Reklama

Bytowiacy opowiadają, jak przeszli zakażenie koronawirusem

28/11/2020 17:17

Wzrosła liczba bytowiaków, u których stwierdzono zakażenie koronawirusem. Większość nie odczuwa zbytnich dolegliwości, inni owszem. Ci drudzy opowiadają nam, co przeszli.

DOMOWA KURACJA

- Pod koniec października, w piątek, żony koleżanka z pracy źle się czuła. W środę okazało się, że ma koronawirusa. Pracują obok siebie, mają więc bliski kontakt. Kiedy żona zadzwoniła do mnie z tą wiadomością, byłem w pracy. Od razu powiedziałem szefowi i pojechałem zrobić zakupy, żeby przygotować się na siedzenie w domu. Jeszcze tego samego dnia dostaliśmy telefon z sanepidu o nałożonej kwarantannie. Po godz. 14.00 sami nie wiemy czemu, ale położyliśmy się spać. Kiedy obudziłem się o godz. 19.00, źle się czułem. Miałem 37,5oC, kaszel. Myślałem, że może sobie coś wkręcam. W nocy przyszła wyższa temperatura. W czwartek już od rana było kiepsko. Kaszel, któremu towarzyszył ogromny ból głowy. Nie znałem takiego wcześniej. Do tego bóle mięśni, zawroty. Podczas krojenia cebuli zorientowałem się, że straciłem węch. Żona podsunęła mi pod nos amol. Nic nie czułem. Doszło też pieczenie skóry, jakby po solarium. Córka lekko mnie zadrapała, a bolało, jakby ktoś przejechał nożem. Po kilku dniach objawy miała też żona, choć nieco lżejsze. Przypaliła patelnię i nie poczuła swądu - mówi 34-letni bytowiak. Jego żona zadzwoniła do sanepidu. Małżeństwo skierowano na testy do Kościerzyny. - W sobotę o godz. 11.00 wyjechaliśmy z domu, z powrotem byliśmy dopiero po godz. 18.00. Po drodze zatrzymała nas policja. Kiedy dowiedziała się, że jedziemy na testy, puściła nas od razu. 5,5 godz. czekaliśmy w samochodzie w kolejce na wymaz. Nie było lekko, z tyłu dwójka dzieci, a my źle się czuliśmy. W końcu zbadali nam patyczkiem migdały, potem ten sam włożyli do nosa. Syn aż blady się zrobił, kiedy to zobaczył, prawie zemdlał - opowiada bytowiak.

Następnego dnia w internecie odczytali wyniki. Okazało się, że u małżeństwa stwierdzono obecność koronawirusa. Nałożono na nich 10-dniową izolację, dzieciom 17 dni kwarantanny. Bliscy przywozili zakupy, Elwoz odbierał śmieci, które wykładali na wycieraczce. Codziennie podjeżdżała policja, której pokazywali się w oknie. Wychowawcy dzieci przysyłali przez internet materiały do nauki. - Po jakimś czasie zadzwoniła policja z pytaniem, czy to możliwe, że danego dnia nie było nas w domu. Kiedy odpowiedzieliśmy, że owszem, usłyszeliśmy „Jak to?!”. A przecież wtedy mieliśmy robione testy w Kościerzynie - mówi mężczyzna. Rodzina leczyła się głównie witaminami. Najgorsze objawy ustąpiły po paru dniach. Pod koniec pojawiły się jednak zawroty głowy. - Ja nadal rano kaszlę, parę dni temu trudno mi się oddychało, a żona do dziś nie odzyskała węchu... - mówi bytowiak. Kiedy już minęła izolacja, niektórzy i tak bali się z nim spotkać. - Rodzice woleli jeszcze odczekać. Firma, w której dorywczo pracuję, też przesunęła moje przyjście o tydzień. Czułem się jak trędowaty - mówi z uśmiechem bytowiak.

