierdzili, że wszystkie krokwie są do wymiany. Może jedynie dwie są zdatne do dalszego użytku. Jeden z nich powiedział, że najlepiej to wziąć deta [spycharka - przyp. red.] i zrównać cały dom z ziemią - opowiada B. Stępień, dodając: - Grzecznie im podziękowałam i już nigdy więcej się do nich nie odezwałam. Zaczęłam rozglądać się za kimś z okolicy. Wszyscy gorąco polecali mi pana Bronka. Więc zadzwoniłam. Pan Bronek przyjechał ze specjalistycznym narzędziem w postaci małego toporka i poszliśmy na poddasze. Opukał każdą krokwię i na koniec powiedział: „Dwie są do wymiany, reszta może być”. No i tak zostało.
Na dachu cementową dachówkę zastąpiła blachodachówka, która jest lżejsza. Poza tym większych remontów B. Stępień nie przeprowadzała. - Dom, mimo że wiekowy, był w dobrym stanie. Miał bieżącą wodę, ogrzewanie, choć w postaci kaflowych pieców, łazienkę. Ściany nie są równe, ale taki już ich urok - mówi właścicielka. W starym domu zbudowanym w konstrukcji szachulcowej poprzedni właściciele wymienili okna, wstawiając plastikowe. - Zachowali jednak poprzednie. Trochę mnie korciło, żeby oddać je do stolarza. Sądzę, że udałoby się je odratować - mówi B. Stępień.
Powoli zaczęła urządzać dom po swojemu. Sprzątając, trafiła na różne dokumenty. Wśród nich ten bodajże z 1978 r. z prośbą o przyznanie eternitu na stodołę. Zaczęli też pojawiać się potomkowie rodzin, które wcześniej tam mieszkały. - Miałam kontakt z Brygidą, której mama wychowywała się w tym domu. Bardzo się interesowała historią miejsca. Wyciągała metryki urodzenia mieszkańców. To był początek 2006 r., a ona wówczas miała udokumentowane 250 lat tego miejsca. Historii domu uczyłam się właśnie z opowieści - mówi B. Stępień. Pierwszymi właścicielami gospodarstwa była najprawdopodobniej rodzina Selk, która miała się sprowadzić do Sierzna z Mazur. - Musieli należeć do bogatszych gospodarzy, którzy posiadali sporo ziemi. Świadczy o tym nie tylko dom, na który składała się sień, kuchnia, spiżarnia, okazały pokój dzienny i dwa inne, ale także to, że ostatni z właścicieli wybudował dla swoich pracowników mieszkania - mówi B. Stępień.
W 1918 r. Selkowie sprzedali siedlisko wraz z kawałkiem gruntu rodzinie Myszków. Sami jednak nie wyprowadzili się z Sierzna, a jedynie przenieśli do innego domu. - Niestety, dawnego właściciela spotkał tragiczny los. Był sołtysem we wsi, nazywał się Willi Selke. W sierpniu 1939 r. został pobity na śmierć na swoim podwórku przez przybyłą z Bytowa grupę hitlerowskich działaczy. Podobno powodem był fakt, że za mało gorliwie hailował. Miał 46 lat. Po wojnie jego grobu szukała jego wnuczka. Mogiła zachowała się do dziś - mówi B. Stępień.
Myszka był wdowcem z 5 dzieci, który ożenił się z mieszkanką Brynków Rekowskich. Z nią dochował się 6 dzieci. Od potomków zarówno pierwszej, jak i drugiej rodziny B. Stępień usłyszała sporo opowieści dotyczących przedwojennego i powojennego życia w Sierznie. - Przed II wojną światową we wsi miała się znajdować puszkownica. W czasie świniobicia używano jej do przygotowania konserw. Ten sposób przechowywania miał być lepszy od tradycyjnego wekowania. Z kolei po wojnie mieszkańcy korzystali ze wspólnej, wiejskiej pralki. Rodzina, która ją zabierała, odnotowywała to w specjalnym zeszycie - opowiada B. Stępień. Inna z historii dotyczy stawu retencyjnego znajdującego się w środku Sierzna. Miało być w nim siatką odgrodzone minikąpielisko. To tam latem bawiły się dzieci. Ich rodzice w tym czasie pracowali na polu przy żniwach. Potomkowie Myszków wspominali wierszyki deklamowane podczas rodzinnych uroczystości. Mówiło się je w drzwiach do kuchni, która sąsiaduje z pokojem dziennym. Wejście do niej znajduje się sporo wyżej od podłogi w izbie. Tworzy tym samym niemal naturalną scenę. - Potomkowie dawnych właścicieli opowiadali, że Myszkowie mieli duży sad. Rodzina wspominała, że suszyli całe worki śliwek i jabłek, a następnie je sprzedawali. W budynkach gospodarczych natrafiłam jeszcze na ślady pieców chlebowych z długimi wsadami - opowiada B. Stępień, dodając: - Nie zabrakło historii dotyczących kopania torfu. Tym zajmowali się dorośli. Pozyskiwano go w pobliżu. Zadaniem dzieci było przekładanie wyciętego opału, by równo schło na słońcu.
