
To jeden z największych obozów ZHR-u w naszej okolicy w ciągu ostatnich kilku lat. Harcerze rozbili się w lesie leżącym pomiędzy Borzyszkowami a Łąkiem, tuż przy południowym krańcu jeziora Kamieniczno. Wypoczywało tam 140 druhów i druhen z Warszawy i Bydgoszczy.
By ich odwiedzić, z drogi powiatowej zjeżdżamy w piaszczystą, prowadzącą w głąb sosnowego boru. Pierwszą grupkę spotykamy po przejechaniu kilkuset metrów. Nagle jeden z harcerzy pada na ziemię. Może nieco zbyt widowiskowo, ale na początku nie zwracamy na to uwagi. Zatrzymujemy się. Chłopcy uspokajają. To tylko ćwiczenia z pierwszej pomocy. Dopiero teraz dostrzegamy, że ten, który upadł, trafił akurat na... rozłożoną karimatę. Jedziemy dalej w kierunku obozu. Nietrudno do niego trafić. Droga jest bardzo dobrze oznaczona. Wjeżdżamy na polanę. Na środku ognisko, po bokach samodzielnie wykonane przez harcerzy namioty. To znak rozpoznawczy ZHR-u. Należący do niego druhowie sami wykonują wszystkie niezbędne pomieszczenia od stołówki i kuchni poprzez sanitariaty aż po łóżka.
Gdzieś z boku w jednym z namiotów śpiewa grupa dziewcząt. Zajrzymy do nich później. Po krótkich ustaleniach po obozie oprowadzają Antonina Szutko i Bartek Krawczyk. A do przejścia jest sporo. Z głównej polany kierujemy się na lewo. Nie chcemy przypadkowo znaleźć się w kadrze kręconego właśnie filmu. - Powstaje z okazji 40-lecia istnienia 10 Bydgoskiej Drużyny Harcerzy „Zjawa” - mówi A. Szutko, dodając: - Wypoczywaliśmy tutaj trzy tygodnie. Za dwa dni wyjeżdżamy.
Zaglądamy do jednego z podobozów. Przy wejściu witają nas dwie barwnie ubrane postacie. Ona ma na sobie kolorowe spodnie, na plecach zarzucony koc, a na głowie przepaskę z zatkniętą za nią bibułą. On natomiast owinął się folią termiczną, a na głowę włożył diadem. - Jesteśmy mrówkojadami - przedstawiają się Jakub Borek i Pola Rzeźnikowska, po czym wyjaśniają: - Uczestniczymy w grze ruchowo-integracyjnej.
Jej zasady objaśnia J. Borek. - Podzielono nas na 7 mrowisk. W każdym jest królowa i robotnice, które zbierają szyszki. Wymieniają je później na różne zdolności. Dzięki nim mogą np. zabierać szyszki innym lub eliminować robotnice z konkurencyjnych mrowisk. Pomiędzy nimi krążą mrówkojady, które porywają mrówki. Mogą to jednak robić jedynie, gdy „owady” są poza mrowiskiem - tłumaczy harcerz. Nie przeszkadzamy w grze i udajemy się do kolejnego podobozu założonego przez 1002 Warszawską Drużynę Harcerzy „Dęby”. Wejścia do niego strzeże okazała brama. Z lewej strony ma wieżę obserwacyjną. Przy niej stoi maszt z flagą, codziennie opuszczaną i rankiem na powrót wciąganą. Przy każdym z namiotów stoi nawet po kilka rowerów. Jedne w lepszym, inne w gorszym stanie. Okazuje się, że żadnego z nich nie przywieźli ze sobą harcerze. - W ich drużynie zdobywa się sprawność szczwanego lisa. Każdy z chłopców otrzymuje pudełko zapałek. Wymieniając je na coraz to inne przedmioty, muszą na końcu zdobyć jakikolwiek środek lokomocji. Najczęściej to właśnie rower, który od tego momentu jest już ich własnością. Mają na to 12 godzin - tłumaczy A. Szutko. - Legenda głosi, że ktoś kiedyś przyjechał maluchem - mówi pół żartem pół serio B. Krawczyk. - Część chłopców, którzy teraz zdobywali tę sprawność, niemal od razu wymieniło się na rower. Inni z kolei za pudełko zapałek dostali przetwory, a te później zamieniali na kolejne rzeczy. Niektórzy za swoje fanty dostali rower, w którym należało zmienić opony, więc szukali już tylko ich. Jeden z harcerzy pudełko zapałek zamienił na bochenek świeżego chleba, ten na piankę montażową, a ją na zestaw szklanek. Te wymienił na gofrownicę, ją na odkurzacz, a za niego otrzymał rower - mówi komendantka obozu Aneta Hoffmann, dodając: - Podkreślali, co także mogę potwierdzić, bardzo dużą życzliwość okolicznych mieszkańców. Kiedy tylko prosiliśmy o jakąkolwiek pomoc, zawsze spotykaliśmy się pozytywnym odzewem, a to wcale nie zdarza się tak często.
W podobozie rozmawiamy z Karolem, który niedawno wstąpił do ZHR. - Na harcerskim obozie jestem pierwszy raz. Bardzo mi się tu podoba. Zwłaszcza wędrówki. Byliśmy w Rekowie i Tuchomiu - mówi Karol.
