
Rocznie kilkadziesiąt dzieci w naszym powiecie potrzebuje rodziców zastępczych. Ich przydzielaniem zajmuje się Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Bytowie. Dzieci te trafiają zazwyczaj do krewnych, ale też do obcych ludzi.
Monika i Artur z Bytowa rodzicami zastępczymi pierwszy raz zostali 6 lat temu. - Nasz syn chodzi z dziewczyną, którą wychowywała babcia. Jej mama chorowała, a ojciec miał problem z alkoholem. Ma młodsze rodzeństwo, z którym babcia nie dawała już sobie rady ze względu na swój wiek. 6-letni wówczas Paweł i 13-letnia Amelia mieli trafić do rodziny zastępczej. Dzieci tego nie chciały, bały się. Znaliśmy je bardzo dobrze, często nad odwiedzały, zabieraliśmy je nad jezioro, dobrze dogadywały się z naszymi synami. Zdecydowaliśmy się, że weźmiemy je pod swoją opiekę, mimo że toczyło się już postępowanie o przydzielenie ich do innej rodziny - wspomina Monika. Zgłosiła się więc z mężem do bytowskiego Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Przeszli 4-miesięczny kurs. - Bardzo ciekawy. Omawiano w nim przypadki dzieci z różnymi zaburzeniami, mówiono, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach, jak zrozumieć zachowanie i emocje dzieci. Były też rozmowy z psychologami, odwiedzano nas w domu - mówi Monika, dodając: - Pod koniec szkolenia dzieci zgodnie z decyzją sądu przebywały już u nas, choć sprawa dalej się toczyła i do końca nie wiedzieliśmy, jak długo u nas zostaną - opowiada kobieta.
Wspomina początki opieki nad Pawłem i Amelią. - Przez pierwsze dni, kiedy dzieci zamieszkały u nas, czuliśmy stres. Bardzo nam zależało, żeby dobrze się u nas czuły. Paweł to otwarty chłopiec, Amelia jest zamknięta w sobie. Trochę się przy nas otworzyła, jednak do końca pozostała niedostępna - przyznaje Monika. Rodzeństwo mieszkało z bytowiakami 2,5 roku. - Okazało się, że ich ojciec poszedł na terapię, przestał pić i zaczął starać się o odzyskanie dzieci. Mieliśmy z nim kontakt, ale nie przyznał się, że wystąpił z wnioskiem do sądu. Kiedy więc przyszło pismo, że dzieci wracają do niego, było to dla nas dużym szokiem. Bardzo się zawiedliśmy - przyznaje kobieta. Dokładnie pamięta rozstanie. - Płakaliśmy. Dwa tygodnie mieliśmy praktycznie wyjęte z życia. Na szczęście szybko po tym wróciłam do pracy i to mi pomogło w poradzeniu sobie z rozłąką - mówi bytowianka.
CIĘŻKI KAWAŁEK CHLEBA
Parę miesięcy później Monika spotkała kuzyna, z którym nie widziała się kilka lat. Zaprosił ją na kawę, przedstawił partnerce Agnieszce. - W domu było kilkoro dzieci. Bardzo wesoło. Od słowa do słowa przeszliśmy na temat rodziny zastępczej. Kiedy Agnieszka dowiedziała się o tym, że mamy doświadczenie w tej kwestii, zapytała, czy nie wzięlibyśmy pod opiekę jej dwóch córek, 8-letniej Kasi i 5-letniej Ewy. Agnieszka chorowała na nowotwór, czekała ją chemioterapia. Czuła, że należycie nie zaopiekuje się wszystkimi pociechami, mój kuzyn też nie dałby rady sam wszystkimi się zająć. To pytanie bardzo mnie zaskoczyło - opowiada Monika.
