Reklama

Wywiad z Adrianem Stawskim o kulisach odejścia z Bytovii

30/01/2021 17:20

O kulisach odejścia z Bytovii, problemach z jakimi boryka się bytowski II-ligowiec, o trwającej ponad dekadę przygodzie w czarno-biało-czerwonych barwach, o najmilszych i tych najgorszych chwilach w klubie rozmawiamy z trenerem Adrianem Stawskim.

„Kurier Bytowski”: Zacznijmy od konkretów. Chciałeś odejść, czy była to decyzja zarządu Bytovii.

Adrian Stawski: Prawda, jak często, leży po środku. Przedstawiono mi taką wizję funkcjonowania klubu, na którą nie mogłem się zgodzić. Z jednej strony miałem wybór, z drugiej moja decyzja nie mogła być inna.

Co masz na myśli?

Nasze wizje za mocno się rozmijały. Dla klubu walka o baraże nie była priorytetem, dla mnie przeciwnie. Chciałem grać o powrót do I ligi. Dałoby to nam również dodatkowe dochody z tytułu wypłat z PZPN i za prawa do transmisji meczów. Druga sprawa dotyczyła młodzieży. Działaczom zależało, by walczyć o jak najlepsze miejsce w klasyfikacji Pro Junior System. Im więcej gra wychowanków i młodzieżowców, tym więcej punktów zdobywa klub, a co za tym idzie, na koniec sezonu otrzymuje z tego tytułu gratyfikację finansową z PZPN. A nie było to do pogodzenia z wielu względów.

Czyli albo rybki, albo...

Mam wrażenie, że zrobiono wszystko, abym sam odszedł z Bytovii. Miałem zrezygnować z usług bardziej doświadczonych, często klasowych piłkarzy, a w ich miejsce stawiać na wychowanków klubu i młodzieżowców, którzy w tym momencie nie byli jeszcze gotowi do gry na tym poziomie. Na początku sezonu staraliśmy się to pogodzić, ale koronawirus kolejno wyłączał z gry naszych młodych piłkarzy. Stąd też mało punktów Pro Junior System na naszym koncie. Nasi działacze wiedzieli, że nasi etatowi młodzieżowcy nie grali z powodu koronowirusa, dlatego dziwię się, że były zarzuty w tej kwestii.

Czyli pandemia namieszała?

Żeby nie skłamać, z gry wypadło nam w pewnym momencie czterech młodych zawodników. Do tego wprowadzono obostrzenia związane z pandemią. Uzupełnienie braków kadrowych młodymi piłkarzami z drużyny rezerw wiązało się z dodatkowymi opłatami w PZPN oraz kosztami związanymi z badaniami na obecność koronawirusa. Cięto koszty, bo w klubie się nie przelewa, z drugiej strony snuto plany, które generowały kolejne wydatki. Błędne koło. Były też pretensje, że nie stawiam na zawodników z regionu.

Przecież kilku zawodników z Pomorza jest w zespole.

A skąd wywodzą się piłkarze, których wprowadzałem do drużyny jako asystent czy pierwszy trener - Juliusz Letniowski, Mateusz Kuzimski, Karol Czubak, Jakub Bach, Kuba Lizakowski, Kamil Sikora, Oskar Sikorski i Marcin Staniszewski? Podobnie z wychowankami. Przecież w kadrze byli Artur Wojach, Bartłomiej Chojnacki, Bartosz Wolski, Maciej Błaszkowski, Bartłomiej Ryngwelski, czy Krzysztof Kropidłowski. Niektórzy zawodnicy mogą mieć pretensje tylko do siebie, że nie przebili się do pierwszej jedenastki. Zaznaczam, że rozstałem się z działaczami w naprawdę dobrych relacjach, ale tego typu stwierdzenia po prostu bolą.

Ale w futbolu potrzeba mieszanki młodości z doświadczeniem.

