
Długo czekaliśmy na to, by Wiola opowiedziała nam o swojej niespodziewanej karierze przed obiektywem. Aby to nastąpiło, musiały jednak zaistnieć pewne szczególne okoliczności. A mianowicie musieliśmy doczekać czasu, w którym zwierzęta mówią ludzkim głosem. Wszyscy wiedzą, że dzieje się to w noc wigilijną. Ale są i takie, dla których tym magicznym momentem jest pierwsza wiosenna trawa. Do tych ostatnich należy Wiola, która jest kucykiem szetlandzkim.
„Kurier Bytowski”: Kobiety o wiek się nie pyta, ale konie chyba traktują tę sprawę inaczej? Ile pani ma lat?
Wiola: Ha, ha! Odpowiem zagadką. Ile lat żyje koń? Pomocny może będzie wierszyk, który mówi o tym, kto ile żyje. Proszę posłuchać i policzyć: „Płot trzy lata, kot trzy płoty, człek trzy konie, koń trzy koty”. To ile żyje koń?
Zaraz, wynika z tego, ze kot 9 lat... Koń tyle, co trzy koty, to jest 27. A człowiek? 3 konie razy 27 lat to daje 81. Z człowiekiem to by się zgadzało, ale koty chyba żyją dłużej?
Tak, tak, wszędzie zdarzają się wyjątki. Sama znałam kilka kotów, które żyły po 20 lat i drewniane płoty, które trzymały po 10 lat. Ale u koni to niestety się zgadza. Rzadko który dożywa trzydziestki. To tak jak u ludzi. Niewielu doczeka 100 lat. Ja mam 34 lata. To, przeliczając na ludzkie, oznacza, że przekroczyłam setkę. I jak na razie jestem całkiem na chodzie! (tu Wiola roześmiała się głośno i potrząsnęła gęstą, długą grzywą, spod której ukazał się na chwilę całkiem siwy łeb).
Ile pani miała lat, gdy została fotomodelką?
Oj, byłam już dobrze po dwudziestce. Miałam chyba 23 albo 24 lata. Schorowana starsza pani, jak byście wy, ludzie, powiedzieli. Ale mimo chorych kopyt (po 4 ochwatach), przeszłam z fotografem do jego pracowni. A to spory kawał drogi od naszej stajni.
Jak doszło do współpracy z tym fotografem?
Hmm, tu muszę się przyznać, że podsłuchiwałam. My, konie, mamy całkiem niezły słuch, a ONI, czyli ludzie, rozmawiali blisko pastwiska, więc gdy usłyszałam, że o mnie mówią, podeszłam bliżej i „niechcący” zaczęłam się przysłuchiwać. Nie wszystko zrozumiałam, bo się na waszych ludzkich sprawach nie znam, ale zapamiętałam wszystko. I proszę bardzo, mogę odtworzyć tę rozmowę, może pani zrozumie, o co chodziło.
Słucham, proszę mówić.
Macieja wszyscy dobrze znaliśmy. Przez wiele lat bywał u nas prawie codziennie. Od dziecka. Robił nam zdjęcia. Jeździł na nas. To znaczy na mnie najmniej, bo szybko urósł i stał się za ciężki. Ja jestem przecież niedużym kucykiem. No i usłyszałam takie zdanie, którego nie rozumiem do dziś, ale dla pani będzie pewnie jasne. Maciek powiedział, że skończył studia i teraz zostaje mu do zrobienia praca dyplomowa. Nie wiem, co to studia i co to praca dyplomowa. Znam tylko słowo praca, a to się niedobrze kojarzy. Ale trudno, wiadomo, że konie muszą pracować, by dostać jeść.
Co było potem?
Maciej zapytał, czy mógłby z Wiolą, czyli ze mną, zrobić zdjęcia do tego dyplomu. ONI się zgodzili. I już następnego dnia Maciek przyjechał samochodem, przypiął mi do kantara uwiąz i wyruszyliśmy. Długo szliśmy. Maciek tę swoją - jak to nazywał - „pracownię” miał dość daleko. To się nazywało Widno. Dziwnie tak było iść przez las z człowiekiem, bez innych koni. Tak jeszcze nigdy nie chodziłam. I nigdy ani przedtem, ani potem niczego tak dziwnego nie robiłam. No ale rozumiałam, że TO ma być MOJA PRACA. I że mam być posłuszna. Więc chociaż czułam się trochę niepewnie, nie stawiałam oporu. Robiłam to, czego ON chciał.
