
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To stare porzekadło świetnie sprawdza się w przypadku Mateusza Heringa, którego przygoda z triathlonem zaczęła się przez, a może dzięki, kontuzji ścięgna Achillesa. Spotkaliśmy się w restauracji „Atmosfera”.
„Kurier Bytowski” - Sezon startowy zakończony?
Mateusz Hering: Planowałem jeszcze start w Cross Duathlonie w Gdańsku 7.11. Jednak kilka dni wcześniej na świat przyszło moje drugie dziecko. Żona w szpitalu, więc nie było opcji. Poza tym zawody i tak odwołano.
Moje gratulacje.
Dzięki. Synek ma na imię Leonek. Radość nie do opisania.
To musi być więc dla Ciebie wyjątkowy rok, bo w sportowym życiu także się wiodło.
Zdecydowanie, zrobiłem największy progres, zanotowałem kilka dobrych startów, zdobyłem medal mistrzostw kraju. Chociaż wcale nie włożyłem w niego więcej wkładu. Mocno zaniedbałem pływanie, bo przez pandemię koronawirusa pływalnie były zamknięte.
Tego tematu nie chciałem poruszać, ale chyba trzeba. Pandemia mocno namieszała w Twoich triathlonowych planach?
Jakichś ogromnych komplikacji, poza zamkniętą pływalnią, nie było. Tylko przez krótki czas nie można było się poruszać poza domem bez konkretnej przyczyny, ale szybko umożliwiono wyjścia w celach rekreacyjnych. Trenowałem więc normalnie. Gorzej, że wiele zawodów się nie odbyło lub je przekładano i trudno było przygotować szczyt formy.
Zatem, co uważasz za swój największy sukces w tym roku?
Medal mistrzostw Polski w duathlonie w Rumi, wywalczony w październiku. Chociaż więcej satysfakcji dały mi rozgrywane we wrześniu mistrzostwa Polski Garmin Iron Triathlon w Płocku, gdzie na dystansie 1/2 Ironmana [1,9 km pływania, 90 km jazdy rowerem, 21 km biegu - przyp. red.] zająłem 5 miejsce w swojej kategorii z czasem 4,25.39 h.
A jak właściwie zaczęła się Twoja przygoda z tą wymagającą dyscypliną?
Dość nietypowo. Wcześniej jedynie biegałem, ale w marcu 2016 r. doznałem kontuzji ścięgna Achillesa. Nie chciało się goić, zabiegi terapeutyczne nie przynosiły efektu. Zacząłem więc trochę pływać. Usiadłem też na rower. Na nim mogłem się konkretnie zmęczyć, a bólu nie odczuwałem w ogóle. Mięsień pracował i w końcu się zregenerował. Wróciłem też do biegania. Z czasem pomyślałem, by połączyć trening tych konkurencji.
Pamiętasz pierwszy start?
Tak. To było w Garmin Iron Triathlon w Stężycy, gdzie wystartowałem na dystansie 1/4 Ironmana [0,95 km pływania, 45 km jazdy rowerem, 10,55 km biegu - przyp. red.].
I jak było?
Beznadziejnie (śmiech).
Nie mogło być aż tak źle.
Start masowy, więc zawodnicy wbiegali do wody jednocześnie. Już w wodzie kilka razy dostałem z łokcia i z kopyta. Raz oberwałem w nos. Wszyscy lecieli ucho w ucho. Normalnie strach. Ten odcinek w wodzie ciągnął się dla mnie w nieskończoność. Wtedy pomyślałem - pierwszy i ostatni raz (śmiech).
Czyli jednak było źle.
To było jednak cenne doświadczenie. Potem na odcinku biegowym zacząłem dochodzić innych zawodników, a z czasem ich wyprzedzać. To było kapitalne uczucie. Złe wrażenia z pływania jakoś się rozmyły.
Czyli szybko Cię wciągnęło.
W zasadzie od razu. Wracałem z pierwszych zawodów i już wtedy wiedziałem, że będą kolejne starty.
Początki musiały być trudne. Pewnie tylko z bieganiem nie miałeś kłopotów?
Trenowałem i startowałem jako zawodnik Taleksu Borzytuchom pod okiem trenera Jarosława Ścigały, więc zdobyte wtedy doświadczenie procentowało. Byłem przygotowany pod względem techniki i znajomości niuansów biegowych.
A z rowerem?
Nieco trudniej, bo jazda startowa to już wyzwanie. Powiem tylko, że czołowi zawodnicy triathlonowi „kręcą” na zawodach średnią prędkość nawet 42 km/h na dystansie 90 km. Kosmos. Mnie udaje się wyciągać średnią 38 km/h. Czuję jednak, że mam jeszcze rezerwy.
W Bytowie jest wielu pasjonatów kolarstwa. Zasięgałeś opinii?
