Reklama

Andrzej Rusiecki przeszedł na emeryturę

08/10/2021 17:20

40 lat w roli prezesa jednostki, tyle samo na czele Klubu Honorowych Dawców Krwi i 30 jako komendant gminny OSP. Andrzej Rusiecki przeszedł na emeryturę.

Z Andrzejem Rusieckiem spotykamy się przed remizą Ochotniczej Straży Pożarnej w Czarnej Dąbrówce. Wieloletni prezes i komendant gminny, który przeszedł właśnie na strażacką emeryturę, od razu zaczyna opowiadać o stojącej przed nami strażnicy. - Budowa tego obiektu rozpoczęła się w 1984 r. Niewiele wcześniej, bo w 1981 r., wybrano mnie prezesem jednostki. Równolegle z nami stawiać plebanię zaczął ksiądz. Powstała ona o wiele szybciej, bo były na to środki. Na naszą czekaliśmy ponad 10 lat. Budowali ją pracownicy interwencyjni, których wtedy gmina zatrudniała ponad setkę. Wprowadziliśmy się do niej w 1989 r., choć była jeszcze nieukończona. Oficjalnie oddana została dopiero 7 lat później. Dla nas nowa strażnica była ogromnym przeskokiem. Z małego pomieszczenia na Żuka, które znajdowało się koło miejscowego domu kultury, przenieśliśmy się do dużego budynku, w którym nie tylko jest miejsce na wozy strażackie, ale też świetlica i zaplecze sanitarne. Niebawem ruszymy z rozbudową. Przybędzie nam jedno pomieszczenie, które przeznaczone zostanie pod naszą łódź. Mam nadzieję, że na nasze 75-lecie, które świętujemy w maju przyszłego roku, będziemy po inwestycji - mówi A. Rusiecki.

Prezes zaprasza do środka. Uwagę zwraca wóz łudząco podobny do znanej Balbiny należącej do strażaków z Niedarzyna. - Nasz gaśniczy Mercedes jest starszy od ich pojazdu. O ile dobrze pamiętam, to rocznik 71, a naszej jednostce służy ok. 20 lat. Jest niezawodny. Wsiada się i jedzie. Od czasu do czasu wymieniamy w nim jedynie jakąś śrubkę. W sezonie wakacyjnym odwiedzamy nim urlopowiczów i kolonie odpoczywające w ośrodku „Zawiat”. Robi na nich niemałe wrażenie - mówi nie bez dumy A. Rusiecki.

Prezes z jednostką związany jest od dzieciństwa. - Z rodzicami mieszkaliśmy koło sołtysa, który jako jedyny we wsi miał telefon. Gdy coś się działo, od razu wiedzieliśmy. Nie przykładano w tamtych czasach tak wielkiej wagi do oficjalnej przynależności do OSP. Kto mógł, biegł i pomagał, choć mój tata faktycznie był ochotnikiem. Dlatego jako dziecko miałem możliwość włączania syren, a raczej kręcenia korbką, bo właśnie takowych wtedy używano. Do dziś trzymamy ją na stanie jako zabytek. Pamiętam, że gdy strażacy ładowali sprzęt, ukrywałem się za motopompą. Oczywiście dostawałem później burę od rodziców. Z tamtych czasów w pamięci utkwił mi pożar lasu w Kozinie. Płomienie szalały. To było przeżycie dla tak młodego człowieka - wspomina A. Rusiecki.

W 1973 r. ukończył kurs podstawowy strażaka ratownika OSP w Słupsku. Gdy rok później powołano go do wojska, zdobyte uprawnienia otworzyły mu drzwi i niemal od razu mianowano go dowódcą strażaków. - Służyłem w tzw. kościuszkowcach w Warszawie. Jednostkę pożarniczą mieli, w porównaniu do naszej w Czarnej Dąbrówce, wyposażoną znakomicie. W czasie służby jednym z największych pożarów, w jakim brałem udział, był ten hotelu „Hortex”. Z narażeniem życia wynosiliśmy stamtąd butlę gazową - wspomina mężczyzna, dodając: - Jednak z tego czasu najbardziej w pamięci utkwiła mi powódź koło Płocka. Z takim kataklizmem miałem do czynienia po raz pierwszy i ostatni. Zdałem sobie wtedy sprawę, że woda jest groźniejsza od ognia. Ogień człowiek jest jeszcze w stanie opanować. W przypadku wody jest o wiele gorzej. Byliśmy bezsilni w starciu z rwącym żywiołem. Stawiane przez nas zapory z worków szybko zostawały zrywane i płynęły razem z Wisłą. Ratowaliśmy zarówno ludzi, jak i zwierzęta z dachów. Była to dla mnie kolejna, bardzo ważna lekcja pokory. Gdy teraz oglądam relacje z powodzi, zdaję sobie sprawę, jak ciężko jest tam służbom - tłumaczy A. Rusiecki. Choć komendant w wojsku proponował mieszkańcowi Czarnej Dąbrówki, aby został w jednostce, ten po odbyciu służby w 1976 r. wrócił w rodzinne strony. - Nigdy nie żałowałem tej decyzji. Bycie strażakiem miałem we krwi, ale jako społecznik, a nie na gruncie zawodowym - zapewnia A. Rusiecki. Po powrocie na stałe związał się z OSP Czarna Dąbrówka. W 1981 r. zmarł prezes Kazimierz Żwirek. Nowym wybrano właśnie A. Rusieckiego.