Przyznaje, że z mężem nie chcieli się podejmować ponownej opieki. Prowadzili spokojnie życie, oboje pracowali. Poradziła więc Agnieszce, aby zadzwoniła do PCPR-u, gdzie na pewno znajdą rodzinę jej córkom. Pracownik placówki zadzwonił jednak do Moniki i Artura, naciskając, że za parę dni zacznie się chemioterapia Agnieszki i dziewczynki nie będą miały opieki. W końcu małżeństwo zdecydowało się pomóc. Dziewczęta zamieszkały u nich w czerwcu 2018 r. - Jeszcze chwilę wcześniej, chcąc je bliżej poznać, zabraliśmy je nad jezioro. Po powrocie jedna z nich zapytała, czy może do mnie mówić „mamo”... Szybko zaaklimatyzowały się u nas, nie czuły zawstydzenia - mówi. Mama dziewcząt długo zmagała się z chorobą, Kasia i Ewa wciąż mieszkały więc u Moniki i Artura. Niestety, kobieta po 2 latach zmarła. - Trudno nam było o tym powiedzieć dziewczynkom. Wiadomość przyjęły jednak bardzo dzielnie - wspomina. Małżeństwo nie wyobrażało sobie zostawić dziewcząt, Monika stała się ich opiekunem prawnym. Mieszkają razem do dziś. - To ciężki kawałek chleba. Poświęcamy im dużo czasu, wpajamy odpowiednie zasady, pilnujemy, bo zdarzało się, że uciekały z lekcji lub były wobec siebie agresywne - opowiada małżeństwo.
NIEMOWLĘ, KTÓREGO NIKT NIE CHCE
W lutym ub.r. Monika odebrała kolejny telefon z PCPR. - Zapytano nas, czy nie wzięlibyśmy chłopca, który właśnie urodził się w bytowskim szpitalu. Nie może zostać z mamą, a nie mają gdzie go umieścić do czasu znalezienia rodziców adopcyjnych. Wszystkie miejsca zajęte. Od razu zrobiło mi się go żal. Bezbronne maleństwo, którego nikt nie chce. Kiedy opowiedziałam wszystko mężowi, z pytaniem, co o tym sądzi, odpowiedział: „Widzę po tobie, że ty już podjęłaś decyzję”. Nie dało się ukryć, że tego chciałam. Potwierdziliśmy więc PCPR-owi, że weźmiemy chłopca. Nie mogłam się doczekać, kiedy odbierzemy go ze szpitala. Już pierwszego dnia pokochałam Kamila - przyznaje Monika. Opieka nad maluszkiem, który okazał się dość niespokojnym dzieckiem, własnymi synami, a także dziewczynkami, które miały problemy w szkole, nie była łatwa. - Spałam wtedy 2-3 godz. na dobę. Byliśmy wykończeni, ale mimo wszystko szczęśliwi - mówi. Pewnego dnia przyszła do nich biologiczna mama chłopca. - Otworzyłam drzwi, kobieta przedstawiła się jako mama Kamila i zapytała, czy może go zobaczyć. Był akurat na spacerze. Zaproponowałam, że jeśli chce, to możemy zorganizować spotkanie, ale w PCPR-ze. Nie skorzystała z tego. Więcej się u nas nie pojawiła - opowiada bytowianka.
Kamil miał u nich zostać do czasu znalezienia docelowych rodziców. - Pierwsze małżeństwo, które nas odwiedziło i go poznało, zrezygnowało. Stwierdziło, że wolałoby jednak starsze dziecko. Druga para zakochała się w Kamilu od pierwszego wejrzenia. Kiedy go zobaczyła, od razu poczuła, że to ich syn. Kochani ludzie. Odwiedzali nas często, zajmowali się nim chętnie. Zaproponowaliśmy, by zostali z nim u nas parę nocy. Chcieliśmy, żeby spędzili z nim jak najwięcej czasu, nawiązali więź. Upewnili się, czy to dobra decyzja. Kamil trafił do nich, do Trójmiasta, na początku tego roku w wieku ok. 10 miesięcy. Byli bardzo szczęśliwi - mówi Monika. Musiała zmierzyć się z kolejnym trudnym rozstaniem. - Wszyscy płakaliśmy, kawałek naszego serca mieszka w Trójmieście, ale wiemy, że Kamil trafił w dobre ręce. Zrobiliśmy dobrze, pomagając mu po urodzeniu. To mnie pociesza i utwierdza w tym, że była to dobra decyzja. Codziennie z jego nowymi rodzicami się kontaktujemy - mówi.
