Reklama

Uszy.to - z miłości do psów i ze znajomością ich natury

06/02/2023 17:20

To nie są zwyczajne smycze, obroże, linki treningowe. Poza wysoką jakością szyte są z miłości do psów i ze znajomością ich natury.

Po studiach z projektowania bytowianka Aleksandra Mohr pracowała w różnych miejscach. Między innymi w biurze projektowym jednej z gdańskich stoczni, w firmie szyjącej tekstylia dla wojska. W końcu trafiła do Warszawy. W stolicy znalazła zatrudnienie w przedsiębiorstwie zajmującym się projektowaniem ogrodów. W Warszawie poznała też Michała Wójtowicza , który jak ona interesował się psami. - Miałam swoją Lisię, adoptowaną kundelkę. Mieliśmy z nią duże problemy. Bała się różnych hałasów. Zaczęliśmy dużo czytać, co z tym zrobić. By rozwiązać jej problemy, współpracowaliśmy z różnymi behawiorystami. To zaczęło nas wciągać. Michał zainteresował się treningiem. Swojego border collie uczył różnych sztuczek, zajął się też sportowym pasieniem owiec z wykorzystaniem psów - mówi Aleksandra. - Za każdym razem kiedy o tym opowiadam, ludzie się dziwią, że u nas ktoś zajmuje się taką dyscypliną, nawet właściciele rasy stworzonej do takiego pasterstwa, tzn. border collie. Pod Warszawą mieszka mistrz Polski, którego odwiedzałem - dopowiada Michał.

Zainteresowanie psami pochłaniało ich coraz bardziej, można powiedzieć, że wypełniło im niemal cały czas po pracy. Tak zrodziła się „psia” firma. - Przez dwa lata wymyślaliśmy, testowaliśmy nasze produkty na psach, m.in. na podopiecznych największego w Polsce Schroniska na Paluchu, gdzie trzyma się 600 zwierząt, a my pracowaliśmy tam jako wolontariusze - mówi Aleksandra. Pomogła też znajomość szycia. - W firmie wykorzystaliśmy moje umiejętności projektowe i manualne. Od kiedy pracowałam dla firmy tekstylnej, mam w domu maszynę. Dziergałam na niej coś dla siebie, ale nie sądziłam, że szycie stanie się moim sposobem na życie. Podoba mi się, że bardzo szybko można stworzyć prototyp, to, że od razu coś powstaje, jest bardzo satysfakcjonujące - mówi bytowianka. Pomogły też umiejętności marketingowe i handlowe Michała. Ciągle również pogłębiali wiedzę o psach, m.in. biorąc udział w zagranicznych kursach. W końcu Aleksandra zrezygnowała z pracy, dzięki czemu cały czas mogła poświęcić nowej firmie. Powstało Uszy.to.

Zakupili sprzęt, materiały, niewielką pracownię urządzając w wynajmowanym mieszkaniu. - Zajmowała 9 m2. Trudno było się obrócić, ale produkcja ruszyła - wspomina Aleksandra. Zaczęli wiosną. Sprzedawali przez internet, ale też szybko spróbowali sprzedaży bezpośredniej. Pojechali na pierwsze targi. Te odbyły się w Dąbrowie Górniczej. Tam na ich głowy los wylał kubeł zimnej wody. Przynajmniej tak im się wydawało, bo targi nie cieszyły się zainteresowaniem kupujących. Jednak dwa tygodnie później na podobnej imprezie w Warszawie sprzedali niemal wszystko, co pokazali. Do ich stoiska klientów przyciągała różnobarwność produktów, która jest jedną z ich charakterystycznych cech. Ale nie tylko to. - Ludzie pytali nas np. dlaczego nie sprzedajemy smyczy krótszych niż 2 m. Przecież gdzie indziej można kupić nawet metrowe. To była nasza świadoma decyzja, wynikała z wiedzy o psach. Jedną z ich najbardziej podstawowych potrzeb jest eksploracja, obwąchiwanie wszystkiego na swojej drodze. Metrowa smycz nie pozwala zwierzęciu na dojście do zapachu, który go interesuje. Te 2 m to jest według nas minimum, jakie potrzebuje pies - mówi Michał.

Jesienią Uszy.to, tzn. Aleksandra z Michałem oraz ich trzy psy, przenieśli się do Bytowa. Bazą firmy jest lokal przy ul. Sikorskiego. Przez okna przechodnie mogą zobaczyć, jak młoda projektantka siedzi przy maszynie, zszywając fragmenty pasów, lin, łącząc poszczególne elementy, dodając karabinki itp. - O wyjeździe z Warszawy marzyliśmy od dawna. Uszy.to powstało m.in. dlatego, byśmy mogli pracować w takim miejscu, jakie sobie wybierzemy - wyjaśnia Aleksandra. Decyzję przyspieszył szybki wzrost kosztów życia w stolicy, związany z inflacją. Zaczęli rozglądać się po kraju. - Trochę się uparłam na Kaszuby. Ale okazało się, że ceny w okolicy Gdańska są bardzo wysokie. Wtedy moja mama zaproponowała, żebyśmy zamieszkali w Studzienicach - mówi Aleksandra. Przyjechali, pracownię urządzając w Bytowie.

Część materiałów ściągają z zagranicy, bo u nas nikt ich nie produkuje ani nie sprowadza. Nie mają jednak wyjścia, bo stawiają na jakość i charakterystyczny design. - Gdy komuś coś się zepsuje, staramy się to naprawić, tak by produkt służył jak najdłużej - mówi Aleksandra. Stawiają na pracę rzemieślniczą, dokładne, mocne i estetyczne wykończenia, wykonywane na specjalnych maszynach. Można u nich zamówić coś indywidualnego, dostosowanego do konkretnego zwierzęcia. Na życzenie umieszczają też w swoich produktach np. numer telefonu właściciela.

- Staramy się, by nasze produkty były jak najlepiej dostosowane do psich potrzeb. Niestety, świadomość na ich temat jest znikoma. Nawet osoby posiadające psy od kilkudziesięciu lat, najczęściej nie zdają sobie sprawy, czego ich podopieczny potrzebuje. Tymczasem nauka o psach w ostatnim dziesięcioleciu poszła daleko do przodu. To odmienia spojrzenie na psychologię psów, a tym samym powinno się zmienić podejście do nich - mówi Michał. O swojej pracy i wyrobach informują w internecie, tam też można dokonać zakupu.

Rozwijająca się firma nie przysłoniła im ich pasji. Chcieliby pod Bytowem założyć ośrodek pracy z tymi zwierzętami. Na razie myślą o wolontariacie w schronisku w Kościerzynie. - Powiedzieli, że potrzebują behawiorystów - mówi Michał. - Chcielibyśmy otworzyć tu u nas przy ul. Sikorskiego miejsce, do którego można przyjść na konsultacje z psem problemowym. Mamy tu drugie pomieszczenie, które mogłoby służyć temu celowi - mówi Aleksandra. Marzeniem Michała jest też znalezienie miejsca na treningi pasterskie ze swoimi dwoma owczarkami border collie.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do