Reklama

Dlaczego pomagam uchodźcom na polsko-białoruskiej granicy?

18/10/2021 17:20

Tak jak dla wielu, może nawet dla większości polskich rodzin, uchodźstwo jest wpisane w dzieje mojej rodziny. Jestem córką uchodźców po II Wojnie Światowej, wychowana na „obczyźnie”, ale znane mi historie przymusowych wędrówek-ucieczek rodzinnych zaczynają się znacznie wcześniej.

Po rewolucji bolszewickiej, w wieku 13 lat, moja babcia wraz z rodzeństwem i matką musiały uciekać zimą z Podola, gdzie rodzina mieszkała od pokoleń, do Polski. Jechali tygodniami nieogrzewanymi pociągami z jedną walizką, potem okradzione nawet z niej i dokumentów. Później, w 1939 r. ta sama babcia już ze swoją córką musiały opuścić dom na zachodzie Polski, zarekwirowany przez niemieckie wojsko, zabierając tylko torbę rzeczy i tułać się po kraju szukając schronienia. Zamieszkały w końcu w Warszawie ale nie na długo. Brały udział w Powstaniu Warszawskim. Po jego upadku zostały wyprowadzone ze stolicy do niewoli w letnich sukienkach i bandażach, już bez walizek. Wreszcie trafiły do Anglii.

Także w czasie wojny, 11 letni chłopak, który w przyszłości stanie się moim ojcem, uciekał z Łodzi z przefarbowanymi na ciemno włosami i biletem kolejowym do Warszawy. Przefarbowała go własna matka, której Gestapo chciało ładnego blondyna zabrać i wychować na Niemca. Miał przy sobie karteczkę z adresem dalekich krewnych i nic więcej. Też brał udział w Powstaniu Warszawskim, ale nie został wzięty do niewoli, tylko wrócił na piechotę do Łodzi, śpiąc w lasach, kradnąc jedzenie i chowając się przed resztkami wojsk niemieckich i nadchodzącymi sowietami.

W tym czasie, jego ojciec, a mój dziadek, cudem uniknął Katynia. Z łagru syberyjskiego przeszedł cały szlak armii Andersa aż pod Monte Cassino. Był w kontrwywiadzie, więc po zakończeniu wojny nie mógł bezpiecznie wrócić do komunistycznej Polski. W 1946 r. babcia wzięła dzieci, (mojego przyszłego ojca i jego siostrę) i zapłaciła przemytnikom za przeprowadzenie przez zieloną granicę. Po kilkutygodniowym błądzeniu, głodni i schorowani w końcu trafili do Włoch i odnaleźli męża i ojca. W końcu i oni dostali się do Anglii. Tam uzyskali szansę na normalne życie. Ojciec i matka mogli skończyć szkołę i studia opłacone przez rząd brytyjski, babcia otrzymała rentę.

Ich losy nie są wyjątkowe. Dorastając znałam wielu Polaków, którzy przeżyli podobne, czasem wielokrotne porzucanie wszystkiego - domu, przyjaciół, kraju. Wielu z nich, łącznie z moim ojcem walczyło do końca życia z psychicznymi skutkami tej traumy. Pamiętam też, że w naszym brytyjskim domu pojawiały się osoby, które uciekły przed prześladowaniem w PRL-u. Jak sobie przypominam, jedni z nich dotarli do Anglii przez Szwecję, do której dopłynęli małą łódką przez Bałtyk. No a jeszcze później, za czasów stanu wojennego, uczyłam dzieci polskich uchodźców w kanadyjskiej szkole. Dzieci, które nie znając miejscowego języka, często były przerażone i zagubione w nowym świecie.

Co łączy te wszystkie historie, mojej rodziny i tak wielu innych Polaków? Nikt z nich nie chciał na zawsze opuszczać swojego domu, wszyscy przeżyli traumatyczne wędrówki, głodni i chorzy nielegalnie przekraczali różne granice i szukali azylu w przyjaznych krajach.

W 1998 r. wyemigrowałam z Kanady do Polski, rodzice i dziadkowie już nie żyli. Chciałam częściowo dla nich „wrócić” do tego miejsca na ziemi, za którym tęsknili przez całe życie, a którego nie znałam.