Tak, ale młodości, która broni się umiejętnościami na poziomie centralnym. W naszej ekipie za przykład mógłbym podać Kubę Lizakowskiego, czy Kacpra Sezonienkę, którzy dawali odpowiednią jakość. Jeszcze lepszym przykładem jest Mikołaj Biegański. Chłopak ma 18 lat i jako bramkarz Skry Częstochowa został uznany za najlepszego golkipera II ligi. Obronił się umiejętnościami. Grał nie tylko dlatego, że jest młodzieżowcem. Swoją drogą, niewiele brakowało, a grałby u nas. Zdecydowały większe pieniądze oferowane przez Skrę. Jako trener muszę być sprawiedliwy. W poprzednim sezonie młody Karol Czubak grał, a niebędący w optymalnej formie doświadczony Piotr Giel siedział na ławie. Nie ma dla mnie znaczenia wiek zawodnika, ale czy daje zespołowi odpowiednią jakość.

Czyli nie zgadzasz się z zarzutem, że nie chcesz stawiać na młodych bytowiaków, bo takie pojawiały się w sieci.

A czy internetowi „komentatorzy” znają tych chłopaków lepiej ode mnie? Byłem prawie na wszystkich meczach drużyny rezerw, miałem tych piłkarzy na treningach w pierwszym zespole. Gdybym nie miał wątpliwości, że są gotowi, graliby w II lidze. Jeszcze zanim odszedłem, uczciwie zaproponowałem, że na treningi zaprosimy kilku młodych piłkarzy z drużyny rezerw, podając nawet nazwiska, a potem mieliśmy ocenić ich umiejętności i przydatność w zespole. Ale widocznie takie rozwiązanie działaczy nie satysfakcjonowało. Nie chodzi o to, żeby robić fikcję, tylko uczciwie ocenić czy dany zawodnik jest już gotowy.

Z jednej strony rozumiem klub, z drugiej Ciebie.

Oczywiście, że wizja stawiania na młodych zawodników, najlepiej wychowanków, jest kusząca. Też bym chciał, żeby Bytovia funkcjonowała jak Ajax Amsterdam, gdzie grają praktycznie wyłącznie wychowankowie. Najpierw jednak trzeba ku temu stworzyć solidne podstawy. Mam na myśli rozbudowaną, prężnie funkcjonującą akademię piłkarską, w której dzieci mogą się uczyć pod czujnym okiem odpowiednio przygotowanych trenerów. Tylko wtedy, dzięki potężnej pracy u podstaw, jest szansa, że w klubie pojawią się młodzi piłkarze, mogący przebić się na szczebel centralny. Kiedyś wielokrotnie proponowałem, by połączyć w końcu U-2 z Bytovią i zrobić jeden duży klub w tak naprawdę malutkim mieście.

Ale był czas, gdy właśnie w Bytovii miała powstać akademia piłkarska, bodajże pod patronatem trenera Pawła Janasa.

Ostatecznie ta wizja nie nabrała zamierzonego kształtu, choć kilka kroków ku temu zrobiono. Przez kilka lat w Bytowie działała Szkoła Mistrzostwa Sportowego, która powstała z inicjatywy mojej i kolegi Krzyśka Babińskiego. Wcześniej funkcjonowało już gimnazjum sportowe Czarka Kołakowskiego, więc szkoła na poziomie liceum gwarantowała ciągłość szkolenia chłopcom, którzy pierwsze kroki w futbolu stawiali w Bytovii i U-2. Pierwsze efekty nawet były, bo właśnie w SMS uczyli się na przykład Artur Wojach i Bartłomiej Chojnacki, a nieco później Maciej Błaszkowski, Patryk Wolski i Bartosz Ryngwelski. Wszyscy ci chłopcy „liznęli” gry na szczeblu centralnym.

Czemu zamknięto SMS w Bytowie?