Oczywiście i to z najlepszego źródła (śmiech). Bardzo pomagał mi na początku Sławek Pituch, prywatnie mój szwagier. Nie tylko podzielił się cenną wiedzą o samej jeździe i treningu, ale też pomagał mi w kwestii sprzętu. Zna się na tym, pomagał w regulacji osprzętu. Gdybym sam się za to zabrał, pewnie bym coś zepsuł. Obecnie rower do zawodów przygotowuje i serwisuje niezawodny Tomasz Natkaniec, prawdziwy fachowiec w tej dziedzinie.
Zapewne najgorzej było z pływaniem.
Do tej pory twierdzę, że pływam słabo, jak na wyczynowca. Nie mam przeszłości pływackiej, a to w dzieciństwie kształtuje się odpowiednie cechy motoryczne i techniczne. Poza tym pływanie na otwartej wodzie to zupełnie inna sprawa niż pływanie w basenie. Kluczem jest odpowiednie orientowanie się na konkretne punkty odniesienia w terenie, żeby zwyczajnie nie nadrabiać metrów. Co chwilę trzeba wyciągać głowę nad wodę, żeby monitorować sytuację. Pływa się przez to znacznie trudniej.
Technikę pływania doskonaliłeś sam czy pod fachowym okiem?
Przez pół roku wypracowałem z trenerem pływania i triathlonu Piotrem Netterem z Rumi. Pamiętam, jak pojechałem na pierwsze zajęcia dla wyczynowych pływaków. Po pierwszym 1000 metrów myślałem, że wyzionę ducha. Dopiero szkoleniowiec pokazał mi, co poprawić w technice. Uwierz, musiałem poprawić bardzo dużo elementów (śmiech). Przeszedłem też obóz sportowy w Chodzieży, czysto triathlonowy. Tam nauczyłem się najwięcej.
Ciekawe, a pływanie wydaje się być... najmniej znaczącą z trzech konkurencji.
Tak i nie. Oczywiście, na dystans prawie w całości składają się trasa rowerowa i biegowa, więc tam wszystko się faktycznie rozgrywa. Jednak to, jak przejdziesz z pływania na rower, ma znaczenie. Jeśli w wodzie stracisz zbyt wiele, już tego nie odrobisz. Jest takie triathlonowe powiedzenie - „pływaniem zawodów nie wygrasz, ale możesz je przegrać”.
Więc jednak pływanie ma znaczenie (śmiech).
Niech to starczy za dowód - najlepsi zawodnicy triathlonowi na świecie to ci, którzy w przeszłości wyczynowo uprawiali pływanie lub siedzą w triathlonie od dziecka.
Ponieważ żyjemy na szerokości geograficznej, na jakiej żyjemy, pływanie nie zawsze należy do przyjemnych... Wejście do wody to najtrudniejszy moment?
Korzystamy ze specjalnych pianek neoprenowych, które izolują od zimnej wody, więc nie jest najgorzej. Jest to jednak pianka mokra, czyli musi przesiąknąć. Jeśli woda jest chłodna, przez 3-4 minuty trzeba się pomęczyć. Mały szok termiczny trzeba przejść (śmiech).
Nie wydaje mi się, żeby kąpiel w ledwie 18-stopniowej wodzie była przyjemna.
Wystarczy dobra rozgrzewka. Z kolei czasami woda jest tak ciepła, że można się w piance nawet przegrzać i zasłabnąć.
W której z trzech konkurencji czujesz się najmocniejszy?
Zdecydowanie w bieganiu i tak pewnie już zostanie. Jednak rozwijam się we wszystkich konkurencjach. Naprawdę nieźle ostatnio idzie mi na rowerze. Kiedyś pojechałem na zawody MTB i koledzy kolarze z Bytowa chwalili moją jazdę.
Ciekawe, triathlonista w zawodach MTB.
To dobry trening i przetarcie. Otwiera też furtkę do startów w cross duathlonie i cross triathlonie, w których na rowerze jedzie się w terenie. Wydaje mi się to bardzo ciekawą alternatywą i na pewno kiedyś się w tym spróbuję.
Jak wygląda Twój cykl treningowy?
Przede wszystkim pracuję w mikrocyklach pod kątem startów. Robię sobie sprawdziany pływackie, rowerowe i biegowe. Czasami startuję w zawodach stricte biegowych czy rowerowych. Nie mogę się równać z zawodnikami, którzy skupiają się na tych dyscyplinach, ale sam start jest świetną formą treningu. Bardzo ważne są zakładki.
Zakładki?
To trening łączony dla kilku konkurencji, dwóch lub nawet trzech. To podstawa dla każdego triathlonisty. Nie można jedynie pływać, jeździć rowerem lub biegać. Trzeba przyzwyczaić organizm do następujących po sobie konkurencji i wysiłku z jakim się to wiąże.
Gdzie trenujesz jazdę rowerem i bieganie?
Tu chyba nie będzie zaskoczenia - w naszym pięknym Lasku Rzepnickim (śmiech). Jeśli mam okazję, trenuję także na ścieżkach leśnych w okolicach Soszycy. Tam spędziłem sporo czasu jako dzieciak.