Po 40 latach ustąpił z tej funkcji dopiero w tym roku. Do strażackiej emerytury zmusiły go przepisy. - Ukończyłem 65 lat i to górna granica, jeśli chodzi o czynną służbę, bo przecież nie opuszczam jednostki - tłumaczy, dodając: - Przez te lata akcji gaśniczych było sporo. Kilka dni dogaszaliśmy pałac w Jasieniu, z kolei lasy przy Główczycach, chyba w 1994 r., gasiliśmy z tydzień. Tam też uciekaliśmy samochodem, gdy ogień szalał nad nami. W pamięci cały czas mam też pożar w jednym z bloków przy byłych PGR-ach w Czarnej Dąbrówce. Dostaliśmy informację, że pali się piwnica. Nawet nie zajeżdżałem do remizy, tylko od razu udałem się we wskazane miejsce. 3 mieszkańców już ewakuowali strażacy w aparatach tlenowych. Ja, bez żadnego ubrania zabezpieczającego, ruszyłem na pomoc dwójce dzieci, które stały na parapecie na wysokości pierwszego piętra. Podałem je strażakom, którzy znajdowali się na drabinie. Dzieci poinformowały, że w mieszkaniu została jeszcze babcia. W środku mocne zadymienie. Przemieszczałem się na kolanach, szukając kobiety. Udało mi się bezpiecznie podać ją kolegom. Po zebraniu informacji musiałem wrócić do środka, bo został tam niepełnosprawny syn. Nie wiem, skąd wziąłem siły, aby i jego wydostać z budynku. Nikomu szczęśliwie nic się nie stało - wspomina A. Rusiecki. Za tę akcję otrzymał Medal za Ofiarność i Odwagę, razem z Jzefem Stenką.

Straż to nie tylko pożary. - W ostatnich latach to przede wszystkim zdarzenia drogowe, które stanowią ok. 70% wszystkich wyjazdów. My ratujemy życie ofiarom wypadków od 1997 r., od kiedy na wyposażeniu posiadamy profesjonalny sprzęt Holmatro do tego typu zdarzeń. W tym czasie byliśmy jedyną jednostką w województwie słupskim, która taki miała - tłumaczy, dodając: - W naszej miejscowości przez wiele, wiele lat najniebezpieczniejszym miejscem było skrzyżowanie w centrum wsi. Bardzo często dochodziło tam do wypadków. Na szczęście od kiedy wybudowano rondo, jest spokojniej. Niestety, w innych miejscach naszej gminy wypadków nie ubywa. Gdy zamykam oczy, nadal widzę tragedie, do których doszło na naszych drogach, a które musieliśmy oglądać. Tak jest w przypadku śmiertelnego wypadku nieopodal Kartkowa, w którym zginęło dwóch młodych chłopców oraz tego w Czarnej Dąbrówce, w którym były 4 ofiary. W tym ostatnim brali udział chłopcy, znajomi naszych strażaków. To było ogromne przeżycie. Poprosiliśmy panią psycholog z Gdańska o pomoc, bo to była trauma. Na szczęście przy Komendzie Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej działa psycholog, który dostępny jest w takich przypadkach również dla ochotników - tłumaczy A. Rusiecki.