Niestety, ówczesna dyrektorka Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych, Aneta Domeracka, wypowiedziała umowę najmu  SMS-owi. Chciała otworzyć odrębną szkołę sportową, z czego ostatecznie nic nie wyszło. Szukano innych rozwiązań, placówkę przeniesiono w nowe miejsce, ale przez znacznie wyższe koszty utrzymania, funkcjonowanie SMS stało się nieopłacalne. Straciła młodzież, nie mogąc szlifować swoich umiejętności na miejscu, a jeszcze więcej nasza szkoła, bo z tytułu działalności SMS zarabiała rocznie niemałe pieniądze. W tej chwili szkolenie młodzieży w Bytowie „leży”.

Krótko po Tobie z Bytovią rozstał się kierownik Jacek Maszkowski. To był przejaw jego lojalności wobec pierwszego trenera?

Pytasz, czy była między nami jakaś zmowa? Absolutnie nie. Byłem święcie przekonany, że Jacek zostanie na stanowisku kierownika, a w sztabie nie dojdzie do większych zmian. Być może jego również nie satysfakcjonowało, w jakim kierunku idą sprawy, ale o to musisz spytać Jacka.

„Jokiego” znam prywatnie i wiem, co zrobił dla Bytovii.

Dziwi mnie, że tak podziękowano facetowi, który temu klubowi oddawał się bez reszty przez ponad dekadę. Nie wiem, czy wiesz, ale w najtrudniejszym dla klubu momencie, gdy brakowało pieniędzy, Jacek zrzekł się wypłaty wynagrodzenia za trzy miesiące... Nie mam na to innego wytłumaczenia, jak to, że po prostu komuś nie było z nim po drodze. Podobnie, jak w przypadku mojej osoby. Pozostali członkowie sztabu, ze mną włącznie, również zgodzili się na obniżenie pensji, żeby wspomóc funkcjonowanie klubu.

To brzmi jak zarzut.

Uważam, że to nie zarząd chciał zwolnienia Jacka z funkcji kierownika. Myślę, że były naciski z zewnątrz. Aczkolwiek zarząd to wykonał za tak zwanym porozumieniem stron.

Co masz na myśli?

Nie każde działanie jest na korzyść klubu. Wystarczy wspomnieć choćby o transferze Karola Czubaka. Odszedł do Widzewa za darmo, a wcale tak nie musiało być. Wyceniano go na 300 do 500 tys. zł. Przez prosty błąd łodzianie nie musieli zapłacić ani grosza.

Dlaczego?

Przy podpisywaniu aneksu  umowy na kolejny rok w kontrakcie zabrakło odpowiedniego zapisu, precyzującego choćby niewielką podwyżkę dla piłkarza, która uruchomiłaby odpowiednią klauzulę. Wówczas Karol Czubak musiałby zostać wykupiony. Według mnie ten zawodnik był swego rodzaju ubezpieczeniem dla klubu, jak wcześniej Juliusz Letniowski. Uważam to za karygodny błąd osób zarządzających wówczas klubem z ówczesnym prezesem na czele. Po sprzedaży Karola klub na pewno nie miałby takich problemów. A sytuacja finansowa Bytovii była w pewnym momencie naprawdę zła. Do tego stopnia, że zawodnicy nie otrzymywali wynagrodzenia za grę przez kilka miesięcy. Gra na poziomie profesjonalnym to praca jak każda inna. Ci chłopcy też mają rodziny na utrzymaniu.

Dla nich na pewno nie była to komfortowa sytuacja.

W szatni często się o tym rozmawiało. Zaległości w wypłatach nie pomagały chłopakom skupić się wyłącznie na grze w piłkę.

Wobec Ciebie są jakieś zaległości?

Są, ale też mam deklaracje działaczy, że zostaną one uregulowane.

Co dalej z Twoją pracą trenerską?

Dość szybko pojawiły się oferty z I i II ligi. Z jednej ostatecznie nic nie wyszło, z drugiej zrezygnowałem.

Może powiesz coś więcej? O jakie kluby chodziło?

