
Trzymający w napięciu motyw przewodni serialu „Archiwista” i nastrojowe tematy z „Leśniczówki”. Wielu dobrze je kojarzy. Niewielu jednak wie, że ich kompozytor Krzysztof „Kris” Górski całkiem niedawno wraz z rodziną zamieszkał w Łąkiem, gdzie znalazł swoje miejsce.
„Kurier Bytowski”: Pochodzisz z Poznania. Tam też ukończyłeś szkołę muzyczną. Na dalszą naukę wybrałeś jednak Anglię i Francję.
Krzysztof „Kris” Górski: Zgadza się. Początkowo interesowałem się muzyką współczesną. Kiedy wyjechałem do Anglii do Brockwood Park School. Zobaczyłem tam studio nagraniowe. Wówczas, a był to rok 1989, to było coś niesamowitego. Powoli zaczęła mnie wciągać ta strona muzycznej produkcji. Z Anglii przeniosłem się do Paryża. Wybrałem studia z realizacji dźwięku w SAE Paris.
Po studiach praca w studio nagraniowym i niespodzianka...
Jeszcze pisząc pracę dyplomową trafiłem do studia Chauve Souris (pol. nietoperz). Gdy rozmawiałem z ich realizatorem dźwięku, do pokoju wszedł właściciel, który okazał się być Polakiem. Z Leszkiem Banasiem z Wrocławia do tej pory utrzymuję kontakt.
Trafiłeś tam na staż. Na czym polegała twoja praca?
Jako stażysta wpierw tak naprawdę obserwuje się innych i zostaje się takim chłopcem na posyłki, który zajmuje się kablami, nosi kawę. Jest się osobą od prostych prac. Tak może być przez rok, czasem dwa. Dopiero wówczas zostaje się II asystentem, następnie I, a później można zostać realizatorem dźwięku.
W twoim przypadku było jednak inaczej.
Można powiedzieć, że dostałem szansę życia. Byłem wówczas stażystą. W tym czasie z jednym z zespołów pracował realizator dźwięku z Anglii. Przygotował materiał dla grupy i wyjechał. Problem w tym, że zespołowi nie bardzo podobał się rezultat. I mamy dziwną sytuację. Sezon wakacyjny, wszyscy na urlopach. Siedzi niezadowolony zespół, właściciel studia nagrań i ja. W pewnym momencie oczy wszystkich skupiły się na mnie. Jako jedyny miałem jakiekolwiek pojęcie o przygotowywaniu tego typu materiałów. Poproszono mnie o zaproponowanie zespołowi czegoś innego. To było duże ryzyko dla studia, ale ja dostałem w sumie szansę życia. Byłem przecież stażystą - człowiekiem, który na tym poziomie praktycznie nie miał prawa dotykać gałek. Dostałem kilka dni na zrobienie nowego materiału.
Spodobał się?
Tak. Od tego czasu byłem realizatorem dźwięku. Przeskoczyłem więc wszystkie szczeble.
Szansa życia...
Dokładnie. Choć teraz po latach widzę, że ma to swoje dobre i złe strony. Ominął mnie cały proces obserwowania starszych od siebie profesjonalistów. Popełniałem błędy, bo zrozumiałe, że się pojawiały, których bym uniknął, gdybym miał większą praktykę.
Jednak, chociaż byłeś młody stażem, pojawiały się osoby, które chciały z tobą pracować.
W tym fachu nikt się nie pyta, jaką szkołę skończyłeś. Liczy się to, co potrafisz. O wykształcenie zapytano mnie tylko raz i to w Polsce. Do studia przychodziły osoby, zespoły, którym mówiono, że zajmuję się realizacją dźwięku. Zdarzało się, że klienci mieli swojego realizatora, wówczas zostawałem jego asystentem.
Zacząłeś się także zajmować pisaniem muzyki do filmów.
Stworzyłem ją do kilku produkcji francuskich. Później podjąłem współpracę z moją siostrą Moniką Górską, uznaną dokumentalistką. Bardzo ważnym momentem w moim życiu, było spotkanie Piotra Mikołajczaka, który otworzył przede mną świat polskiego rynku filmowego i muzycznego. W międzyczasie współzałożyłem też firmę APS, zajmującą się produkcją profesjonalnych aktywnych głośników studyjnych. Jest to przedsięwzięcie, z którego jestem szczególnie dumny.
Można też powiedzieć, że P. Mikołajczak po 16 latach ściągnął cię z Francji do kraju.
Wylądowałem w Warszawie. Zacząłem dzielić mój czas pomiędzy produkcję muzyczną i komponowanie muzyki filmowej. W 2013 roku poznałem Jolę, moją żonę. To z jej powodu przeniosłem się do Trójmiasta. Zamieszkaliśmy w Koleczkowie niedaleko Gdyni.
Szukaliście jednak czegoś innego.
Zależało nam na czymś spokojniejszym, bliżej natury.
Tu pojawia się Łąkie w gminie Lipnica?
