
Krwawa, salceson, pasztety, a do tego żywiecka i szynki. Dziś wielu poszukuje dobrej jakości mięsnych wyrobów. Na mapie lokalnych punktów pojawił się nowy w Gołczewie.
Już od progu wiemy, że trafiliśmy w dobre miejsce. Zdradza charakterystyczny zapach wędzonego mięsa. - Wcześniej kiełbasy robiliśmy, jak większość gospodarzy, dla siebie. Od 2020 r. prowadzimy rolniczy handel detaliczny - mówi Łukasz Majer z Gołczewa.
Majerowie już wcześniej prowadzili hodowlę trzody chlewnej na sprzedaż. - Nasze gospodarstwo leży w środku wioski. Więc nie za bardzo mogliśmy się rozbudować, by zwiększyć liczbę tuczników, a tym samym zysk - mówi Ł. Majer. Kryzys przyszedł kilka lat temu, kiedy wokół rozszalał się wirus ASF, czyli afrykański pomór świń. - Cena żywca bardzo spadła. To był dla nas impuls, by pomyśleć o innym sposobie zarobkowania - opowiada o początkach Ł. Majer. Jest rolnikiem z wykształcenia, ale nie miał doświadczenia w produkcji kiełbas. - W rodzinie mamy jednak rzeźników i masarzy. W domu także dla siebie wyrabialiśmy mięsne produkty. Siłą rzeczy przyglądałem się , jak co jest wytwarzane. W 2014 r. postanowiłem samemu spróbować - mówi gołczewianin, dodając: - Wiadomo, na początku dla siebie. Później naszych wyrobów próbowała też dalsza rodzina. Chwalono je, więc postanowiliśmy działać na szerszą skalę.
Wśród wyrobów, które oferują, znajdują się szynki, a do tego salcesony biały i czarny, pasztet, mięsna i żywiecka. Podają je nie tylko we flakach, ale i słoikach. - W poniedziałki wieziemy nasze zwierzęta na ubój, tam też są badane. We wtorek w sprzedaży mamy mięso. Następnie z tego, co mamy, zaczynamy przygotowywać kiełbasy i szynki tak, by w piątek oferować je klientom. Tak jak to dawniej w gospodarstwach bywało, staramy się zagospodarować możliwie jak najwięcej mięsa. Stąd mamy także galaretę - mówi Ł. Majer, dodając: - Naszą zaletą jest to, że nie kupujemy półtusz. Zwierzęta pochodzą z własnego chowu. Już na tym etapie dbamy o jakość, bo to później wyczuwa się w produktach. Poza tym nie stosujemy żadnych polepszaczy smaku. Nie korzystamy także z gotowych mieszanek przypraw. Poza solą i pieprzem głównie dodajemy majeranek, czosnek. Nie wytwarzamy według gotowych receptur, mówiących, że na daną ilość mięsa potrzeba tyle a tyle pieprzu czy soli.
Kiedy ruszyli ze sprzedażą, nie uruchomili żadnej strony ani nawet facebookowego profilu. I tak pozostało do dziś. - Nawet nie myślimy o jego założeniu. Zainteresowanie i tak jest zbyt duże jak na nasze możliwości - mówi Wiesława Majer, żona Łukasza, która pomaga mu w sprzedaży. - Kiedyś przyjechał klient i nieco żaląc się, powiedział, że nawet żadnego szyldu nie mamy. Odpowiedziałem mu, że gdybyśmy taki powiesili, to już na pewno by od nas nic nie kupił, bo wszystko zeszłoby wcześniej na pniu - dodaje Ł. Majer. I tak jest w rzeczywistości. Bywają dni, kiedy otwierają punkt o godz. 8.00 i zamykają o 10.00, bo wszystkie kiełbasy sprzedali. Popyt nieco ich zaskoczył. Gdy ruszali bowiem, myśleli, że wyroby przygotowywać będą raz, dwa razy w miesiącu. Teraz zaopatrzyć się w świeże mięso i wyroby można u nich co tydzień. - I zawsze jest co robić. Tygodniowo schodzi nam ok. kilograma pieprzu i 10 kg soli - mówi Ł. Majer.
Kilka lat temu odwiedziła ich grupa z Francji. Do Polski przyjechała, by z bliska zobaczyć, jakie pomysły na zarabianie, poza rolnictwem, mają nasi gospodarze. Później Majerowie pojechali na wymianę do Francji. - Pamiętam, że podczas dużego jarmarku rolnego, zaskoczyło mnie to, że kiełbasy leżały u nich na wierzchu, w koszach jak bochny chleba. U nas przez przepisy sanitarne byłoby to nie do pomyślenia - mówi Ł. Majer.
Na zakończenie rozmowy zaglądamy jeszcze do wędzarni. - Mąż sam ją zaprojektował - mówi W. Majer. - Wędzimy naturalnie na drewnie bukowo-olchowym, niekiedy z dodatkiem drewna z drzew owocowych. Choć nie mam go dużo. Cieszę się, że gdy ktoś ścina któreś z owocowych drzew, to dzwoni do mnie, czybym nie chciał go zabrać - mówi Ł. Majer.
Bywało, że zostawało im nieco mięsa. Za dużo, by samemu mogli zjeść, za mało, by powstała z tego kiełbasa. - Postanowiliśmy więc, że przygotujemy z tego gotowe porcje obiadowe - mówi W. Majer. I tak ostatnio do produktów, które mieli w ofercie, dołączyły weki z pulpetami, zrazami, żeberkami.
Majerowie na razie nie myślą o zwiększeniu produkcji. - To mogłoby negatywnie wpłynąć na jakość, a na niej zależy nam najbardziej - mówią Majerowie.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie