
Hubert Wicher z Gliśna Wielkiego wygrał 7 sezon telewizyjnego show „Love Island. Wyspa miłości”. Jak sam podkreśla, z programu wyszedł z czymś dużo cenniejszym niż pieniężna nagroda.
„Love Island. Wyspa miłości” to telewizyjny show, w którym grupa osób przebywa na wyspie odcięta od świata zewnętrznego. Ich zadaniem jest znalezienie pary. Ci, którzy zbudują najsilniejszy związek i zaskarbią sobie sympatię widzów, zwyciężają. Nagrodą jest 100 tys. zł. Do programu Huberta Wichra zgłosił kolega. - Stwierdził, że na pewno się w nim odnajdę. Kiedy twórcy programu skontaktowali się ze mną, zapraszając na casting, pomyślałem, że czemu by nie spróbować czegoś nowego w życiu. Być może nie będę miał drugiej takiej okazji, a lubię wyzwania - mówi H. Wicher. Został bardzo dobrze oceniony przez osoby z produkcji. Ok. 1,5 miesiąca później oficjalnie przedstawiono go jako mieszkańca wyspy. - Przyznam szczerze, że nie jestem jakimś wielkim fanem tego typu programów. Przed wyjazdem obejrzałem kilka odcinków. Z perspektywy widza nie byłem świadomy tego, jak szybko można nawiązać relacje w programie czy to przyjacielskie, czy to romantyczne. Byłem wręcz przekonany, że to niemożliwe. Tymczasem będąc już w programie, spędzając z uczestnikami 24 godziny na dobę, obserwując ich w każdej sytuacji, bo nie mamy możliwości się odizolować, nawiązujemy różne relacje. Zderzyłem się z całą paletą emocji - od wzruszeń, poprzez zauroczenie do gniewu, kiedy jakaś sytuacja wyprowadza nas z równowagi. Nieobcy jest nam też smutek, kiedy odchodzą osoby, z którymi się zaprzyjaźniliśmy - opowiada H. Wicher, dodając: - Na planie tyle się działo, że każdy dzień odczuwało się jak tydzień poza nim. Tydzień jak miesiąc, a miesiąc jak rok.
Uczestnicy przed programem nie mają ze sobą styczności. Poznawali się więc dopiero na wyspie. - Jestem osobą otwartą, która łatwo nawiązuje kontakty. Nie obawiałem się tego, czy odnajdę się wśród innych z wyspy. Bardziej byłem ich ciekawy. Z tą myślą leciałem na miejsce, gdzie kręcono program. Chciałem poznać nowych ludzi, z ciekawym podejściem do życia i świata. A jednocześnie poznać opinię innych na swój temat - mówi H. Wicher, dodając: - Absolutnie nie myślałem, ze znajdę tam pokrewną duszę. Tym bardziej cieszę się, że poznałem Agatę, z którą doszedłem do finału.
W trakcie trwania programu pojawiły się u niego chwile wątpliwości, czy aby nie zrezygnować. - Myślę, że przeżywał je każdy z uczestników. Mnie dopadły na początku, kiedy nie udało mi się stworzyć pary, później zostałem skrzywdzony. Wówczas zacząłem się zastanawiać, czy program jest dla mnie, czy się w nim odnajdę. Szczęśliwie mogłem liczyć na wsparcie uczestników. W trudnych chwilach dawaliśmy je sobie wzajemnie - mówi H. Wicher. W programie spotkał osoby, z którymi nawiązał bliższe, przyjacielskie relacje. - Świetny kontakt złapałem z Olą, Kubą, Jayem, Mateuszem. Kiedy miałem gorsze chwile, byłem wycofany, dawali mi motywację do działania. Mogliśmy wiele rzeczy wspólnie przegadać. Oczywiście działało to też w drugą stronę, mogli liczyć na moje wsparcie - mówi H. Wicher.
Mieszkaniec Gliśna Wielkiego nie ukrywał, że jest z Kaszub. - Jeśli ktoś pytał, skąd jestem, niezmiennie odpowiadałem, że z najpiękniejszej części kraju - śmieje się H. Wicher, dodając: - Mówiąc już poważniej, to naprawdę tak uważam. Gdy któryś z uczestników programu kojarzył Kaszuby, to mówiłem, że pochodzę z okolic Bytowa.
Chętnie też dzielił się językiem kaszubskim, ucząc kilku słów. - Z zainteresowaniem pytano mnie o co ciekawsze zwroty. Osobiście podoba mi się określenie owcy, czyli blyrwa. Niezmiennie wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Dziewczyny zaś podpytywałem, czy wiedzą, co znaczy „Kùsznij mie w rzëc” - śmieje się H. Wicher, dodając: - Często też przytaczałem słowa swojego dziadka, który wołając nas do domu, mówił „Pùdzta do dóm”.