W trakcie jego prezesury OSP Czarna Dąbrówka podlegała komendantom z trzech różnych rejonów. Najpierw ze Słupska, potem Lęborka, a następnie Bytowa. - Z każdym współpracowało nam się bardzo dobrze. Miałem m.in. wpływ, gdzie pozostawione będą jednostki OSP w naszej gminie. Musieliśmy uciąć ich liczbę, bo funkcjonowało ich 13 w latach 90. Chciałem, aby zachowały się te większe, położone strategicznie w każdym zakątku sporego obszaru gminy. To pozwala na szybkie reakcje. W wyniku tamtych ustaleń do dziś działa na terenie gminy 6 jednostek - mówi strażak. Duże znaczenie dla działania jednostek miały panie. - Gdy zaczynałem służbę, w naszych strukturach działali jedynie panowie. Na szczęście z upływem lat zaczęło się to zmieniać. Nasze partnerki często były niezadowolone, że poświęcamy tyle czasu straży. Gdy zaczęliśmy je angażować, dużo się zmieniło w ich postawie, ale i naszej. Aktualnie jest w tym więcej zrozumienia. Tradycją stały się u nas rodzinne spotkania. Panie łagodzą też nasze obyczaje. Wydaje mi się, że nie ma między nami tyle kłótni co niegdyś - mówi prezes.

Jest dumny, że żaden z ochotników nie został ranny podczas akcji, kiedy piastował funkcję prezesa. - Były dwie kraksy, w których brali udział, ale oprócz uszkodzonego pojazdu obyło się bez uszczerbku na zdrowiu. Co dla mnie ważne, członkowie omawiają zdarzenia, w których brali udział, wyciągają wnioski, analizują, aby nie popełniać błędów. Gdy któryś z nich dłuższy czas nie bierze udziału w wyjazdach z przyczyn osobistych, sam przychodzi do remizy, sprawdza sprzęt itp., aby odświeżyć sobie wszystko. Nasi kierowcy wyznaczają sobie również weekendowe dyżury. Jeśli jeden ma np. wesele, drugi zostaje w gotowości, aby zawsze ktoś był na miejscu w razie potrzeby - tłumaczy A. Rusiecki.

Wraz z początkiem prezesury w 1981 r. A. Rusiecki utworzył przy OSP Klub Honorowych Dawców Krwi. - To bardzo ważna część naszej działalności. Jeździmy do wypadków, w których mamy do czynienia z rannymi. Często w takich przypadkach potrzebna jest krew, której czasem brakuje w punktach krwiodawstwa. Z początku działalności organizowaliśmy wyjazdy do punktów. Później krwiobus zaczął odwiedzać naszą miejscowość. Tak jest do dziś. Oddałem już dowództwo nad klubem młodszemu pokoleniu. Myślę, że będzie kultywować naszą tradycję związaną z krwiodawstwem - mówi A. Rusiecki, który od 1973 r. krew oddał ponad 90 razy. Odznaczono go m.in. Odznaką Honorową Polskiego Czerwonego Krzyża IV Stopnia.

Strażak pożegnał się też ze stanowiskiem komendanta gminnego OSP. - Łącznie w jednostkach mamy ok. 200 druhów, z czego 137 przeszło co najmniej szkolenie podstawowe. To bardzo dobry wynik. Myślę, że ta liczba będzie wzrastać. Najważniejsze, aby dbać o własne bezpieczeństwo w akcjach, dlatego stawiamy na to, by każdy ochotnik posiadał odpowiedni ubiór ochrony osobistej. Mam wrażenie, że w ciągu tych 30 lat współpraca z innymi prezesami jednostek z naszej gminy odbywała się na zasadzie wzajemnego szacunku i dbania o naszych ludzi i ich bezpieczeństwo - mówi A. Rusiecki, dodając: - Bardzo duży wpływ na rozwój jednostki mieli przez te lata sponsorzy, m.in. Adam Czerkawski czy Mariusz Grzęda. Wystarczyło zadzwonić i powiedzieć, że brakuje węży. Nie trzeba było nawet specjalnie prosić, a już byliśmy w nie wyposażeni.

Wieloletni prezes i komendant nie żegna się z jednostką. - Dopóki pozwolą siły, będę wspierał naszych druhów. Chciałbym pomóc w nadzorowaniu rozbudowy remizy. Dodatkowo chcielibyśmy zakupić nowy wóz. Oprócz pozyskania środków z gminy, powiatu czy Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego będzie trzeba jeszcze zwrócić się pewnie do sponsorów. Najtrudniej przychodzi pogodzenie się z myślą, że już nie będę mógł brać czynnego udziału w akcjach. Gdy syrena zawyje, człowiek ma już odruch, by jak najszybciej jechać na pomoc ludziom - tłumaczy A. Rusiecki.

Symboliczne pożegnanie A. Rusieckiego odbyło się 24.09. w Gminnym Centrum Kultury i Bibliotece w Czarnej Dąbrówce. Podczas uroczystości oficjalnie przekazał pieczę nad OSP Czarna Dąbrówka Tomaszowi Malkowi, który pełni od teraz też funkcję komendanta gminnego. Przy okazji wręczono Floriany.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do