Pojawiła się propozycja z Widzewa Łódź, o czym szeroko pisał „Przegląd Sportowy” oraz portal internetowy „Widzew To My”, ale z pewnych względów nierealna. Doszłoby do sytuacji, że łódzki klub musiałby opłacać jednocześnie trzech trenerów, mnie oraz dwóch szkoleniowców z ciągle ważnymi umowami. Druga oferta była z Olimpii Grudziądz. Atrakcyjna finansowo, kontrakt miałem już na ręku, ale po głębokim namyśle nie zdecydowałem się na taki krok.

Z jednej strony jesteś młodym trenerem, z drugiej na tym rynku rywalizacja jest zacięta.

Mam tego świadomość i nie chcę zniknąć z obiegu. Przyda mi się jednak trochę odpoczynku od piłki, choć ciągnie wilka do lasu. Cierpliwie poczekam, co przyniosą najbliższe tygodnie.

Może trochę wspomnień. Jak zaczęła się Twoja przygoda z Bytovią?

Było to przed startem rundy wiosennej sezonu 2009/2010. Byłem wówczas trenerem Uranii Udorpie. Działacze Bytovii kilka razy namawiali mnie do pracy w Bytowie. Gdy taka propozycja pojawiła się po raz trzeci, poczułem, że czwartej już może nie być i zgodziłem się objąć funkcję trenera drużyny rezerw.

Od razu wywalczyliście awans do IV ligi?

Dokończyłem  sezon, a w następnym awansowaliśmy. Pamiętam, że był to dla mnie powód do wielkiej satysfakcji. Z kolei, gdy w sezonie 2010/2011 pierwszy zespół Bytovii awansował do II ligi, trener Waldemar Walkusz mianował mnie swoim asystentem. Rezerwy prowadziłem jeszcze przez rok w IV lidze, ale z czasem okazało się, że nie mogę pogodzić tych dwóch funkcji.

Jak wspominasz współpracę z trenerem Waldemarem Walkuszem?

To pierwszy szkoleniowiec, z jakim miałem okazję pracować, więc mam wielki sentyment do jego osoby i tamtych lat. To dzięki niemu zaczęła się moja praca na szczeblu centralnym.

Jak scharakteryzowałbyś go jako szkoleniowca?

Trener o wielkiej charyzmie, świetny psycholog, który zawsze potrafił zmotywować zawodników do walki.

To te umiejętności podkradłeś z jego warsztatu?

Trener Waldemar Walkusz nauczył mnie, że zespół trzeba prowadzić twardą ręką, ale też nie wolno tracić kontaktu z piłkarzami. Uczulał, że w zespole trzeba szukać mocnych stron i na nich się opierać. Gra Bytovii pod jego batutą piękna może nie była, ale na pewno skuteczna.

Czego nie przejąłeś od swojego pierwszego „szefa”.

Przygotowanie do treningu pozostawiało wówczas sporo do życzenia. Sam część z tych zajęć prowadziłem i z perspektywy czasu dostrzegam, że nie wszystko było robione właściwie.

Potem trenerem Bytovii został Paweł Janas. Wielka postać i wielka sprawa dla takiego klubu jak Bytovia.

Do dziś pamiętam pierwszy telefon i słowa Rafała Gierszewskiego: „Będziesz miał się od kogo uczyć”. Gdy po chwili dodał, że trenerem zostanie Paweł Janas, zaniemówiłem. Każdy zainteresowany futbolem wiedział, jakiego formatu postać przejmuje zespół.

Czułeś się w jakiś sposób onieśmielony?

Bardziej podekscytowany i niepewny, czy podołam wyzwaniu. Nie wiedziałem, czego będzie oczekiwał ode mnie trener Janas. Szybko jednak dostrzegł, że może na mnie polegać i zlecał coraz więcej zadań.

Sam się szybko przekonałem, że za tym wiecznie zmarszczonym czołem kryje się naprawdę sympatyczny facet.