Na czym polegała ta pani praca?
Jak by to opowiedzieć... To trwało kilka dni. Maciej codziennie zabierał mnie na ten długi spacer. Na miejscu wchodziłam do ciemnego pomieszczenia, jakby stajni? Ale bez słomy. Tam dostawałam marchewki. Tylko pierwszego dnia trochę się bałam. No i przyznam, że troszkę w tym pomieszczeniu nabroiłam. Coś przewróciłam, coś się rozbiło. Był wielki huk! Ale Maciej się nie gniewał. Oczyścił mnie, uczesał i ustawiał obok jakichś zupełnie niestajennych przedmiotów. Zapalił światła, ustawił jakąś czarną skrzynkę, która potem robiła pstryk! I tak kilka razy. A potem wracaliśmy. Nawet mi się to spodobało. Szczególnie te marchewki.
Widziała pani efekt końcowy?
No pewnie! Maciej pokazał mi jakieś płaskie kawałki, a na nich był mały czarny konik i on w różnych sytuacjach. Na jednym wyglądało tak, jakbym wisiała na ścianie. Ale nigdy nie wisiałam! Na pewno bym pamiętała. Konie mają doskonałą pamięć. Niczego nigdy nie zapomną.
Te płaskie przedmioty to były zdjęcia, praca dyplomowa Macieja Sperskiego, na zakończenie studiów z fotografii. Czy słyszała pani o tym, jakie oburzenie wywołało jedno z tych zdjęć na otwarciu wystawy fotograficznej „Własną Miarą” we Wrocławiu? To było ważne wydarzenie artystyczne, wernisaż w Muzeum Współczesnym, 10.11.2011 r.
Nie, nikt mi o tym nie mówił. A co tam się wydarzyło?
Pamięta pani, że Maciej przez jakiś czas pielęgnował wasze kopyta? Pracował jako kowal?
Tak, pamiętam. On pierwszy sam trzymał nasze nogi do rozczyszczania, nie potrzebował nikogo do pomocy. To była miła odmiana.
Maciej wykuł malutkie podkowy z hakami. I do swoich fotografii dołączył zdjęcie tych podków, rysunki oraz opis, jak się wiesza kuca na ścianie. Napisał tam tak: „Aby zawiesić kuca na ścianie, zostały użyte dwie podkowy. Do każdej przyspawano hak. Podkowy zostały przybite tylko do tylnych kopyt. Przy pomocy liny przymocowanej do haka podkowy oraz przeplecionej przez umocowaną w ścianie obręcz kuca wciągnięto do góry. Hak podkowy zaczepiono o obręcz umocowaną w ścianie, zawieszając kuca. Kuc przytwierdzony do ściany tylnymi nogami przednie trzymał na znajdującym się poniżej łóżku. Na czas fotografowania kuc opierał przednie nogi o ścianę”. Mało kto zorientował się, że to żart. Odwiedzający wystawę uznali to za akt znęcania się nad zwierzęciem. Kilka pań tak bardzo się oburzyło, że głośno domagało się powiadomienia Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Ihaha! Ihaha! (Wiola dostała napadu śmiechu. Machała głową i uderzała kopytkiem w ziemię z uciechy. Potem się wytarzała w piachu. Gdy się w końcu uspokoiła, wróciliśmy do rozmowy). Przepraszam najmocniej, ale nie mogłam się powstrzymać. To takie zabawne! I bardzo ciekawe! Czy Maciej miał przez to kłopoty?
Autor tych prac musiał wszystkim wyjaśnić, jak było naprawdę. Zapewnił, że pomimo pozorów podczas robienia zdjęć absolutnie nie skrzywdził żadnego zwierzęcia - ani kucyka, ani psa (na tej wystawie były też zdjęcia psów). Tu mam nawet fragment jego wypowiedzi. Przeczytać?
Tak, poproszę. Sama jestem bardzo ciekawa.
