
„To był czas nagonek na spółdzielnie mieszkaniowe w naszym kraju” z Mirosławem Galasem rozmawiamy o jego pracy w Bytowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, której prezesuje od kilkunastu lat. W styczniu przechodzi na emeryturę.
„Kurier Bytowski”: Z BSM-em zawodowo jest pan związany znacznie dłużej niż od 2004 r., kiedy po Lechu Rybarczyku objął pan stanowisko prezesa...
Mirosław Galas: Pochodzę spod Bytowa. W Bytowie skończyłem ogólniak, a po studiach inżynierskich i wojsku trafiłem do bytowskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Rolnego. W tej firmie przez 4 lata pracowałem jako kierownik budowy. W 1987 r. przeszedłem do BSM-u.
Co pan robił w Spółdzielni?
Pracowałem jako zastępca kierownika do spraw technicznych. Tak przez 17 lat. W tym czasie kończyliśmy osiedla Przemysłowa, Słoneczna, dogęszczaliśmy osiedle Zwycięstwa.
Kiedy więc w 2004 r. obejmował pan stanowisko prezesa, firmę znał od podszewki.
Można tak powiedzieć. Rozpisano konkurs, a ja do niego stanąłem. Myślę, że przeważył fakt, że pracowałem w BSM-ie. Rada nadzorcza powierzyła mi tę funkcję 6.04.
To ponad 18 lat. Jak pan je ocenia?
To był czas nagonek na spółdzielnie mieszkaniowe w naszym kraju. Media donosiły, że ich zarządy kombinują. Zwłaszcza we wschodniej Polsce. To nie była dobra atmosfera. Jednocześnie mieszkańcy spółdzielni zyskali prawo zakładania wspólnot, które mogły zrezygnować z ich zarządu. Jednak ostatecznie nikt się u nas na taki krok nie zdecydował.
Ale jedną wspólnotą dziś zarządzacie?
Tak, Sienkiewicza 14. To był budynek, który powstał później.
Wróćmy do tego, czym zajmował się BSM pod pańskimi rządami.
Postawiliśmy trzy bloki mieszkalne. Dokończyliśmy też termomodernizację wszystkich naszych budynków. To procentuje zwłaszcza teraz, przy tych dużych skokach cen ciepła. Postawiliśmy też nowe garaże. Powstało sporo infrastruktury drogowo-parkingowej. Zlikwidowaliśmy naszą hydrofornię na Zwycięstwa, a tamtejsze bloki podłączyliśmy do sieci miejskiej. Zmodernizowane zostały też węzły cieplne. A bywały problemy z ciepłą wodą, które udało się dzięki temu rozwiązać. Przyłączyliśmy też bloki przy Sienkiewicza do sieci ciepłowniczej Veolii - wcześniej ogrzewane były z własnych pieców gazowych. Udało się to zrobić przed dużymi podwyżkami cen gazu.
Chyba jako jedyni poza gminą wprowadziliście strefę płatnego parkowania.
Parking koło naszego biurowca przy ul. Kochanowskiego przez lata stał niemal pusty, ale kiedy zaczęła rosnąć liczba aut, zrobiło się ciasno. Brakowało miejsca dla osób odwiedzających biuro. Postawiliśmy więc parkomaty. Opłata nie jest wysoka. 1 zł na pół godziny. To wystarczy, by załatwić u nas sprawę. Początkowo sami prowadziliśmy strefę, ale kiedy okazało się, ile z tym kłopotów, np. z egzekwowaniem opłat, przekazaliśmy to firmie, która zajmuje się strefą parkowania wyznaczoną przez gminę. Teraz mamy święty spokój, a petenci miejsce do parkowania. Pieniądze z opłat pozwoliły nam wyremontować część parkingu, a wkrótce zrobimy resztę.
Zużycie ciepła rozliczacie za pomocą podzielników kosztów. Jak to wygląda w praktyce, bo przecież można zakręcić kaloryfery, licząc, że ogrzeją nas sąsiedzi z bloku?
To nie takie proste. Staramy się zminimalizować skutki takich zachowań. Dlatego utrzymujemy opłatę stałą, którą trzeba płacić, bez względu na to, czy ktoś mieszka czy nie, czy ma odkręcone kaloryfery czy nie. Obecnie to mniejszy problem, bo mniej mieszkań stoi pustych, są wynajmowane. Ale kilka lat temu przychodzili ludzie, skarżąc się, że muszą ogrzewać sąsiadujące lokale, bo te stały puste.
Skoro mówimy o pieniądzach, jak wyglądają zaległości z opłatami? Wiele osób ma problem z płaceniem?
Zdarza się. To nieuniknione przy takiej liczbie mieszkańców. Jeżeli ktoś nie płaci, w skrajnych wypadkach do sądu kierujemy sprawę o eksmisję. Jak dotąd udawało nam się dojść do porozumienia przed wydaniem takiego wyroku. Bywa, że przed sprawą sądową rodziny się zbierają i starają uregulować zaległości. Gdyby do tego nie doszło, ich mieszkanie trafiłoby na licytację. My musimy dbać o to, by inni nie musieli za kogoś w Spółdzielni płacić. Na zebraniach spółdzielcy pytają, ile osób nie płaci, jaka jest tego skala.
Dziś BSM zarządza 49 blokami z 1543 mieszkaniami, w których mieszka ponad 3 tys. osób...
Ludzie mają prawo własności, lokatorskie prawo do lokalu, umowę najmu, odrębną własność. My trzymamy nad nimi pieczę, zarządzamy tymi nieruchomościami. Stawki zatwierdza zaś wybierana przez spółdzielców rada nadzorcza.
Dysponujecie też garażami.
Mamy ich w sumie 120. I przygotowani jesteśmy do budowy kolejnych 23, tzn. powstał projekt, dysponujemy odpowiednim gruntem, otrzymaliśmy też pozwolenie na budowę. Jednak ostatnie podwyżki cen materiałów budowlanych sprawiły, że szacunkowy koszt jednego boksu garażowego skoczył do 80 tys. zł. A takiej kwoty na razie nikt nie chce wydawać, więc sprawa pozostaje w zawieszeniu. Być może teraz ceny trochę spadną i może na wiosnę budowa ruszy.
Posiadacie też lokale użytkowe.
Mamy ich 61. Są w nich sklepy, punkty usługowe. W tej chwili jeden się zwolnił, ale już mamy trzech zainteresowanych, więc sądzę, że do końca roku lokal zostanie wydzierżawiony.
Czy pana zdaniem bytowska Spółdzielnia ma przed sobą perspektywy rozwoju?
Ma. Opłaty naszych lokatorów są niższe, jak szacuję, o co najmniej 20% od tych, jakie ponoszą w Bytowie ludzie wynajmujący od kogoś mieszkanie. Sądzę więc, że znaleźliby się chętni. Jednak naszej Spółdzielni brakuje gruntów na postawienie nowych budynków. Po prostu nie ma gdzie. Może gmina coś dla nas znajdzie?
Jak rozumiem odejście z BSM-u związane jest z przejściem na emeryturę?
Tak. W styczniu osiągnę odpowiedni wiek. Nie chcę przedłużać pracy. Po co blokować miejsce, niech młodsi je zajmą. Nie oznacza to, że całkiem pożegnam się z pracą zawodową, ale pewnie już gdzie indziej i w mniejszym zakresie.
Co pan będzie jeszcze robił na emeryturze?
Liczę na to, że będę miał więcej czasu. Zapewne poświęcę go mojemu filatelistycznemu hobby.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!