Byłem zaskoczony, że ktoś tak znany może być jednocześnie tak skromny i przystępny. Świetny człowiek. Do dziś mamy częsty kontakt. Ostatnio nawet radziłem się go w temacie przyjęcia przeze mnie oferty pracy w jednym z klubów.

Podobne pytanie. Co zawdzięczasz „Janosikowi” jako trener?

Od razu dostrzegłem, że mam okazję korzystać z istnej kopalni wiedzy. To było wejście na prawdziwie profesjonalny poziom. Nauczyłem się od niego przede wszystkim odpowiedniego przygotowania zespołu do dnia meczowego. Nie przez przypadek spod jego skrzydeł wyszli tacy trenerzy jak Maciej Skorża czy Piotr Stokowiec.

Co uważasz za wady trenera Pawła Janasa?

Jedyne, czego mu brakowało, to umiejętności bratania się z zawodnikami. Oczywiście, do pewnych granic. Trener nie miał w zwyczaju chwalić piłkarzy. Jeśli nie ganił, znaczyło to, że wszystko jest w porządku.

Następnie byłeś asystentem trenera Tomasza Kafarskiego. Kolejna znana w futbolowym światku postać.

Przyszedł ze swoim asystentem, Tomaszem Świderskim. Ja zostałem mu niejako narzucony, jako bytowski element tej układanki. Jednak szybko znaleźliśmy wspólny język. Trener Tomasz Kafarski wydaje się mało przystępnym człowiekiem, ale w rzeczywistości, jeśli już się go pozna, jest całkiem przyjemnym facetem.

Mówiło się o nim kiedyś „Polski Mourinho”.

Wielki miłośnik taktyki, dzięki któremu dużo się nauczyłem. Zdecydowanie moje podejście do przygotowania taktycznego zespołu zawdzięczam trenerowi Tomaszowi Kafarskiemu.

Czego nie odwzorowywałeś z jego podejścia do pracy?

Jeśli miałbym szukać wad, to chyba nieco nazbyt rozbudowane ego. U każdego trenera jest ono wysokie, ale każde ekstremum szkodzi. Myślę, że to jest przyczyna, dlaczego kariera trenera Tomka Kafarskiego w pewnym momencie wyhamowała. Patrząc na wszystkie inne aspekty, poziom ekstraklasowych drużyn.

Tobie, jako trenerowi, do którego z tych szkoleniowców jest najbliżej.

Od każdego się czegoś nauczyłem. U ich boku kształtowałem się jako trener. Zapewne przejąłem od nich dobre cechy i umiejętności, a własnych błędów nie uniknę. Tych się nie planuje, one się po prostu zdarzają.

Po zwolnieniu trenera Tomasza Kafarskiego w rundzie wiosennej sezonu 2016/2017 Tobie powierzono prowadzenie drużyny. Była trema?

Zaskoczenie, bo dotychczas przy takiej okazji przewijali się trenerzy o znanych nazwiskach. Obaw nie miałem, ponieważ czułem się dobrze przygotowany. Początek miałem średni, ale z czasem było coraz lepiej. Ostatecznie utrzymaliśmy się w I lidze po zwycięskich barażach z Radomiakiem Radom.

Dostałeś kolejny kredyt zaufania. Działacze i sponsor po zakończeniu sezonu nie szukali nowego szkoleniowca.

To była dla mnie spora nobilitacja, ale też dowód zaufania. W drugim moim sezonie [2017/2018 - przyp. red.] w roli pierwszego szkoleniowca Bytovii baraże nie były potrzebne. Pewnie utrzymaliśmy się w lidze.

Niestety, jeszcze w trakcie sezonu na klub spadł cios. Firma Drutex ogłosiła, że nie będzie już sponsorem Bytovii.

