Reklama

„Dbajmy o nie nawet bardziej, niż o własne dzieci” - mówi Renata Steranka. Po 41 latach pracy w przedszkolu przeszła na emeryturę

17/07/2023 17:20

- Zawsze uczulałam swoje pracownice, że o przedszkolaki powinniśmy dbać bardziej, niż o własne dzieci - mówi dyrektorka przedszkola w Borzytuchomiu Renata Steranka. Po 41 latach pracy odchodzi na emeryturę. Wspomina swoich dawnych uczniów, a także to, jak zmieniły się dzieci przez ten czas. Udziela też rad, jak przygotować malucha na pierwszy dzień w przedszkolu.

WSPOMNIENIA ZE STAREJ KRONIKI

Renata Steranka pracę w borzytuchomskim przedszkolu rozpoczęła we wrześniu 1981 r. W grudniu wybuchł stan wojenny. - Nie odczuwało się go w pracy. Choć oczywiście widać było w ludziach strach, nikt nie wiedział, co się wydarzy. Dla nikogo nie było to obojętne wydarzenie, rozmawiało się o tym - przypomina R. Steranka. Pracę rozpoczęła po ukończeniu bytowskiego liceum ogólnokształcącego. - Wówczas brakowało nauczycieli. Studia ukończyłam już w trybie zaocznym - mówi R. Steranka, dodając: - Wybór drogi zawodowej był dla mnie niemal oczywisty. Moja mama pracowała jako nauczycielka, podobnie jak jej brat i ciocia.

W 1981 r. do borzytuchomskiego przedszkola uczęszczało ok. 40 dzieci. Obecnie jest ich 101. - Pamiętam swoją pierwszą grupę. Uczyłam najmłodsze dzieci. To było duże zderzenie z rzeczywistością. Trzeba pamiętać, że specyfiką tej pracy jest to, że wchodzi się do danego oddziału na pełną godzinę. Nie ma międzylekcyjnych przerw. Jeśli mamy np. 7 godzin zajęć, to jesteśmy z dziećmi przez cały ten czas. Nauczyciel nie może zostawić ich samych. Odpowiadamy za ich życie i bezpieczeństwo - mówi R. Steranka. Po roku przeniosła się do miejscowej szkoły podstawowej, gdzie uczyła klasy I-III. - Gdy pracowałam z małymi dziećmi, te często jeszcze nie mówiły. Trzeba ich było wszystkiego nauczyć. Tymczasem w szkole uczniowie wiedzieli, co mają wyjąć z tornistrów, mówili, czego chcą - opowiada R. Steranka. Następnie przeniosła się do Chotkowa, gdzie otrzymała służbowe mieszkanie. Tam również pracowała w miejscowym przedszkolu, a po jego likwidacji w 1992 r. wróciła do borzytuchomskiej placówki, którą dwa lata później zaczęła kierować. - Często z panią Mirką, z którą razem zaczynałyśmy pracę, i panią Wioletą wspominamy nasze dzieci - mówi R. Steranka. Pamięć ułatwia stara kronika, która znajduje się w przedszkolu. - O, tu jest nauczycielka Dorota, która wciąż u nas pracuje. A tu to chyba Fabian. Choć nie, to nie pasuje. To jest jego ojciec Andrzej. Od razu widać podobieństwo - mówi R. Steranka, dodając: - Tu dożynki. Nasze dzieci na nich występowały. Nawet widzę tu moje rodzone dzieci. A ta dziewczynka mieszka na wybudowaniu. Dziś to już dorosła kobieta.

Często mówi się, że najbardziej zapamiętuje się łobuzów. Jednak R. Sterance w pamięci utkwił zupełnie inny chłopiec. - Drobniutki, szczuplutki, bardzo grzeczny, jednym słowem przesympatyczny. Grał główną rolę w jednym z naszych przedstawień. Nie pamiętam, czego dotyczyło. Wiem, że było o zwierzętach. Razem z dziewczynami siedziałyśmy i szyłyśmy stroje dla dzieci. Przypominam sobie, że chłopak grał - i to pięknie - chomika. Całe przedstawienie dźwigał na swoich barkach. Wystawiałyśmy je nawet w Bytowie. Chciałyśmy je także pokazać u nas na Dzień Babci. Chłopiec zobaczył jednak, że na sali nie ma jego babci. Wpadł w histeryczny płacz. Byłam przerażona. Bez niego przecież nie ma przedstawienia, a tak nam zależało, by dziadkowie zobaczyli, jak wnuki pięknie występują. W końcu pokazałyśmy chłopcu, że przecież jest jego mama. Gdy ją zobaczył, uspokoił się, ale po chwili wpadł w niepohamowany śmiech i płacz zarazem. I znów nie mogłyśmy go uspokoić. Na szczęście w końcu się udało i przedstawienie odbyło się bez przeszkód. Ten chłopiec to dziś dorosły mężczyzna, który przyprowadza do nas dwoje swoich dzieci - mówi R. Steranka.