Obchodząc obóz, na chwilę przystajemy w miejscu, w którym odbywają się msze. Harcerze przygotowali ołtarz, a pomiędzy drzewami rozwiesili sznur z przywiązanym do niego krzyżem. Miejsce nieco na uboczu, z szumiącymi nad głowami sosnami i widokiem na jezioro pozwala się wyciszyć, zebrać myśli. Po chwili ruszamy do kolejnego podobozu. Idąc wydeptaną ścieżką, rozmawiamy o pogodzie. - Na szczęście dopisała. Było ciepło, czasami aż za bardzo - mówi A. Szutko. - Nawiedziły nas jedynie dwie burze, ale niezbyt duże, więc obyło się bez zniszczeń - dodaje B. Krawczyk. W podobozie widzimy chłopca z kawałkiem drewna w dłoni. - Mamy różne zadania do zrobienia. Moim jest wykonanie kubka. Środek zamiast wydłubać, muszę wypalić. To moje trzecie podejście. Poprzednie dwa nie wyszły. Mam nadzieję, że z tym pójdzie mi lepiej - mówi lekko zniechęcony Tymon.
O innych opowiada Kamil, jeden z harcerskiej kadry. - Zadań w sumie było sporo. Chłopcy musieli na przykład zdobyć krzyż z Ziemi Świętej. Domyślili się, że udać się po niego muszą do pobliskiej miejscowości Jeruzalem. Miejscowy gospodarz nie tylko ich ugościł, ale i zbił dla nich krzyż - mówi Kamil, dodając: - Inni otrzymali polecenie odegrania zaślubin Polski z morzem. Na szczęście nie jechali do Pucka. Na miejsce inscenizacji wybrali fontannę w Bytowie. Musieli też zrobić sobie zdjęcie z panem mórz i oceanów.
- Ja z kolei miałem zdobyć odrdzewiacz do metalu. Nie wyszło. Nikt się nim nie chciał podzielić - mówi Michał. Uwagę przykuwa postać psa, umieszczona przed ich namiotem. Przy pozostałych także widać różne figurki. - To totemy. W tym roku nie bardzo wiedzieliśmy, co zrobić. W końcu uznaliśmy, że piesek - Reksio, będzie idealny. Najlepiej przypilnuje naszego namiotu - mówi Kamil.
Harcerski obóz nie może się obyć bez podkradania sobie proporców. - Udało nam się podebrać go kilku drużynom. Musiały go następnego dnia „wykupić”. Ważne, że wymieniać ich nie można na rzeczy materialne. Myśmy oddali go za umycie naszych menażek - mówi Sebastian.
Wychodząc z podobozu, dostrzegamy drewnianą instalację. Przedstawia dwóch żołnierzy z karabinami w dłoniach. „Ku chwale i pamięci ofiarom z pod Verdun 1916-1918” - czytamy napis na tabliczce obok. Lekko się uśmiechamy się na widok niepoprawnego zapisu. - Nie wykonał jej nikt od nas. Pozostała po harcerzach, którzy byli tu przed nami. Widocznie leśniczy stwierdził, że w niczym nie przeszkadza i może zostać. My rozbiliśmy namiot obok, by jej nie zniszczyć - wyjaśnia B. Krawczyk.
Powoli kończymy nasz spacer po obozie. Na koniec oglądam kuchnię. Codziennie inna drużyna przygotowuje dla wszystkich obozowiczów posiłki. Pytam, która z nich najlepiej gotuje? - Na to trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Są różne opinie - śmieje się A. Szutko, po czym dodaje: - Odwiedzili nasz obóz starsi chłopcy z 82 Warszawskiej Drużyny Wędrowników „Twierdza”, którzy przygotowali ryż z kurczakiem w sosie indyjskim. Bardzo mi to zasmakowało.
W kuchni akurat pracuje zastęp Orłów z 1002 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej „Dęby”, u której byliśmy wcześniej. Zastajemy ich przy obieraniu i krojeniu cebuli. W garnkach wylądowały już różne inne warzywa. - Przygotowujemy leczo, ale postne - wyjaśnia jedna z harcerek. Nic dziwnego, nasza wizyta przypadła akurat w piątek.
Przed opuszczeniem obozu zaglądamy jeszcze do dziewczyn z 10 Bydgoskiej Drużyny Harcerek „Arkadia” i 10 BDH „Aventura”. Zastaję je przy ozdabianiu świec. - Superobóz i superkadra - niemal chórem mówią harcerki. Tematycznie swój podobóz związały z Kaszubami. - Nasze obozowisko ozdobiłyśmy motywami z haftu. Uczyłyśmy się alfabetu, po kaszubsku się modliłyśmy, a także starałyśmy się nauczyć kilku słów. Będąc w Ciemnie, dowiedziałyśmy się, że po kaszubsku to „Cemno”. Poznawałyśmy też lokalną historię. Wiemy np., że tutejsze tereny nazywa się Gochami - mówią dziewczyny. O informacje pytały okolicznych mieszkańców. - Są niezwykle życzliwi i bardzo chętnie dzielą się wiadomościami. Jednym z naszych zadań było poznanie miejscowych legend. Wiemy już, jak powstały Kaszuby, a także co to są stolemy - mówi jedna z dziewczyn. - My natomiast dowiedziałyśmy się o kościele w Borzyszkowach, który spłonął, a mieszkańcy bardzo szybko go odbudowali. Później ta parafia podzieliła się na inne - dopowiada inna z harcerek.
Opuszczamy gościnny obóz. Jadąc powiatówką, pomiędzy Borzyszkowami a Gliśnem Wielkim, mijamy jednego z harcerzy. Jedzie na rowerze, o wiele za małym w stosunku do jego wzrostu. Czyli... zadanie wykonane. Sprawność szczwanego lisa zdobyta.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!