Kobieta przyznaje, że ma za sobą trudne momenty związane z byciem rodzicem zastępczym. - Kiedy coś nie wychodziło, czułam czasem, że się do tego nie nadaję. Zdarzyło się, że miałam dosyć, np. przy trudnościach z wychowaniem dziewczynek, kiedy pracowaliśmy nad czymś długi czas, a one wracały do wcześniejszych zachowań. Później nauczyłam się, że nie wszystko wychodzi idealnie, że zdarzają się porażki i trzeba się umieć z nimi pogodzić. Nie zrażać się, tylko dalej się starać. Kiedy już się jest rodzicem zastępczym, nie zastanawiasz się, czy sobie z czymś poradzisz, po prostu działasz. Kiedy widać postęp, coś się udaje, czuje się ogromną satysfakcję - mówi Monika. - Wiadomo, że do rodzin zastępczych trafiają najczęściej dzieci trudne, które mają za sobą niełatwe przeżycia, traumę. Wcześniej myślałem, że więcej da się u nich wypracować, ale nieraz przychodzi moment, kiedy po prostu nie idzie. Ważne, by nie odpuszczać, bo wówczas można stracić to, nad czym pracowało się kilka miesięcy. Bycie rodzicem zastępczym nie jest łatwe, wymaga poświęcenia siebie, czasu. Ale czuję się w pewien sposób spełniony, że pomagam. Dziecko to bezbronna istota, która potrzebuje poprowadzenia za rękę - dodaje Artur.
GDY ZABRAKNIE RODZICA...
Danuta z partnerem Janem rolę rodziny zastępczej pełnili dwukrotnie. - W obu przypadkach decyzja nie była przemyślana. Czuliśmy, że nie możemy postąpić inaczej. W pierwszym przypadku chodziło o 4-letniego chłopca z naszej miejscowości, blisko spokrewnionego z jednym z nas. Jego mama nagle zmarła. Ojciec nie poczuwał się do odpowiedzialności. Nie wyobrażaliśmy sobie, aby chłopiec trafił do domu dziecka - opowiada Danuta. Oboje z mężem ledwo przekroczyli dwudziestkę, gdy stali się rodziną zastępczą dla 4-latka. Dopiero wchodzili w dorosłość. Zaczynali pierwsze prace. - Nagle musieliśmy chodzić do sądu, składać wnioski. Przejść przez te wszystkie procedury, by stać się opiekunami prawnymi chłopca. Poznać się też z PCPR, który bardzo nam pomógł w tamtym czasie. Nikt nas nie nauczył, nie przygotował. Niemal z dnia na dzień staliśmy się odpowiedzialni za małego człowieka. Musieliśmy się uczyć być rodzicami, bo wtedy jeszcze nie posiadaliśmy własnych dzieci. Może minął nas etap pieluch i wyrzynania pierwszych zębów, ale przeżyliśmy wszystkie choroby, jak ospa czy różyczka, bale, szycie strojów na występy, okres dojrzewania, wagary i bunt. To był hardcore. W tej samej miejscowości mieszkały jeszcze babcia i ciocia chłopca. Pomagały np. z odbieraniu z przedszkola, gdy my pracowaliśmy. Mogliśmy też liczyć na moją mamę - mówi Danuta, dodając: - W międzyczasie urodziły nam się własne dzieci. Dawaliśmy jednak radę, bo doświadczenie już nabyliśmy. Chłopak mieszkał z nami do ok. dwudziestki. Zaczął pracować i rozpoczął życie na własny rachunek. Nasze drzwi nadal są dla niego otwarte. Jest naszą rodziną i za każdym razem przeżywamy jego wzloty i upadki. Zapewne tak już zostanie.
Dwa lata temu para po raz drugi zdecydowała się na rolę rodziny zastępczej. - Było podobnie jak w poprzednim przypadku, tylko tym razem nagle osierocone zostało rodzeństwo, 10-letnia dziewczyna i 11-letni chłopiec. Mieli starszego brata, ale nie był w stanie się nimi zająć. Od razu wiedzieliśmy, że zostaną u nas tymczasowo, bo znalazła się rodzina, która chciała ich adoptować. Potrzebny był czas, aby mogła dopełnić formalności, a nie chcieliśmy, aby system ich rozdzielił, albo żeby trafili do obcego środowiska w domu dziecka. Musieliśmy ukończyć szkolenie organizowane przez bytowski PCPR. To solidna dawka potrzebnej wiedzy. Najważniejsze jednak, że trafiliśmy na dobrego asystenta rodziny. Pani miała do dzieci odpowiednie podejście. Wykraczała poza ankietę. To była dobra współpraca - opowiada Danuta.