Po chwili wspomina innych wychowanków. - Bardzo dobrze pamiętam też niepełnosprawne dzieci. Wymagały więcej uwagi i miłości. Często borykały się z dużymi trudnościami. Szczególnie zapamiętałam dziewczynkę z zespołem Downa. Bardzo mądra. Trzeba było jednak na nią niezwykle uważać. Kiedy tylko zauważyła, że wychowawczyni na nią nie patrzy, powolutku wycofywała się w kierunku drzwi. Dosłownie o milimetry - wspomina R. Steranka, dodając: - Razem z jej opiekunką chciałyśmy sprawdzić, co zrobi. Powiedziałam więc, że ma pozwolić jej wyjść. Sama zaś, jako że była zima, ubrałam się i czekałam na zewnątrz. Dziewczynka od razu po opuszczeniu sali poszła do szatni. Ubrała się i jakby nigdy nic, wyszła na zewnątrz. Tam ją przechwyciłam.

Wspomina również i trudniejsze przypadki. - Jedna z dziewczynek, gdy trafiła do nas, nie mówiła. Posługiwała się się jedynie monosylabami. Kiedy zaś kończyła przedszkole, to pięknie się wypowiadała. Buzia jej się wprost nie zamykała. Zagadałaby wszystkich. Później w szkole bardzo dobrze się uczyła. Z tego, co mi się wydaje, została pedagogiem - wspomina R. Steranka, dodając: - Pamiętam też inną dziewczynkę, która strasznie gryzła dzieci. Wiem, że wszystkie panie ją zapamiętały, bo jesteśmy bardzo wyczulone na to, by dzieci dzieciom nie wyrządzały krzywdy. Wiem, że obecnie ta dziewczynka przyjaźni się ze swoimi koleżankami z przedszkola.

ZMIENILI SIĘ RODZICE I DZIECI

Często bywało, że pod opieką miała rodziców, a potem ich pociechy. - Przychodzą i opowiadają, jak to dawniej się tu uczyli. Wspominają i mnie jako swoją opiekunkę. Często mam tak, że wchodząc do danej grupy, od razu po urodzie potrafię przypisać dziecko do danej rodziny. Kiedy tak na nie patrzę, to czuję, że czas upływa. Kiedyś chodziła tu mama, a teraz przyprowadza swoje dzieci. Dociera do nas, że nie jesteśmy już takie młode. Ale to też miłe, bo zawsze miałam dobry kontakt z rodzicami - mówi R. Steranka. Są też i tacy, którzy uczęszczali do przedszkola, później mieli tam studenckie praktyki, a dziś są wychowawcami.

Przez 41 lat zmieniła się i praca, i dzieci, które do placówki uczęszczają. - Dawniej przychodziły do przedszkola na kilka godzin. Później rodzice je odbierali. Dziś zostają do końca - mówi R. Steranka. Przybyło spraw administracyjnych. Do przedszkola w Borzytuchomiu włączono także placówki w Dąbrówce i Niedarzynie. Zmienił się i sam budynek. - Przybyło nam dzieci, a co za tym idzie musieliśmy znaleźć dodatkowe pomieszczenia dla grup. Stary plac zabaw został zastąpiony nowym. Panie dbały też o otoczenie budynku, a także wystrój. Sama się czasem dziwiłam, kiedy wchodziłam przed świętami do przedszkola, a tu wszystko pięknie ustrojone. Wiem, że przygotowanie dekoracji zajmowało paniom nawet i trzy tygodnie - mówi R. Steranka.

Kiedyś rodzice, kiedy oddawali dziecko, mieli większe zaufanie do przedszkolanek. - Teraz bardziej kontrolują, dopytują o wszystko. Nie uważam tego za coś złego. Wręcz do tego zachęcałam. Czasami jednak dezorganizuje to pracę. Przykładowo kiedy przygotowuję wycieczkę, jestem w trakcie załatwiania autokaru, rezerwowania terminów w miejscach, które chcemy odwiedzić, spinam to wszystko, bo jedziemy w kilka grup. Mam na to niekiedy bardzo krótki czas. A rodzice już chcą mieć konkretny program z rozpisaniem na godziny, gdzie i o której dzieci będą przebywały. Mają do tego prawo, ale też trzeba zrozumieć, że póki nie zarezerwuję terminów w konkretnych miejscach, nie jestem w stanie na te pytania odpowiedzieć. Zawsze jednak starałam się dojść z rodzicami do porozumienia. Wytłumaczyć, dlaczego taka, a nie inna decyzja. Nie zawsze uda się wszystkich zadowolić, bo to niemożliwe, ale nie mam złych wspomnień z kontaktów z nimi - mówi R. Steranka.