Pewnie każdy zainteresowany bytowską piłką miał na uwadze, że ta chwila kiedyś nastąpi. Nikt jednak nie myślał, że już wówczas. To było wielkie zdziwienie i żal, bo przyszłość klubu stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Trzeba jednak podziękować panu Leszkowi Gierszewskiemu, który przez tyle lat łożył na klub, bo tylko dzięki niemu Bytovia dotarła na zaplecze ekstraklasy i mogła święcić triumfy w Pucharze Polski.

Znalazła się jednak grupa osób gotowych ratować klub. Ostatecznie Bytovia rozgrywki edycji 2018/2019 zaczęła w I lidze.

Choć z zespołu odeszła większość zawodników, zaczęło się obiecująco, bo po 13 kolejkach byliśmy sensacyjnym wiceliderem. Z czasem z wielu przyczyn było coraz gorzej. Doszło do tego, że osunęliśmy się w tabeli, a ostatecznie o wszystkim zdecydował ostatni mecz sezonu.

Ten mecz...

Po końcowym gwizdku zaczęliśmy się cieszyć z wygranej nad GKS Katowice po golu w ostatnich sekundach spotkania naszego bramkarza Andrzeja Witana. Niecodzienna bramka. Byliśmy przekonani, że się utrzymaliśmy, bo Wigry Suwałki długo remisowały z Rakowem Częstochowa. Na ziemię sprowadził mnie i zawodników Jacek Maszkowski, który oznajmił, że Wigry zdobyły w ostatnich sekundach zwycięską bramkę. Wielki żal i niedowierzanie, także w szeregach Gieksy.

No tak, przecież katowiczanie również spadli z ligi.

Oni to dopiero przeżyli horror. Po meczu na ich zawodników czekali przed szatnią kibice z Katowic. Później rozmawiałem z naszym byłym piłkarzem grającym w GKS, Bartłomiejem Poczobutem, że dopiero nad ranem następnego dnia mogli bezpiecznie opuścić stadion.

Jednak spadek był sumą całego sezonu, nie tylko ostatniego spotkania. Co zaważyło?

Zdecydowanie odejście w przerwie zimowej dwóch kluczowych piłkarzy - Juliusza Letniowskiego do Lecha Poznań i Michała Jakóbowskiego do Warty Poznań. Straciliśmy kręgosłup. „Julek” był motorem napędowym naszych akcji, a „Jakóbek” rozgrywał kapitalny sezon, zdobywając dużo cennych bramek. Nie udało się nam tych zawodników zastąpić, bo nie pozwalały na to skromne finanse. Tak naprawdę pieniądze ze sprzedaży Juliusza Letniowskiego trzeba było przeznaczyć na spłatę długów.

Mimo problemów finansowych w sezonie 2019/2020 wystartowaliście w II lidze. Zespół trzeba było budować od nowa.

Z sezonu na sezon sytuacja była gorsza. Tym razem zaczynaliśmy właściwie od zera, bo został z nami jedynie Krzysztof Bąk. Trzeba było od nowa zmontować drużynę i wypracować schematy gry. Mimo to zakwalifikowaliśmy się do baraży o I ligę. Byliśmy blisko, bardzo chcieliśmy ograć Resovię Rzeszów i walczyć w kolejnym meczu ze Stalą Rzeszów. Nie udało się. Karne to zawsze loteria. Często wracam do tego meczu i myślę, co mogłem zrobić inaczej.

I jakie przemyślenia?

Mogłem dokonać innych wyborów przy desygnowaniu wykonawców rzutów karnych. To już jednak historia.

Na pocieszenie, za największe odkrycie sezonu uznano wtedy Karola Czubaka.

Nic dziwnego skoro 20-latek, który jeszcze niedawno grał w okręgówce, zdobywa na szczeblu centralnym 18 bramek. Od razu, jak go zobaczyłem na treningu w Bytovii, wiedziałem, że to będzie maszynka do strzelania goli. Ciężko to wyjaśnić. Miał ten niesamowity instynkt i łatwość zdobywania bramek. Namawiałem go do gry w Bytovii jeszcze jak byliśmy w I lidze.