Typowo grypowymi objawami rozpoczęła się choroba u 26-letniej mieszkanki gminy Czarna Dąbrówka. - W połowie października m.in. zaczęły mnie boleć mięśnie. Nie pomyślałam, że może to być COVID. Podejrzewałam przeziębienie. Ostatnio miałam dużo stresu, więc pewnie spadła mi odporność. Tak przynajmniej wtedy myślałam. Po dwóch dniach zadzwoniłam do lekarz rodzinnej. Dostałam zwolnienie. Po paru dniach miałam się skontaktować, jeśli objawy nie ustąpią - opowiada kobieta. Podobne dolegliwości odczuwał jej narzeczony, z którym mieszka. Oboje niemal utracili węch. - Stał się tępy, przytłumiony. Zatelefonowałam więc znów do przychodni. Skierowano nas na testy w Bytowie. Zadzwoniłam do rejestracji szpitala, podając numer ze skierowania. Umówiłam nas na drive-thru na kolejny dzień. Szybko poszło, podjechaliśmy akurat jako jedyni. Po dwóch dniach otrzymaliśmy wyniki. Co ciekawe, ja pozytywny, a narzeczony - negatywny - mówi kobieta. Jej nałożono 10-dniową izolację, narzeczonemu kwarantannę. - Byłam bardzo osłabiona, 2 tygodnie w większości przeleżałam. Choć nie gorączkowałam - mówi 26-latka. Kontrolowano ją za pomocą aplikacji, którą musiała zainstalować w smartfonie. 2 razy dziennie wykonywała zlecone jej przez program zadanie i wysyłała swoje zdjęcia. Kontaktowała się z nią również policja. Kiedy pod koniec izolacji objawy zaczęły ustępować, zadzwoniła do lekarz rodzinnej, która miała zdecydować o ewentualnym jej przedłużeniu. Nazajutrz mogła już wyjść, jednak narzeczony dostał 10 dni dodatkowej kwarantanny. W trakcie zmieniły się zasady i skrócono ją do 7 dni. - Podczas izolacji miałam nieraz ochotę iść do lasu na spacer. A trzeba było zostać w domu, inaczej zaplanować czas. Znajdywałam sobie jednak zawsze jakieś zajęcie, mogłam się skupić na sobie, na nauce. Na pewno nie należy panikować i się stresować, bo to też osłabia odporność - mówi kobieta. Teraz czeka, aż będzie mogła oddać swoje osocze innym.

Swoją chorobę w domu przeszła też para 40-kilkulatków z Bytowa. - Przebywałam akurat na kwarantannie. Nauczyciel starszego syna był zakażony. Potem ją przedłużono, bo syna kolega zachorował. Właśnie w tym czasie, w drugiej połowie października, pojawiły się u mnie objawy. Były podobne do tych przy grypie czy przeziębieniu - mówi 41-letnia mieszkanka Bytowa. - Z kilkudniowym opóźnieniem dopadały mnie identyczne symptomy. Osłabienie, łamanie w kościach, kaszel, ból głowy - dodaje jej mąż. - Kiedy piłam rano kawę, zdziwiłam się, bo jakoś brakowało jej smaku. Z kolei jedząc ogórki, czułam jedynie, że są kwaśne. Dziwne wrażenie. Jedząc coś pikantnego, wiedziałam, że to ostre, ale nic więcej - opisuje 41-latka. Zgłosiła się do sanepidu. Potem pojechała na testy do Kościerzyny. - Po paru dniach odczytałam w internecie wynik. Pozytywny. Zaczęła się więc izolacja - mówi bytowianka. Rodzina dostarczała zakupy, nauczyciele przysyłali synom materiały do nauki. Objawy choroby utrzymywały się kilka dni. - Nie było tak źle, przebiegało jak przeziębienie. Brakowało mi wyjścia z domu, ale pogodziłam się z tym, że muszę zostać w mieszkaniu. Zajmowałam się domowymi obowiązkami, lekcjami z chłopcami - mówi kobieta. - Tak długi pobyt w domu był dość męczący. Dużo jeżdżę rowerem, chodzę na działkę. Żeby zażyć świeżego powietrza, to zakładałem kurtkę, brałem kubek z kawą i siedziałem na balkonie - dodaje jej mąż.

LECZENIE W SZPITALU

W niektórych przypadkach domowe leczenie nie pomaga i zakażeni koronawirusem trafiają do szpitala. 68-letni mieszkaniec Bytowa zaczął się źle czuć we wrześniu. - Miałem straszny ból głowy, później wysoką gorączkę, która spadała i znów się pojawiała. Bolały mnie też plecy. Myślałem, że to może grypa. Uciążliwości były mocne, więc zgłosiłem się do lekarz rodzinnej. Zbadała mnie. Uznała, że mam szmery na płucach, podejrzewała obustronne zapalenie, więc skierowała do szpitala - opowiada mężczyzna. W bytowskiej lecznicy pobrano mu wymaz i położono do izolatki. Wieczorem okazało się, że wynik na obecność koronawirusa jest dodatni. - Lekarz zdecydował przekierować mnie do zakaźnego w Gdańsku. Pojechałem o godz. 22.30, oczywiście ubrany w kombinezon, podobnie jak medycy - mówi mężczyzna, który w sumie w gdańskim szpitalu spędził 15 dni. - Pierwsze doby to rozpoznanie, potem lekarstwa, trzeciego dnia tomograf wykazał, że mam obustronne zapalenie płuc, były bardzo uszkodzone. Dostałem antybiotyk, kroplówkę, a po kilku dniach również osocze od ozdrowieńca. W szpitalu miałem gorączkę, temperatura ciągle się wahała. Byłem słaby, każda czynność powodowała, że mocno się pociłem. Podziwiam personel, bo naprawdę miał co robić, zapewnił mi bardzo dobrą opiekę, ciągle mnie doglądał, pomagał, a pacjentów było dużo. Należą się wielkie słowa uznania i podziękowania - mówi bytowiak.