Dzięki tej współpracy udało się zorganizować wiele okolicznościowych imprez. - Pamiętam szczególnie jeden z wyjazdowych biwaków. Mieliśmy na nim 70 naszych podopiecznych, którym towarzyszyli oboje rodziców oraz ich pozostałe dzieci niemal do 18 r.ż. Robimy także piękne wigilie. Kiedy przestaliśmy się mieścić w naszym budynku, przeszliśmy do pobliskiego ośrodka kultury - mówi R. Steranka.

Co zrozumiałe, zmieniły się także i same dzieci. - Stały się nie tylko odważniejsze w wyrażaniu własnych opinii, ale także bardziej ruchliwe. Mówimy rodzicom wprost, że od razu widać, które z maluchów siedzi przed komputerem lub telefonem, gra w gry. Zdarza się, że starsi zaprzeczają, ale po czasie przyznają nam rację - mówi R. Steranka, dodając: - Nie trzeba specjalisty, by to zauważyć. Wystarczy pamiętać, że dziecko w zabawie czy przy rysowaniu odzwierciedla to, czym żyje na co dzień. Jeśli ogląda bajki o strażakach, to będzie budowało wozy strażackie. Czasami konstruują rzeczy związane z piłka nożną. Jeśli dziecko buduje roboty albo inne przedmioty, które próbuje ze sobą zderzać, od razu wiadomo, że jest to związane z jakąś grą bądź bajką. Bywa, że dzieci przynoszą różne zabawki, których my nie znamy. Maluchy od razu je rozpoznają i mówią nam, z jakiej kreskówki pochodzą. Czasem rezolutnie przekonują, że te postacie walczą ze złem. Problem w tym, że to wciąż agresja, walka. Przedszkolaki, które oglądają takie bajki, nie narysują drzew, lasu, jeziora, a walkę, ogień, roboty.

Zmieniło się także podejście do dzieci. - Kiedy zaczynałam pracę, do głowy by mi nie przyszło, by niewłaściwie dotknąć dzieci. Wiadomo było, że kiedy wróciło z toalety, czasami należało mu poprawić koszulkę czy spodnie. Teraz trzeba z tym bardzo uważać. Podobnie z przytulaniem. Mamy dzieci w wieku 3, 4, 5 lat i starsze, które potrzebują jeszcze czułości. Same podchodzą i się przytulają. Mamy je odepchnąć? - pyta retorycznie R. Steranka, dodając: - To są moim zdaniem bardzo poważne dylematy. Wzbudzono w nas uczucie, jakbyśmy robiły coś złego, a przecież zastępujemy tym dzieciom mamy. Maluch w przedszkolu ma się czuć jak w domu. Wiemy, że nie robimy niczego złego, ale jest w nas ta obawa, jak to może zostać odczytane.

Nie zamieniłaby tej pracy na żadną inną. - Chodziłam tu jak do swojego domu. To miłe, gdy wychowankowie rozpoznają mnie i czy to na ulicy, czy to w sklepie podbiegają, witają się. Miłość dziecka jest najpiękniejsza, bo szczera. No i gdzie mi powiedzą: „Pani, ja cię kocham”. Miałam takie dzieci, mam takie dzieci. A teraz to się skończy... - mówi R. Steranka.

JAK PRZYGOTOWAĆ NA PIERWSZY DZIEŃ W PRZEDSZKOLU?

Po latach pracy dzieli się swoim doświadczeniem z tego, jak najlepiej przygotować malucha na pójście do przedszkola. - Na pewno łatwiej jest tym rodzicom, których dzieci już chodzą do placówki. Radzę, by przychodzić z młodszymi i odprowadzać rodzeństwo. Przez to maluchy oswajają się z miejscem, osobami, paniami w przedszkolu. Trzeba dziecko zrozumieć. Trudno mu zostać w obcym otoczeniu z zupełnie nieznanymi mu osobami. Podpowiadam, by takie dzieci zostawić chociażby na godzinę. A następnie stopniowo ten czas wydłużać. Nawet jeśli przepłacze godzinę, to i tak jest to krótszy czas, niżby później miało płakać cały dzień. Tłumaczę rodzicom, że maluch ma prawo zapłakać, a nawet pokrzyczeć. To na pewno dla rodziców trudny moment. Nieba by mu przychylili, ale trzeba pamiętać, że gdy dziecko płacze, to ono i tak nas nie usłyszy - mówi R. Steranka, dodając: - Jeśli ktoś nie może zostawić dziecka, to zachęcam do tego, by chociaż przyjść i pokazać sale i przedszkole. Ważne by maluchowi wszystko wytłumaczyć. Opowiedzieć, że mamusia pójdzie do pracy, a ono zostanie w przedszkolu, gdzie będą inne dzieci, a z paniami będzie miało dużo zajęć. Rodziców z Borzytuchomia zachęcam do przyjścia na plac zabaw, który jest wiejski. Dziecko oswoi się z nowym otoczeniem, pozna budynek.