Jeszcze nie. Długo szukaliśmy miejsca dla siebie. Przejechaliśmy tysiące kilometrów, obejrzeliśmy mnóstwo miejsc, ale żadne nie przypadło nam do gustu. Zajrzeliśmy na Kociewie i na Mazury, i nic. Byliśmy zrezygnowani. W końcu przestaliśmy przeglądać oferty.
Długo jednak nie wytrzymałeś.
Przełamałem się po trzech dniach. Jola powiedziała, bym skasował wszystkie filtry i zobaczył, co wyskoczy.
Pojawiło się Łąkie.
Pojechaliśmy do tej miejscowości tak naprawdę na przejażdżkę, z czystej ciekawości. Nie było absolutnie mowy o kupnie. Nawigacja poprowadziła nas drogą krajową nr 20. Do Łąkiego jechaliśmy więc przez Trzebiatkową i Tebowiznę. Jadąc tą drogą, obserwowałem krajobraz, rozległe pola i łąki. Poczułem, że to może być to. W samym Łąkiem, kiedy dojechaliśmy do rozległego jeziora, pomyślałem, że jest tu pięknie. Kiedy wjechaliśmy na podwórko, na Kocią Górkę, spojrzałem na Jolę i już oboje wiedzieliśmy: To jest miejsce, w którym będziemy mieszkać. Miejsce to przypominało mi wersję mojego liceum w Anglii w wersji miniaturowej.
Właścicielkami domu były malarki Anna Flegińska i Aniela Adamczyk, o których pisaliśmy na naszych łamach przy okazji organizowanych w ich domu wystawach ich prac.
Niezwykle mocne charaktery. Z wizją, poczuciem estetyki, dzięki któremu dom i ogród wyglądają wprost magicznie. Zaprzyjaźniliśmy się.
Czy w domu pozostały jakieś ich prace?
To w większości obrazy okolic. Teraz, spacerując wokół miejscowości, rozpoznaję niektóre miejsca. Nadają specyficznego charakteru, a dodatkowo są częścią ducha poprzednich właścicieli.
Przeprowadzka w grudniu i pierwsza zima, dodajmy dość surowa.
Najsurowsza jaką pamiętam. Na początku wprowadziłem się sam. No nie też tak zupełnie. Towarzyszyły mi koty i pies (śmiech). Rodzina dołączyła tydzień później.
A jak przyjęcie ze strony mieszkańców?
Bardzo życzliwe. Na początku poznaliśmy się z panią Haliną, sołtyską, która nas wspiera, pani Marysia, która pomaga nam w dbaniu o dom i ogród, Alina z Ostrowitego, pomagająca nam w różnych logistycznych rzeczach. Sporo informacji dostaliśmy też od poprzednich właścicielek domu.
Spotkaliście także pokrewne muzyczne dusze...
To była dla nas największa niespodzianka. Spotkaliśmy Ewę i Tomasza, a także jego siostrę Barbarę. Spędzili wiele lat w Poznaniu, moim rodzinnym mieście, mamy spore grono wspólnych znajomych.
Wróćmy do twojego życia zawodowego. Jesteś producentem muzycznym, komponujesz także muzykę filmową. Gdybyś mógł przybliżyć te dwie dziedziny.
W przypadku producenta muzycznego współpracuję z zespołem, czy artystą i czuwam nad całokształtem, aranżacją, wyborem muzyków, czy studia nagraniowego. Jeśli mowa o muzyce filmowej to jest to muzyka przygotowana do konkretnego dzieła, trochę jak garnitur szyty na miarę.
Pracujesz także przy serialach, a wśród nich przy „Leśniczówce” i „Archiwiście”.
„Leśniczówka” to wciąż emitowany serial, więc co tydzień musimy zadbać o muzykę do pięciu odcinków. Czołówkę do tego serialu, napisaną przez Piotra Mikołajczaka do słów Andrzeja Ciborskiego, wykonała Edyta Górniak.
Pojawiają się jednak niekiedy niespodziewane przeszkody.
Tak było w przypadku serialu „Drogi wolności”. Piotr Mikołajczak skomponował, a ja zaaranżowałem i nagrałem ścieżkę muzyczną do jednej ze scen. Później się okazało, że reżyser postanowił ją zmienić i pociął ją w trzech miejscach. Niestety, z muzyką się tak nie da. Pracę musiałem zacząć od początku. Cóż, czasami tak bywa w tej branży.
Poza działalnością muzyczną prowadzisz także warsztaty.
Od paru lat prowadzę zajęcia dla studentów Politechniki Gdańskiej. Od ponad 20 lat zaś warsztaty z produkcji muzycznej dla uczniów w Anglii oraz muzyków i producentów w Polsce. Teraz chciałbym takie zorganizować dla okolicznej młodzieży. Chcemy wraz z Jolą założyć fundację, której główną ideą będzie edukacja. Fundacja będzie wspierać osoby zajmujące się muzyką w procesie jej produkcji. Jednocześnie Jola zajmie się działalnością wspierającą rodziców i nauczycieli w relacji z dziećmi. Ma ona niezwykły dar i jest wspaniałym pedagogiem.
Fundacja i warsztaty to plany na najbliższy czas.
Tak, choć pomysłów mamy wiele.
Trzymamy kciuki i życzymy szybkiej realizacji.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!