W domu jeszcze 2 tygodnie dochodził do siebie, brał leki m.in. na zregenerowanie wątroby, która również ucierpiała przez COVID-19. - W grudniu mam wizytę w gdańskiej poradni, która zbada mnie po przebytej chorobie, szczególnie pod kątem płuc. Teraz już jest dobrze, od czasu do czasu mam tylko kaszel - dodaje mężczyzna.

Do szpitali trafiają też młodsi bytowiacy. - Pracowałam z domu ze względu na wykrycie koronawirusa u paru osób z pracy. Pewnego dnia, w drugiej połowie września, zaczęłam odczuwać ogólne osłabienie, niemoc. Kolejnego zaczęły mnie boleć głowa, oczy, czułam ból w klatce piersiowej. W gardle paliło, głównie przy połykaniu, nawet wody. Do tego suchy kaszel i gorączka, słaby węch. Żadne leki przeciwbólowe nie pomagały. Zgłosiłam się do lekarza, dostałam zwolnienie i antybiotyk. Po 5 dniach nie było żadnej poprawy - mówi 41-latka z Bytowa.

Lekarz skierowała ją na testy. Pobrano wymaz z nosa. Już wieczorem dowiedziała się, że ma SARS-CoV-2. Bytowianka wciąż źle się czuła. - Przez 3 tygodnie nie było poprawy! Nawet gorączka nie ustępowała. Lekarz skierowała mnie w końcu do szpitala. Karetką zabrano mnie do Gdańska. Okazało się, że tam nie ma wolnych miejsc, więc zrobili mi badania, dali leki i wróciłam do domu. Po dwóch dniach mój stan się pogorszył, więc znów trafiłam do Gdańska. Dobę przetrzymano mnie na SOR-ze. Następnego dnia akurat otwarto kolejny oddział COVID-owy, dzięki temu położono mnie na sali. Badania wykazały, że mam zapalenie płuc, a także niedokrwistość. Dwa razy przetaczano mi krew. Dostałam antybiotyk, ale gorączki nie udawało się zbić. Po 6 dobie, kiedy zaczęło być lepiej, wypisano mnie, choć dalej z wysoką temperaturą i kaszlem - opowiada bytowianka.

Co ciekawe, reszta domowników, którą objęto kwarantanną, nie miała żadnych objawów. Codziennie podjeżdżała policja, sprawdzać, czy są w domu. 41-latka korzystała też z aplikacji Kwarantanna domowa. - Nie miałam nawet siły wyjść do ogrodu się przewietrzyć, otwierałam tylko okna. Ta niemoc była straszna. Dojście z sypialni do łazienki na tym samym piętrze było jak wspięcie się na szczyt wysokiej góry. Nieraz po drodze musiałam usiąść. Puls dochodził do 160. Gorączkę w sumie miałam 5 tygodni. Raz wyższą, raz niższą. Zaczęłam już wpadać w depresję, kiedy jednego dnia zauważałam poprawę, a kolejnego znowu czułam się bardzo źle. I dziś nie jest najlepiej. Wciąż czuję się słaba, plącze mi się język, pozostały też zmiany na płucach. Jeżdżę do pulmonologa - opowiada bytowianka.