Tu, na Kaszubach, w ramach projektów historycznych przeprowadzonych z młodzieżową grupą Teatr Brzozaki spotkałam wiele osób z równie trudnymi kartami w rodzinnych historiach. Emigracja za chlebem i ucieczka przed wcieleniem do niemieckiej armii, przymusowe wywózki na roboty i do obozów. Wszyscy zostawiali to co było im najbliższe i najdroższe, zazwyczaj wyjeżdżali z jednym tobołkiem albo nawet bez niego. Poznałam też osoby, które zmuszono do opuszczenia swoich domów w ramach akcji „Wisła”. Mieli godzinę żeby się spakować, a nad nimi stali żołnierze z karabinami. Jak zapakować całe życie do jednej walizki? Znam z opowieści fakty, że w rozpaczy nie rozumiejąc dokąd jadą, niektórzy brali kamień do przygniatania kiszonej kapusty, piasek do szorowania garnków. Jechali wagonami bydlęcymi przez całą Polskę w nieznane strony. Tęsknota i smutek nie opuszczała ich do końca życia.

Ale z badań nad bezimiennymi grobami w kaszubskich lasach najlepiej zapamiętałam historię jednej pani, która brała udział w naszym spektaklu: „Wiemy że byli”. Jej ojciec wrócił z Syberii jakiś czas po wojnie, kiedy rodzina myślała że już nie żyje. Gdy żona go przywitała, rozpłakała się, a on zdziwiony zapytał dlaczego płacze. Powiedziała mu, że podczas okupacji, zmarł ich synek, że już nie zobaczy tego dziecka. On jej odpowiedział, żeby była spokojna, żeby się cieszyła, bo wie przecież gdzie syn jest pochowany, może odwiedzać jego grób. A na Syberii i w drodze do Polski zostało tak wiele grobów nieoznaczonych i nie odwiedzanych.

Teraz takie groby powstają na polskiej wschodniej granicy. Spoczywają w nich ludzie, których podobnie jak kiedyś naszych przodków i bliskich, sytuacja we własnej ojczyźnie zmusiła do opuszczenia domów. Liczyli daremnie na naszą pomoc, byli przekonani, że się znajdują na wyciągnięcie ręki od bezpiecznego schronienia, którego jednak nasz kraj nie chciał im udzielić, wbrew prawom polskim i konwencjom europejskim i międzynarodowym, wbrew pamięci o doświadczeniach z naszej przeszłości, wbrew przyzwoitości, w końcu wbrew odczuciom wielu Polaków - ludzi dobrej woli. Oby podobne sytuacje nie do zaakceptowania nie powtórzyły się.

Ewa Orzechowska

* * *

2 tygodnie temu grupa osób z Chośnicy, Łupawska i Baranowa wysłała do oddziału Polskiego Czerwonego Krzyża w Lublinie paczkę z ubraniami dla migrantów przekraczających polsko-białoruską granicę. Podobną akcję prowadzi Caritas Polska. - W tym tygodniu otrzymaliśmy od PCK kolejną listę z tym, czego potrzeba. Już otrzymujemy dary m.in. od ludzi z Bytowa. Jeżeli ktoś chciałby się włączyć, może je złożyć w WDK w Jasieniu lub w GCKiB w Parchowie - mówi Ewa Orzechowska. Oto lista nadesłana przez PCK Lublin: koce termiczne (z tym też bardziej wytrzymałe, typu Blizzard), ogrzewacze chemiczne jednorazowe, duże, na klatkę piersiową, bielizna, w tym bielizna termiczna (wełna/syntetyk - byle nie bawełna), plecaki małe (do zapakowania najpotrzebniejszych rzeczy, żywności), konserwy bez wieprzowiny (tuńczyk/paprykarz); z ubrań: kurtki zimowe (przede wszystkim duże rozmiary), ciepłe buty (przede wszystkim duże rozmiary), skarpety (wełna/syntetyk - byle nie bawełna), komin (buff), rękawiczki polarowe, śpiwory (ciepłe, ale lekkie), karimaty (im grubsze i bardziej wytrzymałe, tym lepsze), bluzki, T-shirty (lekkie, szybkoschnące), maseczki chirurgiczne, powerbanki.

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Reklama

Wideo kurierbytowski.com.pl




Reklama
Wróć do