Domyślam się, że trening wieloboisty należy do wyjątkowo trudnych.
Łatwo nie jest. Ten sport wymaga wszechstronności. Żeby być niezłym w każdej konkurencji, trzeba im poświęcić sporo czasu. 10-12 jednostek treningowych trzeba zrobić, a czasu zawsze za mało. Na szczęście mam wsparcie i zrozumienie kochanej żony Aleksandry (śmiech).
Z ciekawości, żona wspiera Cię podczas startów?
Jeśli tylko może, jest na zawodach ze mną. Mam w niej niesamowite wsparcie. Bardzo przeżywa każde moje zawody i jest naprawdę „obcykana” w cyferkach. Kontroluje tempo poszczególnych etapów, podpowiada. Nie tylko ona, ale też rodzina i przyjaciele. Takie wsparcie na trasie daje ogromnego kopa, za co serdecznie im dziękuję.
Czy triathlon to drogie hobby?
Tanio nie jest. Dobre buty do biegania, rower też musi być odpowiedniej klasy, w końcu pianka do pływania. Pierwszy sprzęt, jaki uzbierałem, nie był specjalnie wysokiej jakości, ale pozwalał mi na starty w niezłym komforcie. Z czasem zacząłem wymieniać sprzęt na lepszy. W końcu wszystko się zużywa, a też apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dochodzą wydatki na transport, treningi w pływalni, odżywki. Do tego wysokie opłaty startowe. Czasami koszt udziału w imprezie jest kosmiczny.
Jakiś przykład?
Jeśli chodzi o krajowe imprezy, najgorzej nie jest. Jednak, jak ktoś chce wystartować w zawodach z cyklu Iron Man, trzeba się liczyć z wyłożeniem minimum 1000 zł. To samo wpisowe, a przecież dochodzi jeszcze koszt przejazdu, noclegu, jedzenia... Drogi gips (śmiech).
Triathlonowe zawody rozgrywane są na różnych dystansach. Na jakim czujesz się najlepiej?
Do tej pory najlepiej startowało mi się na 1/4 Ironmana, gdzie pływanie jest krótkie, rower szybki, a bieganie na 10 km wyjątkowo mi leży. Coraz lepiej czuję się na 1/2 Ironmana i na tym dystansie chcę się skupić. To się wszystko uzupełnia. Żeby dobrze polecieć „połówkę”, potrzeba jak najwięcej startów na „ćwiartce”.
W naszej rozmowie często odnosimy się do Ironmana, czyli kultowych zawodów triathlonowych. Wyjaśnijmy - 3,86 km pływania, 180,2 km jazdy na rowerze i 42,195 km (maraton) biegu. Startowałeś już na pełnym dystansie?
Nie. W tej chwili jest to dla mnie „czarna magia”, ale też wielkie marzenie. Kiedyś na pewno spróbuję swoich sił na tym morderczym dystansie. Jednak, jeśli mam podejść do pełnego Ironmana, wyznaczę sobie konkretny cel wynikowy. Nie chcę po prostu „odpękać” startu.
Marzy Ci się jakaś konkretna impreza z tego cyklu?
Na przykład Ironman Emilia-Romagna we włoskiej Cervii, gdzie dwa lata temu wystartowali dwaj inni bytowscy triathloniści - Karol Jaworski i Michał Borzyszkowski. Były nawet rozmowy na temat startu całą paczką, co byłoby kapitalną przygodą, ale wszystko zależy od finansów. Zobaczymy. No i oczywiście start w mistrzostwach świata. Żeby się na nie zakwalifikować, trzeba wywalczyć przepustkę na zawodach Ironman rozgrywanych w różnych miejscach na świecie. Jedna z nich odbędzie się blisko, bo w Gdyni.
Jakie masz cele na kolejny rok?
Przede wszystkim starty w mistrzostwach Polski w duathlonie i triathlonie na dystansach sprint, olimpijskim i 1/2 Ironmana. Z tyłu głowy mocno siedzi też Emilia-Romagna...
Zainteresowanie triathlonem w Bytowie rośnie?
Coraz więcej osób zaczyna się amatorsko bawić triathlonem. Świadczy o tym choćby spora grupa osób startujących w „Kaszubskim Trathlonie” w Ciemnie. To dobry wstęp, żeby za jakiś czas spróbować swoich sił w prawdziwym triathlonie.
Masz jakąś radę dla osób chcących zacząć uprawianie triathlonu?
Nie poddawać się po pierwszych niepowodzeniach. Można się zderzyć ze ścianą, jak ja się zderzyłem na początku z pływaniem. Problem polega na tym, że niemal wszyscy sportowcy są niewolnikami liczb, gonią za wynikiem. Zaczynając przygodę z triathlonem tak się nie da. Trzeba zacząć spokojnie, wyjść na trening i czerpać z tego jak najwięcej frajdy.
A dlaczego warto zacząć?
Triathlon to zdrowe uzależnienie, od którego trudno się uwolnić (śmiech).
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.
Dziękuję również.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!