W podobnym wieku jest mieszkaniec podbytowskiej wsi, który również trafił do szpitala. - Z początku miałem delikatne objawy. Jak przeziębienie. Ale potem temperatura zaczęła rosnąć. Miałem ponad 39oC. W końcu trafiłem do lekarza. Okazało się, że mam zapalenie płuc i COVID-19. W domu wytrzymałem jeszcze dzień. Miałem kłopot nawet z tym, by mówić. Czułem się tak, jakbym po raz pierwszy zaciągał się papierosem. Kiedy się porozumiewałem, oddechu starczało na kilka słów, resztę pisałem na telefonie. Trafiłem do szpitala w Miastku, gdzie właśnie uruchomili oddział COVID-owy. Byłem 24 spośród 30 pacjentów z koronawirusem przyjmowanych tego dnia. Ludzie z całego województwa, głównie starsi. To był piątek wieczorem, ale od razu pobrali mi krew i mocz do badania. Wzięli mnie też na tomograf. Obsługa naprawdę dobra. Na początku miałem saturację na poziomie 72. Dostawałem więc tlen. Kiedy saturacja się poprawiła, odstawili go. Poza tym podawali mi antybiotyki i sterydy - opowiada bytowiak.

W sumie w miasteckim szpitalu przeleżał 12 dni. - Doskwierała codzienna monotonia i te odgłosy ludzi, którzy się dusili. To było naprawdę przykre. Kiedy mnie wypisali, byłem bardzo słaby. Po przejściu 20 kroków robiłem się cały mokry. Najważniejsze jednak, że swobodnie oddychałem. Przyznam, że wcześniej do tej choroby podchodziłem dosyć sceptycznie, sądziłem, że się z nią przesadza. Teraz ostrzegam, by jej nie bagatelizować. Naprawdę warto uważać na siebie i innych, nosić maseczki, myć ręce, zachowywać odstęp - mówi mężczyzna.

ZA GRANICĄ BEZ IZOLACJI

Nie wszyscy bytowiacy zakażenie koronawirusem przeszli na miejscu. Jedna z osób, która pracuje w Szwecji opowiedziała nam, co ją tam spotkało. - Bolała mnie dolna część pleców, mięśnie, miałem stan podgorączkowy i straciłem smak - wymienia objawy 35-latek. Pobranie próbki na obecność SARS-CoV-2 wykonał... sam. - Wchodzi się na stronę 1177.se, czyli oficjalną witrynę ze wszystkimi informacjami na temat COVID-u i loguje się indywidualnym numerem nadawanym w każdym kraju (odpowiednik PESEL-u w Polsce). Następnie wybiera się ośrodek zdrowia wyznaczony do przyjmowania „covidowców” oraz datę i godzinę badania. Działa również specjalny numer telefonu w kilku językach, z którego właśnie ja skorzystałem - opowiada bytowiak.

W umówionym czasie pojawił się w ośrodku zdrowia. - Po potwierdzeniu personaliów otrzymałem sterylny woreczek z kodem kreskowym, do tego fiolkę z jakąś substancją, chyba wodą, patyczek do pobrania wymazu, dwie nasączone ściereczki do dezynfekcji. Substancją z fiolki opłukałem gardło i wyplułem ją z powrotem do fiolki. Potem patyczkiem przy odchylonej głowie pobrałem wymaz z nosa. Trzeba go włożyć dość głęboko, ale żeby nie zrobić sobie krzywdy i przez 3-4 sekundy obracać. Po tym włożyłem patyczek do tej samego naczynka, do którego wyplułem wodę. Zamknąłem, nakleiłem kod kreskowy, zdezynfekowałem i oddałem do badania - mówi bytowiak.

Wynik przekazano mu telefonicznie. Był dodatni. - Spodziewałem się, że taki będzie. Przy okazji tej rozmowy mogłem zadać mnóstwo pytań bardzo uprzejmej pani, która posiadała ogromną wiedzę. Ona również zadawała mi pytania, by określić mój stan zdrowia i stwierdzić, kiedy mogę wrócić do pracy bez ryzyka zainfekowania współpracowników - mówi bytowiak. Objawy choroby utrzymywały się u niego kilka dni. Szwedzcy lekarze nie przepisują medykamentów. Nie ma też żadnej kontrolowanej kwarantanny. - Nałożyli na mnie jedynie tzw. samoizolację. Uczulali na zminimalizowanie kontaktów z innymi, ale nie nakazali siedzieć całkowicie zamkniętym w czterech ścianach. Mogłem wychodzić np. na krótki spacer się dotlenić. Dostałem też informację, że testy nie są wiarygodne w 100% i mogę zrobić dodatkowy na obecność przeciwciał - opowiada 35-latek. Planuje go wykonać dopiero po powrocie do Polski. - Jeśli okaże się, że jestem ozdrowieńcem, oddam osocze, by pomóc innym, którzy przechodzą chorobę dużo gorzej ode mnie - mówi mężczyzna.

 

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do