Fotograf Maciej Sperski powiedział wówczas tak: „Cieszę się, gdy widzę, że pierwszą reakcją na widok moich fotografii jest odruch litości. I gdy słyszę, tak jak tu: „biedne zwierzęta”. To znaczy, że ludzie czują. To jasne, że zawieszenie kuca na ścianie mogło sprawić mu przykrość. Zapewniam, że kucyk nie doznał najmniejszej krzywdy. To niesamowite, jak wielka jest siła fotografii. Szczególnie w tak poważnej instytucji jak muzeum współczesne. Okazuje się, że jeżeli coś wisi w muzeum, ma tabliczkę z opisem, większość ludzi bezkrytycznie w to wierzy! Opowiedzieć, jak było naprawdę? Zacznę od początku. Na pomysł, jak ma wyglądać moja praca dyplomowa, wpadłem pod koniec studiów, podczas prezentacji dzieł znanego angielskiego fotografa. Pokazywano nam całe zaplecze jego pracy. Fotografia miała przedstawiać modelkę na amerykańskim bawole. Fotografowi towarzyszyła wielka ekipa pomocników, on sam nawet zwierzęcia nie dotknął, pilnował go właściciel, farmer. I potem artysta musiał komputerowo tego farmera wycinać. Zainspirowało mnie to. Postanowiłem udowodnić, że da się zrobić zdjęcie ze zwierzęciem samemu, bez sztabu ludzi i farmera. I bez komputerowej obróbki. Wymyśliłem cykl fotografii z kucykiem”. Czytać dalej?
Tak, bardzo to wszystko interesujące! I prawie wszystko rozumiem.
Dalej mówił tak: „Nie potrzebowałem pomocy przy fotografowaniu Wioli. Wszystko zrobiłem sam. Wszystko polegało na dobrym przygotowaniu. Całą sytuację, którą chciałem sfotografować, najpierw rozrysowałem na papierze. Potem przygotowywałem studio, które jest zresztą zaadaptowaną oborą. Ustawiłem rekwizyty, rozmieszczałem odpowiednio oświetlenie, sprawdzałem, jak to wygląda w obiektywie. W momencie gdy wszystko było gotowe, jechałem po kuckę. Samochód zostawiałem. Brałem ją na linkę i szedłem lub biegłem przez las 5 kilometrów do siebie. Tam robiłem zdjęcia, odprowadzałem modelkę i wracałem samochodem do Widna. Zależało mi, żeby nie było potrzeby obrabiania tych fotografii. Nie to, że nie lubię, ale tak sobie założyłem. Cała moc tych zdjęć polega na tym, że jest to sytuacja, która naprawdę się zdarzyła. I najbardziej zaskoczyło mnie to, że tak wielu ludzi uwierzyło, że koń wisiał na ścianie! To magia fotografii? Fakt, że zdjęcia pokazujące, jak przygotowuję podkowy z hakami i jak podkuwam Wiolę, są bardzo rzetelne. Tak się konia podkuwa”.
I co pani na to?
Nie wiedziałam, że tak to wyglądało. A co do podków, to nigdy ich nie nosiłam. Ale przypominam sobie, że Maciej mi podczas tych zdjęć do tylnych kopyt jakieś przykładał.
Czy to była jedyna pani sesja fotograficzna?
Taka poważna to tak. Ale ludzie często robili mi zdjęcia. Podczas bytowskiej Watry, Dni Bytowa, akcji charytatywnych czy festynów w różnych miejscowościach, zawodów konnych, gdy skakałam przez przeszkody z małymi dziećmi na grzbiecie, gdy chodziłam w hipoterapii, podczas zajęć szkółki jeździeckiej czy po prostu u nas koło stajni. Jakby dobrze u wszystkich ludzi poszukać, to kto wie, czy ze wszystkich znanych mi koni, to ja nie mam najwięcej zdjęć.
Czy chciałaby pani coś jeszcze do czytelników „Kuriera” powiedzieć?
Tak, chętnie. Podzielę się pewną refleksją. Żyję już bardzo długo, wiele różnych rzeczy robiłam. I z perspektywy tych wszystkich lat i zdarzeń widzę, że życie w każdym momencie jest piękne i pełne niespodzianek. Tylko trzeba być otwartym na nowe wyzwania. Często odwiedzają mnie dorośli ludzie, którzy na mnie jako dzieci uczyli się jazdy konnej. Przyjeżdżają z własnymi pociechami i każdy, gdy mnie widzi, dziwi się: „To Wiola jeszcze żyje?”. Często też słyszałam, jak o mnie mówią właściciele: „Wiola wiecznie żywa”, co mnie bardzo bawi. Co jest tajemnicą mojej długowieczności? Moja życiowa zasada - nigdy się nie poddawaj. I żyj pełną piersią!
Dziękuję za rozmowę i życzę w imieniu czytelników jeszcze wielu lat w zdrowiu.
Ihaha!
Rozmawiała Maya Gielniak
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!