
Kto z bytowiaków nie pamięta piekarni prowadzonej przez Gostomskich? - Gdy spotykam się ze szkolnymi kolegami i koleżankami jeszcze dziś, po latach wspominają, jak zajadali się drożdżówkami - mówi Bożena Lubińska, córka właścicieli - Konrada i Heleny Gostomskich.
- Mój ojciec pochodził z Kalisza k. Kościerzyny. Urodził się 8.01.1908 r. Miał 3 braci i 3 siostry. Jego rodzice prowadzili gospodarstwo rolne - zaczyna rodzinną opowieść Bożena Lubińska. Konrad postanowił zostać piekarzem. Zawodu uczył się w Gdańsku. Pracował tam także po wybuchu II wojny światowej. - Będąc piekarzem otrzymywał pieczywo jako deputat. Pewnego dnia, wracając z pracy, wręczył je potrzebującemu, którego spotkał niedaleko piekarni. Zauważył to żandarm. Mojego ojca aresztowano i przez trzy miesiące przebywał w areszcie w Stutthofie. Brutalnie go przesłuchiwano, został pobity, wybito mu zęby. Do niczego się jednak nie przyznał. Ostatecznie go zwolniono - opowiada B. Lubińska. K. Gostomski do Gdańska już nie wrócił. Kolejną pracę podjął w piekarni w Kościerzynie, gdzie przebywał do zakończenia wojny. W 1945 r. wówczas już z żoną Heleną przyjechał do Bytowa, gdzie przejął zakład po Niemcu, który opuszczał miasto. - Znali się z moim ojcem. Mężczyźni spisali umowę. Niemiec myślał, że wróci, więc w dokumencie zawarto klauzulę, że w takim przypadku ojciec odda mu zakład. Gdyby jednak dawny właściciel nie powrócił, nowy miał go spłacić - tłumaczy B. Lubińska.
Bytów nie był dla Gostomskich nieznanym miastem. W okolicy, dokładniej w Studzienicach, mieli rodzinę, którą często odwiedzali. Te wzajemne kontakty nasiliły się zwłaszcza po przeprowadzce. Konrad wraz z rodziną zamieszkali w budynku znajdującym się nieopodal skrzyżowania dzisiejszych ulic Wojska Polskiego i Sikorskiego. W nim mieściła się także piekarnia. Sam zakład nie ucierpiał, ale zniszczony był budynek. Jedną ze ścian zburzył pocisk. - Rodzice odbudowali dom, ale wówczas zwiększył się metraż. Przydzielono nam dwie rodziny, które mieszkały razem z nami. Byli to Gejzowie i Musiałowie - mówi B. Lubińska. Do wspomnianej poniemieckiej piekarni przynależał także ogród, który mieścił się przy ul. Górnej. - Uprawialiśmy w nim warzywa. Rosły też wiśnie, jabłonie, śliwy. Jednak to, co utkwiło mi szczególnie w pamięci, to fakt, że miał piękny kaskadowy układ, a dodatkowo rósł tam wielki jaśmin, obok niego można było usiąść na znajdującej się tam ławce - wspomina B. Lubińska.
Piekarni Gostomscy długo nie prowadzili. W 1951 r. została zamknięta przez państwo. K. Gostomski znalazł pracę w Nożynie. Codziennie wcześnie rano wstawał, by dojechać tam rowerem. Taki stan rzeczy trwał przez 3 lata. Po tym czasie zakład wrócił w ręce Gostomskich. Po czasie poszerzył swoją działalność o cukiernię. Wypiekiem zajmowała się H. Gostomska. - Ciasta sprzedawano na wagę. Pamiętam serniki, makowce. Później pojawiły się ptysie i rurki. Poza nimi były oczywiście słodkie bułki. Zaopatrywały się w nie dzieci idące do szkoły. Do dziś, kiedy się spotykamy przy różnych okazjach, wspominają smak i zapach wypieków taty - mówi B. Lubińska.
Później tuż obok piekarni Gostomscy uruchomili lodziarnię, jedną z pierwszych w Bytowie. - Lody robiło się na włoskiej maszynie Carpigiani. Zajmowała sporo miejsca. Osobno trzymano bowiem jajka i śmietanę, a dodatkowo także lód, który wszystko schładzał. Co dwa tygodnie sanepid pobierał próbki do badań - opowiada B. Lubińska, dodając: - Pamiętam smak lodów, a w zasadzie dwa - śmietankowy i czekoladowy.
Jak na rodzinną firmę przystało, pomagały w niej dzieci. - Przy maszynie do kręcenia lodów uczyłam się do matury. Z kolei przed Bożym Narodzeniem ozdabialiśmy pierniki - wspomina z uśmiechem minione lata B. Lubińska.
W zakładzie u Gostomskich kształcili się przyszli piekarze. K. Gostomski był także na ich egzaminach zawodowych. Jedno z pamiątkowych zdjęć z terminującymi u niego uczniami znalazło się w domowym archiwum. - Druga od lewej to moja mama, obok stoi tata. Pozostałych nie potrafię rozpoznać. Może ktoś z Czytelników zdoła - mówi B. Lubińska.
K. Gostomski piekarnię prowadził do swojej śmierci. Zmarł w kwietniu 1973 r. W maju tegoż roku miał przejść na emeryturę. Po nim zakład prowadziła jego żona Helena, następnie syn Ryszard, a potem córka Konrada Grażyna. Obecnie w tym budynku po dawnej piekarni nie ma już śladu, a miejsce zajęły punkty handlowe.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!