JAK PORADZIĆ SOBIE Z ŻAŁOBĄ?
W obu przypadkach para starała zmierzyć się z wychowaniem dzieci, których rodzice zmarli. - W pierwszym przypadku chłopiec był jeszcze mały, więc zbytnio tego nie odczuwał. Z rodzeństwem nie poszło już tak łatwo. Nikt nas nie przygotował, nie podpowiedział, jak sobie radzić. Jak pomóc im przeżyć ten czas i przeprowadzić przez wszystkie etapy żałoby: szok, złość, rozpacz, by ostatecznie dojść do pogodzenia. Niestety, w naszej okolicy nie ma specjalistów, ani neurologów, ani psychiatrów dziecięcych, którzy wykraczaliby poza farmakologię i potrafili pomóc w tym problemie. PCPR sprawuje pieczę nad tyloma osobami, że ciężko czasami wymagać dodatkowego zaangażowania. Chciałabym, aby w naszej okolicy działała jakaś dodatkowa placówka, która skupi się na dzieciach, ich sytuacji. Wyjdzie do ludzi. Już mamy Platynową Drużynę w Borzytuchomiu, która otacza opieką te chorujące, często na rzadkie przypadłości. Być może doczekamy się fundacji działającej na rzecz innych potrzebujących małoletnich. Czuję, że gdzieś istnieje luka, o której głośno się nie mówi. Jest tyle dzieci, które wymagają opieki. Również osób, które na pewno by się spełniły w roli ich opiekunów, rodziców. Ludzi, którzy nie mogą posiadać dzieci, a to byłoby dla nich rozwiązanie. Czasami mam wrażenie, że aby ich nie urazić, nie podejmuje się dialogu. Z własnego doświadczenia wiem, że naprawdę nie trzeba mieć dużo, aby zapewnić potrzebującym dom - mówi Danuta.
TRZEBA CIESZYĆ SIĘ Z MAŁYCH SUKCESÓW
Obie sytuacje dały parze cały bagaż doświadczeń. - Trzeba zdać sobie sprawę, że po tygodniu dziecko nie powie ci „jest super”. Przeżywacie wspólnie dobre i złe dni. Często trzeba się mierzyć z poczuciem bezsilności. To dzieci, które wychowywano według zasad ich biologicznych rodziców, które odbiegają od naszego postrzegania świata. Wkraczają do domu z całym bagażem swoich problemów, w tym z żałobą. Zaległości w nauce, brak celów w życiu. Trzeba uświadamiać, że pieniądze nie biorą się z ośrodka pomocy społecznej. Że trzeba szanować pracę, dbać o to, co się posiada. Z kolei my mamy świadomość, że jesteśmy dorośli i to my musimy być cierpliwi, a to tylko dziecko. To naturalnie tykające bomby, które kombinują, prowokują i stwarzają problemy. Trzeba się cieszyć z małych sukcesów i nie oczekiwać wdzięczności. Przy tym wszystkim musimy pamiętać o daniu im takiej swobody, by mogły dochodzić do tego, kim są. To odrębne jednostki, którym powinniśmy umożliwić rozwój w wybranym sobie kierunku, nawet gdy nam marzy się, by zostali lekarzami i wyjechali pracować za oceanem - mówi Danuta, dodając: - Gdy wkracza dwoje dzieci z takim bagażem do domu, to jasne, że wszyscy mieszkańcy muszą przewartościować swój system. Każdy dzień staje się wyzwaniem, ale cała rodzina stara się jak może, dając poczucie bezpieczeństwa i oferując całe pokłady empatii. A potem niełatwo się pożegnać z wychowankami. To oczywiste, że wytworzyły się między nami relacje, szczególnie między nimi a naszymi biologicznymi dziećmi. Wspólna nauka, gry, zabawy czy jedzenie posiłków - to zbliża. Ale nie straciliśmy kontaktu. Odwiedzają nas co weekend i zostają na dłuższy czas podczas ferii czy świąt.