Zostając przy podsumowaniach, jakie będzie Twoje najmilsze wspomnienie z pracy w Bytovii?

Każdy awans i krok do przodu. Na pewno w pamięci na długo zostaną wszystkie nasze sukcesy w Pucharze Polski, czyli mecze z Pogonią Szczecin, Lechią Gdańsk i Śląskiem Wrocław, wygrane baraże z Radomiakiem, ale też przegrany dwumecz z Legią Warszawa, wielokrotnym mistrzem Polski. Tych chwil było naprawdę wiele.

I zapewne wielu ludzi na tej długiej drodze.

Miałem okazję poznać wspaniałych trenerów i działaczy, którzy pomogli mi stać się trenerem. Ta lista jest naprawdę długa. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować panu Leszkowi Gierszewskiemu, który naprawdę we mnie wierzył i kibicuje mi do dziś. Nie mogę nie wspomnieć o Januszu Wiczkowskim i Rafale Gierszewskim, którzy postawili na mnie w odpowiednim momencie. Osobom zarządzającym klubem dziś, Tomkowi Baranowskiemu, Przemkowi Gawinowi i Bartkowi Malkowi, życzę wielkiej wytrwałości oraz sukcesów, by ciągnęli Bytovię w górę.

Jaki był najtrudniejszy moment?

Ostatnie dwa lata, bo przez cały ten czas mierzyliśmy się z wieloma trudnościami. To była droga przez mękę. Wielu ludzi w Bytowie nie ma świadomości, jak ogromne problemy finansowe miał klub, a mimo skromnego budżetu zajęliśmy 4 miejsce i dotarliśmy do baraży.

Co uważasz za swój największy sukces?

To, że przez 10 lat byłem częścią Bytovii, zarówno jako asystent, jak i pierwszy trener. Dużo się w klubie zmieniało, ale miałem zaufanie działaczy.

Największa porażka?

Na pewno spadek z I ligi. Gdybyśmy we wcześniejszych meczach zdobyli choć punkt więcej....

Najlepszy mecz?

Ten wygrany z Pogonią Szczecin w rzutach karnych w Pucharze Polski edycji 2017/2018. Emocje były niesamowite. Zagraliśmy dobrze taktycznie przeciwko tak mocnemu zespołowi. To był pojedynek dwóch byłych asystentów trenera Pawła Janasa. Udało mi się przechytrzyć Macieja Skorżę, który jest przecież trzykrotnym mistrzem Polski. Po meczu „Janosik” pogratulował mi i powiedział, że wygraliśmy zasłużenie.

Mecz, o którym chcesz zapomnieć?

Zdecydowanie spotkanie w Katowicach. Co prawda wygrane, ale spadliśmy wtedy do II ligi.

Najlepszy zawodnik, z jakim miałeś okazję pracować?

Wielu znakomitych piłkarzy przewinęło się przez klub na różnych szczeblach rozgrywek. Wymieniłbym w tym gronie kilku piłkarzy - Wojciecha Piętę, Janusza Surdykowskiego, Krzysztofa Bąka, Kamila Wacławczyka, Michała Rzuchowskiego, Filipa Burkhardta, Daniela Ferugę, Juliusza Letniowskiego i Karola Czubaka.

A gdybyś miał wybrać jednego zawodnika?

Może najbardziej utalentowanego. Zdecydowanie Karol Czubak. Megatalent.

A gdybyś miał wymienić piłkarzy, którzy mogli w Bytovii zrobić większą karierę.

Pomocnik Łukasz Chylewski i napastnik Krzysztof Paraficz. Gdyby nie zabrakło im w pewnym momencie cierpliwości, gdyby spotkali innych ludzi na swojej drodze, weszliby na poziom II lub nawet I ligi.

Dziękuję z rozmowę i powodzenia na piłkarskim szlaku.

Dziękuję również.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do