W „Love Island” uczestnicy nie mieli dostępu do telefonów. - Przed programem miałem lekkie obawy z tym związane. Wiadomo, dla młodych osób komórka jest czymś ważnym. Okazało się, że jej braku zupełnie nie dało się odczuć. Tyle się działo, że nie było dnia, w którym bym za nią zatęsknił. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się, że zamiast trzymać komórkę w ręku i się w nią gapić, mogę docenić świat realny, to, co mam przed sobą. Wprawdzie była to wymuszona zmiana, ale wyszła nam na plus - uważa H. Wicher.
Uczestnicy programy nie tylko pozbawieni byli telefonów komórkowych, ale przede wszystkim informacji z zewnątrz. Siłą rzeczy nie wiedzieli więc, jak są odbierani przez widzów, ani też jakie fragmenty z całego ich dnia zostały pokazane przez produkcję. - Przez cały czas byłem przede wszystkim sobą. Myślę, że dostrzegli to i docenili widzowie. Jednak nieco obawiałem się, jak na mój udział zareaguje przede wszystkim rodzina, bo ich opinia jest dla mnie bardzo ważna. Pod koniec trwania programu mieliśmy spotkanie z naszymi bliskimi. Odwiedziła mnie moja mama. To było bardzo emocjonalne spotkanie. Przekazała słowa wsparcia od rodziny i znajomych. Zapewniła, że jestem dobrze odbierany. To mnie uspokoiło - mówi H. Wicher. Jego autentyczność zaskarbiła mu sympatię widzów, a ta doprowadziła go do finału. Wzięły w nim udział 4 pary. Każda miała takie same szanse na wygraną. - W trakcie programu razem z Agatą nie kreowaliśmy się na bardzo zakochanych w sobie. Otwarcie mówiliśmy, że czujemy się dobrze w swoim towarzystwie, jesteśmy siebie ciekawi. W finale jednak absolutnie wszystko mogło się wydarzyć. Nie mieliśmy pojęcia, jak rozkładają się głosy na poszczególne pary. Tym bardziej zaskoczony byłem głosowaniem. Wspólnie z Agatą zdobyliśmy 75,2% głosów, deklasując inne pary. Nawet w najskrytszych marzeniach nie myślałem, że osiągniemy taki wynik. Jestem wdzięczny za każdy oddany na nas głos. Wiem, że wiele osób z rodzinnych stron śledziło moje losy w programie i wspierało mnie, za co bardzo dziękuję - mówi H. Wicher. Nagrodą główną w show jest 100 tys. zł. - Nie ukrywam, że dla mnie największą nagrodą jest fakt, że programu nie opuściłem sam, a z Agatą. Teraz, poza programem, wciąż rozwijamy naszą relację. Nie jesteśmy już jednak w willi, gdzie wspólnie spędzaliśmy ze sobą czas. W realnym świecie wszystko wygląda inaczej. Agata mieszka w Warszawie, ja w Gliśnie Wielkim. Nie ukrywam jednak, że kiedy nie widzieliśmy się przez dwa dni, to tęskniliśmy za sobą. Patrzymy na siebie poważnie i staramy się o siebie każdego dnia - mówi H. Wicher. Nagrodę główną, czyli 100 tys. zł, które przypada po połowie na każde z nich, para chce przeznaczyć na swój rozwój osobisty, a także wakacje. - Już planujemy z Agatą wspólną podróż po Włoszech. To także okazja do lepszego poznania się - dodaje H. Wicher.
- Zdecydowanie cieszę się, że wziąłem udział w programie. Po finale wpierw zadzwoniłem do rodziców, a później kolegi, który mnie zgłosił i który wciąż jest moim dobrym znajomym - śmieje się H. Wicher, dodając: - Przez cały czas emisji trzymał za mnie bardzo mocno kciuki. Podziękowałem mu za zgłoszenie. Sam pewnie nigdy bym się na to nie zdecydował. Dużo wyciągnąłem z programu jako osoba. Nauczył mnie mówienia o emocjach. Wbrew pozorom wcale nie jest to takie łatwe.
Prywatnie H. Wicher pracuje w lokalnej firmie drzewnej, w której odpowiada za kontakty z kluczowymi klientami. Jak zaznacza, na razie nie myśli o zmianie pracy. Aktywnie uprawia też sport. - Każdą wolną chwilę staram się spędzić na wolnym powietrzu. Dla mnie to nie tylko sposób na dbanie o sylwetkę, ale także na odstresowanie, uwolnienie myśli od codziennego zabiegania - mówi H. Wicher, dodając: - Bardzo często można więc zobaczyć na rowerze, na którym przemierzam okoliczne szlaki. Sporo spaceruję też z kijkami. Do tego oczywiście siłownia i basen.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!