CENTRUM OTWARTE NA NOWYCH RODZICÓW
Tymczasem do bytowskiego PCPR-u można się zgłaszać jako kandydat na rodzinę zastępczą. - Piecza zastępcza różni się od adopcji przede wszystkim brakiem więzi formalno-prawnych. Trzeba się liczyć, że dziecko, które trafia do rodziny zastępczej może w niej przebywać kilka tygodni, jak i kilka lat. Wszystko zależy od sytuacji, m.in. czy rodzice biologiczni postarają się o ponowną opiekę, czy nie trafi się rodzina, która zaadoptuje podopiecznego - tłumaczy Anna Idzik, kierownik działu pieczy zastępczej i realizacji świadczeń socjalnych. Proces rekrutacji zaczyna się od złożenia wniosku w PCPR-ze i spełnienia wymagań formalnych, które określają m.in. że pełnienie funkcji rodziny zastępczej może być powierzone osobom, które są zdolne do sprawowania właściwej opieki nad dzieckiem, co potwierdza zaświadczenie lekarskie o stanie zdrowia, opinia psychologiczna o posiadaniu motywacji do pełnienia funkcji rodziny zastępczej, osoby przebywają na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz zapewniają odpowiednie warunki bytowe i mieszkaniowe. Te w późniejszym etapie sprawdzają pracownicy PCPR-u. W przypadku małżeństw jedna osoba tworząca rodzinę zastępczą musi posiadać stałe źródło dochodu. Dziecko musi mieć przede wszystkim miejsce do spania, nauki i zabawy. - Ważne, że o sprawowanie pieczy zastępczej mogą starać się nie tylko małżeństwa, ale także osoby pozostające w związku nieformalnym czy samotne, o ile spełnią wszystkie warunki. Dla nas istotne jest, aby osoby zainteresowane pełnieniem funkcji rodziny zastępczej były w stanie zapewnić opiekę, wsparcie i troskę dzieciom pozbawionym możliwości wychowywania się w rodzinach biologicznych - mówi Wojciech Kwaśniewski, dyrektor bytowskiego PCPR-u.
PRZEDE WSZYSTKIM NIESIENIE POMOCY I EMPATIA
Jeśli wniosek zostanie rozpatrzony pozytywnie, kandydaci odbywają szkolenie, które w Bytowie rozpocznie się wiosną, o ile sytuacja epidemiczna pozwoli. To 60 godz., podczas których poruszane są kwestie prawne i psychologiczne. Trenerzy z PCPR-u omawiają m.in. podstawy prawne funkcjonowania rodzin zastępczych, ewentualne trudności wychowawcze z dziećmi. Podejmują tematykę dotyczącą opieki nad dzieckiem z zaburzeniami zachowania, wspierania dziecka w pokonywaniu niepowodzeń szkolnych. - 10 godz. poświęcamy na poznanie nowych kandydatów z już istniejącymi rodzinami zastępczymi. Odwiedzają je. Te rozmowy wiele wnoszą. Staramy się iść na rękę i organizować szkolenia w godzinach popołudniowych bądź w takich, które odpowiadają chętnym. Po szkoleniu przyszła rodzina zastępcza otrzymuje świadectwo jego ukończenia, dzięki któremu może ubiegać się o wydanie zaświadczenia kwalifikacyjnego, na podstawie którego następuje wpis do rejestru osób zakwalifikowanych do pełnienia funkcji rodziny zastępczej. Rzadko się zdarza, aby kandydaci byli odrzucani. Przeprowadzamy z nimi rozmowy i wiemy, że są świadomi swoich decyzji. Z kolei opinia psychologiczna pozwala nam stwierdzić, czy posiadają odpowiednie motywacje, predyspozycje, czy mają silną potrzebę niesienia pomocy i są empatyczni - wyjaśnia A. Idzik. W niektórych sytuacjach niepotrzebne jest szkolenie. - Rozróżniamy trzy typy rodzin zastępczych. Pierwsza to spokrewniona, czyli dorosłe rodzeństwo czy dziadkowie. To właśnie w tym przypadku nie wymaga się odbycia szkolenia ani umowy z nami. Drugi typ to niezawodowe. Tu opiekę może sprawować ciocia, wujek bądź osoby niespokrewnione. Nie podpisują z nami umowy, zatem nie otrzymują wynagrodzenia. To zazwyczaj sytuacja, gdy dwoje opiekunów pracuje zawodowo. Trzeci typ to rodziny zawodowe, czyli całkowicie obce dla dzieci, które mają do niej trafić. Podpisywana jest umowa z PCPR-em. Jedna z osób tworzących rodzinę zazwyczaj rezygnuje z pracy w celu sprawowania opieki. W zawodowych rozróżniamy również pogotowia rodzinne. To pobyt najbardziej tymczasowy, bo dzieci trafiają tam zazwyczaj z różnych interwencji na bardzo krótki czas. Wśród rodzin zastępczych zawodowych wyróżnia się jeszcze rodziny specjalistyczne, które sprawują opiekę nad dziećmi niepełnosprawnymi lub małoletnimi matkami z dziećmi. W powiecie funkcjonują również 4 rodzinne domy dziecka, w których może przebywać jednocześnie do 8 dzieci - wymieniają A. Idzik i W. Kwaśniewski.