Z kolei rozpoczynających pracę nauczycieli uczula. - Najważniejsze jest bezpieczeństwo dziecka. Można je czegoś nie nauczyć, pozna to później. Ich życie jest dla nas najważniejsze. Trzeba mieć naprawdę oczy dookoła głowy. Bo dziecko jak to dziecko potrafi się nawet o własne nóżki przewrócić. Dbajmy o nie bardziej niż o własne - mówi R. Steranka.

Po 41 latach pracy w tym roku przechodzi na emeryturę. - Byłam zdecydowana odejść już w ub.r. O swojej decyzji poinformowałam swoje dziewczyny pracujące w placówce. Umówiłam się także na rozmowę z dyrektorem szkoły w Borzytuchomiu Jarosławem Ścigałą. Kiedy w dzień spotkania jadłam śniadanie, przyszli do mnie rodzice dzieci i prosili o to, bym została. Zaskoczyło mnie to. Myślałam, że wszyscy uznają, że powinnam odejść. Rodzice powiedzieli, że jak będzie trzeba, to z transparentami do dyrektora pójdą. Po rozmowie z nimi pojechałam na spotkanie z J. Ścigałą. Powiedziałam, że przyszli do mnie rodzice z prośbą, bym nie odchodziła. Odpowiedział, że u niego z tym samym postulatem byli dzień wcześniej - śmieje się R. Steranka, dodając: - No i zostałam jeszcze rok. Przez ten czas oswoiłam się z odejściem. Uważam, że to właściwy moment. Pojawi się nowa osoba ze świeżymi pomysłami.

Pożegnano ją 16.06. (Zobacz zdjęcia z uroczystości.) - Nie wiem, jak panie to przygotowały. Przecież cały czas tutaj byłam - zastanawia się R. Steranka. Koniec roku to w przedszkolu intensywny czas. Wpierw maluchy przygotowują się do Dnia Matki. Później do pożegnania starszaków. One z kolei szykują swój program na zakończenie. - Nie wiem, jak wychowawczyniom udało się to wszystko pogodzić ze sobą. Niczego nie podejrzewałam i to do tego stopnia, że jeszcze w czwartek zastanawiałam się, jak pomieścimy się na naszej dużej sali. Przecież będzie duszno. Aż któraś z pań powiedziała, żebym w piątek pojawiła się na sali w ośrodku kultury.

Zaskoczenie towarzyszyło niemal od samego wejścia. - Dziewczyny zaprosiły obecnego i poprzedniego proboszcza naszej parafii. Obaj są moimi sąsiadami. Byli też przedstawiciele gminy, szkolnej społeczności, rodzice, no i dzieci, które pięknie wystąpiły razem z przedszkolakami z Niedarzyna i Dąbrówki. Jeszcze mam gęsią skórkę na wspomnienie. Przepiękna uroczystość, pomyślałam wówczas, że przecież nie mamy środków na nią. To było ogromnie miłe, ale jednocześnie trochę ciężko na sercu się zrobiło... - mówi, nie kryjąc wzruszenia R. Steranka, dodając: - Mam wspaniały zespół, bez którego wielu rzeczy nigdy nie udałoby się przeprowadzić. Podziękować chciałabym wszystkim, począwszy od nauczycieli, a skończywszy na paniach z obsługi. No i nasi wspaniali rodzice. Doceniam współpracę z nimi, ich zrozumienie i to, że zawsze mogłam na nich liczyć. Będzie mi brakowało także dzieci. Przedszkole to całe moje życie.

Oficjalnie jako dyrektorka pracuje do końca sierpnia. A jakie ma plany na emeryturę? - Bardzo lubię przyrodę, fotografować zwierzęta. Potrafię godzinami czekać na właściwe ujęcie. Cieszy mnie też praca w ogrodzie. Myślę, że tego czasu wolnego za dużo nie będę miała - mówi R. Steranka. Na koniec zaś dodaje: - Kończę pracę i mam takie wewnętrzne przeczucie, że dzieci na ulicy nie będą się odwracały na mój widok.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do