Od 2006 r. B. Stępień zapisuje swoje karty historii starego siedliska w Sierznie. - Dom, choć stary, był na bieżąco remontowany. Sama nie przeprowadziłam w nich wielkich zmian. Stare piece kaflowe zastąpiło centralne ogrzewanie. Rury doprowadzające wodę zostały ukryte w ścianach. Stara kuchnia ustąpiła nowej płycie gazowej. Gotuje się jednak w tym samym miejscu i śmiem twierdzić, że stał tam również pierwszy właściciel. Poza tym drzwi wewnętrzne się domykają, są szczelne, więc po co je wymieniać - mówi B. Stępień.
Często powtarza się, że dom ma duszę. W przypadku tego w Sierznie, można to odczytywać nawet dosłownie. - Chyba ktoś z dawnych mieszkańców pozostał w środku. Zdarza się, że posprzątam kuchnię, a rano znajduję paprochy na podłodze. Z kolei na strychu, kiedy po raz pierwszy tam zajrzałam, czułam wyraźny zapach papierosów. Zażartowałam, że bardzo mi się to nie podoba i proszę więcej nie palić. Poskutkowało. Później dowiedziałam się, że jeden z mieszkańców bardzo lubił papierosy. Paczkę włożono mu nawet do trumny - mówi B. Stępień. Gospodarstwo odwiedził także egzorcysta. - Jest nim znajomy mojego syna. Spędził u nas noc, ale rano powiedział, że nie spał najlepiej. Mówił, że wyprowadził dwie dusze. Kolejne miał spotkać na podwórzu pomiędzy stodołą a domem. Żartobliwie powiedziałam do niego: „Ale, Darku, mnie one nie przeszkadzają” - śmieje się B. Stępień, dodając: - Przez te wszystkie lata trochę pokoleń przewinęło się przez te ściany. Były pewnie świadkiem niejednej tragedii. Przeżyły i I, i II wojnę światową. Nie boję się jednak. Nie ma tu żadnych negatywnych emocji. Dom spokojnie przechodził z rąk do rąk. Nikt nie ma poczucia krzywdy, nie myśli, że został oszukany, nie ma planów odzyskania tego miejsca przez dawnych właścicieli.
Przejmując nieruchomość, zaczęła nie tylko urządzać po swojemu sam budynek, ale też otoczenie. Poprosiła o zaoranie poletka, zajęła się uprawą ogródka. - Na początku nie bardzo wiedziałam, co z czym się je, ale przyszła sąsiadka z haczką i pokazała co i jak. Pamiętam też, jak pewnego razu od innej usłyszałam: „Wiesz, co o tobie mówią we wsi? Że choć jesteś miastowa, to zapierdzielasz jak wsiowa” - śmieje się B. Stępień. Mieszkając w Sierznie, założyła agroturystykę. - Z nazwą nie miałam problemu. Nazwałam ją prosto - Chata we wsi - mówi B. Stępień. Zaczęła także wytwarzać sery podpuszczkowe. - Stwierdziłam, że skoro dawniej je robiono, to tym bardziej dziś dam radę. I dałam. Nie mogę go jednak sprzedawać, bo moja kuchnia nie ma 2,2 m wysokości, a tego wymagają przepisy sanitarne - mówi B. Stępień.
Jako że jest aktywną, a jednocześnie otwartą osoba, szybko włączyła się w życie wiejskiej społeczności. - Mam u siebie duże pomieszczenie, w którym spotykaliśmy się wspólnie z mieszkańcami. Później założyliśmy Koło Gospodyń Wiejskich, do którego też należę. Z nim zdobyliśmy wiele nagród zarówno na szczeblu powiatowym, jak i wojewódzkim. W tym roku przyznano nam certyfikat Zielonego Serca Pomorza za kaszubską pieczarkę w słoiku. Ostatnio zaś II miejsce w plebiscycie Pomorski Przysmak 2023 za konfiturę z płatków róż. Mieszkańcy obdarzyli mnie też zaufaniem, wybierając na swoją sołtys - mówi B. Stępień.
W swojej stodole urządziła dwa koncerty. Było balladowanie na sianie oraz coś na kaszubską nutę. - Myślałam o kolejnych. Jednak podczas jednego z występów, gdy słońce zaczęło świecić przez szpary w deskach, zobaczyłam pył, który unosił się w powietrzu i stwierdziłam, że wpierw muszę gruntownie pomieszczenie wysprzątać - mówi B. Stępień.
Sukcesy KGW i piękniejąca wieś sprawiły, że mieszkańcy patrzą na nią zupełnie inaczej. - Myślę, że dawniej, kiedy ktoś miał powiedzieć, że jest z Sierzna, to mogło mu to przyjść z trudnością. Pewnie trochę ciążyło to, że wieś kojarzona była przede wszystkim z sortownią odpadów. Teraz jest zupełnie inaczej - mówi B. Stępień, dodając: - Można powiedzieć, że każda sroka swój ogon chwali, ale uważam, że to naprawdę fajna wioska. Tu się czuję dobrze, mam swój dom, moją ostoję. Może inne wioski są piękne, ale dla mnie Sierzno jest najpiękniejsze.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!