Z PIECZY TYMCZASOWEJ PO ADOPCJE
Do bytowskiej rodziny zastępczej mogą trafić dzieci z całej Polski, o ile rodziny wyrażą na to zgodę. - W zdecydowanej większości jednak to najmłodsi z naszego powiatu nierzadko przechodzą do swoich bliższych bądź dalszych krewnych. W jednej rodzinie może przebywać do 3 dzieci, chyba że chodzi o rodzeństwo. Wówczas staramy się ich nie rozdzielać - mówi W. Kwaśniewski. Osoby sprawujące pieczę zastępczą nad dziećmi dbają o ich kontakt z rodzicami biologicznymi. - Chyba że sąd orzeknie inaczej, bo kontakt z nimi wpływa negatywnie na dziecko. Jeśli jednak nic nie stoi na przeszkodzie, to trzeba organizować spotkania, niekiedy również w naszej siedzibie - tłumaczy A. Idzik.
W naszym powiecie w 2020 r. pod opieką rodziców zastępczych pozostawało 196 dzieci. Z kolei samych rodzin zastępczych tylko na początku tego roku mamy 92. - Do naszych zadań należy nie tylko organizacja szkoleń czy zapewnienie miejsca do spotkań dziecka z rodziną biologiczną. Cały czas zapewniamy opiekę psychologiczną, pedagogiczną oraz prawną. Każda rodzina ma także wyznaczonego pracownika z ramienia PCPR, do którego może się zwrócić, ale też on ma za zadanie monitorować, czy wszystko jest dobrze. Raz na pół roku sporządza się także informacje dla sądu o funkcjonowaniu dziecka i rodziny. W przypadku rodzin oferujemy także wsparcie finansowe w wysokości 1052 zł miesięcznie, z wyjątkiem rodzin zastępczych spokrewnionych, które otrzymują 694 zł miesięcznie. To podstawa. Do tego dochodzi 500+ oraz dodatkowe świadczenia wynikające z indywidualnych potrzeb dziecka - wymieniają pracownicy PCPR-u.
Rodzinom zastępczym często trudno rozstać się z dziećmi. - To normalne, że tworzą się więzi emocjonalne, szczególnie w przypadku tych najmłodszych podopiecznych. Cały czas jednak dorośli muszą zdawać sobie sprawę, że pieczę nad nimi pełnią tymczasowo. Choć zdarzały nam się przypadki, gdy rodzina postarała się o adopcję. Zachęcamy wszystkich, którym na sercu leży dobro dzieci i czują potrzebę niesienia pomocy, aby zgłosiły się do siedziby PCPR w Bytowie przy ul. Miłej 26, aby uzyskać szczegółowe informacje dotyczące procedury kwalifikowania na rodziny zastępcze. Chętnie udzielimy odpowiedzi na pytania o pieczę zastępczą. Miejsc mamy dużo. Gdy zajdzie potrzeba, zorganizujemy kurs dla dwóch grup. Zapraszamy również na naszą stronę internetową www.pcprbytow.pl - zachęca A. Idzik.
Imiona opiekunów i dzieci zostały zmienione
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!